Page 36 of 285

Arkona „Ot Serdtsa K Nebu”

Rosyjska pogańska chorda Arkona skopała dość niedawno tyłki swoim najnowszym dziełem „Goi, Rode, Goi!” wydanym na jesieni 2009. Nie samym nowym wydawnictwem jednak człowiek żyje i czasem warto cofnąć się trochę w tył i zobaczyć jak zespół ów radził sobie nieco wcześniej. A radził sobie wcale nie gorzej niż teraz.
„Ot Serdtsa K Nebu” to krążek wydany w 2007 roku – pierwszy w dorobku Arkony nagrany z tak rozbudowanym instrumentarium. Fakt ten od razu rzuca się w uszy – Masha i kompani brzmią naprawde świetnie, pełno tu przeróżnych smaczków i melodii wygrywanych przez ludowe instrumenty. W „Slavsya Rus” motyw przewodni ciągną ciekawie brzmiące piszczałki, w „Ot Serdtsa K Nebu” usłyszeć możemy z kolei kilmatyczne gusli.
Co do samego doboru kawałków, płyta to zróżnicowana. Nie brakuje charakterystycznych dla rosyjskiej załogi pagan-metalowych czadów, są też numery bardziej „heavy”. Na tle tego rewelacyjnie kontrastują te spokojniejsze kawałki, które dodają płycie niewątpliwego uroku (patrz wspomniany wcześniej utwór tytułowy).
Zachwyca na tym krążku głos frontmanki zespołu, Mashy. Ta niepozornie wyglądająca dziewczyna bardzo swobodnie operuje swoim wokalem – raz śpiewaja delikatnie, wręcz dziewczęco, innym razem ryczy lepiej niż niejeden wokalista black-metalowy. Żeby nie było że tylko Masha się liczy w Arkonie – reszta załogi odwala również kawał dobrej roboty. Słychać pełen profesjonalizm muzyków no i przede wszystkim świeżość pomysłów.
Nie ma się specjalnie do czego przyczepić przy okazji tej płyty – wszystko jest tu na swoim miejscu a całości słucha się z wypiekami na twarzy. Jeśli dodać do tego jeszcze ciekawą i klimatyczną okładkę nie ma już żadnych wątpliwości. Ruszamy tyłki i idziemy do sklepu!

Marcin Puszka

Black Tartan Clan „Boots, Kilts ‚n Pipes”

Patrząc na okładkę chyba nie można mieć złudzeń co do zawartości albumu. Jak to stwierdził mój przyjaciel, „wygląda wystarczająco celtycko i złowieszczo”. Z tą złowieszczością to może trochę chłopak przegiął, ale prawda jest taka że Black Tartan Clan trafili w dychę.
Biorę płytę, wkładam do odtwarzacza i czekam – w zasadzie to nawet wiem na co. Pierwsze dźwięki „Anthem” nie zawodzą mnie – potężny dźwięk dud, a zaraz później reszta kapeli. Łomocą aż miło.
Przyznam się bez bicia – lubię takie granie. Nie wymagające wielkiej filozofii, proste i treściwe. W zasadzie to też sztuka, bo prawdą jest że nie wsyscy tak potrafią. Belgowie dają radę i to nawet bardzo. Muzycznie to jak już się wszyscy pewnie domyślili najwyższej próby celtic-punk, przywodzący na myśl dokonania The Real McKenzies czy czeskiego Pipes And Pints. Wokal odpowiednio przybrudzony, sekcja mocno nabijająca rytm, dodatkowo świetne partie grane na dudach, ostre gitary i wręcz hardcore’owe pokrzykiwania w refrenach – mimo iż schemat zdążył zostać już porządnie wyświechtany, Black Tartan Clan brzmi na tej płycie świeżo i przekonująco. Płynie z ich grania jakaś szczerość i uwielbienie to szkockiej kultury (co doskonale pokazują w ciekawej wersji „Scotland The Brave”). „Boots, Kilts ‚n Pipes” przynosi sporo folk-punkowych hymnów. Założę się że takie „All for One” czy „Black Tartan Clan” będziecie sobie podśpiewywać nie raz.
Dobrze wiedzieć że świat nie kończy się na wielkiej trójcy, czyli Flogging Molly, Dropkick Murphys i The Real McKenzies. Black Tartan Clan polecam z czystym sumieniem wszystkim wielbicielom celtic-punkowych brzmień, ale również tym którzy lubują się w melodyjnym hardcore’owym graniu. Warto czasem poszerzyć horyzonty.

Marcin Puszka

Flogging Molly „Live At The Greek Theatre”

Dave King na początku tego albumu wita się z publicznością takimi oto słowami: „hello, we are the Flogging Molly, and this is what we do”. Chwilę później zespół leniwie zaczyna „The Likes Of You Again”, który przeradza się za moment w szaloną, punkową galopadę.
22 piosenki, przekrój przez wszystkie płyty zespołu. Całość zagrana na bardzo wysokim poziomie, brzmiąca świetnie i równie świetnie zmiksowana. Muzycy w życiowej formie – potrafią wykrzesać ze swoich instrumentów niesamowicie energiczne dźwięki. Lider zespołu, Dave King tryska energią niczym rześki nastolatek. Często rozmawia z publicznością, przekomarza się, dowcipkuje. Jego głos brzmi również bardzo dobrze, przez cały koncert Dave trzyma wysoki poziom.
Repertuar ułożony został tak, aby słuchanie koncertu z płyty nie nudziło. Znajdziemy zatem charakterystyczne dla Flogging Molly punkowe czady w stylu „Swagger”, „Salty Dog” czy „Drunken Lullabies”, ale również kawałki bardziej refleksyjne, jak „Float” czy „The Son Never Shines (On Closed Doors)”. Zespół sporo materiału zaprezentował z ostatniego studyjnego dzieła „Float”, ale nie zapomniał też o klasykach ze „Swagger”, „Drunken Lullabies” i „Within A Mile Of Home”. I w zasadzie doskwiera tylko brak „Laury” i „Black Friday Rule” – jeśli o mnie chodzi kawałków absolutnie podstawowych. Inna sprawa, że każdy z odbiorców tego koncertowego krążka Flogging Molly może odczuć brak tego czy tamtego utworu. Taki już urok koncertówek.
Płyta to zdecydowanie inna od pierwszego koncertowego wydawnictwa Flogging Molly „Alive Behind The Green Doors”, które było bardziej oficjalnym bootlegiem niż koncertówką. Po pierwsze, wszystko jest profesjonalnie nagrane (i zagrane), po drugie 22 kawałki to nie 10, a po trzecie jak znudzi się wam płyta, możecie zawsze uruchomić odtwarzacz dvd i zobaczyć Dave’a Kinga i kolegów na ekranie swojego telewizora – to oczywiście za sprawą dołączonej do zestawu płyty dvd.
„Live At The Greek Theatre” to w zasadzie wydawnictwo dla każdego. Fani wiadomo, kupią płytę tak czy inaczej, ci co znają i lubią Flogging Molly mogą sobie posłuchać w końcu ich w wydaniu koncertowym. Z kolei ci którzy jeszcze bliżej nie zaznajomili się z dźwiękami proponowanymi przez amerykanów, mogą potraktować to wydawnictwo jako swoiste kompedium wiedzy i the best of Flogging Molly. Kto wie, może skłoni ich to do sięgnięcia po pozostałe krążki ?

Marcin Puszka

Strachy Na Lachy „Dodekafonia”

Trudno nazwać Strchay na Lachy zespołem folkowym, czy nawet folk-rockowym, choć elementy etno-pochodne są na płytach zespołu bardzo silnie obecne. Ale w gruncie rzeczy z wyjątkiem mocniej osadzonej w rocku płyty „Zakazane piosenki” wszystkie albumy SNL są szalenie eklektyczne.
Utworów z folkowymi elementami możemy tu naliczyć całkiem sporo. „Chory na wszystko” to utwór, nad którym w muzycznym sensie unosi się duch pracy nad piosenkami tandemu Jacek Kaczmarski/Przemysław Gintrowski. Nawet poetyka momentami odwołuje się do stylistyki nieżyjącego już barda. Możliwe, że tworząc tą piosenkę Krzysztof Grabowski nawet nie zdawał sobie sprawy jak bardzo nasiąknął muzyką Kaczmarskiego pracując nad albumem „Autor”.
„Nieuchwytni buziakowcy” to z kolei piosenka zagrana w typowej dla wcześniejszych płyt manierze lekkiego folk-rockowego grania z równie typowym tekstem Grabowskiego i zagrywką gitarową, której styl sięga jeszcze w czasy gdy wraz z częścią składu SNL grał on w grupie Pidżama Porno. W „Twoje oczy lubią mnie” pojawia się folkowy akcent w postaci akordeonu. Podobną rolę odgrywa on w balladzie „Ten wiatrak, ta łąka”. Dziwne muzyczne ozdobniki w dudo-podobnym klimacie są też ciekawą dekoracją w piosence „Ostatki – nie widzisz stawki”.
Najbardziej zbliżonym do etnicznych dźwięków utworem jest jednak knajpiana ballada „Cafe sztok”. Mam nadzieję, że do takiego klimatu grupa będzie jeszcze wracać.
W piosence „Spacer do strefy zero” mamy echa grania w stylu grupy Lao Che. Kto wie, czy nie słysząc charakterystycznego wokalu „Grabaża”, nie uznałbym, że to właśnie ta kapela, ze swoim nieco dziwacznym acz sympatycznym folk-rockiem.
Po kilku utworach utrzymanych w nieco innym tonie wracają do nas oniryczno-folkowe klimaty w transowym „Radio Dalmacija”.
Warto byłoby napisać coś jeszcze o tekstach, gdyż w przypadku płyt grupy Strachy Na Lachy jest to rzecz niebanalna. „Dodekafonia” to najmniej wesoła płyta z całego dotychczasowego dorobku zespołu. Sam „Grabaż” w utworze „Chory na wszystko” pisze: „Śpiewam już tylko o Polsce i o złej miłości”. I taki nastrój na tym albumie dominuje. Nie zmienia to jednak fakty, że jest to jednocześnie najbardziej eklektyczna, ale też najdojrzalsza płyta Strachów.

Rafał Chojnacki

Poozies „Yellow Like Sunshine”

Brytyjska grupa The Poozies to od lat czołowy girls band w wyspiarskiej muzyce celtyckiej. „Yellow Like Sunshine” to ich szósty album studyjny. Przy takiej liczbie płyt właściwie już nic nie muszą nikomu udowadniać, jednak zawsze lepiej nagrywać płyty, które się komuś spodobają, niż takie, na które nikt nie spojrzy. „Yellow Like Sunshine” zdecydowanie należy do tych pierwszych.
Na wstępie dostaniemy ciekawie zaaranżowaną szkocką waulking song, z delikatnym akompaniamentem, świetnymi wokalami i na dodatek okraszoną piękną kompozycją instrumentalną, świetnie dopasowaną do pieśni.
Sporym zaskoczeniem może być piosenka „Black Eyed Susan”, autorstwa amerykańskiej wokalistki i gitarzystki Laury Veirs. Laura kojarzy się raczej ze sceną alternatywno-folkową, zaś The Poozies zrobiły z jej utworu coś na kształt popowego utworu w klimatach folkowo-gospelowych. Najciekawsze, że brzmi to ciekawie.
Po chwili wracamy jednak do celtyckiego świata we wiązance jigów.
W kolejnej piosence mamy wreszcie możliwość poznania talentu kompozytorsko-pisarskiego Sally Barker, gitarzystki The Poozies, która jest autorką świetnego utworu „Canada”. Co ciekawe na płycie śpiewa go Patsy Seddon, a Sally wtóruje jej jedynie w chórkach. Autorka tej kompozycji gra również w grupie Joni Mitchell Project, gdzie wykonuje utwory tej kultowej wokalistki. Okazuje się, że w jej własnych kompozycjach również znajduje to odbicie.
Po kolejnej wiązance brawurowo zagranych tańców otrzymujemy drugą z piosenek Sally – „Two Hearts”, piękną folkową balladę. Po niej następuje lekka i zwiewna celtycka „An Paistin Fionn”.
Kolejne tańce, nieco wolniejsze od poprzednich, pozwalają nam przez chwilę ochłonąć. Później jednak zmienia się nieco rytm, orkiestra przyspiesza i wygrywa sympatycznego łamańca, który wreszcie wycisza się w ostatniej części.
Album kończy pięknie zaśpiewana pieśń „Will I See Thee More „, autorstwa Johna McCuskera (Battlefield Band) i Johna Tamsa (m.in. The Albion Band). Oryginał, poszerzony o pieśń „Hush a Bye”, znalazł się ostatnio (w 2008 roku) na płycie McCuskera „Under One Sky”. Zaśpiewał tam John Tams, ale warto porównać sobie obie te wersje. To zupełnie inne światy, choć przecież wykonaniom obu panów nic nie da się zarzucić.
The Poozies jednak coś ta płytą udowadniają. Pokazują, że wciąż są w pierwszej lidze.

Rafał Chojnacki

Beltaine „Drzewo i Kamień”

Można by podejrzewać, że album warszawskiej grupy Beltaine powinny wypełniać irlandzko brzmiące rytmy, lub przynajmniej pogański folk, nawiązujący do święta, któremu zespół zawdzięcza swoją nazwę. Nic bardziej mylnego. Beltaine to zespół uprawiający sztukę totalną, bezkompromisową i przede wszystkim przesyconą własnymi koncepcjami.
Jeżeli chodzi o muzykę, to mamy do czynienia z autorskim materiałem, łączącym w sobie wpływy folku, muzyki dawnej i czasem odrobiny brzmień elektronicznych spod znaku 4AD. Z resztą to właśnie do tej wytwórni powinien zgłosić się zespół, gdyby istniał za granicą, nie w Polsce. U nas pozostaje im jedynie funkcjonowanie na pograniczu stylów, w zamkniętym, dość wąskim kręgu odbiorców. A szkoda, bo mogliby się spodobać fanom Dead Can Dance.
Z zespołem Lisy Gerard i Brendana Berry łączy Beltaine jeszcze jedna rzecz – niektóre teksty zaśpiewane są w nieistniejącym, czy też może raczej powinienem napisać „własnym” języku. O to bowiem zaistniał przecież na tej płycie. Wokal jest tu z resztą, podobnie jak w nagraniach Dead Can Dance, często używany jako kolejny instrument. Charakterystyczny głos Sebastiana Madejskiego to niemal znak firmowy zespołu.

Rafał Chojnacki

Balkan Sevdah „Ramizem”

Debiutancka płyta warszawskiej grupy Balkan Sevdah zawiera piękne śpiewy i świetną muzykę – a wszystko to w klimatach charakterystycznych dla rozmaitych bałkańskich nacji.
W 2004 roku grupa muzyków zainspirowana egzotycznie brzmiącymi rytmami z Bośni, Serbii, Macedonii czy Bułgarii założyła zespół, który zaskoczył wszystkich na polskiej scenie folkowej. Jeszcze w tym samym roku zdobyli laury na Mikołajkach Folkowych w Lublinie. W kolejnym, 2005 roku, zagrali na festiwalu Kopriwsztica w Bułgarii, największej folkowej imprezie na Bałkanach. Z tego też roku pochodzą nagrania na ich debiutancki, krążku, wydanym rok później.
Transowa rytmka („Jas sum se napremenila”, „Dve nevesti”), niepokojące brzmienia („Zadade se Stojane de”, „Safusum”, „Ramizem”) i rewelacyjnie brzmiące śpiewy („Pusta mladost”, „Pole siroko”) – to właśnie kwintesencja brzmienia Balkan Sevdah.

Rafał Chojnacki

Patrask „Patrask 3”

Rok 2009 to okrągłe, dwudzieste urodziny szwedzkiej grupy Patrask. Z tej okazji rozpoczęli nagrywanie płyty, która prezentuje najbardziej aktualne oblicze zespołu.
Gdzieś u podłoża ich grania drzemią dawne facynacje muzyką spod znaku The Pogues („Låt mig va då” to przeróbka ich słynnego „If I Should Fall From Grace With God”). Nie brakuje też muzycznych wycieczek do Ameryki Północnej, zarówno tych bardziej folkowych, jak i nawiązujących do regionalnych odmian muzyki country. Dominują jednak autorskie kompozycje, które można określić po prostu jako folkowe. Mimo że śpiewane są po szwedzku, nie zakorzeniono ich w rodzimej muzyce.
Do najciekawszych utworów na płycie zaliczyć można lekko brzmiącą, śpiewaną przez Bo Ahlbertza „Glädjeflickan”, świetnie zaśpiewany przez Rosalie Jonsson „Nu är det min tur” i wykonany w duecie „Jordens Paradis”. Te piosenki chyba najlepiej ukazują przekrój wykonywanej przez Patrask muzyki.
To lekkie, rozrywkowe granie. Mimo folk-rockowej formuły nie hałasują zbytnia, ubarwiając jedynie sekcją rytmiczną brzmienie tradycyjnych instrumentów.

Rafał Chojnacki

Circle of Bards

Zespół Circle of Bards powstał w 2008 roku jako autorski projekt wokalisty i kompozytora Mariusza Migałki, znanego ze współpracy z takimi grupami, jak Ars Poetica, Mr. Hyde czy Tipsy Train.
Początkowo miało to być jedynie poboczne przedsięwzięcie, skupiające się głównie na nagraniu w pełni akustycznego albumu, na który składałyby się kompozycje zbierane przez kilka lat i mające charakter celtyckich ballad inspirowanych światem baśni i fantastyki.
Po zarejestrowaniu materiału wzrosło zainteresowanie pomysłem. Recenzja albumu demo zatytułowanego „Circle of Bards” ukazała się w magazynie „Heavy Metal Pages” (bardziej jako ciekawostka, ze względu na rockowy charakter pisma) oraz na portalu „ProgRock.pl”, wraz z obszernym wywiadem. Wybrane kompozycje z „Circle of Bards” emitowano na antenie lubelskiego Radia Centrum.
W marcu 2009 roku Circle of Bards został zaproszony do zagrania mini koncertu na żywo w programie „HelloFolks!” w Radiu Centrum, gdzie po raz pierwszy wystąpił na żywo.
W grudniu 2009 roku CoB trafił pod skrzydła wytwórni Electrum Production. Obecnie trwają przygotowania do wydania debiutanckiej płyty, zatytułowanej „Tales”, która zostanie wydana w barwach Electrum Production w maju 2010 roku. Złożą się na nią kompozycje, które powinny zadowolić zarówno fanów celtyckich ballad, jak i średniowiecznych pieśni rycerskich.
Trwają również prace nad koncertowym obliczem zespołu.

Strona internetowa projektu: www.circleofbards.pl

Orthodox Celts „Green Roses”

Kto by pomyślał że kawał bardzo solidnego, celtyckiego grania powstanie akurat w… Serbii. Stamtąd właśnie pochodzi grupa Orthodox Celts, i o ile nie wielu słyszało o nich w Polsce, to w swoim ojczystym kraju mają już od dawna status gwiazdy a na ich koncerty ściągają tłumy.
Krążek „Green Roses” światło dzienne ujrzał w 1999 roku i uchodzi w tej chwili za najlepszy sygnowany nazwą Orthodox Celts. W zasadzie nie ma się co dziwić. Serbowie, choć do Irlandii mają raczej daleko, grają muzykę z kraju zielonej koniczynki tak cholernie przekonująco, tak do bólu naturalnie, że aż ciężko uwierzyć że nie mają tam żadnych korzeni. Jeśli miałbym porównywać ich granie, od razu nasuwa się jedna nazwa: The Pogues. I to nie tylko dlatego, że na warsztat wzięli znane z ich repertuaru „Whiskey You’re The Devil”. Klimat i podejście jest naprawdę podobne, choć Aleksandar Petrović swoim wokalem nie przypomina zbytnio wyczynów Shane’a McGowana i Spidera Stacy’ego.
Podobać się mogą własne kompozycje Orthodoxów oparte na irlandzkich motywach: tytułowy „Green Roses” czy „Far Away” to kawałki najwyższej próby – porywające, dynamiczne, zagrane z pazurem ale i naturalną swobodą. Urzekają świetnie grające skrzypce, również użycie wszelkich piszczałek zasługuje na uwagę – dodają one muzyce Serbów ciekawego smaczku.
„Green Roses” w ogólnym rozrachunku to płyta bardzo przyjemna i naprawdę urokliwa. Lubię zespoły które na swoich krążkach są naturalne i prawdziwe, w których muzyce słychać prawdziwą radość grania. Właśnie takim zespołem jest Orthodox Celts i spodobać powinien się on wielu – tym którzy siedzą w muzyce celtyckiej od dawna, ale także tym którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tymi dźwiękami. Gorąco polecam. Świetny rozgrzewacz na zimowe wieczory.

Marcin Puszka

Page 36 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén