Miesiąc: Październik 2006 (Page 1 of 3)

Nuthouse Flowers „Ship of Fools”

Kilka lat temu, po zapoznaniu się z płytami „Waiting” i „Slainte!” niemieckiej formacji Nuthouse Flowers uznałem ich za jeden z najlepszych cover-bandów zespołu The Pogues. Na „Ship of Fools” to już jednak kapela nieco bardziej doświadczona. Owszem, są tu dwa covery kapeli Shane`a MacGowana („Streams Of Whiskey”, „Rain Street”), jednak to raczej prezent dla styrych fanów i drogowskaz dla miłośników celtyckiego rocka. O sile tego albumu stanowią jednak autorskie kompozycje.
Rewelacyjne folk-rockowe granie w bardzo dobrym stylu można spotkać choćby w „Sue`s Train”, „Sweet Island Of Green” czy tytułowym „Ship of Fools”. Mamy też sympatyczną, `walcującą balladę` zatytułowaną po prostu „Pub Waltz”. Oprócz tego grupa Nuthouse Flowers serwuje nam też dwa standardy – „Lord Of The Dance” i „The Leaving Of Liverpool”. Nie są może zagrane jakoś bardzo wymyślnie, a za to bez problemu wchwyci je ucho każdego bywalca irlandzkich pubów.
Oprócz elementów charakterystycznych dla celtyckiego rocka pojawia się też nieco amerykańskiego grania. „New Year`s Eve” czy „Don`t Come Back” to przykłady takich właśnie kompozycji. Czasem do głosu dochodzi też bardziej rockowe oblicze zespołu, mogace kojarzyć się z graniem Boba Geldofa,tak jest choćby w „Passion It`s Business”.
Jak już wspomniałem zespół dojrzał. Ich własne utwory nie brzmią już jakby należały do innej kapeli. To spory pozytyw, gdyż rynek celtyckiego rocka rozwija się i dobrze jest widzieć, że tak sympatyczna kapela, jak Nuthouse Flowers nie stoi w miejscu.

Taclem

Moya Brennan „Two Horizons”

Do niedawna Moya podpisywała się jako Mairie Brennan, ale teraz zdecydowała się na inną pisownię. Czy wraz z tą zmianą w muzyce byłej wokalistki grupy Clannad pojawiły się jakieś zmiany ? Generalnie nie, to wciąż dobrze zaaranżowana pop-folkowa muzyka z tym samym, niesamowitym głosem.
Wciąż obecne są tu magiczne echa Clannadu. Melodie takie jak „Show Me” czy „Two Horizons” mogłyby się znaleźć tuż obok „I Will Find You”, a gdyby „Bright Star” trafiło na soundtrack z serialu „Robin of Sherwood” też nikt by pewnie nie zauważył. Czasem jednak brak tu typowo zespołowego grania. To solowa płyta Moyi i to słychać.
Nie brakuje tu pięknych melodii i cudnych śpiewów, właściwie można powiedzieć ża cała płyta „Two Horizons” składa się głownie z tego. Podejrzewam, że dla niektórych tej słodyczy będzie niektórym za wiele, ale z drugiej strony czegóż można się było spodziewać po kolejnej solowej produkcji Moyi? Przecież nikt nie przypuszczał, że nagle zacznie grać heavy metal.
Podniosłe, patetyczne pieśni, takie jak „Bi Liom” czy „Sailing Away” sprawiają wrażenie utworów niemal sakralnych. Popularność takich wykonawców, jak Enya czy Enigma daje więc sporą szansę płycie „Two Horizons”.
Po finalnej kompozycji otrzymujemy remix piosenki „Show Me”. Dla kogo to? Przecież nie dla bywalców dyskotek.

Taclem

Matelot „Demo”

Pięć utworów i bonus – to zawartość płyty demo warszawskiej grupy Matelot. Płyty, o której już dziś mówi się, że stanowi zalążek bardzo ciekawej płyty.
Od momentu, kiedy w pierwszym utworze otwierają się drzwi tawerny, otrzymujemy porcję solidnego folk-rockowego grania. Najciekawsze jest tu to, że wywodząca się ze środowiska żeglarskiego grupa niemal zupełnie omija klimaty charakterystyczne dla chołubionej w tych kręgach grupy The Pogues. Okazauje się, że można grać w folk-rockowym stylu i nie nawiązywac bezpośrednio do tego zespołu.
Głównym elementem świadczącym o oryginalności tej grupy jest autorski repertuar, którego twórcą jest, znany choćby z grupy Mordewind, Paweł Szymiczek. Dobre teksty i niebanalne melodie, to spory atut tego niewielkiego zbiorku.
Mimo niewielkiego w gruncie rzeczy instrumentarium zespół brzmi bardzo dobrze. Być może dlatego, że nie traci selektywnego brzmienia. Postawiono tu na akordeon i gra on bardzo ciekawie. Czasem pojawiają się jeszcze dudy i flety. Momentami brzmienie zdaje się nawiązywać do tego co z muzyką folkową robi obecnie grupa Shannon. Matelot jednak od początku do końca próbuje modelować materię granej przez siebie muzyki, rzadko więc sięga po elementy tradycyjne.
Zespołowi nie brakuje poczucia humoru, być może dlatego ich granie wydaje się być dość lekkie.
Zaserwowany na zakonczenie bonus w postaci utworu „Trzy motyle”, to udany pastisz bretońskiej pieśni „Tri Martelod”. Głównym elementem tego pastiszu jest fakt, że brzmi, jakby zagrano go śmiertelnie poważnie.
Matelot to jedna z najbardziej obiecujących kapel, mam więc nadzieję, że otrzymamy od nich wkrótce nie tylko jedną płytę, ale też kolejne koncerty, nowe piosenki i pokaźną ilość nagrań.

Taclem

Julia Marty „From East to West”

Julia to rosyjska wokalistka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Dokładnie taka jest też jej muzyka – w sporej części rosyjska, ale wykonywana bardzo po amerykańsku.
Mimo że Julia śpiewała wcześniej w kilku innych zespołach, gdy jeszcze mieszkała w Rosji, to album „From East to West” jest jej fonograficznym debiutem solowym.
Jak już wspomniałem jest to muzyka wykonywana po amerykańsku. Dlatego obok tradycyjnych rosyjskich pieśni (i takich, które Julia i jej mąż, David Marty napisali na potrzeby tej płyty) słychać typowe dla kultury zachodniej rozwiązania. Pojawiają się charakterystyczne elementy jazzowe (np. pianino w „From East to West”), odrobina pop-rockowej sekcji i aranżacje nawiązujące niekiedy do progresywnych brzmień. Podstawą jednak są wciąż rosyjskie śpiewy, które nawet w autorskich kompozycjach brzmią bardzo stylowo. Dominuja tu co prawda nostalgiczne, miłosne utwory, ale nie jest to w tym przypadku element negatywny.
Zwieńczeniem całego albumu jest piękna kompozycja „Seasons”, kojarząca się z najlepszymi dokonaniami Loreeny McKennitt i Enyi, oczywiście w bardziej wschodnim wykonaniu.

Taclem

John McSherry & Donal O`Connor „Tripswitch”

Już od pierwszych taktów płyta grupy Johna McSherry i Donala O`Connora urzekła mnie swoim brzmieniem. Z jednej strony otrzymałem bowiem granie tradycyjne, troszkę w stylu Planxty, czy nawet De Dannan, z drugiej słychac tu echa coel nua i granie zmierzające w kierunku lansowanym przez grupy takie jak Flook czy Solas.
Wirtuozeria grania obu tych muzyków, oraz świetne granie zaproszonych na nagrania gości, to gwarancja dobrego nastroju po przesłuchaniu płyty. Piękne brzmienia dud Johna czy skrzypiec Donala to wspaniałe partie celtyckiej muzyki. Płaczliwe brzmienia w „Both Ghe” czy też tęskne w „Anton” to majstersztyki celtyckiego grania.
Płyty takie jak „Tripswitch” pojawiają się na Wyspach raz na jakiś czas, zawsze dając nowy wiatr w żagle muzyce tradycyjnej. Szkoda, że w Polsce takiego grania naszej rodzimej muzyki jest bardzo mało.

Taclem

I Viulan „Live”

Grupa I Viulan to starzy wyjadacze. Ich muzyka rozbrzmiewa na włoskiej scenie folkowej już od trzydziestu lat, a a sami wykonawcy wydają się trzymac świetnie i nic sobie nie robić z upływu czasu.
Album „Live” to zapis pewnej chwili, koncertu z kwietnia 2005 roku. Są tu piosenki z różnych okresów działalności grupy. Obok folkowych brzmień charakterystycznych dla Włoch są tu przede wszystkim chóralne śpiewy, które w dużej mierze oddają gorący południowy temperament. I Viulan to zespół, który należy jeszcze do tych grup, które przykładały równie wielką wagę do instrumentów, jak i do śpiewu. Dzięki temu czasem ich śpiew brzmi może nieco teatralnie, ale za to dźwięki są czyste i rzeczywiście pięknie pomyślane.
Sporo tu magicznych, nieomal bajkowych klimatów, takich jak w „La Ricciolina”, „Filastrocca” czy w „Il Maggio Serenata”. Bardzo miło słucha się tak odmiennej muzyki, brzmi ona momentami niemal nierealnie.
Momentami grupa ta kojarzyć się może z korsykańskimi I Muvrini, jednak bez wpływów muzyki pop.

Rafał Chojnacki

Corinne West „Bound for the Living”

Leciutki, popujący bluegrass otwierający tą płytę zadziałał jak miód na skołatane serce. „Maybe Love Will Find You” to idealne otwarcie płyty. Zagrany z olbrzymim feelingiem kawałek światnie buja i ma w sobie to `coś`, co decyduje o sukcesie piosenki. Podobny nastrój panuje choćby w „Road Work Ahead”, „Father To Son” i „Bound For The Living”.
Balladowe piosenki wykonywane przez Corinne, to skolei śliczne utwory w stylu country, jakich nie powstydziłaby się żadna z gwiazd tego gatunku. „Mother To Child”, „Amelia” i „Cowgirl Lullaby” to właśnie takie piosenki.
Nieco inaczej jest w przypadku folkowej ballady „Angel”, która jest perłą w koronie tego albumu. Tu znikają wszelkie amerykanizmy i otrzymujemy piosenkę, która jest po prostu doskonałym utworem. W podobnym duchu, choć nieco bardziej amerykańskie są jeszcze piosenki „Horseback In My Dreams” i „Begin Again”.
Mimo, ze nie znałem wcześniej piosenek Corinny West, to po tej płycie jej styl, piosenki i głos zauroczyły mnie całkowicie. Myślę, że taki rodzaj grania doskonale nadaje siędo słuchania w każdych praktycznie warunkach.

Taclem

Cenk „Canari Esquimau de Nonante Kilos”

Demo szwajcarskiej grupy Cenk wita nas ostrym, punk-folkowym graniem. Przy takiej muzyce od razu krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach. Elementy ska, punku i folka zdają się tworzyć w ich wykonaniu prawdziwą mieszankę wybuchową.
Większość utworów to kompozycje autorskie, jedynie „Berbés” jest zaaranżowaną na potrzeby grupy melodią ludową. Jest to jednocześnie najspokojniejszy z zamieszczonych na płycie kawałków.
Dla miłośników łagodniejszych brzmień Cenk ma do zaoferowania niewiele, gdyż w każdej niemal kompozycji dochodzi w końcu do głosu mocniejsze granie.
Musze przyznać, że słysząłem jużwiele kapel i wiele stylistyk, ale Szwajcarzy pod kątem oryginalności przebijają wiele znanych składów.

Taclem

Animus „Miditerranean Dreams”

Folk-rockowa płyta oparta w dużej mierze na dźwiękach greckich, to rzadkość. Mimo greckiej dominacji jest to album, który w zamierzeniu ma łączyć w ciakawą całość wpływy muzyki różnych krajów śródziemnomorskich. Muzyka ze Środkowego Wschodu łączy się tu z brzmieniami południowej Hiszpanii. Klezmerskie granie ociera się o północno-afrykańskie i arabskie klimaty. Do tego wszystkiego blues, rock i odrobina jazzu. Z takim zestawu możliwe są dwa wyjścia: sukces lub absolutna porażka. Projektowi Animus udało się to pierwsze.
Rewelacyjne ethno-rockowe utwory, takie jak „Ugly” czy „Rocktomiko” dają energetycznego kopa. Z kolei świetne funky w „Funk`n Bouzoukia” potrafi dobrze rozkołysać.
Spory wpływ na spójność wielokulturowego projektu ma fakt, że na płycie znalazły się tylko kompozycje instrumentalne. Wyjątkiem jest tu wokaliza w „Fine By Me”, ale nie jest to śpiew w żadnym ze znanych języków.
Projekty takie jak Anumus, to przyszłość muzyki świata. Coraz częściej łączy się różne wpływy, warto jednak pamiętać skąd pochodzą poszczególne elementy, by w przyszłości nie powstał jeden, niezrozumiały dla nikogo global folk. Póki co jednak nam to nie grozi, a płyty, takie jak „Miditerranean Dreams” to perełki w folkowych kolekcjach.

Rafał Chojnacki

Vertep „Buchalchin Gandzh”

Płyta ukraińskiej grupy Vertep okazała się świetnym albumem pop-folkowym. Wbrew okładce, sugerującej archaiczny folk w stylu Starego Olsy i wbrew deklaracjom zwspołu, że grają neo-folk, znajduje się tu granie bardzo przystępne i bardzo ciekawe.
Większość kompozycji, to utwory napisane przez członków zespołu, niektóre z nich, jak „Колядою” czy „Поп-мелодія” zadziwiają zupełnie innymi inspiracjami. Dzięki temu jest jednak bardzo ciekawie.
Nie zabrakło na płycie opracowań ukraińskiego folku, co osobiście uważam za doskonałe nawiązanie do najlepszych tradycji światowego pop-folka. Nawet takie zespoły, jak Capercaillie, czy Runrig sięgają również po utwory tradycyjne. Największym zaskoczeniem jest jednak piosenka „Гіта”, która okazuje się rosyjską wersją „House of the Rising Sun”. Brzmi to naprawdę ciekawie!

Taclem

Page 1 of 3

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén