Page 267 of 285

Flash Girls „Maurice And I”

Niesamowicie fajne brzmienie posiadają te Flash Girls. Emma Bull i the Fabolous Lorraine (tak bowiem podpisują się członkinie duetu The Flash Girls”) nawiązują do najlepszych tradencji wokalnych w muzyce celtyckiej. Jest to punkt tylko wyjścia, gdyż sama muzyka zatacza szersze kręgi. Towarzyszą im zaproszeni muzycy, dzięki czemu materiał brzmi bardzo ciekawie.
Przyznam szczerze że ta płyta ujęła mnie już od pierwszych dźwięków. Z niewielkimi wyjątkami jest to tzw. „contemporary folk”, czyli współczena muzyka, stylizowana na tradycyjne brzmienie. Nie świadczy to jednak źle o grupie, wręcz przeciwnie, zwłaszcza że za część kompozycji odpowiadają członkinie grupy i ich przyjaciele. Jeśli zaś chodzi o tradycyjne kompozycje, to zaskoczyć może wykonanie „Star of The County Down”, ciekawie zaaranżowane, świetnie zagrane i zaśpiewane. Aż dziw bierze, że z tego ogranego utworu można jeszcze coś ciekawego wycisnąć.
Wiele z opowieści zawartych w piosenkach, to dość ponure historie, jak choćby „A Girl Needs A Knife” i „Banshee”. Są też piosenki dziwne, jak „Yeti”, graniczące z kabaretowym klimatem. Innym razem brzmią one dość nowocześnie – „Me & Dorothy Parker”, to taka piosenka – reportaż.
Ciekawostką może być wykorzystanie tu wierszy i piosenek znanego (także u nas) pisarza Neila Gaimana, autora świetnych opowiadań powieści, scenariuszy komiksowych i – jak sie okazuje – piosenek.
Świetna folkowa płyta, teoretycznie w celtyckim klimacie, ale nie do końca. Warto posłuchać.

Taclem

Fiddler’s Green „On and On”

O popularności celtyckiego folkrocka poza granicami Wysp Brytyjskich świadczą dobitnie grupy z Kanady, USA, Niemiec czy choćby Polski. Jednak tym razem mamy do czynienia właśnie z zespołem niemieckim. Nie znam zbyt dobrze tamtejszej sceny folkowej, ale kilka zespołów, jak np. Bardic, Tears For Beers, czy właśnie Fiddler’s Green zasługują na uwagę.

Płytę zaczyna przebojowe „KMF Goodbye”, i czujemy się jakbyśmy słyszeli zespół typu Great Big Sea zmieszany z The Pogues. Uważam, że autorskie kompozycje lidera i wokalisty grupy – Petera Pathosa (całkiem nie-niemiecki angielski :)) stanowią najjaśniejsze punkty płyty. W jego kompozycji „Shot In The Dark” wykorzystano refren piosenki Ozzy’ego Osbourne’a pod tym samym tytułem. Oczywiście jest ona dedykowana Ozzy’emu. „Profiteers” grupy Spirit Of The West i „Matty Groves” aranżem nawiązujące do wersji Fairport Convention nie wnoszą z kolei nic nowego, a są gorsze od oryginału. I tak przetykają się piosenki dobre, jak „Burn The Bridges” z miłą dla ucha, choć nic ciekawego nie wnoszącą setną wersją „Star Of The County Down”. I jeszcze „Jacobites”. Chylę czoła przed Janem Kapałą, który zwrócił mi kiedys na to uwagę. Pieśń nosi tytuł „Ye Jacobites By Name”, a lekcewarzacy stosunek jaki mają do niej zespoły niemieckie (nagminnie skracając tytuł) jest karygodny. Poza tym wersja FG jest okaleczona muzycznie. Rozumiem że tym razem chodziło o twórczy aranż, ale niestety…

Płyty się bardzo dobrze słucha. Jeżeli nie wymagamy od takiej muzyki zbyt wiele, to może się zdarzyć, że przez długi czas nie będzie ona chciała opuścić naszego odtwarzacza.

Taclem

Fiddler’s Green „Folk Raider”

Najnowszą przygodę z celtyckim folkrockiem niemiecki Fiddler’s Green zaczyna od znanej pieśni o wielorybniczym statku „Diament”, który jak wiedzą wszyscy żeglarze „dawno gotów już”. Polska wersja tej pieśni to jeden z najbardziej znanych standardów żeglarskich. Nie mamy tu większych zmian stylistycznych, szybko i sprawnie grające skrzypki i podklad w rytmie rockowego ska. To właściwie typowa dla FG muzyka, lecz przyznam że ma w sobie dużo uroku.
Nieco bardziej rockowy „Don’t Stand So” przywodzi na myśl kanadyjskie granie spod znaku Great Big Sea, lub Spirit of The West. W taneczne rytmy wprowadza nas „Weavers Reel” kilka elementów tego medley’a na pewno wyda się znajome tym, którzy obserwują krajową scenę celtycką. Warto zaznaczyć, że jak na FG utwór ten brzmi niespodziewanie lekko. I działa to na jego korzyść.
Tytułowy „Folk Raider” mógłby zmieścic się na którejś z wcześniejszych płyt The Levellers, choć pobrzmiewają w nim też echa … Madness. Z „Out of the Rain” wygląda na nas słoneczne reggae, oczywiście również podane po celtycku.
„The Crawl” to najbardziej tradycyjnie brzmiący utwór na płycie. Podobnie zaczyna się wiązanka „Pickard Jigs”, ale dalej już nie ma lekko, rockowa sekcja daje o sobie znać zmuszając do rytmicznych podrygów.
Myliłby się ktoś, kto po tytule „Whisky in the Spa” spodziewałby się przeróbki znanego utworu. Fiddler’s często bawili się tytułami utworów, nawiązując do klasyki, tak jest i tym razem. Poza tańcami, „Bonny Ship The Diamond” i „Girls Along The Road” właściwie wszystkie utwory są tu autorskie.
Utwory wzbogacone są o ciekawostki, jak choćby „Girls Along…”, na pewno sprawia to że odbiór płyty jest znacznie ciekawszy. Nawet jeśli dzieje się to kosztem popadania w stricte rockowe klimaty, nieco jedynie urozmaicone folkiem, jak ma to miejsce choćby w „Out of Your Life”. Niemałym zaskoczeniem są zupełnie metalowe gitary w finalnym „Tangerine”. Wśród inspiracji możnaby postawić chyba jedynie na In Extremo i Rammstein.
Cierpliwych czeka jeszcze niespodzianka… Akustyczna, niemiecko języczna wersja znanego u nas (kłaniają się lata 60-te) standardu Pete’a Seegera „Where The All That Flowers Gone”.
Możnany powiedzieć że zespół po prostu dodał kolejną płytę do swojej dyskografii, jednak nie sposób nie dostrzec kolejnego kroku naprzód, jaki zespół poczynił.

Taclem

Fiddler’s Green „Another Sky”

Płyta nowsza od recenzowanego już na łamach Folkowej albumu „On and On”. Jak się okazuje niemieccy folk-rockowcy radzą sobie jeszcze sprawniej. Grają tu znacznie ciężej, ale jednocześnie nie gubią specyficznego feelingu. Niekiedy , jak w tradycyjnym „Queen of Argyll” zbliżaja się do brzmienia grupy Tempest, jednocześnie są tam też ślady skandynawskiej Hedningarny.
Z kolei tytułowy utwór „Another Sky”, to ballada, która spokojnie mogłaby konkurować z przebojami w MTV. Mimo że płyta nie traci folk-rockowego charakteru, więcej w niej rocka i to takiego spod znaku Cranberries. Niemcy, jak widać nie boją się używać gitar. W odróżnieniu od swoich krajan z grupy Paddy Goes To Holyhead nie zmiękczają swojej muzyki.
„Give Me The Time” to doskonały przykład muzyki będącej wypadkową stylu The Levellers i własnie The Cranberries z dodatkiem akordeonu.
Instrumentalny utwór „Storm Inside” to z kolei akustyczne folkowe granie. Po nim następuje tradycyjna szanta „Donkey Riding” w wersji nieco zbliżonej do znanej z nagrań Great Big Sea, choć z instrumentalnymi wstawkami.
Lekko reggae’ujacy „My way” poza folkowymi elemantami zawiera też skręty w stronę britpopowego grania. Odrobinę dłużyzny w tym nagraniu rekompesuje nam świetne i żywiołowe wykonanie tradycyjnego „Rambling Rover”.
Utwór „Out of the Darkness” można nazwać gotyckim folkiem. Jest w nim mroczny klimat, nieco przypominający utwory Nicka Cave’a. I znów na zasadzie przeciwwagi mamy utwór wesoły – „Knock on Wood”.
Tak właściwie zbudowana jest cała płyta. Nie jest to najlepszy album Niemców, ale i tak bardzo dobry.

Taclem

Fenians „Have Fun Or Get Out!”

Juz w tytule zespół nie pozostawia nam wyboru. Mamy się dobrze bawić lub zmiatać. I o to w tej muzyce chodzi – o dobrą zabawę. Profesjonalnie zagrany celtycki rock, w większości oparty na motywach tradycyjnych jest w stanie zapewnić nam dużo dobrej zabawy.
Jest tu trochę klasyki, jak „Whiskey in the Jar”, czy „Dirty Old Town”, jest też kilka mniej znanych utworów – „Goodbye Mick, Goodbye Pat”, „Could’nt Have Come at a Better Time”. Można sobie potańczyć przy „Casey’s Jig”, z resztą większość piosenek sprzyja tanecznym pląsom.
W muzyce The Fenians odnajdujemy to co najciekawsze w irlandzkiej muzyce folkowej. Mamy tu elementy znane z wykonań The Dubliners, czy The Clancys, jak w „Bold O’Donahue” czy „Come Out Ye Black And Tans”, powiew żywiołowego punk-folka w znanych choćby z wykonań The Pogues utworach „Young Ned Of The Hill” i „Dirty Old Town”. Jako że w spisie utworów znajdujemy „Raggle Taggle Gypsy”, to nie mogło się obyć bez ukłonu w kierunku The Waterboys. Bez tych wymienionych zespołów The Fenians być może wogóle by nie zaistnieli, a tak oferują nam swoją własną energetyczną mieszankę.
Na zakończenie wspomnę że znajdą tu coś dla siebie wównież wielbiciele piosenek żeglarskich tak popularnych w naszym kraju. Oprócz folkrockowej wersji nieśmiertelnego hitu „The Drunken Sailor” mamy tutaj również „The Good Ship Calabar”, którego polską wersję znamy choćby z dokonań Czterech Refów i Mechaników Shanty.
Za najlepsze piosenki na tej płycie uważam feniańskie wersje „Young Ned Of The Hill” i „Come Out Ye Black And Tans”.

Taclem

Fenians „Band of Rogues”

Zespół The Fenians wydawał mi się bardzo sympatyczny zanim jeszcze usłuszałem ich muzykę. Bardzo dobre wrażenie robi strona internetowa www.thefenians.com, z resztą wydaje mi się, że zespół stawia właśnie na promocję w internecie.
W każdym razie, jeśli napiszę że grają żywiołowego folkrocka i są z Kanady, to powinno już coś o nich mówić. Ale The Fenians to nie zespół ktory tak łatwo zaszufladkować. Owszem, dominują tu celtyckie klimaty i bardzo fajne, miłe dla ucha folkrockowe aranżacje. Jednak jest tu coś jeszcze. Tradycyjne i klasyczne folkowe kompozycje urozmaicają własnymi utworami, to już dziś standard u bardziej ambitnych zespołów. The Fenians nie boją się jednak eksperymentów, są pewni swego (w końcu „Band of Rogues” to już ich czwarta płyta). Zarejestrowano ją na żywo podczas koncertu w kanadyjskiej miejscowości Santa Ana.
Płytę otwiera nastrojowa kompozycja instrumentalna „Flower of Philadelphia”, pobrzmiewa w niej tylko gitara akustyczna, flet i dudy (uillean pipes na których gościnnie gra tu Richard Cook). Skokiem w weselszy nastrój jest druga kompozycja, zaczynająca się folkrockowymi reelami, zawiera piosenkę „The Mermaid” (u nas znaną w wersjach Czterech Refów i Janusza Sikorskiego jako „Syrenka”).
Kolajny utwór poprzedza opowieść o Irlandczykach walczących w 1846 roku o niepodległość Meksyku. Utwór zatytułowany „The San Patricios” zawiera zarówno elementy irlandzkie, jak i meksykańskie, świetny pomysł na utwór i bardzo dobre wykonanie. Zapada w pamięci zarówno solówka wykonana w stylu meksykańskich mariechies, jak i hasło „Viva Irlandes! Viva Mexico! Viva Santa Ana y San Patricos!”.
Po takiej wybuchowej mieszance Fenianie podają nam własnąwersję standardu „I’ll Tell Me Ma”. Przypomina ona nieco wersję nagraną przez The Chieftains z Van Morissonem. Kolejna piosenka – „Take Her In Your Arms” – to utwór autorstwa szkockiego barda Andy M. Stewarta. Zespół odcisnął na piosence swoje piętno, choć nie zmienił jej niemal wogóle, może z wyjątkiem saksofonowego sola. Również „The Green Fields Of France” Erica Bogle’a zagrane jest dość zachowawczo, choć niewątpliwie bardzo ładnie.
Dużo dobrej roboty The Fenians wykonali przy aranżacji tradycyjnego tańca „Drowsy Turk” (zawierającego m.in. znany utwór „Drowsy Maggie”), świetne rzeczy dzieją się tam w warstwie rytmicznej. „Ordinary Man” to z kolei piosenka, która najlepiej znana była dotąd z wykonania zespołu Great Big Sea. Jako że de Fenians stylistycznie są zespołem do GBS podobnym, to ich wersja nie odbiega zbytnie od tej znanej, choć oczywiście Terry Casey jest innym wokalistą, a i pobrzmiewający tu saksofon dodaje trochę innego klimatu do tej piosenki.
„Star of The County Down” można bez wątpienia uznać za jeden z najczęściej wykonywanych utworów w całej historii irlandzkiej muzyki folkowej. Tym razem wzbogacono go o rzadko wykonywany tekst „Fighting 69th”. Autorski (i bardzo dobry!) utwór „Doogan’s Stones” poprzedza znaną piosenkę „Back Home in Derry”. Ta irlandzka pieśń rebeliancka zabrzmiała w wykonaniu The Fenians wyjątkowo mocno. Na zakończenie płyty dostajemy jeszcze dwie piosenki – „Coal Tattoo” i „Danny Boy”. Pierwsza to szybki skoczny kawalek, druga to oczywiście tradycyjny irlandzki lament. Jako że ten ostatni zaśpiewany jest dość tradycyjnie, Terry Casey zbliża się w tym utworze do rejestrów zarezerwowanych dla Elvisa Presleya. Jescze tylko pożegnania, szalejąca póbliczność… i koniec bardzo fajnej płyty.
The Fenians można z pewnością zaliczyć do zespołów pierwszoligowych w dyscyplinie nazywanej folkrockiem.

Taclem

Fathom „Available Light”

Folkrockowy Fathom pochodzi z Ameryki i często jest nazywany wypadkową U2 i The Waterboys. O trafności takich sugestii może świadczyć przestrzenny dźwięk, charakterystyczny dla brzmienia U2, choćby z płyty „War”, oraz wokal Johna DiBartolo, który może nie kiedy przywodzić na myśl to co ze swoim głosem wyczynia Bono (choćby w „Run and Hide”). Również Shawn Richards grający na elektrycznej gitarze zdaje się być fanem The Edge’a.
Piosenki oscylują w klimatach miejskiego folkrocka, takiego jak choćby nasze Jak Wolność to Wolność. Kiedy trzeba otrzymujemy muzykę szybszą, ale przeważają piosenki spokojne. Porównanie do The Waterboys nie jest według mnie zbyt trafne, co prawda podobnie jak zespół Mike’a Scotta, tak i Fathom sięgają do tradycji muzyki irlandzkiej, jednak odbywa się to nieco inaczej, bo tematy tradycyjne są tu tylko ozdobą autorskich piosenek. Kompozycje te doskonale się bronią. Utwory takie jak „The Only Way”, czy „Shining Bright” moglyby znaleźć się na komercyjnych listach przebojów.
Właściwie to największą wadą płyty jest fakt, że zawiera ona tylko siedem utworów. Ale nalezy zaznaczyć że jest to demo nagrane między czerwcem a październikiem 2001, podczas gdy zespół istnieje od stycznia tegoż roku.
Podejrzewam że o zespole Fathom jeszcze usłyszymy i niedługo będzie o nim dość głośno na amerykańskiej scenie folkrockowej, która staje się coraz bogatsza.

Taclem

Fairport Convention „Nine”

Zaczyna się od dość żywiołowego „The Hexhamshire Lass”, tradycyjnego utworu w folkrockowej aranżacji Fairport. Od razu widać że brakuje trochę najbardziej znanych fairportowych wokalistow – Simona Nicola i Richarda Thompsona. Kolejna piosenka „Polly On The Shore” to tradycyjny utwór do którego Dave Swarbrick (skrzypek) napisał nową muzykę. Lekka balladka, niczym się zbytnio nie wyróżnia, może jedynie kilkoma partiami skrzypiec. Wiązanka instrumentalnych motywów, które w wykonaniach Fairport często bywały porywające, tu nieco zbyt country’owa. Dalej znów mamy utwór z muzyką Swarbricka to „To Althea From Prison”. Muzyk musiał być chyba w wyjątkowo balladowym nastroju.
Dziwny uwtorek „Tokyo”, autorstwa kogoś z rodziny ówczesnego gitarzysty poprzedza chyba największy przebój z tej płyty – „Bring ‚Em Down”. Dalej mamy słodką pioseneczkę „Big William”. Utwór „Pleasure & Pain” przetrwał w repertuarze koncertowym Fairport. Ostatni utwór – „Possibly Parsons Green” nie miał tego szczęścia.
Ogólnie w dyskografii zespołu który nagrał tyle płyt co Fairport Convention zawsze znajdą się płyty słabsze. Ta raczej do takich nalezy.

Taclem

Fairport Convention „What We Did on Our Last Holidays”

Zaczyna się w sposób folkowy, i to taki, który może kojarzyć sie właśnie z Fairport Convention.
Otwierający album utwór „Fotheringay” autorstwa Sandy Denny kojarzy się z balladowymi piosenkami Ralpha McTella. Szybko jednak przekonujemy się, że to bardzo wczesna płyta zespołu (druga w dyskografii).
Drugi utwór to blues-rock w amerykańskim stylu pt. „Mr. Lacey”. Kolejne „Book Song” i „Lord Is In This Place” pozostają równiez w amerykańskiej stylistyce. Pierwszy jest folkowy (troche w stylu jaki próbowało u nas zaszczepić 2 + 1), a drugi to coś jakby… mruczanka, przywodzaca na mysl murzyńskie melodie sakralne.
„No Man’s Land” Richarda Thompsona to wreszcie utwór „europejski”, jest folkowa zagrywka na akordeonie, chociaz co ciekawsze mało kojarzy się z Fairport. Nastepnie otrzymujemy zapewnienie od samego zespołu o amerykańskich korzeniach tej płyty.
Podobnie jak na pierwszym albumie jest to utwór Boba Dylana. Tym razem to „I’ll Keep It With Mine”, pięknie zaśpiewany przez Sandy Denny. Dalej jest podobnie. Wyróżniają się dwa utwory tradycyjne: „Nottamun Town” i „She Moves Through The Fair”, oraz wielki przebój wczesnego Fairport Convention – „Meet On The Ledge”.
Pierwszy utwór ma w sobie już klimat poźniejszych nagrań, zawiera też opentańcze, jakby orientalne solo na mandolinie. „She Moves…” z kolei, mimo że jest jedną z najczęściej wykonywanych pieśni, wersja Fairport różni się znacznie od pozostałych.
Całośc kończy „End Of A Holiday” – instrumentalna miniaturka autorstwa Simona Nicola.
Uważam, że nad płytą unosi się nieco hippisowski duch, który sprawia, że czasami mamy wrażenie obcowania z zespołem typu The Band. Porównując do innych albumów Fairport można odnieśc wrażenie że czas nie obszedł się z nią jednak zbyt łaskawie.

Taclem

Enq „Tear Down the Barriers”

Dość oryginalny brzmieniowo elektryczny folk-rock. Z jednej strony mamy tu muzykę, która wywodzi się z takich grup jak Fairport Convention, czy Levellers, a z drugiej strony Enq nie pozwalają nam na takie porównania. Grają własne utwory, mają wiele pomysłów. Muszę przyznać że już dzięki temu stać ich na więcej niż innych.
Instrumentem, który jednoznacznie zmienie brzmienie Enq na folk, są skrzypce, na których w niesamowity sposób gra Vicky Brown. Gdyby nie te folkowe akcenty otrzymalibyśmy niezłą muzykę rockową z ciągotami w kierunku rocka progresywnego. Można powiedzieć że momentami mamy tu do czynienia z folkowym wcieleniem Pink Floyd.
Grupa gra oprócz piosenek świetne utwory instrumentalne. Gitary dzielnie wspierają wówczas skrzypce. Z resztąwłaśnie kompozycje instrumentalne uznałbym na tej płycie za najlepsze.
Niezłą robotę odwalają też chłopcy z sekcji rytmicznej – perkusista Gary Munnely i basista Brian Jenking. Ten ostatni gra na różnych, nieco nietypowych gitarach basowych, co słychać w brzmieniu płyty. Zawdzięczamy mu też to, że w muzyce pobrzmiewają elementy jazzu i fusion.
Na zakończenie dodam że to dość wymagająca muzyka, ale warto poświęcić jej trochę czasu.

Taclem

Page 267 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén