Kategoria: Recenzje (Page 145 of 214)

Sammy Horner „Acoustic Celtic Praise”

Ci z Was, którzy interesują się tym co ciekawego dzieję się w celtyckim rocku na świecie, najprawdopodobniej zetknęli się już z Sammy`m Hornerem. Na co dzień dowodzi on punk-folkowa ekipą o nazwie The Electrics, udziela się też w ruchach chrześcijańskich, oraz nagrywa solowe płyty. Nic więc dziwnego, że akustyczny album „Acoustic Celtic Praise” zdobi na okładce celtycki krzyż.
Sammy pisze własne piosenki, i z niewielkim wsparciem tradycyjnych melodii właśnie jego autorski repertuar wypełnił tą płytę. W nagraniach pomogli przyjaciele, ale płyta ta zdecydowanie odcina się od tego, co gra w The Electrics.
Jeśli już jesteśmy przy piosenkach Sammy`ego, to warto wspomnieć o balladzie „Take This Bread”, to jedna z najpiękniejszych współczesnych ballad napisanych w klimacie irlandzkiej piosenki. Sammy zbliża się tu trochę do wokalnej maniery Shane`a MacGowana, choć nie wchodzi w typowe dla niego, skrzekliwe rejestry.
Czasami płyta ta przypomina „Bring `em All In” Mike`a Scotta, z tą różnicą, że Sammy Horner pozostaje wciąż w obrębie celtyckich dźwięków.
To, że płyta jest akustyczna, nie oznacza zaraz, że wypełniają ją wyłącznie ballady. Wręcz przeciwnie, jest tu też coś z przytupem, ale akustyczna formuła sprawia, że może być to znacznie lżej strawne dla folkowych ortodoksów.

Rafał Chojnacki

Jerzy Porębski „Niedaleko mojego domu”

To już całkiem inna płyta Jurka Porębskiego, niż poprzednie, archiwalne nagrania. To już nie tylko gitara i wokal, ale cały zespół, grający ostro w blues-folkowych klimatach. Wspierają tu Porębskiego: Andrzej Korycki – kolega grający z nim na co dzień w zespole Stare Dzwony, oraz żeński chórek.
Są tu starsze piosenki, jak „Sztorm przy Georgii”, ale dominują nowe, niektóre już dobrze ograne na żeglarskich festiwalach. Porębski okazuje się być jak wino – starszy i bardziej doświadczony pisze coraz lepsze piosenki.
W nieco szerszej formie nagrania Porębskiego (popularnie zwanego Porębą) brzmią ciekawie, nieco mniej monotonnie niż klasyczne, gitarowe klimaty. Piosenki takie, jak: „Regaty”, „Portowa tawerna”, „Morski Sarmata”, czy napisany do spółki z Koryckim „Radio Szczecin 1” już są, lub mają szansę zostać żeglarskimi przebojami.
Ci, którzy znają koncerty Porębskiego, wiedzą, że nieobcy mu jazz. Nic w tym dziwnego, był on bowiem kiedyś obiecującym jazzmanem, ale poświęcił się w końcu swoim morskim balladom. Ale czasem lubi pograć na trąbce i pojazzować, jak choćby w piosence „Rozmowa z dziadkiem”. Może się ona wydać nieco inna od reszty, ale wierzcie mi, po prostu uzupełnia ona wizerunek Poręby.
Piosenka „Warszawski dworzec” udowadnia, że autor nie zamyka się wyłącznie w ciasnej przegródce piosenek o żaglach, choć i tu pojawia się ich wspomnienie, ale raczej jako alegoria. Tym razem okazuje się, że jest on też bacznym obserwatorem otaczającego nas świata.
Na świecie byłaby to płyta z gatunku „maritime folk” z ewentualnym przymiotnikiem „contemporary”. U nasz to „szanty”. A dla mnie to dowód na to, że przypinane etykietki nie mają znaczenia, zwłaszcza jeśli płyta ciekawa.

Taclem

Stare Dzwony „Więcej żagli”

Stare Dzwony "Więcej żagli"

Stare Dzwony „Więcej żagli”

Niełatwo było do niedawna dostać ta płytę. Dwadzieścia lat temu wyszła na winylu, później piosenki te, ale w nieco innych wersjach występowały na innych płytach Starych Dzwonów. Ale te wersje to rzadkość. Teraz dzięki magazynowi „Rejs” otrzymujemy reedycję kompaktową.
Stare Dzwony to zespół-historia, a ta płyta to historyczna sesja – pierwsza i w założeniu jedyna.

Read More

Houndred Folk Celsus „Country”

Taką muzykę nazywa się country-folkiem. Są tu wpływy starej tradycyjnej szkoły country, nieco bardziej autorskiego folku i europejskich tradycji z Wysp Brytyjskich. Baczny słuchacz znajdzie tu jednak też czasem coś z cygańskich brzmień skrzypiec. Nic w tym dziwnego, już od pierwszego utworu słychać przecież, że wokaliści śpiewa po węgiersku.
Są tu silne wpływy bluegrassu („Centrifuga”, „Hé fiú, adj neki bátran!”), ale też piosenki nieco w stylu Johnny`ego Casha („Drága otthon”).
Łatwo wpada w ucho piękna folkowa ballada „Erdei virág”. Nie obraziłbym się, gdyby to w takim kierunku wyewoluowała twórczość zespołu. Choć oczywiście nie może być samych ballad na takiej płycie. Stąd też czasem przydarzają się Węgrom takie utwory, jak opętańczy, instrumentalny „Párbaj”.
Niestety nie jest to płyta zbyt równa. Nie brakuje to śmiesznawych, ale w gruncie rzeczy słabych kompozycji, jak choćby „Száz meglepetést hoz a nyár”, czy „Nagy-budapesti aszfalt-country”.
Płyta nalezy do dobrej średniej jako album z bardziej folkowym country. Do tego dostają jeszcze kilka plusów, za ciekawostkę, jaką jest country po węgiersku.

Taclem

Fonn Mhor „Fragments”

Brzmienie grupy Fonn Mhor to wypadkowa irlandzkiej muzyki tradycyjnej z potężnym brzmieniem instrumentów perkusyjnych, oraz elementami etnicznymi nieco egzotycznymi dla przeciętnego celtofila. Formuła, którą narzucił sobie zespół sprawia, że ich granie jest nie tylko ciekawe, ale faktycznie bardzo wartościowe. Pozwala spojrzeć na muzykę irlandzką trochę inaczej – w sposób bardziej otwarty.
Mimo że ich olbrzymim atutem jest energiczne granie, to nie stronią od balladek. Taka np. „Dolly” to przykład spokojnej, kołysankowej niemal piosenki i w takich utworach też sprawdzają się nieźle.
Niekiedy pobrzmiewają tu lekko jazzowe echa, wówczas czujemy się, jakbyśmy rozparli się w miękkim fotelu – z jednej strony słuchając muzyków tradycyjnego Planxty z drugiej jazzującego Pentangle.
Oczywiście w idealnej harmonii. Innym razem, jak w utworze „Liberty” mamy do czynienia z czystym brzmieniem rodem ze wczesnego Clannadu.

Taclem

Brave Combo „Box of Ghosts”

Na tej płycie mamy do czynienia z utworami Mozarta, Borodina, Ravela, Pucciniego, Czajkowskiego, Chopina i wielu innych klasyków zagranymi w ciekawy folk-rockowy sposób. Nie brakuje tu jazzu i funky, jest nawet reggae, ale całość zagrana jest głównie w konwencji latynoskiego folk-rocka.
Muszę przyznać, że niektóre aranżacje niemal jeżą włosy na głowie, ale już po chwili się do nich uśmiechamy i takie luźne podejście do klasyki naprawdę cieszy. Wcześniej nie myślałem, że Ravel pisał takie fajne rockowe kawałki, a Brahms stworzył tak bluesową włoską tarantellę.
Nie ma chyba wątpliwości, że w tej muzyce chodzi o dobrą zabawę. Jeżeli miałbym dalej wymieniać, to trafilibyśmy na salsę Offenbacha, knajpiane tango („Jezioro łabędzie”) i salsę („Romeo i Julia”) Czajkowskiego, jazzującego Chopina, czy twista napisanego przez Bizeta. Warto zauważyć jednak, że to nie tylko sama zabawa, a również kawał dobrej roboty.
Macie ochotę na odrobinę obrazoburstwa i dobrej zabawy? Poszukajcie płyty „Box of Ghosts”.

Taclem

Brother „Exit from Screechville”

Rzetelny szkocki folk-rock – takimi słowami najłatwiej scharakteryzować album „Exit from Screechville” formacji Brother. Najłatwiej, nie znaczy prawdziwie, bo mimo, że słychać tu szkockie dudy, to kapela pochodzi z Australii.
Zaczyna się od granego na dudach i perkusji długawego intra, jednak później mamy już do czynienia z dość normalnymi piosenkami, choć zagranymi w stylistyce celtyckiego rocka.
Do lepszych kawałków zaliczyć można tu sporo utworów, co dobrze świadczy o płycie. „The Crow”, „Louie`s return”, „The Next Time”, czy „Take you Back” to świetne piosenki, zawsze miło takich posłuchać. Jednak najciekawiej brzmią, kiedy w rockowe rytmy wplata się australijskie didgeridoo robi się naprawdę ciekawie. Mówiętu oczywiście o utworze „Didg jam”.
W przypadku zespołu Brother folk jest tylko ciekawą ozdobą, jednak tak ozdobionej muzyki po prostu lepiej się słucha.

Taclem

Celtas Cortos „Vamos!”

Mocny etniczy beat i irlandzki flet, tak zaczyna się ” El alquimista loco” melodia otwierająca płytę „Vamos!” Celtas Cortos. Zaraz potem wchodzą gitary i perkusja. Robi się ostro, a na dodatek melodia trąci nieco Jethro Tull.
Już od drugiego utworu jesteśmy bliżej klimatów charakterystycznych dla Celtas Cortos. Hiszpańska piosenka w folk-rockowym klimacie przypomina o korzeniach zespołu. Jednak i tu nie brakuje skrzypcowo-fletowego duetu w irlandzkiej melodii. W wesołym „Haz tourismo” mamy już mniej irlandczyzny, są za to delikatne wpływy country.
„Madera de colleja” to już hiszpański folk rock, na dodatek z elementami ska. Z kolei „Que voy a hacer yo” kojarzy się nieodparcie z klimatem piosenek The Waterboys. Jeśli dodamy do tego irlandzko brzmiącą wstawkę, to podobieństwo bardzo zasłużone. „Ya esta bien!” to piosenka, której najbliżej w regiony zaludniane przez chłopaków z The Pogues.
Klawiszowy motyw i rockowa gitara to z kolei początek „Hacha de guerra” – jednego z najostrzejszych utworów na płycie. Kiedy gitarę wspierają dudy i skrzypce robi się naprawdę ciekawie. Dla odpoczynku grupa proponuje nam folkową balladę „La senda del tiempo”, pełną ciepła i ocierającą się niemal o klimaty rodem z muzyki pop. Jednak już w „Cuentame un cuento” wracamy do zabawy – tym razem w rytmach celtyckiego calipso. Nie wierzycie? Posłuchajcie!
„La mujer barbuda” to ostry celtycko-rockowy numer, o niemal punkowej motoryce. Po nim dostajemy „dylanowską” w klimacie balladę „Aguantando el tiron” zagraną w lekkim, rockowym stylu, mogącym kojarzyć się z rockowymi balladami Guns`n`Roses. O ile oczywiście Gunsi zagraliby z dudami.
Kończący płytę, nieco patetyczny „Iluvia en soledad” zawiera wstawkę z irlandzkiego „Danny Boy”, jednej z najlepiej kojarzonych irlandzkich piosenek.
Jeśli chodzi o ostry folk-rock, to Celtas Cortos to w tej chwili jedna z niewielu grup w Europie, które mogą ścigać się z niemieckim Fiddler`s Green o prymat pierwszeństwa w kategorii „najlepsza muzyka do zabawy”.

Taclem

Fromseier Rose „Contradiction”

Piękna, urzekająca muzyka celtycka. Właściwie należałoby zaliczyć album do nurtu tradycyjnego w irlandzkim folku. Tyle tylko, że zdarzają się tu aranżacje przesycone niemal jazzową improwizacją. Jeśli do tego dodamy swingującą lekkość, oraz powiemy, że Fromseier Rose to duet składający się z pięknej duńskiej skrzypaczki i doskonałego amerykańskiego pianisty, to może się wydać, że odchodzimy od stereotypu folkowej płyty.
Rzeczywiście nie jest to płyta typowa, choćby przez wzgląd na ten fortepian. Inna wyjątkowa rzecz, to gościnny udział niesamowitej wokalistki Nimah Parsons.
Jednak pierwsze skrzypce gra tu Ditte Fromsrier Mortensen, spod której smyka płyną piękne melodie. Na fortepianie wspiera ją Michael G. Rose, dzięki jego grze płyta napiera nieco neoklasycznego charakteru.
Z kolei udział w tej produkcji Nimah Parsons, to duża ciekawostka. Śpiewa ona w trzech piosenkach („After Aughrim`s Great Disaster”, „Crazy Man Michael”, „Blantyre Explosion”), zwłaszcza druga z nich, piękna ballada z repertuaru Fairport Convention to majstersztyk. Tradycyjna „Blantyre Explosion” co najmniej jej dorównuje.
Duet Fromseier Rose pochodzi z Kopenhagi, ale płyta ta, a właściwie zawarta na niej muzyka powinna otworzyć im drogę na folkowe sceny świata. Nie zachwycają rozmachem i ilością grajków na scenie. Ale za to pięknie grają i udowadniają, że folk to muzyka dla ludzi inteligentnych.

Taclem

Robert Kasprzycki „Niebo do wynajęcia”

Tą płytę znam od dawna, przez długi czas nie planowałem jednak o niej pisać. Co prawda uważam, że granice folku powinny być jak najszersze, chętnie więc witam w nich wykonawców z „Krainy Łagodności”, ale Kasprzycki raził mnie nieco lekką nutką popu na tej płycie. Przemyślałem to wszystko jeszcze raz po tym jak zobaczyłem go całkiem niedawno jako gościa na koncertach zespołu Carrantuohill. Śpiewał tam irlandzkie ballady i jakiegoś bluesa, był to świetny powrót do wizerunku barda, który przylgnął do Roberta przed tą płytą. Bo przecież wszystkie te piosenki były początkowo znacznie skromniej aranżowane.
„Niebo do wynajęcia” to wciąż największy przebój Roberta. Ta ciepła piosenka zagrana na płycie w lekko swingujący sposób ma przecież głębokie bardyjskie korzenie. Taka sama tradycja zagnieździła się w pięknej balladzie „Zapiszę śniegiem w kominie”.
Z kolei żywiołowe „Mam wszystko jestem niczym” nawiązuje zarówno techniką grania, jak i temperamentem do klimatów flamenco. Podobnie jest również z piosenką „Santa Teresa d`Avila”. „Zielone szkiełko” jest o krok od niemal irlandzkiego klimatu. Gdyby tylko saksofon zastąpiono irlandzkimi dudami… Szkoda, że wówczas Robert nie współpracował jeszcze z Carrantuohillem.
Nie brak to oczywiście innych wpływów, choćby elementów tradycyjnego jazzu i swingu w „Sam wiesz”.
A jednak album kończy zdecydowanie folk-rockowy „Ja nie śpię ja śnię”.
Taką płytę mógł nagrać tylko facet, który wśród swoich idoli niemal jednym tchem wymienia Leonarda Cohena, Karela Kryla, Włodzimierza Wysockiego, Woody Gutchrie`go, Boba Dylana i Jacka Kaczmarskiego. Oni też tu są.
Nie jest to najczystszej wody album folkowy, ale nieźle się go słucha i warto go polecić nie tylko łagodnym i folkowcom.

Taclem

Page 145 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén