Page 273 of 285

Yank Skippers „Yank Skippers”

Z grupą Yank Skippers dane mi było zetknąć się na koncertach szantowych, i muśle że jako jeden z niewielu młodych zespołów szantowych mająrzeczywiście coś do powiedzenia. Co najważniejsze – większość materiału na debiutanckiej kasecie to autorskie piosenki pisane przez członków zespołu.
Materiał nagrany w 1999 roku zaczyna irlandzko-żeglarski utwór „Z dniana dzień”. Wstęp na bodhranie, fajne partie fletów, akordeonu i elektrycznej gitary dająciekawy efekt. Instrumentarium jest dość mocną stroną kapeli. Niebanalne są też aranżacje, zazwyczaj osnute wokół klimatów celtyckich. Tak właśnie jest z kolejnym utworem. „Modlitwa” kojarzy mi się klimatycznie z morskimi balladami bretońskimi. Po raz kolejny pojawia się tu gitara elektryczna, na której gościnnie gra Piotr Sidor.
Dość prosta w konstrukcji „Przestroga” przywodzi na myśl „Morskie opowieści”, daje nam też poznać bardziej żartobliwe oblicze Yank Skippers. Przykład rubasznej autorskiej piosenki żeglarskiej, to utwór „Żagle porwał wiatr”. Właściwie w większośći przypadków nie ma tu żadnych rewelacji w warstwie tekstowej, jednak teksty napisane są sprawnie i w sumie autorskie piosenki (głównie Lesława Jankiewicza i Bartosza Konopki) mieszczą się przy górnej granicy jeśli chodzi o jakość tekstów szantowych.
Aranżacja pierwszego na kasecie utworu z tradycyjną muzyką („Blow The Candles Out”) zatytułowanego „Dandy” przywodzi na myśl aranżacje Przylądka Starej Pieśni. Ciekawe czy tylko ja mam takie odczucia ?
„Piraci” – utwór mógłby znaleźć się w pirackim repertuarze grupy Mietek Folk. Refren z cyklu „łamdadamdadaj” przywodzi na myśl grupę Zejman i Garkumpel. Tak czy owak nie jest to najjaśniejszy punkt kasety.
Zastanawiam się czemu „Powitalny Hymn” nie zaczyna kasety ? Urokliwa ballada, takimi zazwyczaj… kończy się koncerty. Tymczasem kończy ona pierwszą stronę kasety. Tak czy owak z zainteresowaniem zmieniałem stronę, jako że początek strony drugiej, to trzy szantowe standardy. Pierwszy z nich – „Korsarz G. Coureur” („La Grand Coureur”) – został zaaranżowany dość ciekawie, a co ważniejsze z dość dużą wiernością orginałowi. Dość zachowawczo potraktowano „Stary Bryg” (jeśli nie liczyć dialogu gitarowej „kaczki” z gitarą basowa w końcowej partii utworu), choć w partiach flażoletów pobrzmiewają echa „Young Ned of The Hills” w aranżacji The Pogues. Nie ostatnie to zresztą spotkanie z The Pogues na tej kasecie.
„Pick Up”, jest bardziej znane jako „Jump Down”. Tym razem z pieśni pracy przeobraża się w irlandzki-brzmiącą piosenkę folkową. Bardzo to sympatyczne.
I znów wracamy do autorskich piosenek Yank Skippers. „Ahoy” to ballada najbardziej kojarząca mi się ze spokojniejszymi utworami grupy Mietek Folk. W ewentualnej konfrontacji Yank Skippers wygrywają punktami na instrumentarium.
Przy utworze „Moby Dick” mamy adnotację „muz. trad.”. Nic bardziej mylnego. To „When The Ships Comes In” samego Boba Dylana, który jakiś czas temu w celtyckiej aranżacji przypomniał zespół The Pogues (płyta „Pogue Mahone”). Właśnie z aranżacją opartą na tej ostatniej kapeli mamy tu do czynienia.
„W nieznane” i „Diabelska krypa” napisane przez Lesława to fajne autorskie piosenki o tematyce morskiej…
I taka właściwie jest ta debiutancka kaseta. Po prostu fajna. Bez zbędnych fajerwerków, lecz tam gdzie trzeba znajduje się zawsze miejsce na ciekawą wstawkę, czy solówkę. Czekam na drugi materiał formacji, który ma już być dostępny na CD.


Taclem

Vibrasoniq „Demo”

Sześcioutworowe demo grupy Vibrasoniq, to sześć odrębnych historii muzycznych, które łączą świat elektroniki i muzyki etnicznej. Przyznać trzeba ze taka forma muzyki świata (bardzo popularna na świecie) u nas nie ma zbyt wielu naśladowców. Z drugiej strony płyta Grzegorza Ciechowskiego z elektronicznymi wersjami ludowych polskich pieśni (mowa o albumie Grzegorz z Ciechowa „Oj Dana Da”) była bardzo polularna i nieźle się sprzedała.
Środowisko folkowe uznało Vibrasoniq za prowaokację, lub żart sceniczny. Cztery niewiasty występujące w składzie z instrumentami klawiszowymi na folkowym festiwalu nie mogły przecież być brane na poważnie.
A jednak muzyka w wersji studyjnej broni się dobrze. Czuć tu dbałość o produkcję, pomimo iż jest to nagranie demo.
Jak już wspolmniałem mamy tu pięć historii. Pierwsza z nich – „Io sono io” (Ja czyli ja) autorski utwór zespołu napisany w języku włoskim. Zgodnie z tłumaczeniem tekstu (na stronie grupy) mamy do czynienia z wyzwaniem prostytutki. Widocznie Vibrasoniq postawiły na kontrowersje nie tylko muzyczne. Elektroniczny podklad z dzwiękami skrzypiec przywodzi trochę na myśl francuską szkołę world music, działająco wokół Erica Monqueta.
Piosenka „Wakka” zaczyna się wątkiem ze znanej ludowej ballady „Matulu moja”, ktora wraca jeszcze w dalszej części. Później mamy już współczesny tekst i funkujący podkład. Flet graja raczej w klimatach jazzowych niż etnicznych. Motyw skrzypcowy wkradający się w połowie utworu moze kojarzyć się trochę z brzmieniem grup skandynawskich. Jednak nie jestem pewien, czy wpasowuje się on w nastrój utworu. Poza tym nuży nieco jednostajność podkładu.
Francuski utwór „Monster” to przerobka XVI-wiecznej noworocznej pieśni kościelnej. Piosenka ta pełna jest muzycznych improwizacji i mimo technicznego brzmienia daleko jej do tandetnej dyskoteki.
„O Stąpaniu W Miejscach Dość Wstydnych…”, to piosenka, ktorą można było jakiś czas temu usłyszeć na debiutanckim albumie grupy Ajagore (tam jako „Pomału Jasiu stąpaj” – wersja ta pochodzi z repertuaru grupy Szela). W wersji Vibrasoniq mamy do czynienia z transkrypcją w okolice muzyki pop, niekiedy o lekko latynoskim odcieniu.
Motyw „Asturias” przywodzi na myśl hiszpańską Asturię, krainę o wpływach zarówno celtyckich, jak i typowo iberyjskich. Zaśpiewana jest również w tamtymejszym języku. Trzeba przyznac że to obok „Io sono io” najlepszy utwór spośród znajdującej się tu szóstki.
Płytę demo zamyka „Gravelwalk” – utrzymany w klimacie celtyckim.
Nie dziwią mnie kontrowersje które narosły wokół grupy mam jednak nadzieję, że o Vibrasoniq jeszcze się usłyszy i że pełnowymiarowy materiał będzie jeszcze lepszy. Pretensje można mieć niekiedy do nieco nachalnej elektroniki. Znacznie ciekawiej pod tym kątem brzmią rozwiązania z „Asturias”


Taclem

Trebunie Tutki & Twinkle Brothers „Greatests Hits”

