Page 183 of 285

Albion Dance Band „The Prospect Before Us”

Klasyczna już dziś płyta. To drugi album, na którym wraz z Albion Dance Band śpiewa Shirley Collins, tyle tylko, że tu grupa nie jest już tylko projektem założonym przez muzycznych znajomków, a Shirley jest po prostu drugą wokalistką zespołu. Pierwszy głos dzierży tu niepodzielnie Ashley Hutchings.
Po instrumentalnym wstępie otrzymujemy kolejny taniec, jest to utrzymana w klimacie wiejskiego tańca „Horse`s Brawl”. Trzeci utwór, to nic innego, jak walczyk, tytuł zawdzięczający w jakiś sposób naszej stolicy. „Masque Tune” to nawiązanie do muzyki barokowej i słynnych wówczas balów maskowych. Dwa utwory dalej mamy z kolei menueta.
O ile w pierwszej części płyty dominują utwory instrumentalne, to od „Huntsman`s Chorus” zespół zaczyna też śpiewać. No i robi się też jakby bardziej folk-rockowo. Udowadniają to dobitnie w „Wassail Song”.
Później znów na jakiś czas prym wiodą ludowe tańce, w tym coś tak nietypowego dla angielskiej kapeli, jak saltorello „La Sexte Estampie Real”.
Do piosenek wracamy przy okazji zabawnej „I Wish I Was Single Again” i później w świetnym, nieźle podszytym rockiem „Hopping Down in Kent”. Finałowa pieśń, to „The Hunt Is Up”, którą Ashley i Shirley śpiewają razem. Zawiera ona w sobie taneczną rytmikę, ciekawe partie instrumentalne i dobre wokale. Słowem wszystko to co mamy na płycie – w pigułce.
Jak wspomniałem, jest to płyta klasyczna, podejrzewam jednak, że jej rzeczywistą wartość docenią głównie fani brytyjskiego folk-rocka. Dla reszty słuchaczy może być nieco nużąca.

Rafał Chojnacki

Changes „Fire of Life”

Nieco dziwna to płyta. Grupa tkwiąca korzeniami w latach 60-tych i 70-tych prezentowała wówczas niesamowity kunszt. Z drugiej strony nawiązywała też silnie do nurtu psycho-folka. Nic w tym dziwnego, narkotyczne działanie LSD nie było ponoć niczym obcym dla członków grupy: Roberta N. Taylora i Nicholas Tesluk.
Mamy tu mieszankę folku, z lekko celtyckim zacięciem i muzyki dawnej. Przyznam, że muzyki tej bardzo dobrze się słucha. Changes stanowili inspirację, dla dzisiejszych zespołów dark folkowych, takich jak Death in June, czy Sol Invictus. Renesans zainteresowania ich twórczością zawdzięczamy Michaelowi Moynihanowi, z zespołu Blood Axis. Zafascynowany mrocznym klimatem muzyki Changes doprowadził do reedycji płyt.
„Fire of Life” to najstarsze nagrania duetu, pochodzące z lat 1969-1974. Nie jest to co prawda muzyka tak dobra, jak na późniejszej płycie „Legends”, ale i tak warta uwagi.

Taclem

Bratři Ebenové „Já na tom dělám”

Folk-rockowa płyta nagrana przez trójkę braci – Marka, Kryštofa i David Ebenovów – i ich przyjaciół, jest przykładem, że za naszą południową granicą dzieje się wiele dobrego w interesującej nas muzyce.
Sporo tu momentów lirycznych, jak choćby „Nikdo to nebere”, z delikatnymi partiami saksofonu, czy „Vidíš, vidíš”, w którym śpiewa zaproszona na tą płytę Iva Bittová. Nie brakuje dobrych, klimatycznych piosenek z feelingiem, taką jest choćby utwór „Senecte, pomoz”, który mimo nieco żartobliwego tonu w tle, ma w sobie coś z ballad Nicka Cave`a.
Ciekawostką można nazwać ostrą, niemal brutalną parodię utworów country-bluesowych – „Sprostý chlap”. Elementy country pojawiają się też w „Trampská”. To z resztą nie jedyna ciekawostka. Za takie można też uznać dwa sonety Shakespeara, wyśpiewane po czesku.
Są tu też piosenki zmierzające w kierunku potyckich krain zamieszkanych u nas przez Grzegorza Turnaua – tu wymienić można choćby „Hotely”. Najpiękniejszy jednak utwór z całej płyty, to według mnie „Na růžích ustláno”, gdzie dodatkowy klimat do balladowej, rozkołysanej melodii dodaje pięknie brzmiący klarnet.
Dobra płyta w klimatach miejskiego folku. Nie wiem, czy wszyscy będą w stanie polubić czeskie piosenki, ale jeśli ktoś ceni sobie tamtejszych twórców, to pewnie z zainteresowanie wysłucha tego krążka.

Taclem

An Lar „Chloe`s Passion”

Szwajcarski An Lar nieźle mnie ta płytą zaskoczył. Nie spodziewałem się, że coel nua – nowoczesny styl irlandzkiego, akustycznego grania ma sowich przedstawicieli również w Alpach. No a le skoro w Polsce też się tak gra, to czemu nie w Szwajcarii.
Sporym zaskoczeniem jest fakt, że otwierający płytę utwór „Trial and Error”, to autorska melodia Matthiasa Ackermanna, przyjaciela grupy i współproducenta płyty. To naprawdę świetny utwór. Dalej przechodzimy do tradycyjnego „Bold Doherty”, w bardzo ciekawej, zespołowej aranżacji.
„Another Glass of Beer” to właśnie współczesne irlandzkie brzmienia, które znamy z dokonań takich grup, jak choćby Lunasa, czy na naszym rodzimym podwórku Rimead.
Połączenie piosenki „Newry Town” z instrumentalną kompozycją „Turkish delight”, to świetne połączenie wyspiarskiego klimatu z tchnieniem wschodu. Trochę gorzej jest z niemal rockowym, ale folkowo zaaranżowanym utworem „Till I Die” – nie jest to najlepsza z piosenek An Lar, choć postarali się przy jej przerobieniu.
„Snuff wife” to powrót do żywiołowego grania, zaś w „Glasgow Peggy” mamy do czynienia z sympatycznie zaaranżowaną tradycyjną piosenką.
Utwór „Green fields of Canada” nawiązuje do dość brytyjskiego sposobu wykonywania folkowych ballad. Takie aranżacje spotkać można zarówno w repertuarze Martina Carthy, grupy Steeleye Span, czy też wielu innych brytyjskich folksingerów. Skromny akompaniament akordeonu podczas śpiewu i późniejszej partii instrumentalnej sprawia, że piosenka wyróżnia się zdecydowanie z grona innych, głównie szybszych utworów. Następujący po nim instrumentalny „Thunderhead”, to już granie bliższe temu, z czym mamy do czynienia na reszcie płyty. Album kończy „Shall an Bhéargh” – wesoła wiązanka tańców.
Bardzo dobra płyta szwajcarskiej grupy, grającej muzykę celtycką. An Lor reprezentuje dobry poziom i chciałbym jeszcze kiedyś posłuchać ich kolejnych płyt.

Rafał Chojnacki

Alan Simon „Excalibur”

Projekt to dość nie zwykły. W nagraniu tej płyty brali udział liczni muzycy z Bretanii (choćby Tri Yann, Dan Ar Braz, czy Gabriel Yacoub), Hiszpanii (Carlos Nunez), czy choćby Wielkiej Brytanii (Fairport Convention). Całość spajają chór (Les Chours Bulgares Philippopolis) i Praska Orkiestra Symfoniczna. Co otrzymujemy? Celtycką, folk-rockową operę. Tak to chyba można określić. Czy taki projekt mógł się nie udać? Mógł, ale na szczęście muzycy stanęli na wysokości zadania i pomysły Alana Simona zrealizowali perfekcyjnie.
Warto wspomnieć, że np. Tri Yann od lat nie brzmiał tak żywiołowo, jak w „Pour l`amour de la reine”. Wszystko to za sprawą doskonałych (jak zwykle) Fairport Convention, którzy towarzyszą większości wykonawców. Z resztą ich własny utwór „Castel Rock” to perełka tej płyty. Album z trasy koncertowej projektu „Excalibur” niestety nie zawiera tego utworu, ale tu, w wersji studyjnej jest. Sporą ciekawostką jest też melodia „Celtic dream”, w której Fairportów wspomaga Brian Finnegan z zespołu Flook. Świetnie uzupełnia on brzmienie skrzypiec Rica Sandersa. W piosenkowym wcieleniu, w „The gest of Gauvain” grupa również radzi sobie rewelacyjnie.
Swoistym odkryciem jest tu dla mnie wokalistka i autorka piosenek – Nikki Matheson. W jej wykonaniu „Morning song” Alana Simona, to rewelacyjna piosenka.
Płyta jest nieco patetyczna, ale to zapewne za sprawą olbrzymiego rozmachu z jakim ją przygotowano. Warto spróbować takiej mieszanki. Nie powinniście się zawieźć.

Rafał Chojnacki

Violet „Omnis Mundi”

Afrykańskie bębny, celtycka harfa i łaciński zaśpiew – tak zaczyna się płyta „Omnis Mundi” grupy Violet. Później dochodzą do tego elementy muzyki dawnej i jazzująca perkusja. Podstawą jest tu właśnie muzyka dawna, tyle, że współcześnie przemyślana i podana w innym od tradycyjnego sosie.
Jeśli znacie płytę „Aion” grupy Dead Can Dance, to klimat niektórych fragmentów omawianej tu płyty na pewno wyda Wam się znajomy (ot choćby pieśń „Simeni Kohotam”). Różnica taka, że śpiewaczka grupy Violet – Bianca Stucker ma zupełnie inny głos, niż Lisa Gerrard. Inna różnica, to podkład w kilku utworach, gdzie gra normalny zestaw perkusyjny.
Mimo, że Violet pochodzi z Niemiec nie wpisuje się w typowy nurt tamtejszego „medieval rocka”. Mają swój własny charakter, momentami nawiązujący klimatem raczej do kapel skandynawskich, takich jak Garmarna, czy Hedningarna. Takie wrażenie nie trudno odnieść przy spokojniejszych utworach („Bewitched”). W ostrzejszych fragmentach, gdzie do głosu dochodzi np. elektryczna gitara („Eterna Sombra”) też nie brakuje średniowieczno-folkowych wpływów, choć brzmienie jest tu zupełnie inne niż u zespołów takich jak Adaro, czy In Extremo.
Ciekawostką jest fakt, że z wyjątkiem jednej kompozycji („Simeni Kohotam”) wszystkie utwory są autorskimi piosenkami zespołu.

Taclem

Taarka „Even Odd Bird”

Swoją muzykę nazywają „cygańskim hypno-jazzem”. Nie wiem jak z hipnozą, ale elementów cygańskich i jazzowych nie brakuje.
Amerykańskie formacje zwykle podchodzą do muzyki tkwiącej korzeniami w Europie z wielką swobodą. Czasem nawet zbyt wielką. Taarka, to jednak przykład bardzo rzetelnie powymyślanych i zagranych dźwięków. Korzenie części muzyków tkwią w amerykańskiej muzyce bluegrass. Prawdopodobnie dzięki temu mamy sporo feelingu, niemal swingowego w muzyce, a mandolinowe partie Davida Tillera, to miód na uszy.
Z tego co udało mi się ustalić większość muzyków podróżowała po Bałkanach i Europie Wschodniej. Powiem szczerze|: to słychać.
Nie ma tu naleciałości po Bregoviciu, nie ma standardów znanych z licznych płyt, jest za to bardzo inteligentna muzyka, czasem porywająca do tańca, czasem leniwie płynąca, ale przede wszystkim bardzo dobra.

Rafał Chojnacki

Hania Rybka „I to i to”

Hania Rybka, pierwsza wokalistka Brathanków nagrała album sygnowany własnym nazwiskiem. Materiał ten był znany już wcześniej, choć wówczas – na koncertach – grupa występowała jako Rybka i Przyjaciele.
Wczaśniej Hania uczestniczyła już w kilku mniej lub bardziej folkowych projektach, teraz gra z własnym zespołem. Propozycje z płyty „I to i to” to właściwie taka różnorodna mieszanka. Odrobinka jazzu, trochę popu i sporo folku. Proporcje na pierwszy rzut oka wyglądają dość dobrze. Jednak z płytą nie jest najlepiej. Jazz czasem jest zbyt natarczywy (zachwianie proporcji pomiędzy Sebastianem Karpielem-Bułecką, a Leszkiem Szczerbą), góralszczyzna również wymyka się czasem spod kontroli, nie zawsze łagodzi ją popowa rytmika. Czasem zapachnie nawet piosenką biesiadna, jak w przypadku utworu „Śtadra”.
Są też piosenki świetne, jak „Kołysanka” i „ Modlitwa”, ale nie wystarczają one do pokrycia pewnego niesmaku. Płyta jest trochę przesłodzona, mam wrażenie, że ktoś za długo nad nią myślał i za bardzo chciał wyważyć proporcje. Szkoda, bo Hania ma bardzo ciekawy głos, a i część piosenek bardzo ciekawie się zapowiadała. Niestety tym razem za bardzo się nie udało. Może następna płyta będzie lepsza.

Rafał Chojnacki

Gate „Jygri”

Skandynawskie kapele mają już na stałe specjalne miejsce w mojej głowie. Rzadko się zdarza, bym na którejś z nich się srodze zawiódł, a często mają ciekawsze pomysły na zaprezentowanie swojej muzyki, niż np. Celtowie.
Folk-rockowa formacja z Norwegii, nosząca nazwę Gate, już od pierwszych dźwięków mnie zaintrygowała. Mimo że „Jygri” to pierwsza ich duża płyta, to udało się na niej zawrzeć zarówno młodzieńczą zadziorność, jak i doświadczenie płynące z grania.
Folkowe melodie są tu doskonale oplecione gitarowymi riffami, głównym instrumentem staje się jednak doskonały wokal Gunnhild E. Sundli. Z tego co mi wiadomo poza miłością do folkowych pieśni ma ona wiele wspólnego z jazzem, nic więc dziwnego, że czasem zdarzają się jej improwizowane frazy niemal żywcem wyjęte z jazzowych improwizacji.
Jako reprezentanci młodego pokolenia muzycy z Gate nie mają problemów z łączeniem ostrej, niemal metalowej muzyki z ludowymi melodiami i zaśpiewami. Niekiedy brzmienie zbliża ich do popularnej skandynawskiej grupy pop-metalowej – Nightwish. Ale to tylko pozorne sąsiedztwo, bowiem muzyka nagrana na „Jygri” tkwi korzeniami głęboko w folku.
Nie wiem, czy Gate można już postawić w jednej linii z Hoven Droven, czy Hedningarną, ale nawet jeśli jeszcze nie, to zapewne już niedługo. Nie mam co do tego wątpliwości, posłuchajcie choćby utworu „Bruremarsj fra Jämtland” – również uwierzycie w tą grupę.

Taclem

Heather Dale „May Queen”

Jedna z najlepszych pop-folkowych płyt jakie słyszałem. Heather, to kanadyjska artystka, która wyrosła z tradycji celtyckiej muzyki osnutej wokół legend i opowieści rodem z powieści fantasy. Jednak „May Queen”, mimo iż tematycznie utrzymana jest w podobnej stylistyce, to muzycznie skłania się w kierunku innych rejonów. Sporo to popu, czy nawet lekkiego rocka („Prodigal Son”), a całość przyozdobiona jest folkowymi elementami i rytmiką często kojarzącą się z celtyckimi tańcami.
Wszystkie piosenki tworzące tą płytę Heather Dale sama napisała. Spaja je fakt, że (podobnie jak w przypadku płyty „Trial of Lancelot”) są osnute wokół mitów arturiańskich.
Piosenki takie, jak „Exile”, „Tristan and Isolt”, czy lekko jazzująca ballada „War Between Brothers” mogłyby sobie swobodnie poradzić na listach przebojów. Pewnie nie u nas, ale za oceanem zapewne Heather jest artystką bardzo znaną. Szkoda że u nas brakuje takiego spojrzenia na folk.
Wystarczy posłuchać pięknej, ozdobionej partiami irlandzkich dud piosenki „Three Queens”, by wiedzieć o czym tu mówię.
Myślę, że płyta ta spodobałaby się przede wszystkim wielbicielom ostatnich studyjnych płyt grupy Clannad. Klimat momentami bardzo zbliża się do tego co prezentowali Irlandczycy.

Taclem

Page 183 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén