Page 89 of 285

Melanie Dekker „Revealed”

Ciekaw jestem ile osób było na polskim koncercie Melanie Dekker kilka lat temu w Chojnowie. Podejrzewam, że niewiele, a przecież w swojej rodzimej Kanadzie to jedna z gwiaz pop-folku.
Album „Revealed” stawia ją w jednym rzędzie z Tracy Chapman i Tori Amos. Świetnie śpiewająca dziewczyna z gitarą, solidna sekcja i bardzo dobre, przebojowe piosenki. No i folk, od którego zabrzmieliby puryści. Taka właśnie jest tu Melanie Dekker.
Słuchaczom wrażliwym polecam zapoznanie się z piękną (w sumie bardzo radiową) piosenką „This Song”. Świetnie brzmi też nieco dylanowskie „I Said I”. Najpiękniejsza jest jednak ballada „Fall In”, trochę amerykańska, ale na pewno warta uwagi.
Spośród polskich artystek mozna by ją czasem porównać do Martyny Jakubowicz, która sama siebie też uważa za folkową, choć mimo wybitnie folkowego albumu, nagranego całkiem niedawno, jakoś nie zostałą zauważona przez tzw. scenę folkową. Artystki takie jak Melanie Dekker czasem występują z gwiazdami pop, innym razem z rockmenami, ale grają też z folkowcami. U nas nie do pomyślenia. A szkoda.

Taclem

Karpatské Horké „10 Ludowych Pieśni”

Grupa Karpatské Horké to moje najnowsze odkrycie ze Słowacji. Zespół ten przesłał mi swoje studyjne demo, zatytułowane „10 Ludovych Piesni”. Już od pierwszego utworu grupa ta robi doskonałe wrażenie profesjonalizmem swojego folk-rockowego grania. Mam wrażeni, że czeski Čechomor może sięczuć zagrożony, tuż obok, za granicą rośnie im silna konkurencja.
Sporym atutem słowackiej grupy jest doskonały wokal Zuzki Volekovej, oraz mocne granie gitarzystów.
Już od pierwszego utworu wiemy, że to przemyślana muzyka. Połączenie słowiańskich melodii z mocnym folk-funky-rockowym graniem kojarzy się czasem z najlepszymi kompozycjami naszej rodzimej Szeli. Jednak nawet nasi krajanie nie prezentują folk rocka od tak progresywnej strony.
Czasem muzyka staje się niesamowicie odważna, tak jest chocby w przypadku utworu „Vychodňarske”, gdzie pop-folk łączy się z hip hopem.
Karpatské Horké to grupa z wielkim potencjałem, mam nadzieję że będzie u nas często gościć, moze zarazi nasze folk-rockowe grupy swoją lekkoscią. Dobrze by było usłyszeć u nas kilka tak selektywnie brzmiących zespołów.

Taclem

Harvey Band „Tracks”

Akustyczny folk rock oparty na amerykańskich korzeniach, zagrany instrumentalnie, z bardzo dużym feelingiem – to właśnie krótki opis projektu znanego jako Harvey Band. Celowo napisałem o projekcie, nie zespole, gdyż na tej płycie niemal wszystkie ścieżki nagrał Harvey Possemato, jedynie w kilku utworach pojawia się gościnnie Jerry O`Dell, doskonale grający na basie, z brzmienia wnioskuję, że bezprogowym. Sam Harvey gra na różnych gitarach, banjo, dobro i perkusji. Mimo że w opisie płyty tego nie znalazłem, prawdopodobnie pogrywa też na harmonijce.
Czasem trochę tu bluesa, innym razem jazzu, ale dominuje akustyczne granie z pogranicza amerykańskiego folku i country, wzmocnione niekiedy wspomnianą już ustną harmonijką.
Moim ulubionym utworem – takim do którego często wracam – jest tu pierwsza część kompozycji „River Suite”.
Bardzo ciekawie brzmi tu też jedyna na tej płycie melodia, której autorem nie jest Harvey Possemato. Mowa tu o „Whiter Shade of Pale” z repertuaru Procol Harum, która to melodia jest wariacją na temat „Arii na strunę G” J.S. Bacha. Wersja Harvey Band to całkowita re-interpretacja tego utworu.
Zastanawiałem się, czy płyta z instrumentalnym folkiem w jego gitarowej odsłonie nie będzie nudna. Okazuje się, że moje obawy były bezpodstawne, słucha się tej płyty świetnie.

Rafał Chojnacki

Cisza Jak Ta „Sen natchniony”

Drugi album kołobrzeskiej formacji Cisza Jak Ta, to nieco więcej dryfów po różnych stylach muzycznych, niżmiało to miejsce na debiutanckiej płycie „Zielona Magia”. Jest tu trochę folku w amerykańskim stylu, troszkę folk-rocka, a nawet odrobina jazzu. Dominuje jednak autorskie granie w leko folkującym stylu, ktory grupa zawdzięca skrzypcom i akordeonowi. Wciąż jest to jednak brzmienie zespołu bardzo młodego – co głównie za sprawą wokalistek pozwala nam zaklasyfikować grupę do środowiska studenckiego. Należy jednak dodać, że mimo młodego wieku grupa ma już niemały staż i gra bardzo sprawnie.
Dla folkowców dodatkowym atutem będzietu zapewne brzmienie dud galicyjskich, na których gra Marek Przewłocki (wcześniej członez tej grupy), znani z grup Boreash, The Reelium i Dullahann.
Grupa wciąż wspiera się wierszami polskich klasyków (Kofta, Pawlikowska-Jasnorzewska, Leśmian, czy Poświatowska), jednak sporo utworów jest od początku do końca autorskich. To spory atut. W dwóch utworach – tytułowym „Śnie natchnionym” i w „Młodym lesie – grupa sięgnęła po teksty klasyków autorskiego śpiewania – grupy Bez Jacka i Jacka Kaczmarskiego. Dzięki temu, że opatrzyli te teksty nową muzyką, doskonale wpasowują sięw koncepcję płyty. Ciekawie brzmi też „Praga”, wyraźnie inspirowana twórczością Słodkiego Całusa od Buby.
Cisza Jak Ta wciąż pozostaje grupą obiecującą. Nieco bardziej dojrzałą niż poprzednio, liczę więc na kolejne, coraz lepsze albumy.

Taclem

Celtic Warriors „Celtic Warriors”

Grupa Celtic Warriors jest u nas zupełnie nieznana, a szkoda, niewiele bowiem jest obecnie aż tak archaicznie, a jednocześnie sympatycznie brzmiących grup na scenie muzyki celtyckiej. Niestety, zespół ten pochdzi z Australii, głównie tam koncertuje, nagrywa i wydaje płyty. Z resztą te ostatnie produkują sami, na użytek fanów. Omawiany tu album „Celtic Warriors” to właśnie taka płyta.
Sporo tu pubowych pieśni, zarówno rebelianckich, jak i po prostu pijackich. Całość brzmi, jakby The Dubliners zrzucili z ramion bagaż co najmniej 30 lat koncertowych wojaży. Inny ważny trop, to The Wolfe tones i the Clancy Brothers. Mniej znane utwory, jak „Very Special Hand” i ” Strawberry Beds”, to dodatkowa gratka na tej płycie.
Czasem trochę żałuję, że taka muzyka na dobre nigdy się u nas nie zadomowiła, właściwie słychac ją teraz chyba tylko na pubowych sesjach, a i to rzadko.
Irlandzkie korzenie australijskich emigrantów, to coś więcej, niż picie guinnessa. Słychać to dokładnie w pieśniać Celtic Warriors.

Taclem

Sam Bartlett „Evil Diane”

Mister Sam Bartlett (tak bowiem artysta podpisał się tym razem na płycie) nagrał kolejny album, na którym jego mandolina i tenorowe banjo mają szerokie pole do popisu. Spodziewałem się nagrań zbliżających się bardziej do bluegrass, tymczasem zaskoczyła mnie bardziej folkowa, a czasem nawet celtycka stylistyka, która tu dominuje.
Rozmach z jakim Sam podszedł do tematu budzi mój szacunek. Zaprosił liczne grono muzyków (razem z nim gra na płycie trzynaście osób), ciekawie rozpisał aranżacje i wyszedł obronną ręką z trudnej sztuki opanowania stylistycznego eklektyzmu.
Muzycy zespołów z którymi Sam Bartlett grywa (m.in. The Clayfoot Strutters, Uncle Gizmo, The Sevens i The Reckless Ramblers) dali z siebie wszystko, by zrealizować wizje autora. Dlatego też mamy tu niesamowicie ciekawe partie instrumentalne. Na pierwszy plan (obok Sama oczywiście) wysuwa się spośród nich Christopher Layer, grający na irlandzkich uillean pipes. Trzeba przyznać, że dźwięki tego instrumentu elektryzują.
Autorskie kompozycje Bartletta (a takie wypełniają ten album) plasują się stylistycznie pomiędzy brzmieniami z Nowej Anglii a światem muzyki celtyckiej. Wszystko to podlane jest akustycznym sosem, czymś co za oceanem określa się jako Americana. Przygotowane w ten sposób danie smakuje wyjątkowo dobrze.

Rafał Chojnacki

Berkley Hart „Wreck `N Sow”

Całkiem niedawno recenzowałem tu nową płytę duetu Jeff Berkley i Calman Hart. W porównaniu z „Pocket Change” nieco starsza „Wreck `N Sow” jest odrobinę bardziej bluesowa. Wciąż jednak dominuje na niej lekki, balladowy klimat w konwencji amerykańskiego folku i country.
Obaj panowie to znakomici songwriterzy. W przypadku Jeffa dochodzi czasem do głosu jego indiańskie pochodzenie, co dodaje piosenkom wyjątkowego uroku. Pobrzmiewające od czasu do czasu dylanowskie dźwięki harmonijki sprawiają, że człowiek znów odzyskuje wiarę w proste granie z pozytywnym przesłaniem. Nawet jeśli ta wesołość
Swego czasu animatorzy ruchu country lansowali teorię, że ich piosenki są po prostu śpiewaniem o życiu – dla wszystkich. „Tutaj nikt nie śpiewa o kowbojach”, jak to kiedyś ujął Cezary Makiewicz w słynnym przeboju „Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa”. Myślę, że płyty duetu Barkley Hart mogłyby się stać wzorem dla wszystkich którzy w te hasła wierzą. To muzyka dla wszystkich, na dodatek bardzo fajnie zagrana.

Rafał Chojnacki

Various Artists „Soffi d`ancia”

Bardzo lubię takie płyty z dalekich stron, przynosza bowiem często moc nowych odkryć. „Soffi d`ancia”, to album prezentujący kapele które zagrały na festiwalu „Pifferi, muse e zampogne” we Włoszech. Dominują tu więc brzmienia dudziarskie w wykonaniu zespołów z okolic Morza Śródziemnego. Jako że tylko kilka spośród zeprezentowanych tu grup znałęm wcześniej, to niemal każda jest dla mnie odkryciem.
Pokazano tu sporo różnej muzyki, od celtyckiej, poprzez bałkańską po typowo włoskie granie i muzykę dawną. Co ciekawe płyta ta nie brzmi eklektycznie. Europejskie źródło muzyki ludowej najwyraźniej boje w podobych rytmach w różnych krainach.
Do moich faworytów należą tu niewątpliwie grupy takie, jak Arche, I Musetta, Verbanus, Barbapedana, Il Tratturo, Lanterna Magica i Calicanto.
Wydawanie płyt składankowych z okazji festiwali to według mnie świetny pomysł i to zarówno takich jak ta, prezentujących w większości studyjne nagrania uczestników imprezy, jak i koncertowe albumy z poprzednich edycji. Sprawia to, że na jednym krążku możemy znaleźć często wykonawców dość różnych, do których czasem moglibyśmy w ogóle nie trafić. Jest to więc coś więcej, niż tylko specyficzna pamiątka.

Taclem

Uruk-Hai „War Poems”

Właściwie to co proponuje nam austracki projekt Uruk-Hai, to podbarwiona odrobiną folku muzyka spod znaku dark ambient. Warto jednak zamieścić recenzję któregoś z krążków tej grupy na Folkowej, ponieważ ich muzyka bardzo mocno działa na wyobraźnię. Jak dotąd wydali dziesięć płyt i niezliczoną ilość demówek. Mój wybór padł na album „War Poems”, której limitowana edycja wyszła tylko w 100 egzemplarzach. Jednak wśród fanów takiej muzyki krążą wciąż kopie i bootlegi – taka właśnie kopia dotarła kiedyś do mnie.
Sama nazwa kapeli nawiązuje do tolkienowskich orków i ma to swoje przełożenie w brzmieniu zespołu. Nawet podtytuł tego albumu brzmi „Orkish Battle Hymns Pt. III”. Rzeczywiście to już trzecia płyta w dorobku Uruk-Hai która brzmi jak ludowe pieśni sług Saurona.
Długie, rozbudowane kompozycje, trwające generalnie po ponad dwadzieścia minut, to pełne bardzo mrocznego klimatu utwory, mogace przenieść naszą wyobraźnie na pola bitew Śródziemia. W odróżnieniu od licznych kapel inspirujących się wyobrażeniami na temat elfów, tu mamy mroczne, a czesem nawet przeraźliwe brzmienia.

Rafał Chojnacki

Three Daft Monkey „Hubbadillia”

Wesoła załoga z 3 Daft Monkey, to muzycy, którym nieobce granie celtyckie, latynoskie i bałkańskie. Z równą łatwością radza sobie z irlandzkimi reelami, jak i z cygańskimi melodiami. Jendak podstawą są tu zabawne piosenki i ogólnie bardzo wesoły nastrój.
„Hubbadillia” to już trzeci album tej formacji, pokazuje spora kulturę muzyczną i osłuchanie z różnymi nurtami. Słuchając np. utworu „Hey Listen” nie dziwimy się, że grupa ta została wybrana przez Levellersów jako support. Niesamowite rzeczy, które wygrywa na sprzypcach Athene Roberts mogłyby wpędzić w kompleksy Jona, skrzypka tej kapeli. Z kolei gdyby Tim Ashton zastąpił w studiu Marka Chadwicka, też nie każdy by się od razu połapał.
Nie znaczy to bynajmniej, że 3 Daft Monkey dublują brzmienia Levellersów. Wręcz przeciwnie, brzmią tak bardzo różnie, jak tylko moga brzmieć dwie tak podobne kapele. Wybaczcie, że wyrażam się tak enigmetycznie, ale trudno to inaczej ująć. Widać bowiem, że obie grupy podobnie myślą o muzyce, ale pisze nieco inne piosenki. U 3 Daft Monkey mniej jest pop-rocka, a więcej muzyki folkowej z różnych rejonów świata. Szczerze powiedziawszy obecnie wybrałbym chyba mniej znany z tych zespołów.

Taclem

Page 89 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén