Niemieckie święto Allerseelen to tyle co nasz Dzień Zaduszny – przypada drugiego listopada i jest świętem, kiedy wspominamy wszystkich zmarłych, nie tylko tych świętych. Austriacki zespół który przyjął sobie taką nazwę nie może być zwykłą grupą.
Zalicza się ich w poczet grup neofolkowych, choć sami wolą o swojej muzyce mówić „industrial folklore”. Klimatyczny, nieomal wesoły, a na pewno dość żwawy i przede wszystkim folkowy wstęp do albumu, to próba zmylenia przeciwnika. Później znacznie bardziej eklektycznie. Pojawiają się elementy psycho-folku, rzeczywiście nieco tu industrialnych brzmień, trochę jakby spod znaku grupy Laibach. Płacządze dżwięki skrzypiec, czasem zapętlone („Gondellied”), czasem zaś lekko płynące – to ciekawy atut ze strony Austriaków. Również obecność kompozycji nieco żywszych, niż przeciętne utwory neofolkowe (choćby „Cordon Dorado” czy „Sonne golthi-ade”) to spory atut na korzyść tego albumu.
Myślę, że jeśli uda mi się dotrzeć do poprzednich płyt Allerseelen, to obraz będzie znacznie pełniejszy. Tu spotykam się z pojedynczym albumem formacji która już jakiś czas funkcjonuje w świadomości słuchaczy. To co proponują na „Edelweiss” potrafi przekonać do ich koncepcji. Mimo, że elementy folkowe (obecne w większości kompozycji) są tu tylko szafarzem, to jednak całość sprawia wrażenie przemyślanej kompozycji przestrzennej.

Rafał Chojnacki