Page 33 of 285

Kilmaine Saints The Good, The Plaid, and The Ugly – Kilmaine Saints

a”

Test Band Test Title

test review

WhiskeyDicks „Time Distortion”

Kanadyjska grupa The WhiskeyDicks, jak przystało na kapele z taką nazwą, to goście, którzy ostro dają do pieca, zapodając skoczne drinking songi. Próżno tu jednak szukać znanych piosenek, wszystkie sześć zawartych na płycie utworów, to kompozycje autorskie członków zespołu. Stylistyczny rozrzut jest dość duży, dlatego przyjęło się ich nazywać nieślubnym dzieckiem Corb Lund Band i Gogol Bordello.
„The Only Traitor” przypomina nam o starych korzeniach rodem z Irlandii czy Wielkiej Brytanii. To piosenka, która mogłaby spokojnie znaleźć się w repertuarze jakiejś „Paddy Punkowej” kapeli. Podobnie jest z „Koozy’s Husky Team”.
„Cheechako”, to połączenie rytmów latynoskich ze wschodnim klimatem. W podobnej stylistyce utrzymana jest kompozycja „Festival Time”. Również „Red Tape” mogłoby trafić na płytę Gogol Bordello, choć to nieco spokojniejszy, bardziej mroczny klimat.
Płytkę zamyka zakręcona „The Ballad of Bill the Beaver”, która pozwala nam zastanawiać się nad tym co jeszcze ta kapela nam pokaże. Sami określają siebie: Celtic Gypsy Punk Rockers i nie ma w tym przesady. Pozostaje więc mieć nadzieję, że na kolejnej płycie będzie jeszcze lepiej. Tymczasem ruszam szukać ich wcześniejszych nagrań, płyty „Get’er Done” sprzed dwóch lat.

Rafał Chojnacki

Liam Clancy „Irish Troubadour”

Reedycja starych nagrań ze wczesnego okresu kariery najsłynniejszego irlandzkiego balladzisty. Jego ciepły, miękki głos brzmi tu tak doskonale, jak nie brzmiał już nigdy później. Piękne ballady, takie jak „Freeborn Man”, „Ten and Nine”, „Blackwaterside”, „The Convict of Clonmel”, „Lang a’Growing”, „Anach Cuain”, „Royal Canal”, „The Water is Wide” i „Downie Dens of Yarrow” z delikatnym gitarowym akompaniamentem, to to, co wielbiciele takiego grania lubią najbardziej. Perełką wśród nich jest wzorcowe wykonanie „The Foggy Dew”.
Liam potrafił jednak dać czasem czadu. Zaśpiewany a cappela we współpracy z Dublinersem Lukiem Kelly’m słynny utwór „Rocky Road to Dublin” porywa żywiołowością wykonania. Pijacki song „All for me Grog” i marynarski „Navvy Boots On” brzmią przy nim o wiele za spokojnie. Znacznie lepiej jest z szybką piosenką „Hi for the Beggarman”. Również „The Nightengale” i „Galway Races” brzmią bardzo dobrze.
Niniejsze wydanie jest uzupełnione o kilka nagrań, których nie było na oryginalnym krążku. Mimo to całość brzmi niezwykle spójnie i do dziś może inspirować wykonawców chcących sięgnąć po jakieś mniej znane irlandzkie piosenki. Takich tu również nie brakuje.

Rafał Chojnacki

Labirinto „Cidiciamo”

„Cidiciamo”, to solidny kawał celtyckiego rocka, podbarwionego romansem z bluesem i to nawet czasem w nieco cięższym odcieniu. Co ciekawsze osiągnięto taki efekt przy minimalnej liczbie środków.
Szwajcarska grupa Labirinto, to dwie osoby – Chiara Pedrazzetti i Sean Lanigan. Ona jest przede wszystkim harfistką, on gitarzystą. Chiara jest uczennicą słynnej włoskiej harfistki celtyckiej, Lorenza Ceruti-Pollini. Z kolei Sean jest irlandzkim gitarzystą na co dzień grającym w zespole Ireland Maiden, wykonującym covery najbardziej znanej heavy metalowej grupy świata. Słychać to zwłaszcza w świetnie skrojonej kompozycji „Dalvi’s got the Blues!”.
Utwory z tej płyty, to głównie autorskie kompozycje, choć znalazło się tu też trochę miejsca na tradycyjne melodie. Wykonanie jest na tyle ciekawe, że przez te czterdzieści minut nie sposób się nudzić. Inna sprawa, że gdyby płyta trwała powiedzmy 70 minut, mogłoby to wyglądać inaczej. Ale póki co jest ciekawie i nietypowo. Tak trzymać.

Rafał Chojnacki

Molly Malone`s

Molly Malone`s to folk-punkowy zespół z Giżycka na Mazurach doskonale łączący elementy folku celtyckiego z punk rockiem.
Idea zespołu narodziła się w głowach Jarka „Kwiatka” Kwiatkowskiego oraz Bartka „Konia” Biwejnisa, którzy po doświadczeniach w punk rockowych formacjach oraz szantowych kapelach postanowili irlandzkie melodie grane na akordeonie i skrzypcach wkomponować w punk rockowe utwory.
Podstawowy skład zespołu punk rockowego uzupełniają instrumenty tradycyjne dla celtyckiej muzyki ludowej, co tworzy doskonałą muzyczną mieszankę.
Teksty w języku polskim pisane przez przyjaciół zespołu są charakterystycznym elementem w Molly Malone`s, który jest dodatkowym walorem w kontakcie z publicznością. Zespół w swojej twórczości akcentuje przywiązanie do Mazur i stara się godnie reprezentować swoją małą ojczyznę.

Zespół zaczął koncertować od stycznia 2010 roku i od początku doskonale sprawdzał się na koncertach w pubach i tawernach jak i na dużych scenach plenerowych festiwali.
Zwycięstwo w Konkursie Trzy Tawerny 2010 podczas IV Edycji Festiwalu Latający Holender Ursus 2010, a także nagroda publiczności na 7 Festiwalu Rock Szanty w Serwach w sierpniu 2010 roku czy II Edycji Festiwalu Muzyczne Perły 2010 w Tawernie Korsarz są potwierdzeniem tych słów.
Pozytywne przyjęcie Molly Malone`s w środowisku folku morskiego jako mazurskiego zespołu grającego „punk rockowe szanty” wynikało nie tylko z braku sceny celtic punkowej w Polsce ale także z doskonałej zabawy jaką zespół serwował na każdym koncercie.
Molly Malone`s okazali się być jedynym zespołem w Polsce grającym na profesjonalnym poziomie ten tak popularny na świecie gatunek muzyczny,naturalnym więc było, że pomimo krótkiego stażu scenicznego supportowali na koncertach w Polsce takie gwiazdy gatunku jak kanadyjskie The Dreadnoughts czy The Real McKenzies oraz Street Dogs z USA .
W przerwach między koncertami wiosną 2011 roku Molly Malone`s rejestruje swoje pierwsze autorskie kompozycje, które w 2012 roku wydaje na MiniCd pod logiem North East Records. Cztery utwory są wizytówką Molly Malone`s i doskonale ukazują kierunek w jakim podąża zespół.
Jesienią 2012 roku po niespełna trzech latach działalności w Olsztyńskim Studio X Molly Malone`s rozpoczyna rejestrację swojej pierwszej długiej płyty, która ukaże się nakładem Lou&Rocked Boys 17 marca 2013.
Skład zespołu od 2013 roku wygląda następująco : Jarek „Kwiatek” Kwiatkowski – wokal i gitara akustyczna, Bartek „Koniu” Biwejnis – akordeon , Piotr „Junior” Wagner – gitara elektryczna, Irek „Pacek” Pac – gitara basowa, Adam „Jastrząb” Jastrzębski – perkusja.

Materiał własny zespołu

Dubioza Kolektiv „Firma Ilegal”

Jak to się teraz zwykło mawiać ? Kosa ? Miazga ? Wp****ol ? Nie do końca rozumiem te określenia, ale bardzo często młodzi słuchacze używają takowych do określenia muzyki Bośniaków z Dubioza Kolektiv. I w sumie jakby tak posłuchać dźwięków które proponuje nam grupa na płycie „Firma Ilegal”, nawet te słówka pasują…
Teoretycznie pomysł jest stary jak świat: trochę miażdżącego riffu gitarowego, parę dubowych i regałowych wstawek, dwóch wokalistów, jeden śpiewa drugi krzyczy i rapuje a do tego wszystkiego jeszcze motywy ludowe charakterystyczne dla regionu z którego wywodzi się grupa. Jednak wydaje się, że można takie dźwięki zagrać po rzemieślniczemu a można z bożą iskrą. Dubioza obrała tą drugą drogę.
Nie oszukujmy się, ten krążek to jak cios pięścią między oczy. Takie numery jak „Firma Ilegal”, „Blam”, „Vlast i Policija” czy „Dosta” powinny być wykładnikiem takiego stylu. Numer tytułowy: spokojny, reggaowy motyw, zadziorny wokal a chwilę potem bałkańska potańcówka – wszystko na melodii którą pradziadkowie muzyków zapewne nucili przy ognisku. I tak jest w zasadzie przez cały, krótki, krążek. Nie sposób się takim graniem znudzić bo przecież dzieje się bardzo dużo. Rytmiczne łamańce, niespodziewane zmiany klimatu, raz potężny atak niemalże hardcore’owych riffów, raz spokojne, reggae pląsanie. Muzyka nieobliczalna i nietuzinkowa a wszystkiemu temu kolorytu dodają teksty, wszystkie wyśpiewane w rodzimym języku zespołu z Bośni i Hercegowiny.
Nie będę się na zakończenie rozwodził. Jak będzie koncert to idę poskakać razem z tłumem dzieciaków pod scenę. W końcu ta muza to niezły wp****ol.

Rafał Chojnacki

Alestorm „Black Sails At Midnight”

Jakiś czas temu sprzeczałem się zawzięcie z jednym z moich przyjaciół na temat gdzie leży granica folku. Spór wyniknął stąd, że uznałem nowy krążek grupy Alestorm za folk-metal, rozmówca mój uparcie trwał w przekonaniu że czwórka sympatycznych szkotów uprawia bardziej power-metal, tudzież metal symfoniczny. Spór rozstrzygnięty nie został, a swego rodzaju consensusem było stwierdzenie, że każdy ma swoją własną definicję muzyki folkowej.
Słuchając „Black Sails At Midnight” faktycznie czasem można poczuć się zdezorientowanym, bo bo trzy pierwsze numery z tejże płyty bliższe są stylistyce Blind Guardian czy Rhapsody niż, dajmy na to, Eluveitie czy Skyclad. Wszystko co prawda obraca się w okół żeglarskich opowieści: bitwy morskie, piraci, wyprawy po skarb i tak dalej – to wszystko tu jest. Gorzej jeśli ktoś od Alestorm oczekuje folkowych brzmień i melodii wygrywanych na osobliwych instrumentach. Co prawda w paru kawałkach pojawia się syntezator który dość udanie imituje akordeon, flet czy skrzypce ale to wciąż nie jest to czego można by oczekiwać.
Pomijając już te trochę zbędne dywagacje, „Black Sails At Midnight” słucha się całkiem przyjemnie. Szkoci wiedzą jak ułożyć chwytliwe melodie a w ich utworach dzieje się sporo – mamy ciekawe solówki, zmiany tempa czy śmiałe odwołania do tradycji ich przodków (a jednak !). W „That Famous Ol’ Spiced” pojawia się skoczny wyspiarski walczyk, zaś „Keelhauled” napędzany jest przez zawadiacką, skrzypcową melodię.
Dużą siłą tej grupy jest charakterystyczny wokal Christophera Bowes’a – trochę zachrypnięty, bardziej melodeklamujący aniżeli śpiewający, nadaje wiarygodności opowieściom z „Black Sails At Midnight”. Z resztą, Christopher z takim głosem i imagem śmiało mógłby zagrać kapitana pirackiego okrętu w jakiejś hitowej produkcji z Hollywood.
Ciężko jednoznacznie ocenić ten krążek – jednym Alestorm przypadnie do gustu ze względu na prawdziwość i brak przekombinowania, drugim może się nie spodobać bo zamiast użycia prawdziwych instrumentów „oszukuje” tu keyboard. Zdania będą podzielone, ale jeśli ktoś podejdzie do tej płyty na luzie i bez zbyt wygórowanych oczekiwań – popłynie razem z Alestorm na wielką muzyczną wyprawę. Ja już spakowałem toboły.

Marcin Puszka

Junkman’s Choir „Steel Linin’ Chant”

„Steel Linin’ Chant” nie jest to płyta nowa, bo światło dzienne ujrzała w 2006 roku. Mimo to niesie ze sobą sporo świeżej i ciekawej muzyki. Junkman’s Choir penetrują rejony odkryte kiedyś już przez Gogol Bordello, czyli upraszczając jest to gypsy punk. O ile jednak Gogol Bordello prezentuje dość zadymiarski styl ocierając się często o chuligańskie brzmienia i pokrzykiwania, Junkman’s Choir miesza w sobie trochę z cygańskiego taboru, zawadiactwa The Pogues i bluesowego wyrafinowania. Pierwsze takty albumu jednak nie porywają: prócz chwytliwych melodii nie ma specjalnie na czym zawiesić ucha. Jednak dalsza część krążka potwierdza, że te pierwsze kilka numerów to takie trochę leniwe rozkręcanie się… Od „The Baptist Song” zaczyna się naprawdę rewelacyjna muzyka. „Holyrood Dream” przywodzi na myśl pijackie przyśpiewki Shane’a McGowana, natomiast „Hogweed John” zdradza cygańskie korzenie zespołu. Rozpędzone i nieco niegrzeczne „Borracho Loco” kusi ciekawymi melodiami akordeonu i instrumentów dętych, zaś „Rotten Apple” porywa ciekawą melodią i chwytliwym refrenem.
To co stanowi o sile Junkman’s Choir to osobliwy klimat który udało się wytworzyć zespołowi – nazwa, piosenki i stylistyka w której się obracają idealnie się uzupełniają i tworzą monolit. Nawet pewne niedbalstwo, głównie jeśli chodzi o śpiew wokalisty, dodaje tej muzyce uroku – w końcu, jakby nie patrzeć, mamy do czynienia z „chórem szmaciarzy”.
Nie ulega wątpliwościom że w tworzeniu dzisiejszej muzyki liczy się przede wszystkim pomysł. Dobry warsztat i chwytliwe piosenki nie wystarczą, jeśli nie idzie z nimi w parze jakaś ciekawa idea. Na szczęście, nasz chór szmaciarzy ma wszystko na miejscu.

Marcin Puszka

Various Artists „Ekkelins Knecht Soundtrack”

Ta płyta zaskoczy Was ona różnorodnością. Nic w tym dziwnego „Ekkelins Knecht”, to folkowo nastrojony soundtrack, w którym orkiestracje mieszają z elementami muzyki dawnej. Nie brakuje nawet tak karkołomnych połączeń, jak średniowieczny hip-hop w wykonaniu grupy Rapkalibur, która odpowiada za sporą część zawartego na krążku materiału. Jeżeli nie wyobrażacie sobie jak to brzmi, posłuchajcie „Wir haben ihn”.
Warto na pewno zwrócić również uwagę na utwory wykonywane przez takie zespoły, jak Faun, Arundo, Schandmaul, Sava czy Narrenfrey, gdyż to obecnie czołówka medievalnego grania u naszych zachodnich sąsiadów. Niektóre z ich utworów moglyby przyozdobić albumy z muzyką dawną (jak choćby „Tinta” Fauna), inne nawiązują do nowocześniejszych koncepcji (jak „Frei” Schandmaula).
Dzięki dużej różnorodności płyta ta ma niewielkie szanse zostać zauważona u nas. Placy preferują prostsze płyty. Ale może kiedyś zawita do nas film i wówczas wzrośnie zainteresowanie muzyka.

Rafał Chojnacki

Page 33 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén