Być może zabrzmi to nieco masochistycznie, ale lubię być wbijany w ziemię. A szczególnie przez tak fantastyczne płyty jak „Rats On Board” od Paddy And The Rats.
Co prawda w muzyce celtic-punkowej prochu raczej już się nikt wymyśli, ale można zagrać te nuty różnie. Paddy i jego szczury grają z wielką mocą, radością i werwą. I niech szlag tych, którzy stwierdzą że to już było, że nic odkrywczego, że nuda. Choć na rejony odkryte przez The Pogues, Flogging Molly czy Dropkick Murphys wpływa coraz więcej różnorakich statków, to ten Węgierski żaglowiec ma na pokładzie naprawdę potężny ładunek prochu. Już od pierwszych dźwięków „The Six Rat Rovers” wiemy że cackania nie będzie. Chłopaki grzeją mocno i do przodu. Dobry wokal, bogate aranżacje (gdzie obok rockowej sekcji i przesterowanej gitary pobrzmiewają banjo, mandolina, dudy, skrzypce, akordeon) i cholernie wpadające w ucho melodie robią swoje – nie da się przy tym graniu spokojnie usiedzieć. Wszystko wydaje się być tu na swoim miejscu – kompozycje są przemyślane, dobrze wyprodukowane, zagrane na sporym luzie i do bólu szczere, choć braciom Węgrom do Irlandii pozornie nie po drodze. Nie ma się kompletnie do czego przyczepić, więc nic tylko zasłuchiwać się w hitach. A tych tu naprawdę sporo. Takie numery jak „Freedom”, „Pub’n Roll” czy „Song Of A Leprechaun” zostają w głowie na długo i nie trudno sobie wyobrazić ludzi którzy wykrzykują chwytliwe refreny wraz z zespołem na koncertach.
Panie i Panowie, jeśli myślicie że celtic-punk zabrnął w ślepy zaułek – jesteście w błędzie. A że Polak, Węgier dwa bratanki, pora zadać sobie trochę trudu i uzupełnić swą płytotekę o „Rats On Board”. Satysfakcja gwarantowana !

Marcin Puszka