Przyznam szczerze, że dryga płyta rzeszowskiej grupy Klang była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Ostrożnie odnoszę się do polskich zespołów wokalnych śpiewających pieśni morskie (w stylu określanym jako „silesian sound”). Na dodatek całkiem niedawno słyszałem ich na koncercie w repertuarze przedwojennych pieśni morskich. O ile głosy mają świetne, to koncepcja wykonawcza nie za bardzo do mnie przemawiała.
Tymczasem mimo wokalnej (w większości) koncepcji płyty sporo tu folkowych brzmień, całkiem innych, niż się spodziewałem. Nawet dwa pierwsze utwory, („Mary Lee” i „Przypłynąłem”) napisane specjalnie dla Klangu brzmią bardzo folkowo. To bardzo miłe zaskoczenie.
Na ziemię sprowadziło mnie swingujące „Rozstanie”. Właśnie za takim stylem nie przepadam. Trzeba przyznać, że wokalnie wykonanie to jest świetne wokalnie i nie można mieć za złe, że zespół podąża swoją własną ścieżką.
Chwilę później jednak pojawiają się „Grog” i „Kliper Sue”, pierwszy jest przeróbką irlandzkiej pieśni „All For Me Grog”, drugi zaś szkockiej „Mount and Go”. Nie muszę chyba wspominać, że dla celtofila, takiego jak ja, jest to najciekawszy fragment płyty.
Kolejna część, to zbiór piosenek przedwojennych. Zaczyna się od przytłumionego brzmienia, charakterystycznego dla starych, winylowych płyt. Wciąż uważam, że sam pomysł jest rewelacyjny, choć Klang nie brzmi raczej jak przedwojenny chór. Chyba za dużo się przez ten czas w muzyce wydarzyło. Poza tym muzycy uparli się, by dodać do piosenki wokalny podkład, zastępujący starą orkiestrę. Podejrzewa, że zaśpiewane bez zbyt wielu ozdób brzmiałoby to lepiej. Zabawnym elementem jest za to np. harmonia pojawiająca się w piosence „Nie zaznał życia kto nie służył w marynarce”. Podobnie „Wesoły Marynarz” z ragtime`owym pianinem brzmi znacznie ciekawiej, niż gdyby wokaliści chcieli jakoś wypełnić tło głosami.
Spodziewałem się większej ilości takich piosenek, jednak Klang najwyraźniej postawił głównie na młodsze piosenki. Dlatego też od „Tajemniczego rejsu” mamy do czynienia z przeróbkami utworów folkowych, lub ze współczesnymi piosenkami. Sporym zaskoczeniem jest tu „Nasz Rambler”, zaśpiewany na melodię pieśni łemkowskiej. Stwierdzam, że to udany eksperyment, podobnie jak w przypadku „Yakaknaka”, która zamiast afrykańską szantą okazała się flamandzką pieśnią religijną. Bardzo spodobał mi się ten motyw.
„Burza i sztorm” to piosenka niosąca w sobie nutki musicalowe. Podejrzewam, że w takiej konwencji grupa Klang świetnie by się odnalazła. Udowadnia to również „Walczyk o warszawskiej syrence”, stanowiący ciekawą stylizację na przedwojenny folk miejski.
Klang zdobył ta płytą moje uznanie, być może będę teraz nieco inaczej patrzył na ta grupę. Płyta im się udała, pozostaje mi więc czekać na koncerty.

Taclem