Sesje Trebuni Tutków z Twinkle Brothers sprawiły że muzyką góralską zainteresowali się ludzie dotąd w ogóle tej muzyki nie znający.
Wybuchowe połączenie beskidzkiego folku z jamajską pulsacją stało się sensacją w Polsce. Jednak znacznie większe sukcesy zjednoczone siły obu zespołów odniosły na Zachodzie, między innymi na prestiżowym WOMEX w 1994 roku.
Teraz została też uznana ze najlepsza płytę WOMEX lat 90-tych.
Niewiele da się powiedzieć o samej składance. Jak głosi tytuł mamy do czynienia z największymi przebojami. Myślę jednak że każdy miłośnik góralsko-jamajskiej kolaboracji ma swoje własne „greatest hits”.
Dobór utworów na płytę jest więc sprawą dyskusyjną.
Dobrze jednak że przypomniano te nagrania. TT serwują ostatnio sporo płyt, większość to wznowienia, jak „Folk Karnawał”, „Baciarujciez chlopcy” czy „Zagrajcie dudzicki”, lub składanki, jak płyta w „Złotej Kolekcji”, czy też te nagrania. W oczekiwaniu na nową płytę z premierowym materiałem polecam jednak obcowanie z góralskim reggae.

Trebunie Tutki „Zagrojcie Dudzicki”

Kilka razy podchodziłem do tej płyty zanim zdecydowałem się o niej coś napisać. Krążek „Zagrajcie dudzicki” został nagrany w roku 1993 i obecnie wydany razem z płytą „Baciarujciez chłopcy”.
Od razu przyznam że ta druga płyta podoba mi się bardziej. Jest zróżnicowana i brzmienie ma nieco łatwiejsze w odbiorze. Właśnie brzmienie było największą barierą, na jaką natknąłem się przy tym krążku. Jest ono jednocześnie wadą i zaletą płyty. Wszystko zależy od podejścia.
Płyta odwołuję się do najbardziej archaicznych utworów w beskidzkiej tradycji. Dzieki surowemu brzmieniu muzyka sprawia piorunujące wrażenie, wręcz czuć jej autentyzm. Nie można powiedzieć że nie są aranżowane, ale Trebunie Tutki to pod tym względem zawodowcy i jeśli chcą mieć archaiczne brzmienie, na pewno je uzyskają.
Utwory są zazwyczaj krótkie i gdyby próbować połapać się w nich bez wkładki z płyty mogłyby pojawić się spore problemy. Przed nami ponad 20 utworów. Część z nich znana jest folkowej publiczności, reszta zaś może być ciekawym odkryciem.
Płyta dedykowana jest Stanisławowi Budz-Mrozowi, pradziadowi Tutków, niewątpliwie największemu polskiemu dudziarzowi.
Jeśli dacie się zaczarować dawnej góralskiej muzyce i starym brzmieniom, surowym nie niewygładzonym, to ta płyta sprawi wam sporo przyjemności.

Rafał Chojnacki

Trebunie Tutki „Baciarujciez Chłopcy”

W jednym momencie pojawiły nam się na rynku dwie pozycje Trebuni Tutków. Pierwsza to „Zagrojcie dudzicki”, druga natomiast to omawiana właśnie płyta „Baciarujciez Chłopcy”. Założeniem. które przyświecało zespołowi w czasie nagrywania płyty bylo pokazanie różnorodności muzyki góralskiej. Są tu utwory które pochodzą z kiku regionów naszych gór, i choć zagrano je w charakterystyczny dla Trebuni Tutków żywiołowy sposób, to można usłyszeć różnice zarówno w rytmice, jak i w klimacie tych ludowych kompozycji.
Płytę zaczyna piosenka „Kieby nas tu Bylo” i wplecione w nią „Polki weselne”. Ten radosny utworek pojawiał znany jest również z opracowania folkrockowej Kapeli (jako „Takich chłopców 7”). Tu mamy wersję tradycyjną. „Śpiewki baciarskie” to w pewnym sensie utwór tytułowy, gdyż z niego zaczerpnięto zwrot „baciarujciez chłopcy”. Śpiewki wykonane jedynie z towarzyszeniem piszczałki brzmią bardzo autentycznie, mimo studyjnego nagrania ma się wrażenie że głos niesie się po halach. Melodia piosenki „Sabałowa Stara” przynosi echa popularnego „zbójnickiego”.
Krótki utworek „Sabałowa Czorsztyńska”, oraz kolejny „Drobna Jurgowska” utrzymane są w podobnym klimacie, dość szybkie, skoczne i taneczne. Nie mniej skoczna, choć troszke wolniejsza jest „Drobna Orawska”. Tekst, który wpleciono w „Melodie Pienińskie” zna chyba większość sympatykow zarówno folka, jak i rocka – „Wysedl jo se lacke kosic / Słonko świeciło (…)”. Ta wersja poza fragmentem tekstu nie ma jednak nic wspólnego z utworem De Press.
Później na płycie robi się jeszcze bardziej tanecznie. Mamy tam trzy poleczki: „Polke staroświecką”, „Polkę dziadowską” i „Polki strykowe”. Umiejscowienie ich w jednym miejscu płyty jest nieco monotonne, ale to już raczej kwestia edytorska. Muzyka góralska urzeka nie tylko prostotą, o jakiej zazwyczaj mówią recenzenci pism muzycznych. W piosenkach, takich jak „Zaśpiewoj słowiku”, czy „Choć jo se nie ładno” dzieje się w warstwie muzycznej znacznie więcej niż w niektórych kompozycjach muzyki pop.
Mamy tu też przykłady „zgóralszczania” muzyki z innych regionów Polski. Ostatnia piosenka to „Hoja Hoja Koło Goja”, po niej następują dwie melodie cygańskie, kolejny przykład zapożyczeń muzycznych. Tym razem z muzyki węgierskiej. Pobrzmiewają w niej echa czardasza, tak zdawałoby się odległe od naszych góralskich melodii. W wykonaniu Trebuni Tutków nabierają jednak podhalańskiego charakteru. Mimo iż płytę nagrano w 1993 roku (wówczas ukazała się tylko w wersji kasetowej) jej dzisiejsza reedycja nie traci nic ze swojej ekspresji. Również jakość nagrań nie pozostawia wiele do życzenia.

Rafał Chojnacki

Trawnik i Kuba Sienkiewicz „Czarodzieje”

Pierwszą płytę warszawski Trawnik nagrał z gościnnym udziałem Kuby Sienkiewicza, jednego z wielu znanych muzyków, którzy przewinęli się przez ta formację. Czuć pewną nieśmiałość, z jaką formacja Krzysztofa Bienia próbuje sprzedać swoją muzykę. W rezultacie kompromisu osiągnęli brzmienie oscylujące pomiędzy typowym brzmieniem Trawnika, a właśnie Elektrycznymi Gitarami.
Pisząc o typowym brzmieniu Trawnika mam na myśli miejski folk-rock z elementami ska i rocka. Tymczasem „Czarodzieje” to płyta głównie rockowa. Oczywiście sporo tu ska, są też elementy folkowe, ale dozowane jakby z dużą ostrożnością.
Dużo lepiej wyszłyby takie kawałki, jak „Marymoncki Dżon”, czy „Kwiat jabłoni” w zdecydowanie bardziej folkowej formule. W takiej właśnie manierze wykonano tu utwór „Franek, Hela i ja”.
Jednak przede wszystkim są to świetne piosenki. Niekiedy wydają się być proste, innym razem bardzo wydumane. Przykładem może być zamknięte w nieco latynoskich rytmach „Wademekum”. Nawet te poważniejsze piosenki nie tracą jednak na lekkości.
Przeplatające się elementy rocka, folku, ska z dodatkiem klimatów reggae`owych dają niezły efekt, choć dopiero na kolejnej płycie Trawnik rozwinął skrzydła.

Rafał Chojnacki

Trawnik „Sztajerska”

Tawnik to kapela dość wiekowa – początkowo była formacją towarzyską, lecz stopniowo wykształciła własny zarówno skład, jak i repertuar.
Muzycznie jest to ciekawa mieszanka miejskiego folku i ska. Ciekwe dźwięki mogą tu dla siebie znaleźć zarówno miłośnicy VooVoo, Raz Dwa Trzy, Jak Wolność To Wolność, lecz także np. Skankana.
Sporo folkowego klimatu wnosi akordeon, sprawnie obsługiwany przez Roberta Kuśmierskiego.
Tematyka utworów jest tzw. codzienna, zazwyczaj okołowarszawska.
Z utworów wyróżniających się polecam świetny tytułowy kawałek „Sztajerska”. Również bigbitowo-bałkanizujące klimaty w „Joannie” brzmią ciekawie.
Wesoły nastrój płyty potęgują utwory takie jak „Kowbojski” – udana parodia country. Pojawiają się też elementy reggae, jak choćby w „Zinedin Zidane”. Jednak nawet w takim przypadku piosenki nie gubią swoistego warszawskiego charakteru.
Na pewno warto posłuchać tego materiału, choć mam wrażenie, że zdolności muzyków pozwoliłyby na więcej, a i teksty można by nieco bardziej dopracować. Ale i tak warto słuchać.

Rafał Chojnacki

Timur i Jego Drużyna „Przystanek na żądanie”

Timur i Jego Drużyna to kapela która towarzyszy mi niemal od dzieciństwa za sprawą piosenek „Za mój pierwszy rejs” i „Pechowy dzień”. Znalazły się one na starej kasecie zespołu, zawierającej głównie około-turystyczny materiał.
Później był romans z muzyką irlandzką i piosenkami żeglarskimi. Ten okres zaowocował m.in. coverem grupy The Pogues. Niestety materiał ten nie został wydany.
Oblicze, które grupa prezentuje na tej płycie jest nieco odmienne. Więcej tu rocka, a nawet klimatów pokrewnych muzyce pop, choć skrzypce w piosence „Wspaniale znów widzieć was” są niewątpliwie folkowe. Niewątpliwa w tym zasługa gościnnie grajacego tu Józka Kanieckiego.
Piosenki przypominają niekiedy amerykańskie kapele folk-rockowe. Nie dziwi to, o ile zna się zamiłowanie Timura (Jarosław Gawryś) do takiej muzyki. Pamiętam że jednym z koncertowych przebojów kapeli był cover „California Dreamin'” grupy Mamas & Papas.
Innym zaś razem można odnieść wrażenie że to kapela miejsko-folkowa. Niewątpliwie we wszystkich tych stwierdzeniach będzie trochę prawdy.
Pełno tu naprawdę fajnych piosenek, właściwie każda mogła by być przebojem. Zespół nie mógł się jednak zdecydować jakie aranżacje chciałby nadać tym utworom. W rezultacie brzmi to, jakby płyta została zarejestrowana w momencie kiedy zespół znajdował się na rozdrożu.
Na szczęście nie szkodzi to piosenkom, których zawsze warto posłuchać. Szczególnie polecam knajpianą balladkę „Kawiarnia dusz” i miejsko-folkowy kawałek „Wielki człowiek w mieście W”.


Taclem

Tam Tam Project „Tam Tam Project”

Przez jakis czas o Tam Tam Project było głośno, za sprawą zaangażowania się w ten projekt popularnego obojisty – Tytusa Wojnowicza. Trzeba przyznać, że jego gra nadaje kompozycjom Tam Tama ciekawy wyraz. Jednak zespół oferuje nam znacznie więcej.
Mamy tu ciekawe, niekiedy dość egzotyczne rytmy, okraszone bardzo dobrą muzyką etnczną, o dość w sumie różnym charakterze i pochodzeniu. Za rytmike odpowiada tu Piotr Jackson Wolski, będący jednocześnie producentem krążka.

„Mane Raggamuffin” utrzymane w rytmach ragga przypomina nam o współpracy wokalisty Tam Tamu – Mamadou Diouf – z zespołem Voo Voo. Instrumentalny „Teraz” z gościnnymi wokalizami Kaśki Garlukiewicz może niekiedy kojarzyć się z etnicznymi wycieczkami Dead Can Dance, a jednocześnie to jeden z bardzie „urockowionych” utworów. To właściwie wielowątkowa, sześciominutowa suita z akcentami jazzowymi. Po niej następuje „Wiatr z Mbam”, bodaj pierwszy utwór, który promował powstanie Projektu.

„Elimination” mimo pozornie anglojęzycznego tytułu, to intrygujący utwór po francusku. na koniec dostajemy troche solidnego metalowego łojenia. Robi wrażenie.

„Viking” jest oparty na tradycyjnej melodi opracowanaj przez Tytusa Wojnowicza. Jest w nim coś ze skandynawskich brzmien, a może nawet lekko celtycki, bajkowy klimat. Wrażenie potęguje szum fal i pioruny w środku i na końcu utworu.

„Arabski Dzień” jak sam tytuł wskazuje przenosi nas do kraju Baśni z Tysiąca i Jednej Nocy. Zdecydowana rytmika i ciekawa konstrukcja utworu po prostu urzekają. Tytuł „Tadzia Boon” wydawał mi się początkowo jakimś żartem. Jednak okazało się że tak brzmiący tekst pojawia się w oryginalnym tradycyjnym tekście pochodzącym z Senegalu i oznacza Nowy Rok.
Tytuł „Bałkańska Trójka” przywodził mi z kolei na myśl utwory Bregovicia, jak się jednak okazało nie ma z nimi nic wspólnego. Tam Tam osiągnął znacznie bardziej etniczne brzmienie, energiczne i żywiołowe. Z kolei najspokojniejszym utworem na płycie jest coś, co nazwałem na własny użytek „Tam Tam Love Theme”, czyli „Miłość Dawida do Hinduski”.

Kończący album „Carlos” w wersji live nie odstaje brzmieniowo od studyjnych utworów. Na pewno robi wrażenie sekcja rytmiczna i klimat jaki udaje się osiągnąć przy graniu na żywo. Ten długi, rozimprowizowany utwór skomponowano jakby specjalnie po to by pokazać możliwości każdego z grających muzyków.

Płyty słucha się bardzo dobrze, sporo się na niej dzieje. Mieszają się nieco style i inspiracje, aczkolwiek produkt finalny jest spójny i dość przejrzysty. Kilkukrotne przesłuchanie płyty pozwala odnajdować na niej coraz to nowe smaczki.

Pozycja godna polecenia. Możemy być dumni że powstała w Polsce, bo podejrzewam że dobrze obroni się jeśli trafi za granicę.


Taclem

Szwagierkolaska „Luksus”

Jako że plyty Szwagierkolaski miałęm dotąd tylko na kasetach pokusilem się na promocję wydanictwa i zakupiłem paczkę z dwoma wydawnictwami zespołu na CD za niecałe 40 PLN. Miło że po kilku latach można wypuścić takie płyty w rozsądnej cenie. Przy okazji naszły mnie przemyślenia dotyczące tytułów płyt. Chcesz mieć „Luksus” ? Musisz wziąć też „Kichę”. O ile pierwsza płyta Szwagrów zaskakuje świeżością i pomysłowością, o tyle druga to już tylko odgrzewane danie.
„Luksus” to folkrockowe (z elementami punka i ska) wersje starych warszawskich piosenek ulicznych znanych z wykonań barda warszawskiej ulicy – Stanisława Grzesiuka.
Mimo iż po wydaniu tej płyty było trochę utyskiwania na kiepską „warszawskość” zespołu i wiele tekstów typu „po co nagrywali, Grzesiuka i tak nie przeskoczą”, płyta do dziś dobrze się broni. To solidna dawka miejskiego folku.
Na płycie znajduje się utwór „U cioci na imieninach”, największy jak dotąd hit Szwagierkolaski.


Taclem

Page 273 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén