Page 99 of 285

John McSherry & Donal O`Connor „Tripswitch”

Już od pierwszych taktów płyta grupy Johna McSherry i Donala O`Connora urzekła mnie swoim brzmieniem. Z jednej strony otrzymałem bowiem granie tradycyjne, troszkę w stylu Planxty, czy nawet De Dannan, z drugiej słychac tu echa coel nua i granie zmierzające w kierunku lansowanym przez grupy takie jak Flook czy Solas.
Wirtuozeria grania obu tych muzyków, oraz świetne granie zaproszonych na nagrania gości, to gwarancja dobrego nastroju po przesłuchaniu płyty. Piękne brzmienia dud Johna czy skrzypiec Donala to wspaniałe partie celtyckiej muzyki. Płaczliwe brzmienia w „Both Ghe” czy też tęskne w „Anton” to majstersztyki celtyckiego grania.
Płyty takie jak „Tripswitch” pojawiają się na Wyspach raz na jakiś czas, zawsze dając nowy wiatr w żagle muzyce tradycyjnej. Szkoda, że w Polsce takiego grania naszej rodzimej muzyki jest bardzo mało.

Taclem

I Viulan „Live”

Grupa I Viulan to starzy wyjadacze. Ich muzyka rozbrzmiewa na włoskiej scenie folkowej już od trzydziestu lat, a a sami wykonawcy wydają się trzymac świetnie i nic sobie nie robić z upływu czasu.
Album „Live” to zapis pewnej chwili, koncertu z kwietnia 2005 roku. Są tu piosenki z różnych okresów działalności grupy. Obok folkowych brzmień charakterystycznych dla Włoch są tu przede wszystkim chóralne śpiewy, które w dużej mierze oddają gorący południowy temperament. I Viulan to zespół, który należy jeszcze do tych grup, które przykładały równie wielką wagę do instrumentów, jak i do śpiewu. Dzięki temu czasem ich śpiew brzmi może nieco teatralnie, ale za to dźwięki są czyste i rzeczywiście pięknie pomyślane.
Sporo tu magicznych, nieomal bajkowych klimatów, takich jak w „La Ricciolina”, „Filastrocca” czy w „Il Maggio Serenata”. Bardzo miło słucha się tak odmiennej muzyki, brzmi ona momentami niemal nierealnie.
Momentami grupa ta kojarzyć się może z korsykańskimi I Muvrini, jednak bez wpływów muzyki pop.

Rafał Chojnacki

Corinne West „Bound for the Living”

Leciutki, popujący bluegrass otwierający tą płytę zadziałał jak miód na skołatane serce. „Maybe Love Will Find You” to idealne otwarcie płyty. Zagrany z olbrzymim feelingiem kawałek światnie buja i ma w sobie to `coś`, co decyduje o sukcesie piosenki. Podobny nastrój panuje choćby w „Road Work Ahead”, „Father To Son” i „Bound For The Living”.
Balladowe piosenki wykonywane przez Corinne, to skolei śliczne utwory w stylu country, jakich nie powstydziłaby się żadna z gwiazd tego gatunku. „Mother To Child”, „Amelia” i „Cowgirl Lullaby” to właśnie takie piosenki.
Nieco inaczej jest w przypadku folkowej ballady „Angel”, która jest perłą w koronie tego albumu. Tu znikają wszelkie amerykanizmy i otrzymujemy piosenkę, która jest po prostu doskonałym utworem. W podobnym duchu, choć nieco bardziej amerykańskie są jeszcze piosenki „Horseback In My Dreams” i „Begin Again”.
Mimo, ze nie znałem wcześniej piosenek Corinny West, to po tej płycie jej styl, piosenki i głos zauroczyły mnie całkowicie. Myślę, że taki rodzaj grania doskonale nadaje siędo słuchania w każdych praktycznie warunkach.

Taclem

Cenk „Canari Esquimau de Nonante Kilos”

Demo szwajcarskiej grupy Cenk wita nas ostrym, punk-folkowym graniem. Przy takiej muzyce od razu krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. Elementy ska, punku i folka zdają się tworzyć w ich wykonaniu prawdziwą mieszankę wybuchową.
Większość utworów to kompozycje autorskie, jedynie „Berbés” jest zaaranżowaną na potrzeby grupy melodią ludową. Jest to jednocześnie najspokojniejszy z zamieszczonych na płycie kawałków.
Dla miłośników łagodniejszych brzmień Cenk ma do zaoferowania niewiele, gdyż w każdej niemal kompozycji dochodzi w końcu do głosu mocniejsze granie.
Musze przyznać, że słysząłem jużwiele kapel i wiele stylistyk, ale Szwajcarzy pod kątem oryginalności przebijają wiele znanych składów.

Taclem

Animus „Miditerranean Dreams”

Folk-rockowa płyta oparta w dużej mierze na dźwiękach greckich, to rzadkość. Mimo greckiej dominacji jest to album, który w zamierzeniu ma łączyć w ciakawą całość wpływy muzyki różnych krajów śródziemnomorskich. Muzyka ze Środkowego Wschodu łączy się tu z brzmieniami południowej Hiszpanii. Klezmerskie granie ociera się o północno-afrykańskie i arabskie klimaty. Do tego wszystkiego blues, rock i odrobina jazzu. Z takim zestawu możliwe są dwa wyjścia: sukces lub absolutna porażka. Projektowi Animus udało się to pierwsze.
Rewelacyjne ethno-rockowe utwory, takie jak „Ugly” czy „Rocktomiko” dają energetycznego kopa. Z kolei świetne funky w „Funk`n Bouzoukia” potrafi dobrze rozkołysać.
Spory wpływ na spójność wielokulturowego projektu ma fakt, że na płycie znalazły się tylko kompozycje instrumentalne. Wyjątkiem jest tu wokaliza w „Fine By Me”, ale nie jest to śpiew w żadnym ze znanych języków.
Projekty takie jak Anumus, to przyszłość muzyki świata. Coraz częściej łączy się różne wpływy, warto jednak pamiętać skąd pochodzą poszczególne elementy, by w przyszłości nie powstał jeden, niezrozumiały dla nikogo global folk. Póki co jednak nam to nie grozi, a płyty, takie jak „Miditerranean Dreams” to perełki w folkowych kolekcjach.

Rafał Chojnacki

Vertep „Buchalchin Gandzh”

Płyta ukraińskiej grupy Vertep okazała się świetnym albumem pop-folkowym. Wbrew okładce, sugerującej archaiczny folk w stylu Starego Olsy i wbrew deklaracjom zwspołu, że grają neo-folk, znajduje się tu granie bardzo przystępne i bardzo ciekawe.
Większość kompozycji, to utwory napisane przez członków zespołu, niektóre z nich, jak „Колядою” czy „Поп-мелодія” zadziwiają zupełnie innymi inspiracjami. Dzięki temu jest jednak bardzo ciekawie.
Nie zabrakło na płycie opracowań ukraińskiego folku, co osobiście uważam za doskonałe nawiązanie do najlepszych tradycji światowego pop-folka. Nawet takie zespoły, jak Capercaillie, czy Runrig sięgają również po utwory tradycyjne. Największym zaskoczeniem jest jednak piosenka „Гіта”, która okazuje się rosyjską wersją „House of the Rising Sun”. Brzmi to naprawdę ciekawie!

Taclem

Rise „Posing as Human”

Kolejna płyta szkockiej grupy Rise, to znów światowej klasy granie. Jest pop, rock i folk, a wszystko to okraszone pięknym głosem Debbie Dawson. Brzmienie jest tu jednak zupełnie inne, niż np. w Capercaillie, choć obie grupy spokojnie mogłyby grac obok siebie. W grupie Rise mamy nieco mniej tła, przez co muzyka staje się bardziej selektywna.
Gdy tylko spojrzałem na okładkę płyty, mój wzrok od razu przyciągnęły trzy piosenki zapożyczone od innych wykonawców. „Both Sides the Tweed” z repertuaru Dicka Gaughana, tradycyjny „Green Grow the Rashes-O” i „Love at the Five and Dime” napisane przez Nanci Griffith. Największe wrażenie zrobiła na mnie środkowa z tych piosenek. Nawet jeśli nie jesteście fanami współczesnego grania, to posłuchajcie choćby tego utworu.
Spośród autorskich piosenek wyróżniłbym „The Gallows” śpiewane przez Gerry`ego Geoghegana i „Posing as Human” z wokalem Debbie.
To dopiero druga płyta Szkotów, pozostaje jednak mieć nadzieję, że nie ostatnia.

Taclem

Klang „Tego właśnie chciałem”

Przyznam szczerze, że dryga płyta rzeszowskiej grupy Klang była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Ostrożnie odnoszę się do polskich zespołów wokalnych śpiewających pieśni morskie (w stylu określanym jako „silesian sound”). Na dodatek całkiem niedawno słyszałem ich na koncercie w repertuarze przedwojennych pieśni morskich. O ile głosy mają świetne, to koncepcja wykonawcza nie za bardzo do mnie przemawiała.
Tymczasem mimo wokalnej (w większości) koncepcji płyty sporo tu folkowych brzmień, całkiem innych, niż się spodziewałem. Nawet dwa pierwsze utwory, („Mary Lee” i „Przypłynąłem”) napisane specjalnie dla Klangu brzmią bardzo folkowo. To bardzo miłe zaskoczenie.
Na ziemię sprowadziło mnie swingujące „Rozstanie”. Właśnie za takim stylem nie przepadam. Trzeba przyznać, że wokalnie wykonanie to jest świetne wokalnie i nie można mieć za złe, że zespół podąża swoją własną ścieżką.
Chwilę później jednak pojawiają się „Grog” i „Kliper Sue”, pierwszy jest przeróbką irlandzkiej pieśni „All For Me Grog”, drugi zaś szkockiej „Mount and Go”. Nie muszę chyba wspominać, że dla celtofila, takiego jak ja, jest to najciekawszy fragment płyty.
Kolejna część, to zbiór piosenek przedwojennych. Zaczyna się od przytłumionego brzmienia, charakterystycznego dla starych, winylowych płyt. Wciąż uważam, że sam pomysł jest rewelacyjny, choć Klang nie brzmi raczej jak przedwojenny chór. Chyba za dużo się przez ten czas w muzyce wydarzyło. Poza tym muzycy uparli się, by dodać do piosenki wokalny podkład, zastępujący starą orkiestrę. Podejrzewa, że zaśpiewane bez zbyt wielu ozdób brzmiałoby to lepiej. Zabawnym elementem jest za to np. harmonia pojawiająca się w piosence „Nie zaznał życia kto nie służył w marynarce”. Podobnie „Wesoły Marynarz” z ragtime`owym pianinem brzmi znacznie ciekawiej, niż gdyby wokaliści chcieli jakoś wypełnić tło głosami.
Spodziewałem się większej ilości takich piosenek, jednak Klang najwyraźniej postawił głównie na młodsze piosenki. Dlatego też od „Tajemniczego rejsu” mamy do czynienia z przeróbkami utworów folkowych, lub ze współczesnymi piosenkami. Sporym zaskoczeniem jest tu „Nasz Rambler”, zaśpiewany na melodię pieśni łemkowskiej. Stwierdzam, że to udany eksperyment, podobnie jak w przypadku „Yakaknaka”, która zamiast afrykańską szantą okazała się flamandzką pieśnią religijną. Bardzo spodobał mi się ten motyw.
„Burza i sztorm” to piosenka niosąca w sobie nutki musicalowe. Podejrzewam, że w takiej konwencji grupa Klang świetnie by się odnalazła. Udowadnia to również „Walczyk o warszawskiej syrence”, stanowiący ciekawą stylizację na przedwojenny folk miejski.
Klang zdobył ta płytą moje uznanie, być może będę teraz nieco inaczej patrzył na ta grupę. Płyta im się udała, pozostaje mi więc czekać na koncerty.

Taclem

Hollienea „Beginnings”

Hollienea to obecnie jedna z najpopularniejszych harfistek zza oceanu. Jej płyty zbierają świetne recenzje w Kanadzie, dobrze sprzedaja się w Stanach, a w Europie mówi się na jej temat coraz cieplej. Co powoduje u słuchaczy i krytyków takie reakcje?
Przede wszystkim Hollienea jest bardzo zdolną kompozytorka i słychac to choćby właśnie na omawianej tu płycie. Wszystkie zamieszczone na „Beginnings” utwory, to właśnie jej autorskie dzieła. Całość utrzymana jest co prawda w duchu muzyki celtyckiej, ale wyraźnie słychać, że konwencja ta artystki nie ogranicza. Szczerze mówiąc być może to właśnie węgierskie korzenie harfistki dodają jej muzyce tak ciekawego ducha.
W nagraniu płyty wspierał Hollieneę jej producent, David Swan Montgomery, grający na instrumentach klawiszowych. Jednak od razu uspokoję wszystkich, którzy nie przepadają za graniem w stylu Enyi. Nie ma tu rozległych instrumentalnych pasaży, a jedynie dyskretne tło, pozwalające się lepiej rozwinąć harfistce.
„Beginnings” to bez dwóch zdań płyta dobra, nawiązująca z jednej strony do wzorców klasycznych, z drugiej zaś indywidualna i autorska.

Taclem

Guggenheim Grotto „Waltzing Alone”

Bardzo gustownie wydany album. W czerwonej, skoropodobnej okładce kryje się książeczka z komiksem, tekstami, komentarzami i innymi informacjami. Tak wydane fonogramy chciałoby się widywać częściej.
Jednak to nie okładka gra, trzeba więc posłuchać samej płyty. Leniwe, nieco psychodeliczne brzmienia utworu pt. „Philosophia” rozpoczynają album w sposób stonowany i spokojny. Jest to bardzo dobre wprowadzenie, okazuje się bowiem, że The Guggenheim Grotto to zespół, który gra gównie spokojne kawałki, czasem jedynie ożywiając się, by zblizyć się do akustycznego rocka spod znaku brytyjskich zespołów pop-rockowych.
Formuła akustycznego grania, nawiązująca mocno do amerykańskiego folk-rocka jest dziś coraz częściej obecna w nagraniach młodych wykonawców. Najbardziej znany przedstawiciel tego pokolenia, James Blunt, podbił listy przebojów. Myślę, że przed The Guggenheim Grotto może otworzyć się podobna szansa. Nie są może tak wygładzeni, bywają chropowaci w brzmieniu, ale niewątpliwie mają charakter.
Mimo, że zespół pochodzi z Irlandii, to próżno w jego brzmieniu szukać celtyckich smaczków. Nie znaczy to, że nigdy się nie pojawią, jednak już teraz gdy mówi się o The Guggenheim Grotto, częściej pojawia się nazwa U2, niż tamtejszych kapel folkowych. Mimo to brzmienie tej młodej grupy nijak się ma do powyższej kapeli. Po prostu krytycy widzą ich przyszłośc raczej w głównym nurcie muzyki rozrywkowej. A ja liczę na to, że jednak za bardzo się nie zmienią i dadzą sobie radę grając tak jak na debiutanckim „Waltzing Alone”.

Taclem

Page 99 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén