Miesiąc: Grudzień 2007 (Page 3 of 4)

Tri Yann „Abysses”

Nowy album klasyków z francuskiej grupy Tri Yann, to nie lada rozczarowanie. Kiedy znałem tylko klasyczne utwory grupy, ze starych płyt, trudno było mi zrozumieć swoiste pobłażanie, z jakim młodzi muzycy prężnej sceny bretońskiej wyrażali się o tej grupie. Teraz jednak, kiedy znam już dorobek Tri Yann nieco lepiej, muszę się niestety przychylić do tej opinii.
Czasy kiedy płyty Tri Yann nawiązywały do rocka, nawet z progresywnymi elementami, bezpowrotnie minęły. Teraz jest to po prostu zwykła grupa pop-folkowa.
Owszem, ich produkcje mogą być dobrej jakości, co udowodnili nie tak dawno płytą „Marines”. Tamten album broni się pewną różnorodnością. W porównaniu z nim „Abysses” to płyta nudna i pretensjonalna. Najjaskrawszym przykładem może tu być piosenka „Lorc’Hentez Ker Is”, w której wokale brzmią jak wklejone na ścieżkę dźwiękową z włoskiego westernu, z dodaną elektryczną gitarą, która też gra trochę bez sensu.
Płyta jest kolejnym nawiązaniem do pieśni morskich, najwyraźniej dobre przyjęcie płyty „Marines” zachęciło zespół do kontynuacji tego tematu. Wbrew pozorom jest na niej sporo ciekawych piosenek (choćby „La Solette Et Le Limandin”, „Dans La Lune Au Fond De L’Eau”), rzadko jednak zaproponowane przez zespół aranżacje są w jakikolwiek sposób interesujące. Czasem do pojedynczych piosenek da się wrócić, tyle tylko, że to co było słabsze na starych albumach (np. podniosłe i patetyczne hymny) tu jest najmocniejszym punktem zestawu w natłoku pop-folkowego grania. Na dodatek dwa albumy nagrane przez zespół z l’Orchestre National des Pays de la Loire sprawiły, że mają teraz ciągoty do symfonicznych brzmień, co sprawia, że czasem z rozdrażnieniem spoglądamy na głośniki, z których sączą się mdławe orkiestracje z patetycznymi śpiewami.
Być może „Abysses” nie jest płytą bardzo złą, ale jednak pokazuje nam dokładnie jak można deptać ponad trzydziestoletnią historię własnego zespołu. Jeśli takie mają być kolejne albumy Tri Yann, to chyba czas odwiesić gitary na kołki.

Taclem

Rachel Unthank & The Winterset „The Bairns”

Mogłoby się wydawać, że to bardzo depresyjna, a przynajmniej melancholijna płyta. Rzeczywiście momentami tak jest. Są piosenki, w których Rachel Unthank brzmi niemal jak żeńska wersja Nicka Cave`a. Jednak nie zmienia to faktu, że płyta urzeka zupełnie czym innym. Od dawna nie nagrano albumu, który tak ciekawie traktowałby tradycję.
Chyba tylko debiutancki krążek Bellowhead tak ciekawie odnosił się do starych utworów. Tyle tylko, że tam postawiono na rozmach, bombastyczne brzmienia i pompatyczny klimat. Tutaj mamy czasem klimat zadymionej knajpy, innym zaś razem nasze myśli krążą wokół mrocznych historii, zaś to, co Rachel wyprawia ze swoim głosem może wpędzić wiele śpiewaczek w kompleksy. Jeżeli ktoś uważa, że wokal Sinead O`Connor może powodować dreszcze gdy śpiewa ona swoim emocjonalnym głosem, powinien posłuchać co w takiej sytuacji robi Rachel. Jej głos staje się częścią opowieści.
Wiele spośród zamieszczonych tu utworów, to piosenki, które łączą dbałość o tradycję z nowoczesnym myśleniem o muzyce. Reinterpretacja utworu „Sea Song” Roberta Wyatt, zestawiona z doskonałą balladą „Blackbird”, napisaną przez Belindę O`Hooley pokazuje nam jak różne mogą być źródła inspiracji zespołu, a jak jednolicie zabrzmią ich wykonania.
Mimo że jest to płyta folkowa, to bardzo ważnym instrumentem jest tu pianino. Czasami używany jest niemal jako instrument rytmiczny. Ostre zdecydowane akordy nadają ton piosence. Innym zaś razem delikatne brzmienia świetnie współgrają z wokalami Rachel i jej siostry, Becky.
Już poprzednia płyta młodej wokalistki wzbudziła sporą sensację. Pozostaje liczyć, że na dwóch albumach się nie skończy, a Rachel nagra krążek jeszcze ciekawszy niż „The Bairns”.

Rafał Chojnacki

Malins Plaisirs „Genticorum”

Grupa Malins Plaisirs to dla mnie swego rodzaju odkrycie. Pochodzą z Kanady, ale ich związki ze Starym Kontynentem są bardzo mocne, co udowadniają w każdym niemal dźwięku.
Otwierająca album kompozycja „Les cousinages” zawiera w sobie echa starych nagrań grupy Malicorne – solidnie i stylowo zaśpiewana piosenka. Podobnie jest z balladą „Le galant et la belle”, choć jej nastrojowy charakter sprawia, że mogłaby się znaleźć również w repertuarze wielu współczesnych balladzistów z Półwyspu Armorykańskiego. W rzeczywistości jednak napisał ją Leo Aucoin z kanadyjskiej Cape Breton.
Francuska piosenka „Les tisserands” doskonale odnalazła się w celtycko-kanadyjskim repertuarze zespołu.
Jedną z niewielu pieśni tradycyjnych (choć również ze współczesnymi dodatkami) jest zaśpiewana a cappella „La belle en vous aimant”. Inna, to normandzka „Le tic tac du moulin et les malins plaisirs”.
Wiele utworów porywa nas do tańca. W tych melodiach pobrzmiewają czasami echa stylistyki charakterystycznej dla francuskojęzycznych Kanadyjczyków, ale równie łatwo doszukać się na tej płycie odrobiny irlandzko-pochodnych rytmów z Cape Breton.
Co ciekawe mimo dość współczesnego repertuaru zespół brzmi stylowo i wyjątkowo tradycyjnie. Nowoczesność polega tu raczej na spojrzeniu na sposób grania na akustycznych instrumentach. Rewolucja jaka w ostatnich latach dokonała się m.in. dzięki grupie Flook jest słyszalna bardzo dobrze na „Genticorum”.

Taclem

Ross Kennedy „Scottish Voice and Acoustic Guitar”

Nazwisko wykonawcy i tytuł mówią nam tu właściwie wszystko. Szkocki pieśniarz, znany z takich zespołów, jak Tannahill Weavers, Iron Horse, The Jura Ceilidh band i Canterach, proponuje nam tym razem swoje solowe nagrania. Jest to zbiór utwórów z ponad dwudziestopięcioletniej kariery muzycznej, zaaranżowanych na nowo i nagranych tak, że brzmią, jakby napisano je specjalnie z okazji ukazania się tej płyty.
Ross dysponuje doskonałym głosem, dlatego mimo surowych wersji piosenki tu przedstawione nic nie tracą, w porównaniu do pierwotnych wykonań.
Mimo że to płyta solowa, Ross zaprosił do jej nagrania zaprzyjaźnionych muzyków. W studio wspomagali go: Lorne MacDougall – grający na whistles i dudach, skrzypaczka Alison Smith i Steve Lawrence – grający na bouzouki i instrumentach perkusyjnych. Rezultat ich wspólnej pracy jest więcej niż zadowalający.

Taclem

Peter McCune „Memories Embrace”

Bardzo ciepły autorski album Petera McCune rozpoczyna się od pięknej ballady „Farewell Mayo”. Powoduje ona, że już od samego początku płyty nastrajamy się bardzo nostalgicznie. Taki nastrój panuje tu praktycznie do końca. Nawet instrumentalne utwory, będące nowymi wersjami starych ludowych tańców (takich jak „The Cartweel & Cooley’s” czy John Roches Favourite) są tu zagrane spokojnie, z wyczuciem.
Peter popada czasem w pompatyczny nastrój, charakterystyczny dla wielu celtyckich bardów. Pieśń „Slieve Gallon Brae’s” mogłaby się znaleźć na przykład w repertuarze Dougiego MacLeana. Silny kontrast między nią, a kolejnym utworem („ Merrily Danced the Quakers Wife and Merrily Danced the Quaker”) pokazuje wielobarwność celtyckiego grania.

Taclem

Inishowen „Around Malin Head”

W rejs dookoła Malin Head zabiera nas amerykańska formacja Inishowen. Tematyka morska przeplata się w ich twórczości z graniem irlandzkim, szkockim i brzmieniami z kręgu French Canadian. Tym razem zespół skupił się na tematach instrumentalnych, dlatego też album ten może spotkać się z życzliwym przyjęciem wszystkich tych, których rażą proste marynarskie śpiewy, a lubią za to niezbyt skomplikowane folkowe tańce.
Wiele z prezentowanych tu tematów (jak „Cuckoo`s Nest”, „St. Anne`s Reel”, „Kesh Jig” czy „Flowers of Edinburgh”) to evergreeny, które często słychać na licznych ludowych potańcówkach po obu stronach Atlantyku. Nie brakuje jednak nowszych, mniej znanych utworów, co jest prawdziwym atutem tego albumu.
Trio z Pennsylvanii radzi sobie nieźle w repertuarze kojarzonym przede wszystkim na Wyspach Brytyjskich. Jednak Amerykanie pochodzący stamtąd najwyraźniej są nieźle obeznani z muzyką swoich korzeni, bo Inishowen to grupa, która nie narzeka na brak propozycji koncertowych.

Rafał Chojnacki

House Red „Uncorked”

Zdaję sobie sprawę, że „muzyka taneczna” kojarzy się w naszym kraju raczej z łupaniem elektronicznej perkusji i dźwiękami z dyskoteki. Nic jednak na to nie poradzę, że zespoły takie jak House Red również produkują właśnie „muzykę taneczną”. Inna sprawa, że chodzi tu o całkiem odmienną muzykę i zupełnie inne tańce.
Brzmienia zawarte na płycie „Uncorked” sprawiają, że nawet największy sztywniak chciałby zerwać się do radosnych folkowych pląsów. Dlaczego? Cóż jest w tej muzyce ogień, którego najwięcej krzesze Jonathan Thielen, skrzypek zespołu.
Ostrzegam przed prowadzeniem samochodu w rytm muzyki House Red. W Polsce nie wolno rozwijać takich prędkości.

Taclem

Annika Fehling „Good For You: The Best of…”

Annika Fehling jest u nas niemal zupełnie nieznana. Dlatego też jej album zatytułowany „Good For You”, z podtytułem „The Best of Annika Fehling” jest dobrym pomysłem dla każdego, kto chciałby się zapoznać z jej twórczością w sposób przekrojowy.
Mamy tu muzykę, która powstawał w większości w domowym studiu artystki na szwedzkiej wyspie Visby, gdzie co roku odbywają się malownicze imprezy o charakterze średniowiecznym. Aż dziw bierze, że w takim miejscu powstała muzyka kulturowo dość odległa od klimatów muzyki skandynawskiej, czy brzmień muzyki dawnej.
Utwory napisane przez Annikę, to mieszanka country, folka, popu i jazzu, czyli to, co się obecnie dość dobrze sprzedaje na świecie. Od czasów przebojowego singla „När en stjärna faller” z którym pojawiła się na festiwalu Eurowizji Annika jest dobrze kojarzona w Europie, ale również za oceanem (przyczyniła się do tego również płyta „Visby/Texas” zarejestrowana wspólnie z Daną Cooper z Nashville).
Amerykanie widzą w jej muzyce silne wpływy country, a Europejczycy czują w tym folk. Ja myślę że to po prostu całkiem dobra muzyka.

Taclem

Werkraum „Kristalle”

„Kristalle” to mini-album celtycko-neofolkowej formacji Werkraum, którą wspierają na tej sesji m.in. muzycy z kultowej formacji Changes (Nicholas Tesluk i Robert N. Taylor). Poprzednie albumy Werkraum bliższe były dźwiękom militarno-neofolkowym, tym razem jednak pojawiły się silne elementy celtyckie.
Zaskoczył mnie otwierający płytę utwór „Queen Mab”. Pod tą piękną balladą bije gorące serce ludowej pieśni, znanej jako „The Raggle-Taggle Gypsy”. Delikatne brzmienie Werkraum nadaje jej jednak niesamowitej wyjątkowości. W porównaniu z nią „Crystals” brzmi bardziej bogato i zdecydowanie zasługuje na swój tytuł. Brzmienie jest nie tylko krystaliczne, ale też przestrzenne, czasem bardzo złudne.
Kolejny utwór przynosi nam skojarzenia z grupą Clannad z okresu płyty „Legend”. Nic dziwnego, w końcu to utwór o rogatym duchu lasu. Ta piękna, instrumentalna kompozycja doskonale wycisza po nieco szybszej „Crystals”.
„Wunde und Dorn” ma w sobie jakieś pierwiastki martial folkowe, prawdopodobnie za sprawą rytmu. A może to jednak kwestia języka niemieckiego w tekście? Trudno orzec, wciąż jest to jednak piękna piosenka.
Jako że dominują tu ballady, to kolejna piosenka – „Onrament” – też musi się w tej poetyce odnajdować. To dwugłos męskiego i żeńskiego. Z kolei najdłuższa na płycie kompozycja, czyli kończący album utwór „La Fee Verte” jest najbardziej niepokojącą z piosenek. Nieco monotonny, wielowątkowy, pozwalający oderwać się od rzeczywistości utwór pozostawia nas w lekkim rozleniwieniu. Na pewno jednak żałujemy, że płyta już się skończyła.

Taclem

Valkyrend Variete „Kaihomieli Valpas”

Fotografia prezentująca piękno północnych lasów i jezior zdobi okładkę albumu, który na dłuższą chwilę przykuł mnie do głośników odtwarzacza. Folk-rockowe granie w stylu który najłatwiej określić jako „fantasy folk” to muzyka w której Valkyrend Variete odnajdują się chyba najlepiej. Tak właśnie skonstruowana jest otwierająca płytę kompozycja „Karjala”. Później jest podobnie, choć czasem odzywają się jeszcze nieco inne brzmienia i instrumenty.
Mimo północnej symboliki próżno szukać skandynawskich naleciałości w muzyce zespołu. A „Velvet Night’s Mysticism” to kompozycja, której część przywodzi na myśl bardziej Dead Can Dance, niż śpiewy wikingów.
Niekiedy można odnieść wrażenie, że Valkyrend Variete wywodzą się ze sceny metalowej, a ich zespół, to tylko side-project. Nawet jeśli tak jest, to pozostaje życzyć im jak najlepiej. Mam nadzieję, że za jakiś czas pojawi się na sklepowych półkach następca „Kaihomieli Valpas”.

Taclem

Page 3 of 4

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén