Jakiś czas temu sprzeczałem się zawzięcie z jednym z moich przyjaciół na temat gdzie leży granica folku. Spór wyniknął stąd, że uznałem nowy krążek grupy Alestorm za folk-metal, rozmówca mój uparcie trwał w przekonaniu że czwórka sympatycznych szkotów uprawia bardziej power-metal, tudzież metal symfoniczny. Spór rozstrzygnięty nie został, a swego rodzaju consensusem było stwierdzenie, że każdy ma swoją własną definicję muzyki folkowej.
Słuchając „Black Sails At Midnight” faktycznie czasem można poczuć się zdezorientowanym, bo bo trzy pierwsze numery z tejże płyty bliższe są stylistyce Blind Guardian czy Rhapsody niż, dajmy na to, Eluveitie czy Skyclad. Wszystko co prawda obraca się w okół żeglarskich opowieści: bitwy morskie, piraci, wyprawy po skarb i tak dalej – to wszystko tu jest. Gorzej jeśli ktoś od Alestorm oczekuje folkowych brzmień i melodii wygrywanych na osobliwych instrumentach. Co prawda w paru kawałkach pojawia się syntezator który dość udanie imituje akordeon, flet czy skrzypce ale to wciąż nie jest to czego można by oczekiwać.
Pomijając już te trochę zbędne dywagacje, „Black Sails At Midnight” słucha się całkiem przyjemnie. Szkoci wiedzą jak ułożyć chwytliwe melodie a w ich utworach dzieje się sporo – mamy ciekawe solówki, zmiany tempa czy śmiałe odwołania do tradycji ich przodków (a jednak !). W „That Famous Ol’ Spiced” pojawia się skoczny wyspiarski walczyk, zaś „Keelhauled” napędzany jest przez zawadiacką, skrzypcową melodię.
Dużą siłą tej grupy jest charakterystyczny wokal Christophera Bowes’a – trochę zachrypnięty, bardziej melodeklamujący aniżeli śpiewający, nadaje wiarygodności opowieściom z „Black Sails At Midnight”. Z resztą, Christopher z takim głosem i imagem śmiało mógłby zagrać kapitana pirackiego okrętu w jakiejś hitowej produkcji z Hollywood.
Ciężko jednoznacznie ocenić ten krążek – jednym Alestorm przypadnie do gustu ze względu na prawdziwość i brak przekombinowania, drugim może się nie spodobać bo zamiast użycia prawdziwych instrumentów „oszukuje” tu keyboard. Zdania będą podzielone, ale jeśli ktoś podejdzie do tej płyty na luzie i bez zbyt wygórowanych oczekiwań – popłynie razem z Alestorm na wielką muzyczną wyprawę. Ja już spakowałem toboły.

Marcin Puszka