Page 34 of 285

Shake Russel Band „Live At Gruene Hall”

Shake Russel Band to zespół z Teksasu. Prosty skład: gitara, mandolina i gitara basowa. No i wokale. Ale grają… dokładnie tak jak trzeba! Nie da się powiedzieć, że jest tu za wiele instrumentalnych popisów, ale i takie się znajdą. I to niemal w każdym utworze.
Teksańczycy grają folkowe piosenki, w większości autorskie, które Shake Russel napisał sam, lub do spółki z kimś. Jest tu oczywiście miejsce na tchnienie country, ale taka muzyka z pewnością obroniłaby się również na festiwalach folkowych w Europie.
Takie piosenki, jak „Something in the West Texas Wind”, „The Blues Seem Like a Sunny Day”, „Deep in the West”, „You’ve Got a Lover” czy „Today’s The Day” zasługują na szerszą uwagę. Dobrze byłoby, gdyby rozpropagowali je również inni wykonawcy.
Grupa miała ciekawy pomysł na wydanie tego albumu. Mamy tu bowiem dwie płytki – klasyczną CD i DVD. na obu jest mniej więcej ten sam materiał. Piosenki zarejestrowano na koncercie w jednym z pubów, wersja DVD jest bogatsza o kilka opowieści, które snują Shake Russel, Mike Roberts i Doug Floyd.

Rafał Chojnacki

MaterDea „Below the mists, above the brambles”

Włoski projekt MaterDea, to przede wszystkim dwie osoby, plus zaproszeni muzycy. Simon Papa i Marco Strega, to trzon tej grupy. na płycie grają z nimi m.in. Enrico Mariuzzo, Francesca Pollano, Titti Cappellino i Luca Caracciolo. Dzikie nim muzyka w niektórych momentach nabiera folk-rockowego rozmachu.
Bez względu na to czy wykonują swoje pogańsko-celtyckie kompozycje, czy sięgają po słynny „The Mummers’ Dance” Loreeny McKennitt, są bardzo dobrze brzmiącą grupą. Mimo, że obok ostrych gitarowych solówek pojawiają eis delikatne, eteryczne ballady rodem z krain zamieszkanych przez Enyę, to całość sprawia wrażenie bardzo spójnej.
Jak już mimochodem wspomniałem zespół MaterDea należy do nurtu pogańskiego w muzyce celtyckiej. W odróżnieniu od wielu innych zespołów, które przedkładają klimat nad umiejętności instrumentalistów, członkom zespołu trudno odmówić zawodowego brzmienia. Pewnie dlatego płyta ta ma szanse również u rockowej publiczności.
Miłośnikom folku może się wydać się ciekawostką informacja, że w utworze „Another trip to Skye” zagrał na akordeonie sam John Whelan.

Rafał Chojnacki

Gändalf „Con_Fusión”

Popularność tolkienowskiego maga z „Władcy pierścieni” zatacza coraz szersze kręgi. Zespołów, które nazywają się Gandalf jest co najmniej kilkanaście. Aby jakoś odróżnić się od reszty zespół, którego płytę teraz omawiam, postanowił doda sobie nad „a” dwie wymyślne kropeczki, prezentując się słuchaczom jako Gändalf.
Grupa pochodzi z Hiszpanii i już od dziesięciu lat koncertuje wykonując głownie własne kompozycje oparte hiszpańską muzykę celtycką w progresywno-rockowej oprawie. Zdarzają się rownież sporadyczne wycieczki w kierunku Zielonej Wyspy.
„Con_Fusión” to ich pierwsza płyta, można więc podejrzewać, że zawiera to, co w ich dotychczasowym dorobku najważniejsze. Mamy tu szesnaście w większości instrumentalnych kompozycji (w tm jedną wokalną miniaturę „El molinero”, wprowadzającą do piosenki „Vengo de moler), które zaskakują dojrzałością i różnorodnością. Zdaję sobie sprawę, że zespół, który od dekady funkcjonuje na scenie powinien już ową dojrzałość osiągnąć, ale nie wszystkim udaje się to w taki sposób, jak omawianym tu Hiszpanom.
Ich kompozycje są różnobarwne (przykładem mogą być takie utwory, jak „Con_Fusión”, „Snipe”), czasem, jak już wspomniałem, bezpośrednio czerpiące z tradycji hiszpańskich Celtów („La jana blanca”, „Pumpkin’s fanzy” lub zwracające się w stronę Irlandii („Campaneiros” „Bucks or Oranmore”).
Od strony kompozytorskiej i aranżerskiej utwory te sprawiają wrażenie gruntownie przemyślanych, przez co brzmią po prostu świetnie.

Rafał Chojnacki

Sir Reg „Sir Reg”

Moda na celtic-punk zaczyna powoli ogarniać większą część świata – na dobrą sprawę nie słyszałem celtyckich przytupów chyba tylko z Afryki. Czy to dobrze czy to źle pozostawię do rozstrzygnięcia komu innemu, ograniczając się do chłonięcia dźwięków z gatunku tych dobrych. Zapewne do takiego gatunku należą piosenki prezentowane przez szwedzką grupę Sir Reg. Co tu dużo gadać, do takiego grania albo się ma dryg albo nie – oni na szczęście mają, choć słychać że są to dopiero nieśmiałe początki. Początki w których jednak drzemie spory potencjał. Już otwierający krążek „Feck The Celtic Tiger” ma niezłego kopa. Fajnie pobrzmiewa banjo i mandolina, do przodu gna sekcja rytmiczna. Jest też wpadająca w ucho melodia i wokalista którego śpiew natychmiastowo kojarzy się z manierą Paula McKenzie. Podobnie sprawa się ma w „Arrive On St. Patrick’s Day” czy „Drink Up Ya Sinners” – zdecydowanymi faworytami z tego krótkiego krążka. Krążka który ani nie nuży ani nie powala, ale pozwala wierzyć w Sir Reg. Myślę że przed nimi jeszcze sporo sukcesów, a póki co – zachęcam do odsłuchania ich debiutu !

Marcin Puszka

Holloenek Hungarica „Mors In Virgo”

Holloenek Hungarica – piątka muzyków z Debreczyna pałających się muzyką dawną właśnie wypuściła na rynek następcę ciekawego debiutu „Szarnyalas”, krążęk „Mors In Virgo”. Jeśli wydaje sie Wam że jest to kolejne wydawnictwo z muzyką średniowieczną na dudy, flety i bębny – macie rację. Ale prócz tego Węgrzy dokonali na „Mors In Virgo” pewnej rewolucji brzmieniowej jeśli chodzi o tego typu muzykę.
Płyta zaczyna się od „Ifju Boszorkany Dala” – utworu z fantastycznym wokalem nowej na pokładzie, Laury Weixelbaum. Pieśn to urokliwa, ale dość typowa. Ogień zaczyna się dopiero od drugiego numeru, „La Maitre De La Maison”. Holloenek Hungarica gra potężnie, mocno, mimo iż akustycznie, to wręcz metalowo. Masywne brzmienie dud, agresywna i rozpędzona sekcja bębniarska a do tego szalejące gdzieś w tle buzuki robią wrażenie – tak grającego zespołu muzyki dawnej jeszcze nie słyszałem. Oczywiście duża w tym zasługa ciekawej produkcji, którą zajął się Ferenc, człowiek który w HH gra na buzuki i dudach, a na codzień jest gitarzystą death-metalowego zespołu. Niemniej jednak słychać również, że i sami muzycy postanowili zagrac nieco agresywniej, mocniej. Z resztą, wszelkie ich ciągoty w stronę muzyki folk-metalowej zdradza ostatni numer na płycie, dołączony w postaci bonusa, „Zubronicus” czyli sztandarowy hit „Andronicus” wsparty przez bas, perkusję i gitarę elektryczną.
Pomijając już soczyste i potężne brzmienie, warto zwrócić uwagę na trzy wokalne numery na tym krążku, czyli wspomniany wcześniej „Ifju Boszorkany Dala”, „Vittrad” oraz „Ai Vis Lo Lop”. Wszystkie te pieśni są fascynujące głównie z jednego względu – wokalu Laury. O ile na krążku „Szarnyalas” mieliśmy męski wokal, to choć był poprawny, to niczym specjalnym nas nie porywał. Tutaj można co i raz zachwycać się wspaniałymi wokalami Laury – ma ona potężny głos, czasami urokliwy a czasami pełen drapieżności. Zdecydowanie dobrym pomysłem było przyjęcie jej w szeregi Holloenek Hungarica.
„Mors In Virgo” to bardzo dobry krążek, dobrze nagrany, świetnie brzmiący, ciekawy i przede wszystkim nie nużący – trwa niecałe 35 minut, ale to wystarczająca dawka jeśli chodzi o tego typu granie. Jeśli uda się Wam gdzieś znaleźć tą płytkę – nie zastanawiajcie się zbyt długo czy ją nabyć.

Marcin Puszka

Arek Zawiliński & Na Drodze „Blues Dziewięciu”

Pierwszy rzut oka na wizualną stronę płyty budzi w odbiorcy sporo oczekiwań. Tytuł płyty od razu wymusza na nas konotacje bluesowe. Nazwa grupy Na Drodze kojarzy się z piosenką turystyczną, zaś udział w nagraniach basisty Romana Ziobro, instrumentalisty klasycznego składu Starego Dobrego Małżeństwa, kieruje nasze myśli w stronę poezji śpiewanej. Fakt, że zespół ten nagrywał wcześniej z Joanną Pilarską, potęguje to wrażenie. Jedak już tytuły poszczególnych utworów dają nam do zrozumienia, że jesteśmy na planie jakiegoś westernu. Co tu się dzieje?
Legenda mówi, że w 2009 roku lider zespołu, Arek Zawiliński, wstąpił na piwo do słynnej „Siekierezady” w Cisnej, gdzie znalazł temat na nowy album. Bohaterami omawianej tu płyty jest dziewięciu autentycznych Bieszczadników, ludzi, którzy wrośli w tamtejszy klimat. Cała dziewiątka miała swoje miejsca w „Siekierezadzie”, a dziś wędrują po niebieskich połoninach, patrząc z góry na nasz najgorszy ze światów.
Pomysł na płytę jest tyleż prosty, co przewrotny. Rafał Dominik, jeden z właścicieli „Siekierezady”, pisarz i poeta, zadbał o stronę liryczną albumu, tworząc teksty, w których dziewiątka miejscowych oryginałów zostaje przeniesiona w świat… dzikiego zachodu. Arek Zawiliński napisał do tych tekstów odpowiednią muzykę, w której aż kipi od amerykańskiego folku (a nawet folk-rocka!), country i bluesa. Jest nutka poezji z połonin, są pieśni drogi, ale dominują mroczne opowieści o życiu, śmierci i wolności. Są w nich szulerzy, rewolwerowcy, grabarz a nawet Indianie. Zestawienie jest niesamowite, ale okazuje się, że sprawdza się wyśmienicie.
Warstwa instrumentalna również jest bardzo ciekawa. Być może czasem nie zaszkodziłoby rozbudowanie instrumentarium, ale z drugiej strony bardzo podoba mi się unoszący się nad albumem duch bitników. jest tu miejsce dla Boba Dylana, Woody Guthriego, Nicka Cave’a, a nawet czarnych muzyków z Delty.
To jedno z najciekawszych odkryć tego roku.

Rafał Chojnacki

Paddy and the Rats „Rats On Board”

Być może zabrzmi to nieco masochistycznie, ale lubię być wbijany w ziemię. A szczególnie przez tak fantastyczne płyty jak „Rats On Board” od Paddy And The Rats.
Co prawda w muzyce celtic-punkowej prochu raczej już się nikt wymyśli, ale można zagrać te nuty różnie. Paddy i jego szczury grają z wielką mocą, radością i werwą. I niech szlag tych, którzy stwierdzą że to już było, że nic odkrywczego, że nuda. Choć na rejony odkryte przez The Pogues, Flogging Molly czy Dropkick Murphys wpływa coraz więcej różnorakich statków, to ten Węgierski żaglowiec ma na pokładzie naprawdę potężny ładunek prochu. Już od pierwszych dźwięków „The Six Rat Rovers” wiemy że cackania nie będzie. Chłopaki grzeją mocno i do przodu. Dobry wokal, bogate aranżacje (gdzie obok rockowej sekcji i przesterowanej gitary pobrzmiewają banjo, mandolina, dudy, skrzypce, akordeon) i cholernie wpadające w ucho melodie robią swoje – nie da się przy tym graniu spokojnie usiedzieć. Wszystko wydaje się być tu na swoim miejscu – kompozycje są przemyślane, dobrze wyprodukowane, zagrane na sporym luzie i do bólu szczere, choć braciom Węgrom do Irlandii pozornie nie po drodze. Nie ma się kompletnie do czego przyczepić, więc nic tylko zasłuchiwać się w hitach. A tych tu naprawdę sporo. Takie numery jak „Freedom”, „Pub’n Roll” czy „Song Of A Leprechaun” zostają w głowie na długo i nie trudno sobie wyobrazić ludzi którzy wykrzykują chwytliwe refreny wraz z zespołem na koncertach.
Panie i Panowie, jeśli myślicie że celtic-punk zabrnął w ślepy zaułek – jesteście w błędzie. A że Polak, Węgier dwa bratanki, pora zadać sobie trochę trudu i uzupełnić swą płytotekę o „Rats On Board”. Satysfakcja gwarantowana !

Marcin Puszka

Percival

Projekt ten jest wynikiem fascynacji wczesnym średniowieczem. Naszym zamiarem jest próba rekonstrukcji kultury i obyczajów, a także instrumentów, oraz (na ile jest to możliwe) muzyki ludów słowiańskich i skandynawskich we wczesnym średniowieczu. Wyniki tych prób mamy zamiar prezentować na wszelkiego typu historycznych pokazach i festiwalach, występach z drużyną, koncertach kameralnych i wszelkich imprezach związanych z tą tematyką.

Próbujemy zagrać muzykę, jaką wtedy grano, głównie na podstawie wiedzy o instrumentach, jakimi posługiwali się ówcześni artyści. Wierne odtworzenie samej muzyki z tamtych czasów jest oczywiście niemożliwe, staramy się jednak stworzyć klimat, jaki mógł wtedy istnieć. A jako zespół o dość bogatym doświadczeniu, mamy sposobność spojrzeć na problem również od strony artystycznej. Może dzięki temu uda nam się odnaleźć te same emocje, które odczuwali ówcześni, i przekazać je za pomocą naszych instrumentów i śpiewu dzisiejszym entuzjastom.

Skład zespołu:
Thordis (Joanna Lacher) — śpiew, bodhran, davul
Yngvild (Katarzyna Bromirska) — śpiew, lira bizantyjska, sopiłka
Magnus (Mikołaj Rybacki) — śpiew, saz

Więcej informacji na stronie internetowej zespołu: http://www.percival.pl

Zespół Dnia Nastepnego „zDEMOlowani”

Jak przystało na grupę, która gra głównie w warszawskich tawernach, niniejsze demo zawiera mniej lub bardziej znane piosenki spod żagli i z okolic. Tylko jeden utwór autorski się tu zaplątał, a szkoda, bo „Moja piękna” to wyjątkowo sympatyczna ballada.
Materiał otwiera jedna ze sztandarowych piosenek klasycznej grupy Cztery Refy – „Kiedy z morza wraca Jack”. Jak na tak skromne instrumentarium (gitara, bas i akordeon), to piosenka ta wyszła nadspodziewanie ciekawie. Co prawda pełniący obowiązki wokalisty Jacek Plisak nieco za bardzo przejął się udziałem w nagraniu, przez co momentami jego dykcja jest nienaturalna. „Stary bryg” z kolei brzmi co najwyżej poprawnie.
Stara piosenka Grzegorza Bukały „Tawerna pod Pijaną Zgrają” ma w wykonaniu ZDN swój charakter, jednak wokalista próbując nadać zwrotkom gawędziarski charakter, niespodziewanie zbliża się do maniery Mirka Kowalewskiego, ze znanej grupy Zejman i Garkumpel.
Piąty utwór na tej demówce to słynne „Hiszpańskie dziewczyny”, z ciekawym intro zagranym na gitarze basowej. Dalej jest już niestety dość standardowo, może nawet nieco za szybko.
Niespodzianką w tym zestawie są „Bieszczady”, piosenka Andrzeja Starca (nie przywołanego na okładce). Standard harcerskich i turystycznych ognisk wypada całkiem ciekawie, może więc zespół nie powinien się ograniczać do morskiego grania.
Jak przystało na demówkę, czasem jest trochę nierówno. Na dodatek mało tu autorskich utworów. Ale jak rozumiem jest to płytka skierowana raczej do właścicieli knajp, niż do potencjalnych wydawców płyty zespołu. Mam nadzieję, że kiedy już ukaże się normalny krążek, będą to własne piosenki członków zespołu.

Rafał Chojnacki

KeelHaul „A Maritime Tradition”

Zespół KeelHaul pochodzi z Nowej Funlandii i sam określa się mianem kapeli pubowej. Trochę w tym prawdy, gdyż na ich krążku znalazły się utwory takie, jak „Whiskey in the Jar”, „Leaving of Liverpool” czy „Star of the County Down”. Na dodatek pomysły na aranżacje tych utworów nie odchodzą daleko od tradycyjnej drogi wytoczonej przez zespoły takie, jak The Dubliners czy The Chieftains.
A jednak jest w tym zespole coś, co sprawia, że sięgam czasem po ich płytę. Oprócz znanych utworów mają nieco mniej popularnych piosenek i to one powodują, że krążek jest w pewnym sensie atrakcyjny. Szkoda tylko, że wykonawczo Kanadyjczycy nie zawsze dorównują naszym rodzimym grupom, grającym w podobnym klimacie.

Rafał Chojnacki

Page 34 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén