Page 257 of 285

Robert Mirabal „Music From A Painted Cave”

Z muzyką Indian Ameryki Północnej miałem jak dotąd kontakt sporadyczny W pozytywny sposób nastroiła mnie do tej muzyki polska Orkiestra Świtu. Sięgnąłem po dwie płyty, z których pierwsza okazała się kontemplacyjną muzyką new age z lekka tylko ocierającą się o dźwięki indiańskie. Podobnej muzyki oczekiwałem po reklamowanym w folkowej prasie zagranicznej albumie Roberta Mirbala. Gdyby tak było, prawdopodobnie poprzestałbym na takim kontakcie z muzyką indiańską. Na szczęście Mirbal proponuje coś ciekawszego.
Płytę „Music from a Painted Cave” można nazwać indiańskim folk-rockiem. Elementy rocka progresywnego i popu, zmieszane z tradycyjnymi wokalami i magicznym dźwiękiem fletu dają świetny efekt. Muzyki tej nie powstydziłyby się i radiowe stacje komercyjne i wyspecjalizowane w muzyce etnicznej audycje.
Płyta dobra i zaskakująca. Warto zaryzykować kontakt z indiańskim folk-rockiem.

Taclem

Robert Berry „The Wheel of Time”

Na początku tej recenzji wypada wyjaśnić kilka kwestii. Płyta w rzczywistości nazywa się „A Soundtrack for the Wheel of Time”. „The Wheel of Time” – „Koło Czasu” – to cykl powieści fantasy autorstwa Roberta Jordana, znany również w Polsce i mający tu gorące grono zwolenników. Cykl ten opisuje losy Randa, chłopca, ktory dysponuje silnymi magicznymi zdolnościami w świecie w którym magia jest domeną kobiet. Saga Jordana ma jak na razie kilka tysięcy stron i cokolwiek by o niej napisać w tak krótkiej notce, może zabrzmieć trywialnie. Dlatego nie będę zagłębiał się tu w szczeguły fabularne – zapraszam do lektury cyklu zapoczątkowanego książką „Oko świata”.
Płyta jest swoistą ścieżką dźwiękową ilustrującą świat Roberta Jordana, ale też nijak nie przypomina zwykłych filmowych soundtrack’ów. Na pytanie „Czy jest to muzyka ilustracyjna ?” wypada odpowiedzieć „Też”. Są tutaj frazy, których rzeczywiście moglibyśmy się spodziewać w filmie (choćby „Spears and Bucklers”, „The Knowledge of the Wise Ones”), pojawiają się one z resztą w wielu utworach, które są dość rozbudowane aranżacyjnie. A folk ? Niewątpliwie też, oprócz cytatów z muzyki celtyckiej (a jest ich w sumie niewiele) daje się tu zauważyć wiele folkowych naleciałości (jak „The Winespring Reel”). Nazwał bym je fantasy folkiem. Folkową stronę płyty wspiera Lief Sorbye (znany m.in. z folk-rockowej grupy Tempest) , ktory gra tu na mandolinie i pomagał w pisaniu dwóch utworów (są to „Song for Moiraine” i „The Game of Houses”). Jest tu też muzyka rockowa, a wlaściwie art rockowa („Dream Walker”). Warto też zwrócić uwagę na ostatni utwór zaśpiewany jakoby w języku Aielów – rasy nomadów z powieści Jordana. Ciekawe czy tylko mnie skojarzy się to z Dead Can Dance.
Wszystkie te elementy jakoś się ze sobą przeplatają. Mamy więc do czynienia z art rockowym fantasy folkiem. I przy takiej nazwie chyba trzeba będzie pozostać. Mieszanka jest zaiste wybuchowa, zaręczam że jeśli choć jeden ze wspomnianych elementów wam odpowiada, to warto posłuchać tego koktailu.
Na zakończenie kilka słów o Robercie Berry. Jest on jednym z filarów wytwórni Magna Carta, celującej we wszelkich odmianach rocka progresywnego. Jest też producentem nagrań grupy Tempest i pozostałych projektów Liefa. Udziela się też z resztą muzycznie na albumach wielu wspieranych przez siebie wykonawców.

Taclem

Rise „Uncertain Wonders”

Na okładce urodziwa pani z miecze w całkiem współczesnej kuchni, w ktorej jakiś facet coś pitrasi. No i ma być folk. „Coż to może być ?” – zapytałęm sam siebie i niecierpliwie właczyłem płytę.
Zaczęło się od klawiszy i elektrycznej gitarki wygrywającej jakąś około-celtycką melodię. Potem kobiecy głos, bardzo ładny. No i i sekcja rockowa. „Bufallo Song” brzmi jak skrzyżowanie nagrań Loreeny McKennitt i Eddie Brickell.
Właściwie cała płyta ma bardzo rockowe brzmienie, mimo fletu i skrzypiec pobrzmiewających w tle. Ale piosenki są niekiedy stricte folkowe, jak choćby genialny „True Love’s Eyes”.
Jak na grupę pochodzącą ze Szkocji to Rise dość daleko odbiega od folkowych standardów. Ale z kolei ich wersja „Wild Mountain Thyme” (jako „Wild Mountain”) jest genialna.
Większość piosenek śpiewa tu wokalistka Debbie Dawson. Ale kiedy do głosu dochodzi Gerry Geoghegan (jak w „Time And Tide”) okazuje się że jest on obdarzony wokalem porównywalnym ze słynnym Dickiem Gaughanem, klasykiem folkowego śpiewania. Również jego interpretacja „Loch Lomond” (z tytułem skróconym do „Lomond”) brzmi bardzo dobrze.
Na zakończenie otrzymujemy dość ciekawy cover – piosenke „Imagine” Johna Lennona. W tej wersji
Grupie Rise najlepiej wychodzą spokojne, nastrojowe piosenki. Na szczęście jest ich tu sporo, warto więc poświęcić trochę czasu bardziej rockowemu odcieniowi folka.

Taclem

Revels „To Drive the Dark Away”

The Revels to nie zespół muzyczny, jednak płyty wydawane pod szyldem Revels Records zwykło się tak określać. „To Drive the Dark Away” to zbiór pieśni z przedstawień z cyklu The Christmas Revels (Objawienie Bożonarodzeniowe), zarejestrowanych podczas dwóch występów w Chuston w Teksasie.
Pieśni te w oryginale wzbogacały przedstawienie odgrywające się na scenie, jednak sam zapis audio też przedstawia się bardzo ciekawie. Przede wszystkim mamy tu do czynienia ze swoistym rodzajem muzycznej podróży. Zaczynamy od bogatej tradycji Rosji z tamtąd docieramy do pieśni w języku angielskim. Pierwsza część poświęcona jest właśnie Rosji i Ameryce, swoistym przejściem jest tu utwór „The Yuong Convert” – dwujęzyczny. Ciekawie brzmią też wschodnie akcenty pobrzmiewające w gospel.
Mimo to w części pierwszej dominują śpiewy rosyjskie, nic to dziwnego, gdyż niewątpliwym atutem jest udział w przedstawieniu Zespołu Dymitra Pokrowskiego. Druga część programu to pieśni północy. Są to tradycyjne utwory ze Szwecji, Norwegii, Karelii, Finlandii i Islandii.
W tej części jest więcej muzyki, lecz śpiew też gra tu ważną rolę.
Pieśni te spotkały się w Stanach z gorącym przyjęciem, co slychać też na płycie. Burze oklasków i niekiedy wspólne śpiewanie, to najlepsza ocena dla przedstawienia. Natomiast płyta jest swoistym dokumentem, ktory żyje własnym życiem i jako taki musi być rozpatrywana. Do jednego worka wrzucono tu bardzo dużo, jednak organizatorzy całego przedsięwzięcia wyszli z tak trudnej sytuacji obronną ręką i stworzyli coś w rodzaju nowej jakości. Kto wie, może już niedlugo miejsce popularnych show o charakterze celtyckim zajmą pieśni i tańce kozaków ?

Taclem

Reel Feelings „Heroes”

Bardzo zgrabna płytka niemieckiego Reel Feelings. Grupa gra bardzo zgrabny celtycki folk-rock, czyli to, co zwykło się ostatnio nazywać celtic rockiem.
Członkowie zespołu postepują dość swobodnie z tradycyjnym materiałem, ale efekt jest zdumiewająco dobry. Czasem dopiszą jakąś melodie, czasem cały utwór jest ich autorstwa.
Niekiedy jest bardzo rockowo, taki „Fading Heroes” brzmi jakby powstał z połączenia muzyki irlandzkiej z brzmienem Dire Straits.
Niekiedy brzmienie grup jest bardziej brytyjskie, przywodzi na myśl Fairport Convention, lub Albion Band. Wzory są jak najbardziej słuszne, czasem myślę że brytyjska muzyka jest trochę zaniedbana.
Ciekawie brzmią gaelickie pieśni, zespół zbliża się wtedy w rejony zarezerwowane dla grup pokroju Capercaillie, lecz jest znacznie bardziej rockowy od szkockiego zespołu.
Płytę kończy elegancka ballada „Maire Bhruinneall” zagrana w stylu starego Steeleye Span.
Z tego co mi wiadomo grupa należy do lokalnych gwiazd, ale powoli też staje się coraz bardziej znana w całych Niemczech. Być może warto by pomyśleć o pokazaniu ich polskiej publiczności.

Taclem

Rebel Voices „Women At Work”

Rebel Voices – przyznacie że brzmi to ostro. Tymczasem jest to kobiecy duet (wspomagany przez Tima Halla – gitara, banjo i wokal), tworzą go Janet Stecher i Susan Lewis.
Płyta zaczyna się dość dziwnie, za sprawą piosenki „Hospital Workers”. Brzmi ona niemal musicalowo. Podobnie jak reszta utworów zawartych na płycie jest to piosenka poświęcona robotnikom i związkom zawodowym.
Możemy więc poznać tu współczesny (od początków do kończa XX wieku) folk związany z fabrykami, maszynowniami, przetwórniami itp. Sa tu zarówno pieśni strajkowe, jak i upolitycznione opowieści z życia robotników.
Ciekawostką może być „Dey Care”, piosenka napisana na melodie znanej „Banana Boat Song”.
Wśród autorów piosenek nie brakuje znanych nazwisk z kręgów muzyki folk, takich jak Si Khan czy Sandra Kerr.
Płyta „Women At Work” może się nieco kojarzyć czasem z „English Rebel Songs” Chumbawamby. Jeśli więc odpowiada wam surowe brzmienie, to polecam. Dodatkowym atutem jest wkładka w ktorej wyjaśniono genezę większości utworów.

Taclem

Prodigals „The Prodigals”

Trzeba zaczac od tego, ze album ten jest naprawde dobry. Muzycy nie stronia od mocnych uderzen gitara, perkusja i czyms tam jeszcze (skrzypcami, fujarkami, bebenkami i cała reszta folkowych instrumentów). Wszystko to razem sprawia, ze tych kawałków słucha sie po prostu z zadowoleniem :). No i oczywiscie, niezbedny w muzyce folkowej, klimacik irlandzkiego pubu.
W niektórych momentach bardzo przypomina to jakies country zw. Bowling Green. Na tej plytce podoba mi sie bardzo to, ze melodie NAPRAWDE sie od siebie róznia. To sie bardzo ceni, bo czesto sie zdarza, ze nie mozna wysluchac, bo jacys „folkowcy” od 7 bolesci upchaja na takim krazku ze 12 takich samych, no identycznych piosenek. A tutaj – prosze – takie ładne melodie, czasem połaczone ze spiewem. Bardzo zywe, ładnie zagrane, rytmiczne i wpadajace w ucho, chociaz nie wszystkie sa jakos specjalnie radosne. Takim muzykom to tylko pozazdroscic talentu, bo utworki sa super skomponowane i wykonane z wielka pasja (od razu widac, ze Prodigalsi kochaja swoja robote).
Podobaja mi sie zwlaszcza Dunmore Chix, Jaw Of Life (grane min. na jakiejs fajnej brzdakałce), As I Roved Out (po prostu cudowny), Rain.
Polecam – jesli nie chcecie sie nudzic, potrzebujecie zywego folku, albo chcecie zaprosic znajomych na piwo. Powiem, ze albumik jest po prostu DOBRY.

Taclem

Popes „Holloway Boulevard”

Dziwna to plyta, bo zespół towarzyszący Shaneowi MacGowanowi w jego solowej karierze zdecydował się nagrać solowy album bez Shane’a. Mamy więc solowy album The Popes. Muzycznie niewiele odbiega od poprzednich plyt z Shanem. Pod tym względem lepsza jest już druga płyta The Pogues bez MacGowana (mowa o „Pogue Mahone”). Najslabiej wychodzą na tej płycie wokale Paula McGuinnessa, słychaczom przyzwyczajonym do ryków MacGowana, czy Stacy’ego nie przypadną chyba do gustu. Powiem tylko że wokalista stara się naśladować niekiedy Van Morrisona.
Najlepsza piosenka to nowy utwór MacGowana z jego gościnnym udziałem. Najsłabsza? Hmmm… tradycyjny utwór „Hills Of Connemara”, nagrany wczesniej z Shanem. Po co jeszcze raz bez niego ? Zwlaszcza że gorzej.
Podobnie jak na poprzednich płytach The Popes zachaczają o country. Pomimo iż nie jest to mój ulubiony gatunek, to country-folkowe „Hilliby Soul” ma w sobie jakiś smaczek.
Ogólnie daje się zauważyć, że płyta zyskuje przy kolejnych przesłuchaniach, choć wciąz pozostaje pozycją dla mniej wybrednych słuchaczy.

Taclem

Pogues „Hell’s Ditch”

Jedna z najlepszych płyt The Pogues z Shane’m Macgowan’em na wokalu. Krótko po jej nagraniu Shane został z grupy usunięty, a jego miejsce na kilku koncertach zajął producent „Hell’s Ditch”, były wokalista The Clash – Joe Strummer.
Wesołe „The Sunnyside Of The Street” to jeden z największych przebojów grupy, świetne otwarcie albumu. „Sayonara” przypomina bardzo mocno późniejsze solowe dokonania MacGowana. Udowadnia to że nie stanowiły one kolejny krok w ewolucji artystycznej wokalisty. „The Ghost of Smile” przywodzi na myśl piosenki The Clash, choć zaaranżowany jest poguesowsko.
Tytułowy „Hell’s Ditch” zdradza fascynacje wschodem. I to raczej bliższym Bałkanom, niż czemuś innemu. Później Pogues jeszcz kilkakrotnie wybiorą się muzycznie w te rejony, jednak już bez MacGowana. Niepokojąca melodia piosenki „Lorca’s Novena” też nie należy stylistycznie do tradycji celtyckiej.
Po takiej dawce mroku i niepokoju przychodzi czas na odprężenie. „Summer In Siam” sączy się z głośniczków słodką fortepianową melodyjką. Tylko Macgowan jest taki sam.
Kolejny hit Poguesów – „Rain Street”. Piosenka na tyle popularna że słyszałem ją w naszych rozgłośniach radiowych w „normalnych” audycjach. Z kolei „Rainbow Man”… to Pogues jest ? Bez MacGowana… bez sensu… To już lepiej jest z następnym „The Wake of Medusa”, gdzie śpiewa Spider Stacy – czyżby zapowiedź przyszłego brzmienia The Pogues ? A może MacGowan nie chodził na próby. „House Of The Gods” brzmi jak Pogues, choć kawałek dziwny dosyć.
Na płycie znajduje się jeden utwór tradycyjny – „Maidrin Rua”. Reszta to kompozycje członków zespołu.
Płyta bardzo dobra, choć nie brak jej nieco słabszych fragmentów.

Taclem

Pierre Bensusan „Intuite”

Pozycja z pogranicza muzyki folkowej. Pierre Bensusan to gitarzysta grający głównie w stroju DADGAD, charakterystycznym dla zachodnioeuropejskiej, a zwłaszcza celtyckiej muzyki folkowej. Z gitarzystów takich słynie głównie Bretania.
Pierre gra jedynia na gitarze, na dodatek własne kompozycje, trudno więc mówić o tradycyjnym brzmieniu, lub nowym spojrzeniu na znane tematy. Za to wiele tu nawiązań do różnej muzyki folkowej, które posłużyły Pierre’owi za punkt wyjścia do własnych kompozycji. Za przykład posłużyć tu może „Bouree Voltige”, gdzie zgodnie z tytułem słychać dalekie echa tradycyjnego bouree. Z kolei „En Route from Scarborough” – utwór dedykowany Johnowi Renbournowi – zawiera wariacje na temat „Scarborough Fair”. Zresztą utworów dedykowanych innym muzykom jest tu więcej.
Nie tylko celtyckie klimaty można odszukać w tej muzyce. Skoro to płyta gitarzysty, nic dziwnego że „La Hora Espanola” prowadzi nas na południowy zachód Europy.
Płyta zarówno dla folkowych poszukiwaczy, jak i dla wielbicieli spokojnej gitarowej muzyki.

Taclem

Page 257 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén