Page 255 of 285

Suntrap „Red Red Shoes”

Płyta grupy Suntrap zaskoczyła mnie od samego początku. Przede wszystkim niesamowita kolorystyką okładki, niespotykaną w folkowych fonogramach.
Muzyka zawarta na płycie to bardzo przyjemny akustyczny folk zagrany przez trio, w składzie : Sara Byers – wokal, akordeon, bodhran, whistle; Paul Hoad – wokal, gitary, harmonijka ustna; Mary Wilson – wokal, skrzypce. W tym składzie prezentują nam repertuar w dużej mierze autorski. I są to świetne piosenki, piszą je Sara i Paul.
Piosenki Paula kojarzą mi się trochę z utworami goszczącego niegdyś w Polsce Pete’a Mortona (tu zwłaszcza „Accident”). Właśnie taki autorski folk, lekko po celtycku zaaranżowany wychodzi mu bardzo dobrze. Czasem jest troche żywiej, czasem balladowo („Only One”) ale ogólnie bardzo dobrze.
Sara pisze piosenki nieco inne. Są bardziej przebojowe. W „Enter The Queen” dostrzegam jakby trochę słowiańskich nutek, może to przez nieco zaciągające zaśpiewy. Napisany przez nią „Cherry Head” to najlepszy moim znadniem utwór na krążku.
Autorski materiał został uzupełniony o trzy tradycyjne utwory: popularny „High Germany” w nowej aranżacji, mniej znany „Two Brothers”, oraz „Bold Grenadier”. Dochodzi do tego piosenkowo-instrumentalna kompozycja („Two Magicans/Pale Fire”) w której pomysły Paula i Sary przeplatają się z tematami tradycyjnymi, oraz dwa covery. Mowa tu o piosenkach „Midnight on the Water” (autorstwa Rona Kavana) i „I Shall Be Released” (Boba Dylana). Pierwszy z tych utworów brzmi niemal jak piosenka country, zawiera tez cytat z amerykańskiej piosenki „Swing Low, Sweet Chariot”. Dla odmiany dylanowski utwór brzmi niemal jak kompozycja zespołu.
Można by rzec, że takich grup jak Suntrap jest wiele. Owszem, ale ich albumy nie zawsze mnie urzekają – ten to zrobił.

Taclem

Steeleye Span „Present – The Very Best of Steeleye Span”

Pierwszą wiadomością z obozu Steeleye Span, która musiała zelektryzować każdego fana brytyjskiej muzyki folkowej był powrót do tej grupy jej najlepszej wokalistki – Maddy Prior. Zaowocowało to nagraniem płyty z największymi przebojami tego zespołu. Tak właśnie, nagraniem. Wszystkie piosenki na płycie są na nowo zarejestrowane i prezentuje je aktualny skład, czyli: Maddy Prior – wokal; Rick Kemp – gitara basowa, wokal; Ben Johnson – gitary; Liam Genockey – perkusja; Peter Knight – skrzypce, mandolina, fortepian, wokal.
Nowe wykonania wymykają się jednoznacznej ocenie, jednak wiele rzeczy świadczy na ich korzyść. Jedną z nich jest to, że przez lata solowej kariery (urozmaiconej występami z różnymi formacjami, jak The Carnival Band) świetny głos Maddy nabrał jeszcze ciekawszych brzmień. Paradoksalnie największym plusem nowych wersji jest to, że nie odbiegają aż tak bardzo od oryginałów. Dzięki temu mamy zbiór piosenek ze „złotego wieku” Steeleye Span, które brzmią spójnie, a jednocześnie są łatwo rozpoznawalne.
Większość utworów pochodzi z lat 70-tych, z płyt nagrywanych jeszcze z Maddy. Reszta składu wyglądała wprawdzie wówczas nieco inaczej (przede wszystkim był w nim Ashley Hutchings), jednak brzmienie dzisiejszej grupy przypomina tamto sprzed lat.
Niektóre piosenki nie oparły się jednak zmianom aranżacyjnym, doskonałym przykładem może tu być utwór „Blackleg Miner”, który zyskał mocno rockową oprawę. Steeleye Span nie dają nam w ten sposób zapomnieć że są jedną z grup odpowiedzialnych za popularność folk rocka w Europie.
Jest na tej płycie piosenka, której Steeleye Span nigdy wcześniej nie nagrało. Mowa tu o „Lyke Wake Dirge”. Maddy wspomina, że nagrała ją wywodząca się z tego samego kręgu co Steeleye grupa The Young Tradition. Gwoli ścisłości dodam jeszcze że wykonywał ją też klasyczny skład grupy Pentangle.
Najnowszą piosenką w zestawie jest „Let Her Go Down”, która ukazała się dopiero w latach 80-tych na płycie „Portfolio”, aczkolwiek wiadomo, że już wcześniej zespół wykonywał ją na koncertach, co dokumentują bootlegi.
Warto też napisać kilka słów o przebojach, bo te przecież są motywem przewodnim płyty. Przede wszystkim jest tu rewelacyjny (i chyba najbardziej znany) „All Around My Hat”. Nie zabrakło popularnego także w Polsce (za sprawą imprez rycerskich) utworu „Gaudete”. Jest „Thomas The Rhymer”, brzmiący może nieco mniej zadziornie niż dwadzieścia lat temu. Typowe dla Steeleye Span wyważenie pomiędzy folkiem, muzyką dawną a rockiem słychać w złożonej, ponad sześciominutowej balladzie „King Henry”.
„Present” to bardzo ciekawy album dla każdego kto zna Steeleye Span, a także świetne wprowadzenie w ich muzykę dla tych, którzy jeszcze jej nie znają. Warto też dodać że płytę kończy niespodzianka, ukryta po kilkuminutowej ciszy w ostatnim utworze. Jaka ? To już musicie sprawdzić sami.

Taclem

Steeleye Span „Horkstow Grange”

Steeleye Span to kapela niemal klasyczna. Mimo iż uznaje się ich za jedną z prekursorskich kapel brytyjskiego folku, to w Polsce nigdy nie znaleźli takiego uznania jak choćby Fairport Convention. W odróżnieniu od Albion Band czy Fairport kiedy widzi się płytę Steeleye Span zawsze wiadomo czego oczekiwać. Również na „Horkstow Grange” nie ma za wiele niespodzianek. Folkrockowe, lekko zabrudzone brzmienie towrzyszy wolniejszym i szybszym piosenkom. Powplatano w nie skrzypcowe pasaże Petera Knighta. Po takiej kapeli oczekuje się jednak czegoś więcej.
Płyta ma całkiem fajny klimat, jednak jej najsłabszą stroną są autorskie kompozycje. Niestety nie jest to najlepszy skład Steeleye i choć muzycy starają się dorównać swym poprzednikom, to ich własne utwory (jak ” The Old Turf Fire”) nie są takimi piosenkami jakie znamy choćby z „Below The Salt”. Honor ratuje tytułowe „Horkstow Grange”, lecz coś mi się wydaje że piosenka Knighta nie jest tu premierowym nagraniem.
Nieco ciekawiej prezentują się aranżacje utworów tradycyjnych. „Erin” nie jest może zbyt skomplikowanym utworem, ale urzeka właśnie prostotą. Śpiewany zawsze z niesamowita werwą pubowy utwór „The Parting Glass” w wersji Steeleye Span wprawia w zadumę. Tak, odrobina niepokoju to element zawsze obecny w muzyce tej grupy. Posłuchajcie z resztą banalnej wydawałoby się ballady „Australia”. Ma w sobie tą właśnie ciekawą nutkę.
Mam wrażenie że Steeleye Span mają jeszcze szansę na nagranie płyty ciekawej i zaskakującej, choć ta taką nie jest. Jak już wspomniałem może nie ten skład, może coś w nim trzeba zmienić.

Taclem

Steeleye Span „Below the Salt”

Jak przyznają sami muzycy kiedy zaczynali swoją przygodę z folkrockiem istniała tylko jego amerykańska odmiana. The Byrds i The Mamas & Papas były na szczytach list przebojów. W 1967 w Wielkiej Brytanii pojawiło się Fairport Convention, a w 1970 Steeleye Span (założone m.in. przez Ashleya Hutchingsa, ex-członka Fairport). Ten drugi zespół od razu skoncentrował się na typowo brytyjskiej muzyce. Podstawą był angielski folk z niewielką dozą utworów irlandzkich i szkockich.

„Below The Salt” to pierwszy album nagrany bez Ashleya (który w tym czasie formował The Albion Country Band), jednak zdumiewająco dobry. Nad całością zespołu wyraźnie dominuje Maddy Prior, wykonująca większość partii wokalnych na płycie. Właściwie wszystkie utwory są tradycyjne, zespół „wykopał” je z prywatnych zbiorów m.in. Billego Bartle’a i Ewana McColla. Muzycznie jest to folkrock zawierający rozwiązania harmoniczne charakterystyczne dla Steeleye. Mamy tu partie skrzypiec przeplatające się z przesterowaną gitarą elektryczną, skoczne partie grane na ludowych instrumentach przy wtórze basu i perkusji. Z utworów wyróżniłbym przede wszystkim „Spottes Cow”, wesołą piosenkę z Norfolk, oraz „Royal Forester”, której zapis pochodzi z 1293 roku. W bardzo dobrym stylu zrobiono aranżację (a capella) łacińskiej kolendy „Gaudete”, niestety dyskredytuje ją nieco angielski akcent. Płyta urzeka nie tylko doborem materiału, ale przede wszystkim aranżacjami i wykonaniem. W jednej chwili mamy muzykę ludową, po chwili doskonałą partię elektrycznej gitary, czy wspaniały śpiew Maddy. Mimo użycia rockowych środków wyrazu dominuje stylistyka średniowiecza, czytelna również w warstwie tekstowej. Jest to niewątpliwie płyta warta polecenia i nie wacham się stwierdzić, że jedna z lepszych w dyskografii zespołu.

Taclem

Sons of Maxwell „Among The Living”

Nie znam poprzednich płyt kanadyjskiego Sons of Maxwell, ale z wiadomości, jakie znalazłem wynika że wiekszość ich repertuaru stanowiły utwory tradycyjne.
Nagrali siedem płyt, zdobyli już więc sporo doświadczenia. Ich najnowszy album „Among The Living” to projekt typowo autorski. Autorem wszystkich kompozycji jest Dave Carroll, w większości są to utwory folkowe ocierające się o pop. Jednak jest to muzyka bardzo ambitna i we wszystkich tych piosenkach możemy odnaleźć znamiona dobrych folkowych przebojów.
Muzyka, taka jak ta grana przez Sons of Maxwell od dawna jest w Kanadzie bardzo popularna. Folk-rock z popową nutka, bardzo dobrze zagrany i zaaranzowany.
Właściwie nie ma tu kiepskich piosenek. Mam jednak nadzieję że na nastepnym albumie zespół dorzuci trochę więcej czysto folkowych nutek, lub przynajmniej nie pojdzie jednoznacznie w muzykę pop, gdyż wówczas zamiast konkurować z takimi kapelami jak Great Big Sea czy Spirit of the West będzą kolejnym zespołem w klimatach zbliżonych do REM.

Taclem

Skels „Stoney Road”

Bardzo dobra płyta na imprezy. Wystarczy z resztą spojrzeć na okładkę, by poznać upodobania członków The Skels.
Całkiem niedawno folkowym kapelom zdarzało się umieszczać na okładkach karczmy, tawerny i przede wszystkim beczki z piwem. Czasy się jednak zmieniają, zmienia się i muzyka. The Skels proponują nam modny obecnie w Europie Zachodniej i w Stanach punk-folk. Dlatego też aby iść z duchem czasu na okładce miast beczek mamy kegi ze złotym płynem.
Mamy tu aż 20 utworów, z czego około połowa to standardy i utwory tradycyjne. Czasem zdarzają się ciekawe, a czasem gorsze opracowania, ale na pewno warto ich sobie posłuchać. Znacznie ciekawsze jest w takich przypadkach odkrywanie nowych, autorskich piosenek proponowanych przez zespół. O ile jednak w przypadku The Skels to one stanowią o oryginalności grupy, to jednak standardów słucha się najmilej. Dlaczego ? Bo jak już wspomniałem to świetna płyta na imprezę.
Jeśli miałbym porównywać The Skels do innych kapel, to mają coś z ciężaru Dropkick Murphy’s, choć są bardziej jednoznacznie folkowi. Możnaby też odnaleźć podobieństwa do Flogging Molly.
Część utworów pochodzi z 1997 roku, z materiału „Book of Skels”, pozostałe są o dwa lata młodsze.

Taclem

Skara Brae „Skara Brae”

Album zawiera nagrania z lat 70-tych. Triona Ni Dhomhnaill i jej brat, Michael O Dhomhnaill, opóścili wówczas formację The Bothy Band. Powstał pomysł zespołu wokalnego. Wyłonił się z niego kwartet Skara Brae. Grupa została zasilona przez Mairead Ni Dhomhnaill (wcześniej w grupie Rann na Feirste) z Donegalu i Daithi Sproule z Derry.
Repertuar to w większości tradycyjne piosenki. Wokale w języku gaelickim brzmią tu doskonale. Właściwie nie ma słabych aranżacji – stare pieśni bronią się same.
Jeśli miałbym coś polecić, to przede wszystkim „Cailín Rua” i piękną balladę „Caide Sin Don Té Sin?”.

Taclem

Shane MacGowan’s Popes „Across The Broad of Atlantic”

Zupełnie znienacka , późną jesienią 2001 roku ukazał się album nagrany z okazji dnia św.Patryka, przez ten sam zespół, w tym samym roku ale na dwóch kontynentach !!! Taki wyczyn to dla Shane MacGowana pestka. Nic nie jest w stanie sprawić, aby nie mógł on wystąpić w tym najważniejszym dniu w roku. Nawet jakieś drobne potłuczenia, złamanie nogi czy też utrata dalszych elementów legendarnego zgryzu.
Zatem najpierw w marcu był Nowy Jork (Manhattan – noga w gipsie i ogólne potłuczenia części twarzowej) , a później w maju Dublin gościł enfant terrible irlandzkiego punkfolka. Coś mi się wydaje, że to były ostatnie koncerty „papieży”. Wszak od kilku miesięcy wieść niesie, iż the Pogues zbierają się na wspólne, grudniowe koncerty w starym składzie , w kilku klubach Anglii i Irlandii.
Co by nie mówić , płytka „Across … ” stanowi wierny zapis tego, co Shane potrafi najlepiej ; mówiąc w skrócie „deliryczne zawodzenia na tle kuśtykającej kapeli”. No nie, przesadziłem , nie jest aż tak źle. To, że muzykom z The Popes daleko do dziadków z The Pogues, tego przypominać nie trzeba. Czuje się jednak spory niedosyt. Dobrze, że choć Tom nie rozstaje się ani na chwilę z banjo, a dudy w „Dirty Old Town” są wierną kopią oryginału. Poza tym poziom mierny.
To jeśli o chodzi o instrumentarium. Dla mnie i jak podejrzewam , nie tylko dla mnie, najważniejszy jest w tym wszystkim MacGowan. Już samo intro „Guten Abend meine Kinder , meine Name ist General Duffy !!!” nie pozostawia wątpliwości , kto tu dzisiaj rządzi. Dla tych, którzy czekają na stare hity – są hity , dla tych którzy znają go z ostatnich płyt – jest wszystko co najlepsze. Shane przepięknie wyje „A Pair of brown Eyes” czy „Poor Paddy” , ostra jazda przy „Sick Bed of Cuchulainn” i „Streams of Whiskey” czy w końcu prawdziwie nowa wersja „A rainy Night in Soho” zagrana bez legendarnej partii trąbki ale za to nie mniej uroczo … Muszę przyznać, że w porównaniu z innymi koncertowymi nagraniami Shane’a ta płyta została nagrana rewelacyjnie, czuć klimat klubu ale i słychać zarówno muzyków, muzykę jak i rozanielonych fanów.
Z nowych numerów, wszystkie brzmią jednakowo, zatem trudno jest mi coś wyróżnić , więc pozwolę sobie zwrócić uwagę na inne dwie rzeczy. Primo – rewelacyjny, wieśniarski vocal żeński w „Fairytale of NY” ( bodaj z gardła siostry Shane’a) oraz secundo – zdjęcie pewnego fana, którego dopadł szczęśliwy zgon i piękny żur na końcu przedstawienia. Pure folk …
Zawsze można też ponarzekać na wygląd Shane, który dzisiaj przypomina nadętego denata po kilkudniowym pobycie w głębinach ( „bury me …”) czy też na brak mandoliny w większości numerów ale ludzie , na Boga !!! , ile ja bym dał żeby tam wtedy być … A tak na marginesie, nie znoszę krawatów, ale zakupiłem sobie ostatnio jeden, z Kaczorem Duffy właśnie.

Lecho

Shane MacGowan & The Popes „The Snake”

Jak na pierwszą płytę Shane’a MacGowana poza zespołem The Pogues, to jest to zdecydowanie zachowawcza płyta. Stylistyka nie odbiega zbytnio od tego co prezentował w swej poprzedniej formacji. Jest to jednak muzyka bardziej gitarowa, momentami ocierająca się o country. Przebojowy „Church of the Holy Spook” nosie w sobie slady punkowej zadziorności MacGowana, znanej tym, którzy śledzą karierę wokalisty. Tradycyjną „Nancy Whiskey” podano w nieco uproszczonej formule Poguesów. Przy „Song With No Name” pojawia się problem który w przypadku MacGowana pojawiał się będzie często. Jak wół stoi na okładce że autorem piosenki jest wokalista. W rzeczywistości jednak melodia ta (jak kilka innych ktore beztrosko przypisano MacGowanowi) jest w 100% tradycyjna, Shane dopisał tylko nowe, bardzo do niego pasujące słowa. Ale tak poza tym to bardzo fajny utwór. Przy „Aisling” odnosi się wrażenie że muzycy akompaniujący MacGowanowi (grupa The Popes) to tylko kopia The Pogues. Nie chodzi o to że grają niekiedy niemal identycznie, ale o to że Popes z wokalem MacGowana bardziej kojarzą się z The Pogues niż sami Poguesi. I to nie tylko z ostatnich dwóch płyt, ale i ze schyłkowego okresu bytności MacGowana w zespole. Po prostu „The Snake” to płyta bardzo irlandzka. Ale jest też zróżnicowana. Np. „Victoria” przywodzi bardziej na myśl The Clash czy The Nips (pierwszy poważny band MacGowana), niż The Pogues. To po prostu rockowy kawałek, na ale na gitarze gra tam nie byle kto, a sam Brian Downey – gitarzysta Thin Lizzy. „That Woman Got Me Drinking” to też bardzo rockowy kawałek, ale kojarzy mi się z płyta … „Pogue Mahone” The Pogues (druga płyta Poguesów bez MacGowana).
„You’re the One”, duet z Marie Brennan. To co wydawałoby się nie do pogodzenia (klimaty Clannad i The Pogues) ziściło się.
Tradycyjny szkocki „Rising of the Moon” to powrót do folkrockowej stylistyki. „The Snake With Eyes Of Garnet” to ciekawa historyjka, wyśpiewana przez MacGowana, znów analogie są oczywiste. Piękna piosenka jaką jest „Haunted” ukazała się dopiero w drugiej edycji płyty. To duet MacGowana z jego ówczesną sąsiadką – Sinead O’Connor. Co do kolejnej piosenki („I’ll Be Your Handbag”), to słyszałem że ma być parodią „I Wanna Be Your Dog”. Jeśli tak to się udało. Ballada „Her Father Didn’t Like Me Anyway” jest po prostu rozbrajająca…
„Donegal Express” to idealne wyważenie elementów folkowych i punkowych. Na zakończenie dostajemy instrumentalny „Bring Down The Lamp”… gaśnie światło opuszczamy pub pełen podpitych gości i nietrzeźwiejszych muzyków. Wątpię jednak by był to stracony czas.

Taclem

Skolvan „Chenchet’n Eus An Amzer”

Przyznam ze ta płyta mnie zaskoczyła. Nie znałem nowych nagrań zespołu Skolvan, ale sam zespół pamietałem dość dobrze ze starych audycji Wojciecha Ossowskiego. W połowie lat 90-tych pojwiło sie w jego audycjach troche muzyki tego zespołu. Wówczas kojarzył mi sie on głównie z nieco melancholijną, a nawet smutną muzyką. Jednak czasy się zmieniają (tytul „Chenchet’n Eus An Amzer” oznacza właśnie to) i muzyka bretonskiego Skolvan tez nie stoi w miejscu.
Na „Chenchet’n Eus An Amzer” jest ona dość żwawa, wesoła i taneczna. Być może jest to w dużej mierze zasługa gości, których na tym albumie nie brakuje. Zdarzają sie więc i frazy lekko jazzowe, a także funkujaca sekcja rytmiczna. Nie jest to już jednak czysta bretonska muzyka taneczna do słuchania i tańczenia na Fest-Noz.
Zamiast tego otrzymujemy dojrzały produkt z gatunku bliższemu folkrockowi i projektom jazz-folkowym. Płyta godna polecenia.

Taclem

Page 255 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén