Page 265 of 285

Green Crown „Washed In Her Blood”

Przyznam że folkowa i neofolkowa muzyka pogańska wzbudziła moje zainteresowanie za sprawą projektu Hagalaz Runedance. Od tego czasu spotkałem sporo grup tego typu i przyznam że muzycznie bardzo się od siebie różnią.
Green Crown nalezy do łagodnych, nastrojowych kapel. Zarówno w tekstach, jak i w muzyce i całej symbolice grupy miesza się świat celtycki z neopogańskim kultem Bogini. Do tego wszystkiego mamy odrobinę nowoczesności, choćby za sprawą łączenia różnych kulturowo instrumentów etnicznych z gitarą basową, czy też przeróbek, takich jak „Another Day”. Trzeba przyznać że trudno udróżnić piosenkę Roya Harpera od utworów skomponowanych przez członków Green Crown.
Nie brakuje w tej muzyce drobnych elementów psychodelii, jaką posiadał folk-rock lat 70-tych. Da się tu odczuć (właśnie raczej odczuć niż usłyszeć) echa starego Jethro Tull, Pentangle czy nawet The Doors.
Siedem utworów to nagrania grupy Green Crown z 1997 i 1998 roku. Kolejne trzy to nagrania z wydanej w 1997 roku kasety sygnowanej przez duet Olvardil Prydwyn & Diana McFadden pt. „The Witch in the Well”. Prydwyn to lider Green Crown, a Diana jest w tym zespole wiolonczelistką. Ostatni utwór pochodzi z płyty Prydwyna „At The Feet Of Mary Mooncoin”.
Green Crown to propozycja głównie dla wielbicieli łagodniejszych dźwięków.

Taclem

Gjallarhorn „Sjofn”

Znane w Polsce zespoły skandynawskie, takie jak Hedningarna, Garmarna, czy Hoven Droven, przyzwyczaiły nas do dość ciężkich (niekiedy nawet gitarowych) brzmień. Muzyka skandynawska w ich wykonaniu jest mroczna, często mroźna jak grudniowa noc, a rozpalają ją dzikie tańce przy ogniu.
Muzyce grupy Gjallarhorn nie brakuje skandynawskiego klimatu, jednak różni się ona znacznie od wymienionych wyżej grup. Właściwie można by postawić płyty Gjallarhorn na półce oznaczonej napisem „world music”. Pojawiają się tam rytmy i instrumenty z różnych krańców kuli ziemskiej.
Zwłaszcza warstwa rytmiczna sprawia że łatwo odróżnić muzykę skandynawskiego kwartetu. Dominują rytmy afrykańsko-kubańskie, niekiedy nawet indyjskie.
To dość niespotykane połączenie takich właśnie rytmów z muzyką skandynawską znajduje oparcie w nietypowych instrumentach, takich jak didgeridoo, slideridoo, ubu czy kalimba.

Taclem

Great Big Sea „Up”

Moim pierwszym kontaktem z Great Big Sea był cover hardrockowego zespołu Slade, zatytułowany „Run Run Away”. Wykonali go w charakterystycznym stylu celtic-canadian. Great Big Sea początkowo wydawało mi się zespołem nieco „nie dotartym”, ale wrażenie to szybko minęło. Odnosi się wrażenie, że czegokolwiek nie dotkną się członkowie zespołu – zamienia się w złoto. Zespół tworzą: Alan Doyle, Sean McCann, Bob Hallett i Darrell Power. Ta płyta to ich drugi album na scenie międzynarodowej (wcześniej wyszło kilka niskonakładowych wydawnictw tylko w Kanadzie), „Up” pokazuje czwórkę muzyków na wysokim poziomie. Dźwięk jest bardziej przejrzysty niż na poprzedniej płycie, a harmonie wokalne również lepsze niż dotychczas. Oprócz coveru grupy Slade na płycie znajdują się też utwory tradycyjne „Lukey” (później nagrany ponownie z The Chieftains na ich płycie „Fire in the Kitchen”), „Billy Peddle,” „The Jolly Butcher”, „Rant & Roar”, oraz ochrypłe „Mari Mac” i żywy instrumentalny set „Dancing with Mrs. White”. Muzyka Great Big Sea przynosi dużą dawkę zabawy, ale też stonowanej zadumy. Członkowie zespołu również włożyli sporo pracy w napisanie utworów na ten krążek. Zawiera on bowiem również ich autorskie kompozycje. Należą do nich „Goin’ Up”, swoisty hołd dla Newfoundland Kitchen Party, śpiewany z głębi serca „Fast As I Can”, utwór McCann’a „Nothing Out of Nothing” to głos beznadziejności kogoś dorastającego w biedzie, przeciwstawny nastrój ma zaś optymistyczna ballada „Something To It”. Jeden najlepszych utworów na płycie to śpiewana przez Halletta irlandzka pubowa piosenka – „The Old Black Rum” – to zabawy utwór z jednym ciekawszych refrenów. Po nim następuje hymn robotników, „The Chemical Worker’s Song (Process Man)”, który ma niewiarogodny rytm perkusji. Wiele utworów pojawiło się później na amerykańskiej kompilacji „Rant & Roar”, ale warto sięgnąć do tego oryginalnego kanadyjskiego wydania, zwłaszcza ze dostępne było w polskiej dystrybucji.

Adam Grot

Great Big Sea „Turn”

Przyznam że zaniedbałem jeden z moich ulubionych zespołów. To że słucham sobie czasem nagrań GBS wydało mi się tak oczywiste, że pomijałem ich przy pisaniu recenzji. Jedynie kiedy udało mi się dostać płytę „Up” zdecydowałem się coś o niej napisać.
Tymczasem „Turn” to dla mnie ważny album, gdyż jest to pierwsza płyta grupy którą kiedyś kupiłem, na dodatek w Polsce, gdzie kanadyjskie kapele folkowe niełatwo znaleźć. Z resztą do dziś można ją czasem znaleźć w większych sklepach.
Od razu napiszę, że „Turn” to dobra płyta, choć pojawia się na jiej więcej niż dotąd elementów pop-folkowych. Jednak bywalcy krakowskich „Shanties” mogli się przekonać jak rewelacyjnie wypada ten zespół w kontakcie z publicznością i jak wiele elementów folkowych jest wciąż obecnych w jego graniu.
Album otwiera jeden z większych hitów GBS, przebojowa piosenka „Conseqence Free”. Właściwie to ma ten sam potencjał, co przeboje Levellersów. Nic więc dziwnego że stał się tak znanym utworem.
W „Can’t Stop Falling” oprócz typowo celtyckiego flecika śmigającego w tle mamy świetne popisy charmonii wokalnych. Naprawdę, niejeden boysband mógłby się od GBS uczyć.
Do folk-rockowych klimatów tak charakterystycznych dla twórczości Kanadyjczyków wracamy w tradycyjnym utworze „Jack Hinks”. Trzeba przyznać że utwory tradycyjne to najciekawsza część reprtuaru GBS. Nie chcę niczego ujmować ich autorskim kompozycjom, gdyż to zazwyczaje na takie zwracam baczniejszą uwagę. Jednak właśnie do aranżacji tematów ludowych GBS przykładają się chyba bardziej. Posłuchajcie chociaż takiej perełki, jak „Trois Navires de Ble” (czyżby ukłon w stronę fanów z Quebecku ?), czy niemal punk-folkowego „Ferryland Sealer”. Również „Old Brown’s Daughter” zaśpiewana a capella i znany z pubowych sesji „I’m a Rover” mają w wykonaniach GBS dodatkową siłę. Ostatni z tradycyjnych tematów – „Captain Wedderburn” – zawiera dodatkowo fragment „Si Bheag, Si Mor” Thurlogha O’Carolana, irlandzkiego klasyka.
Trudno odmówić GBS szacunku dla tradycji. Własne kompozycje grupy w tym przypadku nieco bledną przy aranżach utworów tradycyjnych. Z jednym wyjątkiem. Chodzi tu o piosenkę „Margarita”. Jest w niej sporo fajnych charmonii itp. Ale przede wszystkim to jakby kwintesencja grania kanadyjskiego bandu.
Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wspomniał jeszcze o pięknej balladce „Boston and St. John’s”. Jednak nie umywa się ona do „Margarity”.
Warto na zakończenie zaznaczyć że w nagraniach pojawiają się członkowie kultowego irlandzkiego zespołu The Chieftains, którzy z GBS spotkali się już wcześniej podczas produkcji płyty „Fire in the Kitchen” Paddy’ego Moloneya.

Taclem

Grand Derangement „Danse dans les flammes”

Grand Derangement to sympatyczna młoda kapela z Kanady, a dokładniej z Nowej Szkocji. W swojej muzyce łączą klimaty folkowe, rockowe i jazzowe. Inspiracji tradycyjnych szukają w starej muzyce francuskich emigrantów, zarówno tych z Quebecku, jak i z Luizjany. Nieobce są im też niekiedy irlandzkie klimaty. Mimo iż członkowie kapel pochodzą z kanadyjskich wsi, to właśnie rockowa estetyka wygrywa na ich płycie.
Pierwsz połowa płyty jest fenomentlna. Żywiołowe melodie, świetne śpiewy, wszystko to przyozdobione jakąś balladką. Jednak gdzieś tak od siódmego utworu („Entends-tu le violon”) zaczyna trochę nurzyć balladowy patos. Druga część płyty jest zdecydowanie spokojniejsza. Psuje to trochę dobre wrażenie jakie odniosłem w pierwszym kontakcie z tym fonogramem.
Ogólnie płyta lokuje się i tak powyżej średniej, ale trudno ją określić jako bardzo dobrą.

Taclem

Gilrain „Hallelujah…”

Gilrain to folk-rock grany przez naszych zachodnich sąsiadów. Grupa penetruje region muzyki folkrockowej, bez jakichkolwiek celtyckich naleciałości. Może jedynie riff z tytułowego „Hallelujah” skojarzy się niektórym z „Run Run Away”.
Żeby nie było wątpliwości w jakim kierunku podążają, grupa wykonuje tu piosenkę „Farewell Angelina” autorstwa Boba Dylana. „Pastures And Wastelands” też mogłoby się znaleźćw jego repertuarze.
Ale nie jest to kierunek jedyny, bo np. „Princes in Rags”, czy „Something in the Yard” noszą bardzo silne piętno grupy Waterboys.
Właściwie to można doszukiwać się jeszcze innych naleciałości (choćby U2), jednak nie o to tu chyba chodzi. Gilrain mają swój, dość charakterystyczny klimat i w nim czyją się najwyraźniej bardzo dobrze.
Wszystkie kompozycje – poza utworem Dylana – są autorstwa lidera grupy Jörga Müllera. Nie można mu odmówić talentu kompozytorskiego. Utworki okraszone są czasem typowo dylanowską harmonijką, niekiedy mamy ostre solówki, albo, jak w „Pastures And Wastelands”, jedno i drugie.
„Hallelulah…” stawiam na półce obok miejsko-folkowych klimatów grup takich jak Słodki Całus od Buby, czy Jak Wolność To Wolność. Towarzystwo raczej odpowiednie.

Taclem

Gilrain „Gold and Blue”

Folkrockowy Gilrain znałem już z albumu „Hallelujah…”, nie była więc dla mnie zaskoczeniem muzyka którą znalazłem na „Gold and Blue”. Tym razem obyło się bez coverów i wszystkie piosenki są autorstwa lidera – Jorga Mullera.
Tym razem jeśli chodzi o inspiracje to zdecydowanie wygrywa Mike Scott i jego The Waterboys. Było kiedyś twierdzenie, mówiące o tym że jeśli gdzieś na świecie powstaje jakaś ciekawa kapela, to Niemcy zaraz mają jakiś swój odpowiednik. Logiczne więc że muszą mieć też swój odpowiednik Waterboysów, choć może to troche krzywdzące dla formacji Jorga Mullera.
Nie mamy tu do czynienia z żadnymi kopiami, są to naprawdę dobre autorskie piosenki, utrzymane w stylistyce „urban folk-rock”. Miesza się tu autorskie granie, blues i kilka innych elementów.
Obok „dylanowskiej” harmonijki, której używa Jorg pojawia się też flet, aczkolwiek epizodycznie. Mam jednak nadzieję że na kolejnych albumach będzie go więcej, bo w takich utworach, jak instrumentalny „Before That All” brzmi bardzo ciekawie.
Piosenek tych posłuchać może każdy, niektórzy pewnie nawet zdziwią się określaniem ich mianem folku.

Taclem

Gilles Servat „Comme je voudrai !”

Gilles był zawsze jednym z moich ulubionych pieśniarzy bretonskich. „Comme je voudrai !” to doskonały przykład celtyckiego folkrocka w jego wykonaniu. Dominują tu porywajace songi, zaśpiewane niesamowitym głosem Gilles’a.
Od tytułowego „Comme je voudrai !” po kończący płytę „Marv eo ma Mestrez” mamy do czynienia ze świetnymi aranżacjami. Niekiedy jest nastrojowo, jak choćby w utworach „Erika, Erika” i „Blanche et Bleue”. Połamane rytmy „Tregont Ble Zo” kojarzą się z nowoczesnym bretońskim graniem.
Gilles Servat należy do tych artystów bretońskich którzy chętnie sięgają niekiedy po utwory irlandzkie i szkockie. Również na tej płycie nie brakuje takich nawiazań. Oprócz utworów takich jak „To Scots Friends”, czy „Au bord du lac Pontchartrain” mamy tu doskonałą wersję ballady „On Raglan Road”.
Ja polubiłem głos Gilles’a wiele lat temu, myślę że może się on podobać nie tylko wielbicielom muzyki celtyckiej.

Taclem

Gildas Bocle & J.B.Bocle „Pas An Dour – Celtic Tales”

Właściwie to od tej płyty zaczął się mój romans ze współczesną muzyką bretońską. Później dzięki pomocy Szymona Miśniaka (pozdrowienia dla wspaniałego Bal Kuzest!) udało mi się trochę posłuchać co w bretońskiej trawie piszczy. Jednak „Celtic Tales” było wcześniej.
Początkowo miałem co do tej płyty wątpliwości, a było to spowodowane właśnie podtytułem „Celtic Tales”. Kojarzył on się z kiczowatymi składankami z muzyką celtycką. Kiedy jednak okazało się że muzyka to autorski projekt dwóch barci, na dodatek Bretończyków – kupiłem w ciemno. Jednak wówczas zaczęły się drobne problemy, podobnie jak wiele innych kompaktów ze ścieżką multimedialną, tak i ta płyta miała problemy z odtwarzaniem w komputerowym CD.
Kiedy już się z tym uporałem, przyszła pora na muzykę. Do tej pory Bretania kojarzyła mi się głównie z tradycyjnym graniem Tri Yann, czy eksperymantami Alana Stivella. Tu otrzymałem co innego. Płytę można bez zająknięcia określić płytą jazz-folkową. Nic w tym dziwnego, bracia Bocle są znanymi w zachodniej Europie muzykami jazzowymi (grali z takimi gwiazdami jak Chick Corea i Pat Metheny_. Jednak „Pas An Dour” pełna jest pięknych celtyckich dźwięków. Nie brakuje na niej ani dud, ani fletów. Niekiedy, jak w przypadku utworu „Candy Men” dają o sobie znać ich zawodowe naleciałości. Trzeba jednak przyznać że do muzyki folkowej bracia Bocle podeszli z dużą dozą szacunku, a jednocześnie z wieloma własnymi pomysłami.
Najbardziej podobają mi się utwory z dużym wykorzystaniem dud, jak „Pas an dour” i „Marie Louise”. Co ciekawsze na płycie Bretończyków dominują irlandzkie uillean pipes, nadające niektórym utworom nostalgicznego klimatu. Połączenie muzyki bretońskiej i irlandzkiej to w sumie nic nowego, robił to już choćby Stivell, jednak w wykonaniu młodszych muzyków brzmi to zupełnie inaczej.
Ciekawie wyglada też teledysk do tytułowego utworu. Piekne pejzarze komponują się doskonale z nostalgiczną muzyką.

Taclem

Geoff Kaufman „Fair Stood the Wind”

Geoff Kaufman to jeden z najlepiej śpiewających szantymenów Mystic Seaport Museum. Prezentowana tu kaseta nie zawiera jednak jedynie marynarskich pieśni pracy. Są też urokliwe utwory związane z morskim folklorem Irlandii, Szkocji, Anglii i Stanów Zjednoczonych. Z tego co mi wiadomo nie istnieje wersja CD tego materiału. Wpadł w moje ręce podczas wizyty wykonawcy w Polsce w roku… 1993 ? Chyba tak. Posiadana przeze mnie polska reedycja (wydana przez Marka Siurawskiego) ma inną okładkę, prezentuję jednak oryginalną, na pewno ładniejszą od polskiej – enigmatycznie niebieskiej. Poza tym polskie wydanie zawiera 5 piosenek na stronie A i 6 na B, oryginalne zaś odwrotnie.
Strona A zaczyna się pięknym wykonaniem „starożytnej” pieśni „Sir Patrick Spense”, znanej choćby z wersji Steeleye Span. Najstarszy zapis tej pieśni pochodzi z XVII wieku, lecz jej treść dotyczy prawdopodobnie wieku XIII. Po wokalnym popisie Kaufmana mamy piosenke („Ambletown”) zaśpiewaną w duecie z wokalistką o uroczym głosie (staram się wciąż ustalić kto to). Następnie piękna ballada „Bay Of Fundy” i bardzo żywa wersja pieśni szkockich rybaków – „Mingulay Boat Song” (w Polsce wykonywał ten utwór m.in. zespół Tonam & Synowie). Nie chciałbym wiosłować w takim tempie. Tytułowy utwór – „Fair Stood The Wind” znany jest naszym słuchaczom z wykonania Piotra Zadrożnego („Opowieść”). Również pieśń Rona Shermana „Herzogin Cecile”, opowiadająca o katastrofie tytułowego statku ma swój polski odpowiednik (Mechanicy Shanty). Na stronie B mamy dwie znane pieśni morza. Pod tytułem „World of Misery” kryje się wersja amerykańskiej „Shenandoah”, druga zaś to „Leave Her Johnny”. Warto też zwrócić uwagę na pozostałe piosenki z tej strony. „Rainter’s Wharf” znamy z wykonania Smugglersów. „Old Zeb” i „Stand On Shore” to ballada i piękna pieśń powrotu.
Warto poszukać tej kasety, jeśli macie znajomych, którzy głębiej interesowali się kiedyś ruchem piosenki żeglarskiej – zapytajcie, może mają ją w swojej kolekcji.

Taclem

Page 265 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén