Page 90 of 285

Quartetto Amoroso „Musica Incantata”

Mieliśmy już na Folkowej do czynienia z muzyką włoską, jednak Quartetto Amoroso prezentują nam nieco inne jej oblicze. Na „Musica Incantata” znajdziemy muzykę z końca XIX i początku XX wieku, taką jakągrywano w elegenckich salonach, choć mającą swoje korzenie w ludowych saltorellach czy serenadach.
Jak sama nazwa wskazuje grupa jest kwartetem, pochodzi on jednak ze Stanów Zjednoczonych, a nie – jak mogłoby się wydawać – z Włoch. Na jego czele stoi Ron Borelli, którego nazwisko zdradza jednak włoskie pochodzenie. Jest on też członkiem znanej grupy Modern Mandolin Quartet i San Francisco Symphony, Ballet and Opera.
Mandoliny, kontrabas, harmonia i gitara, to podstawa składu – tak wyglądały niemal wszystkie klubowe grupy grające taką muzykę wiek temu. Włoska klasyka w wykonaniu Quartetto Amoroso ma w sobie tą magię stromych, wąskich uliczek, w których zaułkach mieszczą się małe spelunki. Jest też czasem klimat porządnej, eleganckiej restauracji, innym zaś razem przechodzący w granie rodem z miejskiej ulicy. Za każdym jednak razem wykonania zespołu brzmią ciekawie. Tak samo jest z ich wykonaniem „Parigi o Cara, Brindisi” z „La Traviaty” Verdiego.
Grupy takie jak ta zaczynają być coraz częściej dostrzegane przez środowisko folkowe, o czym świadczy czwarte miejsce jakie omawiana tu płyta zajęła w konkursie Just Plain Folks` w kategorii „Instrumental Album”.

Rafał Chojnacki

Poodle Lynn & the Backstage Band „Country`s All I`ll Ever Be”

Trzynaście piosenek w stylu country i folk z lekkim rockowym wspomaganiem – tak wlaśnie prezentuje się album „Country`s All I`ll Ever Be” nagrany przez Poodle Lynn i jej the Backstage Band. Co ciekawe niemal wszystkie piosenki napisała rodzina: Poodle, jej dwóch synów i córka. To własnie młodsze latorośle artystki tworzą akompaniujący jej zespół. Zdarza się, że matka dopuści ich do głosu, dzięki czemu płyta jest nieco bardziej barwna.
Zawarty na płycie utwór „Squeeze Box” jest kompozycją Pete`a Townsenda, napisaną w czasach gdy przewodził grupie The Who. W tym zestawie cover jednej z czołowych brytyjskich kapel wczesnego rocka. Tu brzmi jakby napisano go dla zespołu grającego country. Inna niespodzianka to ukryta ścieżka zawierająca piosenkę „Mama Don`t Allow” folkowy standard obecny przy wielu odniskach i rodzinnych spotkaniach.
Jest tu kilka piosenek do posłuchania i kilka do zabawy – w tych ostatnich zwykle świetnie brzmią skrzypce. Płyta jest całkiem nieźle wyważona, słucha się jej ze sporą przyjemnością.

Taclem

Jonathan Byrd & Dromedary „The Sea & The Sky”

Amerykańskie granie w bardzo dobrym stylu – tak pokrótce można by w skrócie opisać materiał nagrany na tej płycie. Jednak tak lakoniczna recenzja krzywdziłaby z pewnością album Jonathana Byrda. Warto więc zaznaczyć, że to album ciekawy i różnorodny. Na dodatek piosenki można nazwać współczesnymi pieśniami morza, większość bowiem dotyczy morskich, lub nadmorskich klimatów.
Ballady takie jak „True Companion”, „I`m So Lost” czy „The River Girl” urzekają poetycką nostalgią i spokojnym, pełnym opanowania wykonaniem.
Z kolei szybsze, bardzo folkowo brzmiące utwory, jak „The Young Slaver” czy „The Sea And The Sky” przynoszą nam kawał dobrze zagranej muzyki do zabawy. Troszkę tu country i bluegrassu, w sam raz by folk zza Oceanu nabrał swego niepowtarzalnego klimatu.
Jonathan Byrd okazuje się świetnym songwriterem w kategorii folk. Posłuchajcie piosenki „I`ve Been Stolen” i oceńcie czy nie brzmi stylowo, jak dawne utwory folkowe. Dużo ludowego mieszania, aczkolwiek w bluegrassowo-jazzującym stylu znajdziemy też w instrumentalnej kompozycji „Gold Coast”.
Nieco psychodelii w rozbudowanej kompozycji „Verdigris” dodaje płytce artystycznego smaku. Po chwili jednak, wraz z utworem „Little Bird” wracamy na folkowe podwórko. Inna wycieczka, to instrumentalny utwór „The New World”, kojarzący się nieco z muzyką ze starego filmu.
Zarówno Byrd, jak i towarzyszący mu w tych nagraniach muzycy, to starzy wyjadacze. Nie powiedzieli jednak ostatniego słowa i mam wrażenie, że jeszcze nie raz przyjdzie mi na dłużej zatrzymac się przy ich płycie. Tak jak przy „The Sea & The Sky”.

Taclem

Clay Faces „The Clay Faces”

Próbka możliwości angielskiego kwintetu The Clay Faces daje nam odpowiedź na pytanie dokąd zmierza autorski folk-rock na Wyspach. Z płytki wynika, że w kierunku piosenki autorskiej, jednak głęboko osadzonej w tradycyjnych brzmianiach. W tych piosenkach dobrze odnajdą się zarówno miłośnicy Fairport Convention jak i the Whiskey Priests („Will You Come Away With Me?..”). Czasem do głosu dochodzi stare dobre The Pogues („Mississippi is Burning (In This Town)”) czy nawet The Levellers („Love is Bleeding”). Największym zaskoczeniem jest tu osadzony w konwencji westernowej „Whiskey Train”. Brzmi nieco jak pastisz, ale jest najfajniejszym utworem na płycie.
Mimo tak wielu wpływów The Clay Faces zachowują indywidualny charakter swojej muzyki. Wszystko to dlatego, że kompozycje są ciekawe, niebanalne i zagrane z dużą dozą wyobraźni.

Taclem

Allerseelen „Edelweiss”

Niemieckie święto Allerseelen to tyle co nasz Dzień Zaduszny – przypada drugiego listopada i jest świętem, kiedy wspominamy wszystkich zmarłych, nie tylko tych świętych. Austriacki zespół który przyjął sobie taką nazwę nie może być zwykłą grupą.
Zalicza się ich w poczet grup neofolkowych, choć sami wolą o swojej muzyce mówić „industrial folklore”. Klimatyczny, nieomal wesoły, a na pewno dość żwawy i przede wszystkim folkowy wstęp do albumu, to próba zmylenia przeciwnika. Później znacznie bardziej eklektycznie. Pojawiają się elementy psycho-folku, rzeczywiście nieco tu industrialnych brzmień, trochę jakby spod znaku grupy Laibach. Płacządze dżwięki skrzypiec, czasem zapętlone („Gondellied”), czasem zaś lekko płynące – to ciekawy atut ze strony Austriaków. Również obecność kompozycji nieco żywszych, niż przeciętne utwory neofolkowe (choćby „Cordon Dorado” czy „Sonne golthi-ade”) to spory atut na korzyść tego albumu.
Myślę, że jeśli uda mi się dotrzeć do poprzednich płyt Allerseelen, to obraz będzie znacznie pełniejszy. Tu spotykam się z pojedynczym albumem formacji która już jakiś czas funkcjonuje w świadomości słuchaczy. To co proponują na „Edelweiss” potrafi przekonać do ich koncepcji. Mimo, że elementy folkowe (obecne w większości kompozycji) są tu tylko szafarzem, to jednak całość sprawia wrażenie przemyślanej kompozycji przestrzennej.

Rafał Chojnacki

Pioruners „Popatrz, morze nam się kłania”

Pierwszy utwór w zestawie, to irlandzki taniec, zatytułowany przez kapelę „Intro”. Cóż, jak na intro, to troszkę przydługi. Ale trzeba przyznać, że pokazuje nam, że mamy oczekiwać nowego oblicza zespołu. Syntezą tego stylu jest tytułowy utwór „Popatrz, morze nam się kłania!” – dobre, chóralne zaśpiewy i lekko folk-rockowe granie. Obawiałem się tego stylu, ale w rezultacie mnie przekonali. Podobnie ma się kwestia z piosenką „W tawernie” – w takim brzmieniu zaakceptowałbym całą płytę.
Dalej jest niestety nieco gorzej. Kompozycja „Kochamy szanty” jest nieco pretensjonalna, a „Bajdewind”, który przed laty bronił się w autorskim wykonaniu Artura Czarneckiego po prostu nie wpasowuje się w zespołowy pomysł na granie. Co ciekawe ten sam facet napisał przecież „Powrót na morze”, które na tej płycie i w tej aranżacji brzmi ciekawie. Dobrze wychodzi też nowa, folk-rockowa aranżacja „Pieśni flamandzkiej”, nabrała nowej mocy.
Niestety dalej następuje nieco dziwaczna „Nawałnica” Dobra muzyka, niezły refren i… jakiś pomysł na coś-jakby-zwrotki. Podejrzewam, że zespół musiał zdawać sobie sprawę, że ludzie będą na ten utwór patrzyli dziwnie. No chyba, że to żart muzyczny, a ja czegoś nie załapałem. Ale jako normalny utwór, to po prostu wygląda na niedopracowany. Myślę, że wszystko tu rozbija się o warstwę tekstową i układ linii wokalnych. Słyszałem już nawet, że to chill out, ale nie przekonała mnie akurat taka koncepcja.
Lepiej jest z „Modlitwą morską”, która proponuje nieco inny kierunek inspiracji w morskiej muzyce o sakralnym charakterze. To nie negro spirituals czy gospel, lansowane przez grupy takie jak Tonam & Synowie, Ryczące Dwudziestki czy Perły i Łotry. W pieśni Piorunersów czuć powiew dawnych wieków. Niemałą rolę odgrywa tu też piękny podział na głosy.
Autorska pieśń „Dalej ciąg!” to nawiązanie do dawnego brzmienia zespołu. Dość udane, zwłaszcza że w chwilę później dostajemy kilka bonusów – starsze nagrania The Pioruners. „Krypa”, „Moby Dick” czy „Razem bracia do lin!” to przeboje które 10 lat temu dało się słyszeć na największych szantowych festiwalach. Podobnie jest z „Galernikami”, którzy w różnych wykonaniach (m.in. grupy Wind Rose) dali się również poznać. Wersja Piorunersów jest niewątpliwie najbardziej potężna jeśli idzie o wokale. Nie inaczej prezentuje się pieśń Bij Szwedzina!”, ciekaw jednak jestem jakie aranżacje mógłby tym utworom nadać nowy skład zespołu.
W międzyczasie możemy wysłuchać jeszcze jednej nowej piosenki. „Marzenie”, zaczynające się od leniwie snującego się w głośnikach fortepianu, to znów nowe oblicze zespołu, tym razem w szacie bossa novy.
Nie będę specjalnie odkrywczy, jeśli po takiej recenzji stwierdzę, że jest to płyta nieco eklektyczna. Czasem to łączenie epok i gatunków wychodzi na dobre, innym razem nie niesie ze sobą żadnych dobrych skojarzeń. Podejrzewam że jest to efekt łączący obecne brzmienie zespołu z utworami, które nazbierały się z kilku lat. Być może nie wszystkie pasują do nowej formuły grania, ale żal było je wyrzucać i postanowiono, że znajdą się na płycie. Mam nadzieję, że następny album będzie nieco bardziej jednoznaczny. Ja postawiłbym na konwencję folk-rockową, ale możliwe że wrócą do roli chóru… Ważne jednak żeby zdecydowali się co chcą robić.

Taclem

Faun „Totem”

Cieszy mnie fakt, że niemiecki Faun tak regularnie dostarcza nam nowych płyt. Ledwie człowiek zdążył zmienić kalendarz na noworoczny, a już pojawiły się głosy o nowym krążku Fauna. Co prawda premiera płyty ma swoje miejsce na początku marca, ale dane mi było wsłuchać się w te dźwięki i za wczasu zapowiedzieć muzyczną rewelację.
Pomysł jest niby ten sam – muzyka dawna i folk podane we własny, rozpoznawalny już sposób. Jednak każdy album Fauna czymś różni się od poprzednich. „Totem” to płyta bardzo spokojna, wystarczy posłuchać piosenek takich jak „Rad” czy „November”. Czasem jednak muzyka zmierza w kierunkach, których dotąd w muzyce niemieckiej grupy nie było. Pojawiają się silne wpływy neofolkowe a czasem nawet pop-folk. Dziwnie też brzmią czasem eksperymenty z brzmieniami elektronicznymi (jak choćby w „2 Falken” czy „Zeit nach dem Sturm”). Nie wpływają one jednak negatywnie na odbiór całości dzieła. Wręcz przeciwnie, intrygują swoją odmiennością.
Najlepiej brzmią tu utrzymane w fantasy-folkowym klimacie kompozycje takie jak „Sieben”, „Unicorne” czy „Gaia”. Mają swój smak. Być może nie przypadną do gustu wszystkim tym, którzy cenili Fauna za dzikie, pogańskie tańce, jednak dla tych ostatnich muszą póki co wystarczyć starsze płyty.
Miło obserwować, że zespół świetnie się rozwija. Choć robi to w granicach własnej stylistyki, to jednak widać chęć dalszych zmian. Pozostaje więc czekać na nie z niecierpliwościa.

Taclem

Berkley Hart „Pocket Change”

Berkley Hart to duet, który tworzą: syn wędrownego kaznodziei – Jeff Berkley – i urodzony w wigilię autor piosenek i wokalista – Calman Hart. Być może to właśnie wstawiennictwu niebios obaj panowie zawdzięczają swoje talenty. Obaj piszą bowiem doskonałe piosenki, które mogą się spodobać nie tylko miłośnikom folku, ale też po prostu wielbicielom dobrej muzyki akustycznej.
To jż czwarta płyta na której Jeff i Calman raczą nas swoimi utworami. Tym razem proponują dziesięć autorskich piosenek, głównie ballad. Właściwie trudno się zdecydować która z nich jest najlepsza ja stawiałbym na klimatyczną „Jaguar Sun”, nostalgiczną „Six Feet Down” lub lekko rozkołysaną „Maybe I Was Wrong”. Wszystkie są dobre.
Perłą w balladowej koronie płyty jest jednak cover, przeróbka „Has Anybody Here Seen Hank?” grupy The Waterboys. Pobrzmiewająca tam harmonijka ustna nadaje mu momentami niemal bluesowego charakteru, Oczywiście jest to blues w granicach folku – jak wszystko na „Pocket Change”.
Dziwnym trafem mój kontakt z Berkley Hart rozpoczął się od ich ostatniej studyjnej płyty, mam jednak zamiar zapoznać się wkrótce z jakimiś innymi nagraniami. Wówczas na pewno dam Wam o tym znać.

Rafał Chojnacki

Abby Newton „Castles, Kirks, and Caves”

Czasem w posępny, sztormowy dzień dobrze jest posłuchac pasującej do niego muzyki. Ja przy akompaniamencie szalejącej z oknem wichury wybrałem płytkę „Castles, Kirks, and Caves” nagraną przez Abby Newton.
Amerykańska wiolonczelistka nagrała swój album w Edynburgu, będąc pod wrażeniem szkockiej tradycji i piękna tej często nieprzyjaznej dla ludzi krainy. Lubię sobie wyobrażać, że powstawaniu tych aranżacji towarzyszyła właśnie taka pogoda, jaką teraz mam za oknem.
„Castles, Kirks, and Caves” to zestaw XVIII-wiecznych melodii szkockich. Wiolonczelistce towarzyszą tu zaprzyjaźnieni muzycy, m.in. David Greenberg, grający z nią na co dzień w grupie Ferintosh. Mimo wszystko dominuje jednak basowe brzmienie instrumentu na którym gra Abby. Trzeba przyznać, że niekiedy musi chyba bardzo szybko grac, bo wśród tych melodii nie brakuje żywiołowych ludowych tańców.
Mimo że są tu tradycyjne utwory, to obecność wiolonczeli jako wiodącego instrumentu zbliża brzmienie do muzyki ilustracyjnej lub filmowej. Być może stąd właśnie taki a nie inny, bardzo refleksyjny nastrój płyty. Niekiedy, w bardziej radosnych momentach, klimat zdaje się zbliżać do muzyki klasycznej. Nic w tym dziwnego. Muzyka dworska, a później wywodząca się od niej muzyka klasyczna, niejednokrotnie inspirowały się brzmieniami ludowymi.
Abby Newton cudownie maluje pejzaże. „Castles, Kirks, and Caves” to dzieło dojrzałe i przemyślane. Potrafi oczarować i oderwać na chwilę nasze myśli od tego co się dzieje dookoła. Mam wrażenie że taka powinna być muzyka z porządnej płyty.

Rafał Chojnacki

Evolution Dejavu

Czesko-polski progresywne etno/dance band z elementami muzyki etnicznej – zespoł z Ostrawy, sample, gitara elektryczna, gitara basowa, sitar, śpiew (po angielsku i arabsku) i barwny zestaw nieklasycznych instrumentów i dzwięków z całego świata (didjeridoo, skórzane barele, afrykańskie bębny djembe, darbuka, indyjski bęben dhol, bębny itd). Intensywna energia skierowana w stronę publiczności. Wielu widzów zespołu porównuje ich energiczne koncerty do występów takich gwiazd jak Fundamental, Transglobal Undergound, albo The Prodigy
Skład:
David Žyla – lider zepołu, vokal, (własne teksty po arabsku), bębny, barele, darbuka, djembe. Twórczo muzyką zajmuje się już od roku 1992, gra na wielu różnych instrumentach. Grał między innymi w takich zespołach jak: Nada Shakti, Lalaland, projekt Wendy Zullu.
Petr Bartoš – mistrz didjeridoo, vokal, barele, djembe. Twórczo muzyką zajmuje się już od roku 1994, w kapelach: Song of Satori, Lalaland, projekt B-Art.
Petr Šaffa – Samplers, Synthesizers – własna twórczość. Na klubowych scenach funkcjonuje już od roku 1997, między innymi jako PROTOSS soundsystem DJ.
Tomasz Osiecki – sitar, gitara basowa. Twórczo muzyką zajmuje się od roku 1992. Grał w kapelach: Ingrid Bergman, Pryma Folkentrash, Hejkum Kejkum, Natty Ride i innych. Jest autorem projektu –> Open Your Mind (Sitar + Samples).
Pavel „Palo” Nowak – djembe, darbuka, dholl, dhondo, perkusja. Zajmuje go kultura Afryki, w roku 2005 przebywał w Nowej Gwinei i Mali. Zgłębiał tam grę na djembe u najlepszych afrykańskich muzyków. Gra już od 1994 roku, m. in. w zespołach: Lalaland, Tubabu, Camara, O.K. Tet.
Kapela została uznana za odkrycie festivalu Colours of Ostrava w roku 2004.

Page 90 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén