
Paddy Murphy „Dog`s Dinner”
Austriacka grupa Paddy Murphy to miejscowi reprezentanci irlandzkiej sceny folk-rockowej. Jak przystało na zespół, który ma coś do powiedzenia, łączą tradycyjny materiał z własnymi piosenkami, starając się by brzmiało to spójnie i ciekawie. Efekt tych starań jest więcej niż zadowalający, zwłaszcza że płyta brzmi rewelacyjnie.
Od pierwszych dźwięków piosenki „10 000 Miles Away” na krążku panuje bardzo fajny nastrój. Lekkie, folk-rockowe aranżacje zachowują oryginalne struktury utworów, dodając im jedynie charakterystyczny „drive”. Na dodatek dobór utworów jest bardzo udany.
Walijska grupa Calan to przedstawiciele młodego pokolenia muzyków zajmujących się celtyckim graniem, podbarwionym nowoczesną aranżacją. Grają na akustycznych instrumentach, zarówno tych kojarzonych bezpośrednio z muzyką celtycką, jak skrzypce, akordeon, harfa czy whistle, jak i na nieco bardziej uniwersalnych (gitara) i zaczerpniętych z innych kultur (cajon).
Amerykańska grupa Three Weird Sisters wywodzi się ze sceny muzyki filk, czyli niemal nieznanego u nas gatunku, nawiązującego do kultury fanów fantastyki, ze szczególnym uwzględnieniem literatury fantasy. Muzyka wykonawców z tego nurtu nawiązuje często do brzmień celtyckich, choć nie jest to regułą.
Dobrego folkowego grania nigdy za dużo, a zespół Zgagafari jawi się jako porządna folkowa formacja. Inspiracje, pokazywane otwierającym płytę utworem „Żródło” wskazują wprawdzie na nasze rodzime, polskie inspiracje, ale kolejne utwory udowadniają nam, że muzyka nie zna granic. Dlatego tez kiedy już docieramy do śpiewanego po francusku „Tourdion”, nie dziwi nas zbytnio zwiewna struktura tej pięknie wykonanej kompozycji.
Mój pierwszy kontakt z muzyką Martiny Johnsson, to potwierdzenie tezy, że to muzycy grają, a nie ich paszporty. Dwie piosenki wysłuchane w portalu Soundcloud wystarczyły, by napisać do niej maila z prośbą o płytę. Wcześniej czytałem pochwalną recenzję w szwedzkim magazynie „Lira„, którego recenzenci od jakiegoś czasu stali się moimi przewodnikami po świecie muzyki, której jeszcze nie było mi dane poznać.
Yves Lambert od ponad 30 lat zgłębia tajniki muzyki folkowej z francuskojęzycznego Quebecku. Występował w tym czasie z La Bottine Souriante, Le Bebert Orchestra i oczywiście solowo. W tym projekcie zaprosił do współpracy gitarzystę Oliviera Rondeau i grającego na bouzouki, mandolinie i skrzypcach Tommy`ego Gauthiera. Sam Lambert gra na akordeonie i śpiewa.
Mroczne powiewy wiatru, akustyczna gitara i inwokacja w języku włoskim – tak właśnie zaczyna się demo folk-metalowej
Jeszcze niedawno montujący się na scenie człowiek z gitarą akustyczną zazwyczaj zwiastował koncert poezji śpiewanej, a im bardziej wyciągnięty był jego sweter, tym bliżej było tej poezji do włóczęgowskich klimatów Wojciecha Bellona i Edwarda Stachury. Choć generalnie nie mam nic przeciwko temu i nawet lubię sobie posłuchać takich brzmień – o ile są to po prostu dobre koncerty – to jednak brakowało mi zawsze sceny akustycznego folku, takiego z prawdziwego zdarzenia.
Na rysowanej w komiksowej manierze okładce płyty widzimy drapieżnie wyglądającego młodzieńca z irokezem na głowie, ubranego w kilt. Obok niego stoi czwórka kompanów z dudami i gitarami. Po takiej okładce można by się spodziewać ostrej punk-folkowej młócki, w klimacie jaki prezentuje choćby grupa Hudson Falcons. Tymczasem okazuje się, że w rzeczywistości otrzymujemy coś zupełnie innego.