Page 256 of 285

Siobhan MacGowan „Chariot”

Siobhan to przede wszystkim siostra Shane’a MacGowana, lidera The Pogues. Posenki które (z niewielką pomocą brata) nagrała na swym solowym albumie przypominają jak żywo bałaganiarski styl Shane’a. Zwraca uwagę szorstki jak na niewiaste wokal, nie dający ani chwili złudzeń co do przynależności do rodu MacGowanów.
Siobhan przejawia spory talent w łączeniu elementów tradycyjnych z włąsnymi pomysłami, przykłądów może być sporo, jak choćby „Well Worn Smile”.
Na płycie nie brakuje też elementów epickich, charakterystycznych dla muzyki celtyckiej. Tak jest w przypadku utworu „Celtic Lullaby”, trwającego siedem minut. Bazą do piosenki stał się wiersz Eoghan Rua O’Suilleabhain’a.
Album nie należy do łatwo dostępnych, ale jeśli będziecie mieli okazję się z nim zapoznać – polecam.

Taclem

Sinead O’Connor „Sean-Nos”

Artystka twierdzi że ta płytę chciała nagrać od dziecka. Są na niej piosenki, z których część zna właśnie z tych czasów – nauczyła się ich od ojca. Typowe, ludowe irlandzkie piosenki. Sinead ma już na koncie współpracę z takimi artystami jak Christy Moore, Shane MacGowan, czy grupa The Chieftains. Wreszcie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zrealizować własny projekt wypełniony po brzegi irlandzkime graniem. Już wcześniej na jej płytach można było znaleźć choćby tradycyjny utwór „He moved Through The Fair” (wykonwała go tez na potrzeby filmu „Michael Collins”), również inne piosenki artystki poruszały tematykę irlandzką („Famine”).
Za folkową oprawę tej płyty odpowiada Donal Lunny, znany muzyk i prodycent muzyki folkowej, współodpowiedzialny m.in. za sukces szkockiej grupy Capercaillie.
Na płycie dominują utwory spokojne, łagodne. Niekiedy, jak w przypadku „Molly Malone”, są one zaśpiewane jeszcze wolniej niż zwykło się je śpiewać. Zwykle aranżacje są dość spokojne, Donal Lunny ostrożnie obchodził się z tymi utworami. Ma to jednak swój urok i mam wrażenie że osiągnięto cel. Niewielkie wyjątki w postaci „Óró, Sé Do Bheatha ‚Bhaile” i „Báidín Fheilimí” odróżniają się znacząco od reszty utworów. Zwłaszcza pierwszy z tych utworów urzeka bardzo ciekawym wykonaniem.
W większości nagrania mogą kojarzyć się z najlepszymi zaspołami z tradycyjnego nurtu muzyki celtyckiej. W „Her Mantle So Green” można odnaleść choćby ślad brzmienia The Bothy Band, a „The Singing Bird” echa grupy Touchstone.
Kiedy pierwszy raz ogladałem okładkę zdziwił mnie brak utworu „Foggy Dew”. Utwór ten wychodził Sinead rewelacyjnie. Okazuje się jednak, że melodia „The Moorlough Shore” jest tożsama z „Foggy Dew”. Brakuje natomiast najfajniejszego koncertowego utworu z tradycyjnego repertuaru Sinead. Mowa tu o piosence „Irish Street & Irish Laws”, śpiewanej czasem a capella na koncertach.
Jedno co trzeba przyznać Sinead – i mogłoby to wystarczyć za całą recenzję – ma niesamowity głos. Posłuchajcie „Peggy Gordon” lub „Paddy’s Lament”, a zrozumiecie o co mi chodzi.
Sinead zabłądziła również do pubu. Spokojnie mogłaby tam wykonać swoje wersje „The Parting Glass” czy „I’ll Tell Me Ma”.
Osobno postanowiłem potraktować duet, który piosenkarka wykonuje z Christy Moore’m. Wcześniej wystapiła gościnnie na jego płycie, a teraz ten bardzo popularny w Irlandii balladzista rewanżuje się. Z że warunki wokalne ma bardzo dobre, to nie psuje klimatu tej płyty. Wykonany tu utwór „Lord Baker” można nawet uznać za najbardziej klimatyczny. Wersja ta opiera się na piosence którą Christy śpiewał z grupą Planxty.
Sinead spełniła swoje marzenie i nagrała płytę folkową – posłuchajcie tej płyty, bo marzenia Sinead są wyjątkowe.

Taclem

Seven Nations „The Factory”

Seven Nations to zespół zza Wielkiej Wody. Gra muzykę określaną jako celtycki rock, co jest po prostu iroszkocką odmianą folkrocka.
Płytę wypełniają klimatyczne kompozycje lidera zespołu Kirka McLeod’a, okraszone tradycyjnymi motywami instrumentalnymi. Piosenki McLoad’a świetnie wpasowują się w poetykę folkowej poezji. Warto wczytać się w teksty i zobaczyć jak lekko i niebanalnie pisze Kirk.
Jeśli zaś chodzi o muzykę, mamy do czynienia z pełnym profesjonalizmem. Przy balladach aż wstyd się odezwać, przy skocznych tańcach nogi nie chcą ustać w miejscu. Doskonałym przykładem może być choćby „Soft Gator Girl”, czy rewelacyjny „The Paddy Set”.
Autorski w większości repertuar to bardzo duży plus w sytuacji, kiedy większość folkowych zespołów po raz wtóry odgrzewa te same kawałki.
O ile w piosenkach najwięcej do powiedzenia ma Kirk, to przy motywach instrumentalnych do głosu dochodzą: dudziarz Scott Long i skrzypek Dan Stacey.
Mimo celtyckiego klimatu na płycie pojawiają się elementy rocka (bardzo często) i popu (znacznie rzadziej). Mieszanka ta sprawia, że po nagrania Seven Nations sięgnąć moga nie tylko folkowcy i wielbiciele folkrockowych, a również spragnieni uczciwego rocka, którego obecnie na rynku bardzo mało.
Swoistą ciekawostką może być dla nas utówr „N.O.T.”. opowiadający o walce z Carem. Niestety nie naszej, ale zwasze to coś…
Inna ciekawostka to zakręcona wersja „Amazing Grace” kryjąca się pod tytułem „Daze of Grace”.
Pozycja obowiązkowa dla folkrockowców, zwłaszcza jeśli lubią granie spokrewnione ze Spirit of the West i Great Big Sea. Dla innych – kawałek dobrej muzy do posłuchania.

Taclem

Sean Tyrrell „Belladonna”

Sean to artysta z Irlandii, który wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Nagrywał i koncertował z takimi sławami folkowymi, jak Tommy Peoples, Kevin Glackin, czy Davy Spillane.
„Belladonna” to trzeci album solowy Tyrrella. Najkrócej można go opisać jako folkowy romans z poezja, gdyż ani folku, ani poezji tu nie brakuje.
Od pierwszych dźwieków można zauważyć, że piosenki mają w sobie klimat folkowych klubów. Tyrrell śpiewa tu wiersze różnych poetów, począwszy od Yeats’a („The Stolen Child”) – po twórców współczesnych (jak choćby „Belladonna in the Bar” Michaela Hartnetta). Do tego dochodzą przeróbki kompozycji innych autorów, z których wyróżniają się „John O’Dreams” Billa Caddick’a i „All The Wild Young Children” Davida Callinana.
Płytę uzupełniają piosenki tradycyjne i kilka melodii instrumentalnych. Do tych pierwszych należą „One Starry Night” i „An Spailpin Fanach”. Zwłaszcza druga piosenka, zaśpiewana w języku gaelickim prezentuje się ciekawie.
Tańce (jak choćby „Paddy Fahy’s Reel”) sprawiają tu wrażenie ozdobników, właściwie niezbyt koniecznych na tej płycie. Nieco inaczej jest ze spokojniejszymi utworami instrumentalnymi (jak „Midnight on the Burren”), wpasowują się dokładnie w poetycki nastrój piosenek.
Płyta powinna spodobać się przede wszystkim miłośnikom takich artystów, jak Dick Gaughan, Pete Morton, czy Dougie MacLean.

Taclem

Seamus Kennedy „A Smile and a Tear”

Bard-wesołek – Seamus Kennedy – tym razem z pomocą zaprzyjaźnionych muzyków nagrał płytę, na której nie brak standardów muzyki irlandzkiej i szkockiej. Jest też trochę piosenek mniej znanych, w tym jednak kompozycja autorska samego śpiewaka (mowa tu o „The Boogie Woogie Piper”). Jak się okazuje w repertuarze barda są też piosenki spiewane w języku gaelickim, co prawda obie zaśpiewał „w dwu wersjach językowych”, ale warto odnotować, że ciągnie go też do tego języka.
Charakterystyczne dla płyt Seamusa wesołe brzmienie ustępuje tu niekiedy miejsca nieco bardziej lirycznym momentom. Zgadza się to z resztą z założeniami płyty zawartymi w tytule.
Warto zwrócić uwage na zaśpiewaną a capella „The Scottish Song”, oraz to, jak koresponduje z „The Soldier’s Joy”.
Wypada zaznaczyć że świetnie sprawują się zaproszeni na płytę instrumentaliści. Dodają celtyckiego charakteru wszystkim zebranym tu piosenkom. Największe brawa należą się E.J. Jones’owi, grającemu na płycie na dudach (highland i border pipes).
„A Smile and a Tear” to płyta ciekawa, ale nie wyróżnia się zbytnio spośród innych podobnych produkcji.

Taclem

Seamus Kennedy „Gets On Everybody’s Nerves”

Semus Kennedy pochodzi z Belfastu i śpiewa piosenki. W pewnym sensie determinuje to jego styl wykonawczy. Okazuje się jednak że nie do końca. Seamus Kennedy jest przede wszystkim bardzo wesołym gościem. Jego piosenki skrzą się humorem. Są też nieźle zaaranżowane i zagrane. Nie brakuje typowo celtyckiego instrumentarium, mamy tu skrzypki, fleciki, mandolinki, a nawet tenorowe banjo.
Płyta „Gets On Everybody’s Nerves” nosi podtytuł „The Kid’s Album”. Seamus wspomina że niektóre piosenki zna od dziecka, inne są po prostu utworami dla dzieci. Słuchając plyty nie sposób się nie uśmiechnąć. Mamy tu wesołe piosenki, zabawnie zaaranżowane. Nie brakuje różnych przeszkadzajek, imitowania głosów zwierząt itp.
Część piosenek poprzedzają opowieści Seamusa, niektore są równie świetne jak piosenki.
Doskonała płyta na słoneczny dzień. A jeśli ktoś chciałby oswoić dzieci z muzyką irlandzką, to nie ma chyba lepszej.

Taclem

Salsa Celtica „El Agua Se La Vida”

Muszę przyznać że z niecierpliwością czekałem na przesyłkę zawierającą nowy album grupy Salsa Celtica. Trudno mi jednoznacznie określić jakiej muzyki oczekiwałem, ale na pewno otrzymałem coś innego. I muszę przyznać że jestem z tego zadowolony.
Stylistycznie dominują tu dźwięki kubańskie. Zarówno rytmika, jak i melodie, śpiew i instrumentarium zbliżają grupę do klimatów znanych choćby z Buena Vista Social Club. Jednak brzmienie jest tu troche inne, jakby bardziej przestrzenne. Niekiedy pojawiają się wątki hiszpańskie, czy może raczej meksykańskie. W te latynoskie rytmy doskonale wpisują się szkockie elementy. Słychać dudy, flety, banjo.
Członkowie Salsa Celtica to w większości Szkoci, ale muzyka zdaje się temu przeczyć. Nawet tradycyjne góralskie „Auld Lang Syne” brzmieniowo plasuje się bliżej salsy.
Fakt że muzycy tej formacji grywali z takimi formacjami, jak Capercaillie, Old Blind Dogs, Wolfstone i wiele innych, dobrze świadczy o znajomości szkockich korzeni. Rzeczywiście, kiedy już elementy celtyckie dochodzą do głosu są wyraźnie rozpoznawalne.
Trudno jednoznacznie nazwać tą muzykę, chyba rzeczywiście ‚salsa celtica’ będzie najtrafniejszym określeniem.

Taclem

Runrig „Scotland’s Pride (Runrigs Best)”

Zespół Runrig ma na swoim koncie conajmniej kilka wydawnict o charakterze składankowym, nie tylko typu „the best”. Jednak muszę przyznać że cieszę się z takich płyt, kiedy widzę je w polskich sklepach. Dlaczego ? Otóż wiele kapel znanych na zachodzie nie spotkało się u nas z nalezytym zainteresowaniem. O ile rozumiem że w dużych sklepach można znaleźć dyskografię np. The Pogues, to nie dziwię się że rzadko spotyka się nagrania Runrig, mimo że na własnym podwórku do folkrockowa gwiazdka. Muzykę zespołu prezętował kiedyś Wojciech Ossowski (czegóż on nie prezentował) i ci, którzy ją pamiętają chętnie po składankową płytę sięgną.
Runrig w swoich najlepszych kompozycjach to pogranicze pop-rocka z silnymi celtyckimi korzeniami. Ballady takie jak „Stepping Down The Glory Road” mogłyby się znaleźć równie dobrze na płytach zespołów z nurtu rocka progresywnego. W sumie to chyba najlepiej charakteryzuje tą muzykę – progressive-folk-rock.

Taclem

Runrig „BBC Sessions”

Runrig to folkrockowa gwiazdka ze Szkocji. Zespół prowadzą bracia MacDonald. Grupa ma swój charakterystyczny styl, trudna ją pomylić z kimś innym. W cenie jednej płyty otrzymujemy dwupłytowy album. To zawsze napawa optymizmem. Tym razem mamy do czynienai z albumem retrospektywnym. Pierwsza płyta dzieli się na dwie części – cztery nagrania studyjne pod chasłem „In session witch Nicky Campbell”. Wśród nich jest udany cover Boba Dylana „The Times They Are Changin'”, oraz spory przebój Runrig „Hearts of Olden Glory”. Druga częśc płyty to 9 utworów zarejestrowanych podczas koncertu w Royal Concert Hall w Glasgow 24 lutego 1996 roku. Z bardziej porywających utworów wymienić należy m.in. świetne „Road And the River”, niepokojące „Ard (High)”, czy taneczny „Medley”.
Druga płyta to osobne wydawnictwo. Co ciekawsze sprzedawane osobno nie jest tańsze od „BBC Archive”. Nosi ono tytuł „Long Distance – The Best of Runrig”. W sumie większość utworów zasługuje tu na uwagę, choć niektóre tylko ocierają się o folk.
Są tu moje ulubione utwory z repertuaru Runrig, takie jak: „Alba”, „Protect And Survivie”, „Hearthammer”, ale przede wszystkim fenomenalny „Siol Ghoraidh” i koncertowe wykonanie „Loch Lomond”. Jako że zespół to w Polsce stosunkowo nieznany – polecam. Ciekawa pozycja, która może zachęcić do sięgnięcia po dalsze pozycje.

Taclem

Rocky River Bush Band „Well Plough The Barry Ocean”

Australijski zespół zaliczany do nurtu „maritime folk”. To jedna z licznych kapel, które udało się już sprowadzić do Polski. Ci, którzy mieli okazję posluchać zespołu na żywo mają o nim bardzo dobre zdanie, pozostałym wypada polecić płyty tej grupy.
Pierwsza z nich nosi tytuł „Well Polugh The Barry Ocean” i zawiera mniej więcej połowę materiału tradycyjnego i połowę współczesnych kompozycji.
Wielbiciele piosenek morskich znajdą tu wszystko to co lubią, ale też znacznie więcej. Są twarde pieśni morza, miłe dla ucha morskie piosenki folkowe, trochę folku z okolic australii, głównie tego przywiezionego przez osadników. Mamy więc sporo klimatów celtyckich i brytyjskich. A jednak brzmienie zespołu pozostaje dość oryginalne, choćby za sprawą didjeridoo, które pobrzmiewa w niektórych utworach.
Już w pierwszym „Hey Rain” mamy dźwięki tego instrumentu, będącego wizytówką Australii. Także wiązanka tradycyjnych tańców ma w tle łagodne brzmienie rury.
Poza znanymi i u nas piosenkami, jak „John Cherokee”, „Plains of Mexico” (jedna z wersji „Santiano”), „John Kanaka”, czy „The Drunken Sailor” jest tu cała masa fajnych piosenek, zarówno autorstwa członków zespołu, jak i tradycyjnych utworów nie znanych jeszcze szerzej w naszym kraju. Do tych ostatnich zaliczyłbym przede wszystkim świetny utwór „The Limejuice Tub”.
Z kolei z współczesnych piosenek najlepsze, to „Hey Rain” i „I Am Australian”.
Jak juz wspomniałęm na wstępie warto tej płyty posłuchać.

Taclem

Page 256 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén