Page 274 of 285

Szwagierkolaska „Kicha”

Bardzo mi przykro, ale tytuł adekwatny do zawartości. Dlaczego przykro? Bo bardzo polubiłem „Luksus”, poprzedni album Szwagrów. Początkowo miał to być projekt na jeden album, muzycy sami chyba zdziwili się jego popularnością. W odróżnieniu od poprzedniej płyty tym razem nie mamy odświezonych utworów Grzesiuka, a właściwie tych jest tylko kilka. Reszte można określić jako szlagiery dawnej Warszawy. Choć jest tu również piosenka Mieczysława Fogga, oraz pierwsze autorskie nagranie zespołu. Niestety to tylko nienagrywana dotąd piosenka T.Love’u i jako debiutancka kompozycja Szwagierkolaski rozczarowuje. Do piosenek z „Luksusu” czuło się szaconeczek, te sobie po prostu lecą.
W ramach promocji płyty nakręcono teledysk, w którym wystąpił Leon Niemczyk, wcielający się w rolę piosenkowego Tasiemki. Przyznaje że niebanalne są na tej płycie aranże. Jednak nie równoważą one braków w koncepcji jakie widać dokładnie po przesłuchaniu całości.
Powstaje pytanie czy muzycy popełnili błąd nagrywając tą płyte? Nie. To wciąż fajne piosenki, niestety wysoko podniesionej poprzeczki pierwszego albumu nie udało się przeskoczyć.
Dobrze jednak że te piosenki są, bo i tak lubie czasem je sobie włączyć. Mam też nadzieje że za jakiś czas, niekoniecznie krótki, Szwagrowie powrócą z premierowym materiałem, mam nadzieję że nie „warszawskim” bo temat uważam za wyczerpany.


Taclem

Szela „Pani Pana Zabiła”

Panie i panowie… Z dumą przedstawiam zespół Szela! Nieistniejąca już formacja z Trójmiasta zaprezentowała na swej jedynej płycie muzykę folk-rockową i to pierwszorzędną. Śmiem twierdzić że jeszcze nikt nie potraktował w ten sposób naszej kultury ludowej, choć zespoły takie jak The Bumpers, czy Rzepczyno Folk Band też nieźle sobie z polskim folk-rockiem radzą. Nagrania te ukazały się dość dawno, są obecnie niedostępne, ale może w dobie popularności folka w mediach ktos połakomi się na reedycję tego materiału. Oryginalna kaseta Szeli gdzieś przepadła, ale dzięki uprzejmości Krzyśka Jurkiewicza śpiewającego większość piosenek na tym fonografie, udało mi się dotrzeć do nagrań w formie CD.
Meteriał ten po latach zaskoczył mnie swoim bogactwem. W sumie można by nazwać Szelę zespołem folk-art-rockowym. Większość nagrań to w rzeczywistości folkowe suity. Dzieje się w nich naprawdę wiele, a jednocześnie nie ma mowy o przekombinowaniu. Warto wspomnieć o tym jak ów materiał powstał. Muzycy trójmiejskiej formacji Smugglers już od jakiegoś czasu przejawiali ciągoty w kierunku bardziej słowiańskich klimatów. Do studia weszli jako Smugglers, a wyszli z niego jako Szela, z gotowym folk-rockowym materiałem.
Całość zaczyna się piosenką „Pani Pana zabiła…”, sama historia najbardziej jest nam znana z mickiewiczowskich „Lilji”, jak sie okazuje czerpał on pełnymi garściami (a właściwie pełnymi wersami) z tradycji ludowej pisząc niektóre swe „Ballady i romanse”. Prawie ośmiominutowy utwór jest jednocześnie klimatyczny (spodobałby się sympatykom Nicka Cave’a), ma sporo drapieżności (solidny rockowy pazur), a jednocześnie zawiera zmiany tempa, których nie powstydziłaby się stara Metallica.
Poza piosenkami jest tu kilka utworów instrumentalnych opartych na polskiej tradycji ludowej i to od morza do Tatr. Muzyka ta nosi silne piętno kapel brytyjskich, takoch jak Fairport Convention i Steeleye Span. Nie chodzi tu o nawiązania, ale o podobny sposób myślenia o folku. Sekcja rytmiczna robi tu niesamowite rzeczy, a jadnak najważniejsze pozostają instrumenty etniczne. Nie da się opuścić niesamowitych partii skrzypcowych Józka Kanieckiego, który śpiewa również w wesołym „Józku, Józku”.
Aby nie sprawiać wrażenia że muzyka jest zbyt złożona dostajemy w połowie niemal punk-folkowy utwór „Od Orawy”. Okazuje się że można zagrać w tym stylu nie sciągając z De Press.
W repertuarze Szeli nie zabrakło też standardów. Jednym jest utwór „Matulu moja”. Piękna ballada miała już sporo ciekawych wykonań. Podobnie „Idzie dysc”, jednak kiedy Pomorzanie biorą się za góralskie piosenki, musi wyjść z tego coś intrygującego. W wersji Szeli jest ciężko i rockowo, a jednocześnie czuć tu niesamowicie dużo przestrzeni. Kiedy utwór się kończy naprawdę szkoda że to już koniec płyty. Jeśli ktoś ma dostęp do tego materiału – gorąco polecam. Jeśli ktoś byłby zaimteresowany wydaniem jego reedycji – polecam jeszcze gorecej i proszę o kontakt.


Taclem

Stare Dzwony „Szanty”

Płyta przypomina nam zespół Stare Dzwony w klasycznym składzie – Marek Siurawski, Jurek Porębski, Ryszard Muzaj i Janusz Sikorski. Niemal klasyczny jest też repertuar, piosenki te były przebojami wielu festiwali i w postaci kaset w setkach kopii (najczesciej niestety przgrywanych od znajomych) materiał ten był już znany. Tym razem mamy edycje na płycie kompaktowej i jak w takim przypadku często się zdarza mamy tu też coś w rodzaju bonusu. Pojawia się tu utwór „Syrenka” z tekstem Janusza Sikorskiego (inny przeklad tekstu znany jest z wersji Czterech Refów). Sa tu też dwie autorskie ballady Janusza. Jako że po śmierci Sikorskiego zespół trochę zmienił swoje oblicze. Dziś koncertowa wersja Starych Dzwonów to coraz częściej solowe dokonania członków grupy. Dlatego myslę, że wszystkim sympatykom szant i folkloru morskiego ta płyta dostarczy sporo dobrej zabawy.

Stare Dobre Małżeństwo „Kino objazdowe”

Co za dużo to nie zdrowo – jak mówi przysłowie. Tym razem jednak za dużo. SDM proponuje nam nową płytę, zawierającą aż dwa CD wypełnione premierowym materiałem. Co prawda w zamierzeniu płyty te mają się różnić, noszą nawet osobne tytuły – „Samotni jak gwiazdy” i „Zielony dom”. Jednak nie różnią się one tak bardzo jak chcieliby tego artyści.
Wszystkie wiersze na płytę napisał Andzej Ziemianin, zas muzyka jest autorstwa Krzysztofa Myszkowskiego. Całość jest zbyt klimatyczna, za spokojna. To co podobałoby mi się w przypadku jednej płyty tutaj wprawiło mnie najpierw w irytację, a potem po prostu znudziło. Owszem, nikt nie kazał mi tego słuchac, ale powiem szczerze, że lubię Stare Dobre Małżeństwo, a po płytach takich jak „Miejska Strona Księzyca” czy „Bieszczadzki Anioły” oczekiwałem solidnej dawki poezji, folku, bluesa i może jeszcze innych różności. Tymczasem nawet troche szybsze utwory poddały się tu jakiemuś marazmowi.
Podejrzewam że za jakiś czas znajdę na tych krążkach utwory, które będą mi się podobały i do których będę wracał. Na razie jednak niechętnie na nią spoglądam… na wszystko przyjdzie czas. Póki co tesknie do starego dobrego… SDMu, choćby z czasów „Doliny w długich cieniach”.


Taclem

Stare Dobre Małżeństwo „Bieszczadzkie Anioły”

Od jakiegoś czasu chciałem coś napisać o SDM. Tymczasem w ręce wpadła mi właśnie ta płyta i okazja okazała się wyśmienita. O ile dotąd zespół grał na pograniczu poezji śpiewanej, piosenki studenckiej i paru innych … sztucznie stworzonych szufladek, to teraz coraz bliżej im do folka. Zarówno tekstowo, jak i brzmieniowo jest to wciąż ten sam zespół, lecz jak się okazuje nie jest odporny na progresję. I bardzo dobrze.
Wrzucenie całej twórczości SDM do worka z folkiem może wywołać czyjeś oburzenie, ale tak właśnie mam zamiar zrobić. Zagraniczny wydawca usłyszawszy taką muzykę umieściłby płytę w kategorii „współczesny folk”, postawił na takiej właśnie półce i pewnie dobrze by się sprzedała.
Za materiał jaki znalazł się na płycie odpowiada spółka autorska Andrzej Ziemianin (teksty) i Krzysztof Myszkowski (muzyka). Nie ma tym razem ani Stachury ani Leśmiana, zyskujemy za to spójność tekstową.
Nie wiem czy tytułowy utwór ukazał się na jakimś singlu, ale jest do niego ładny teledysk.
Płyta godna polecenia tym, którzy chcą poszerzyć sobie horyzonty. Miłośnikom SDM polecać nie trzeba.


Taclem

Stara Lipa „Vivum”

Okładka plyty wygląda conajmniej jak jakaś Hedningarna. No może tylko to „L” w nazwie zespołu kojarzyć się może z inną literą alfabetu.
Ale już tak na poważnie, to trop skandynawski jest jaknajbardziej słuszny, bo Stara Lipa to jedna z nielicznych w Polsce kapel, która się sięga w swoich inspiracjach równiez tam. Na płycie dominują utwory z tradycji Polskiej, ale zdarzają sięteżmuzyczne wycieczki do Szwecji, Hiszpanii czy Flamandii. Calość uzupełniają trzy utwory autorskie zespołu.
W aranżacjach zespół nie wzbrania się przed łączeniem różnych elementów etnicznych i zazwyczaj skutek jest bardzo dobry. Kurpiowski utwór może wówczas nabrać wschodniego niemal klimatu. Takie kombinacje widać zwłaszcza w utworach autorskich, gdzie nieskrępowani konwencją muzycy świetnie rozwijają grane przez siebie frazy.
Największe wrażenie zrobił na mnie utwór „W Ogniu”, chyba najbardziej tajemniczy spośród wszystkich na tej płycie. Na dodatek pobrzmiewaja w nim echa ukochanego przeze mnie Dead Can Dance.
Muzycy Starej Lipy dają się poznać jako świetni instumentaliści, a z drugiej strony nie zmuszają nas do słuchania długaśnych solowych popisów. Świadczy to o sporej muzycznej pokorze i dobrze wróży na przyszłość.
Warto też wybrać się na koncert tej formacji. Ja widziałem ich tylko raz, ale wrazenie pozostało bardzo dobre.
Plyta ze wszech miar godna polecenia, przegapienie jej byłoby grzecham dla każdego fana folku, zaś nawet ludzie słuchajacy takiej muzyki od przypadku do przypadku znajdą tu coś dla siebie.


Taclem

Stanisław Grzesiuk „Posłuchajcie ludzie…”

Niełatwe zadanie wyznaczyli sobie muzycy odpowiedzialni za postanie tego albumu. Jesli nie znacie tej płyty, zapewne nie wiecie dlaczego. Otóż jest to wydawnictwo szczególne. Muzycy, głownie ze środowiska jazzowego, postanowili zaaranżować utwory grzesiuka tak, jakby grała je podwórkowa kapela w latach kiedy Grzesiuk rejestrował swoje piosenki. Oczywiście został oryginalny głos Grzesiuka i banjola na której bard Czerniakowa sobie akompaniował. Tak zaaranżowany materiał zajmuje pierwszą płytę tego dwupłytowego albumu. Drugi krażek to oryginalne wykonania Grzesiuka, poddane jedynie remasteringowi.
Trudno oceniać ta druga płytę, dziś już jest to legenda. Jako że te wykonania w postaci dwóch analogowych krążków znam od dzieciństwa – nie odważę się na ich ocenę. Tym bardziej jednak czuję się zobligowany do napisania o płycie pierwszej, zatytułowanej „Piosenki w nowych aranżacjach”.
Od razu na wstepie przyznam że dziwię się że do projektu nie zaproszono muzyków znanych z kapel ulicznych, których wciąż w Warszawie niemało. Mam wrażenie że jazzowi muzycy trochę przekombinowali… ale po kolei. Zaczyna się od naprawdę świetnej aranżacji „Grunt to rodzinka”. Wszystko brzmi naprawde profesjonalnie, ale ile znacie kapel ulicznych grających na cymbałkach ? Bo ten to instrument pobrzekuje w utworze. Dziwne to troszkę. Znacznie lepiej (mimo cymbałków – tu jest ich mniej) brzmi „Choć z kieszeni znikła flota”. Świetny klimat wprowadza tam akordeon (z informacji we wkładce wynika że sztuczny, ale brzmi dobrze). Podobnie „U Bronki wstawa…” (czy aby w oryginale nie było „… w Stawach”, ale pewnosci nie mam). Tu jeszcze skrzypce dodają odpowiedniego klimatu.
Pod szyldem „Wyznań skruszonego ochlapusa” kryje się swoisty warszawski evergreen – „Komu dzwonią, temu dzwonią”. Piosenka ta kilka lat temu była jednym z wiekszych hitów Szwagierkolaski. W sumie nie da się chyba nie wspomnieć o tej formacji, gdyż jest ona współodpowiedzialna za renasans zainteresowania Grzesiukiem. Nowy aranż zaprezentowany na tej płycie jest oczywiście znacznie bardziej tradycyjny od tego co zaprezentowali Szwagrowie. Walczykowe „Święta u Sztachetów” ozdabia z kolei klarnecik. Co prawda w tle gdzieś przewijają się owe nieszczęsne cymbałki, ale do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.
„Kaziu nie bądź kiep” to z kolei czaująca mandolinka w tle. W „Rum Helce” z kolei pojawia się trąbka. Właściwie w każdym utworze pojawia się jakiś instrumencik, grający coś na kształt prostej solóweczki, ma to swój urok, gdyż może się kojarzyć własnie z ulicznym graniem.
Zastanawiam się czy odrobinkę nie zwoniono piosenki „Gienio Piekutoszczak”, ale aranżerom i tak należą się tu brawa, bo utwór w formie w jakiej jest tu pokazany nie nalezy do najprostszych. „Bujaj się Fela” z fajnym akordeonowo-skrzypcowym wstepem i mandoliką w refrenie też jest przykładem pomysłowego podejścia do utworu.
Nie podoba mi się zbytnio nieco cyrkowa aranżacja wstawki w „Niech żyje wojna”, oraz podobny motyw w „Siekiera, motyka”. To piosenki z wojennej Warszawy, a nie z czasów hiszpańskiej rewolucji. Reszta brzmi całkiem miło. Nieco zmieniono chyba również wstep do zwrotek i refrenu w piosence „Z szacunkiem, panie Feluś”, a może po prostu mnie sie tak wydaje. Aczkolwiek jest to ciekawy zabieg.
„Ballada o Felku Zdankiewiczu” zawsze była moją ulubioną piosenką z repertuaru Grzesiuka. Może dlatego razi mnie w tym utworze nieco płasko brzmiący podkład który dodano. Znacznie lepiej jest w „Nie masz cwaniaka nad Warszawiaka” (przy okazji informacja dla osoby robiącej, świetną skądinąd okładke – „Warszawiak” pisze się przez duże W). „Bal na Gnojnej” to chyba najbardziej uwspółcześniona wersja. Nieco dansingowy aranż dobrze się z tym utworem komponuje. Niemal czuć nasączony dymem klimat mrocznej knajpy.
Płytę zamyka wiazanka pięciu zagranych już wcześniej utworów. Kto wie, może przeznaczona do emisji radiowej. Jeśli tak, to nie wróżę mu powodzenia, po prostu pocięto fragmenty i troche niedbale je zmontowano. Zabieg wskrzeszenia piosenek w nowej formie uważam za udany, choć nie wiem czy płyta zdobędzie taką popularność jak wersje Szwagierkolaski, a przy okazji pewnie bedzie też sporo głosów krytycznych. Natomiast ja bym bardzo tą płytę chwalił… gdyby nie cymbałki.


Taclem

Smugglers „Still Smuggling!”

Kilka lat temu Smugglersi odkryli w polsce brytyjskiego folkrocka. Ich nagrania, które znalazły sie na kasecie „Nagroda publiczności” (sesja nagraniowa za jaden z krakowskich festiwali Shanties) korzystają ze spóścizny takich kapel jak Fairport Convention czy Albion Band. Dziś muzyka Smugglersów jest jeszcze bardziej dojrzała, ale jednocześnie nie traci na tym łatwość odbioru.
Właściwie niewiele jest na tej płycie muzyki zupełnie nowej, ale nawet standardy, choć piosenki zaprzyjaźnionych ze Smugglersami twórców (np. Rysia Muzaja – ex Smugglersa) zyskują tu zupełnie innego wymiaru. Urockowienie marynarskich ballad udało się doskonale.
Nawet „Whiskey in the Jar” zagane (tu jako „Pod Jodłą” – z tym tekstem wykonywał to „prasmugglersowy” zespół Packet w latach 80-tych) na popularną ostatnio modłę Thin Lizzy brzmi jakoś wyjątkowo świeżo i soczyście. Warto zwrócić uwagę na dwa zupełnie nowe utwory. Pierwszy z nich to „Gigant”, utwór Stana Rogersa. Bardzo fajna klimatyczna ballada. Z kolei w „Piosence na koniec”, utworze z repertuaru grupy Irish Rovers, Smugglersów wspomagają Jacek I Beata Jakubowscy z Krewnych i Znajomych Królika. Urocza to kolaboracja i wspaniałe zakończenie płyty.
Właściwie w płycie podoba mi sie prawie wszystko… poza okładką. Wydawca nie mogł się zdecydować czy chce okładke dla grupy czy reklamę sponsorowi. Sami o sobie mówią że są morskimi folkrockowcami. I jest w tym 100% prawdy. Na „Still Smuggling!” mamy więcej rockowego ognia niż na niejednej płycie popularnych ma rockowej scenie wykonawców.


Taclem

Smugglers „Nagroda Publiczności”

Ta stara już kaseta powinna znaleźć się w posiadaniu każdego szanującego się fana muzyki folkowej. Miała ona kilka wydań (każde z inną okładką) i być może da się ją jeszcze gdzieś znaleźć. Ta płytą Smugglersi pokazali że u nas też można. To pierwszy w polsce poważny folkrockowy materiał w stylu wyspiarskim. Zapomnijcie o pseudofolkowych próbkach z lat 60-tych i 70-tych, to właśnie Smugglersów powinno się nazwać pierwszym polskim zespołem folkrockowym.
Niewątpliwie czuć w tych nagraniach piętno angielskiego Fairport Convention i spokrewnionej z tym zespołem kapeli Albion Band. Z resztą muzycy przyznają siędo tego otwarcie. Poza jednak kawałkami brytyjskimi (tradycyjnym „Poor Old Horse”, „Our Own Noise Club” – Martina Allcock’a z Fairport, „Mock Morris’92” – Ricka Sandersa – też z Fairport) mamy tu odrobinę klimatów okołoceltyckich (szkockie „Hieland Laddie”, oraz prawdopodobnie irlandzkie „Matthew Anderson”), piękną „Pieśń Powrotów” Iana Woodsa w przekładzie Marka Siurawskiego, oraz najważniejsze, czyli polskie utwory.
Na pierwszy ogień Smugglersi wzięli „Piosenkę trampową”, stary utwór którego szukać można w najstarszych śpiewnikach morskich. Dodano do niego instrumentalną miniaturkę „Sztorm” autorstwa Józka Kanieckiego – skrzypka zespołu. Dzięki temu kawałek zabrzmiał bardziej… w stylu Fairport Convention. Druga przeróbka żeglarskiego klasyka, to nieco zapomniana, a odkurzona przez Smugglersów „Ballada A”. Oba utwory bardzo udane. Ostatnią piosenką z tej listy są „Powroty II” autorstwa Krzysztofa Jurkiewicza. Jak sam mówi jest to podobna sytuacja jak w jego starszej piosence „Powroty” (nagranej z zespołem Słodki Całus od Buby”), tyle że widziana jakby od „drugiej strony”. Dlatego też do zaśpiewania tej piosenki zaproszono obdażoną pięknym głosem Iwonę Kowalik (jeśli się nie mylę śpiewającą wówczas w zeglarskim girlsbandzie Stanpo).
Ciekawa sprawa wiąże się z piosenką „Matthew Anderson”, którą chłopaki pożyczyli z zespołu Packet (zarejestrowana na jedynej kasecie kapeli – „Fregata z Packet Line”). Na okładce jak byk pisze że to na motywach piosenki „Missionary’s Child” grupy Irish Rovers. Jestem niemal pewien że IR nie nagrali kawałka pod takim tytułem. Jak na razie pozostaje to dla mnie tajemnicą.
Jeszcze jedna ważna sprawa. Pierwszy nakład kasety zawierał dodatkowy utwór „Wiązanka melodii kaszubskich”, oraz adnotację, że znalazł się on na kasecie bez zgody zespołu. W późniejszych wersjach tego kawałka nie ma. Jest on dopiero na kasecie grupy Szela, czyli zespołu który powstał właśnie na bazie tego sładu Smugglers (czyli bez Grzegorza Tyszkiewicza, gdyż nie uczestniczył on w tych nagraniach).
Jak już wspomniałem pozycja z kategorii „Musisz Mieć”.


Taclem

Słodki Całus od Buby „Pańska 7/8”

Drugi materiał studyjny zarejestrowany przez trójmiejską grupę. Różni się nieco od pierwszego, wydanego na kasecie, na którym dominowały klimaty folkowo – studencko – turystyczne. Płyta „Pańska 7/8” to już trochę nowszy materiał, zawiera bardziej miejsko-folkowe oblicze grupy, znane bywalcom koncertów zespołu. Całusom nie obcy też blues, aczkolwiek nie sięgają po standardy, a jedynie zabarwiają swoje utwory odrobiną bluesowych barw. Mają ku temu możliwości i dość optymalny skład do takiego grania – dwie gitarki elektryczne (z czego jedna bardziej :)), gitara akustyczna 12-strunowa, dwie harmonijki ustne, bas i perkusja.
Muzycy, poza Kapciem i Medykiem, znani są z innych trójmiejskich kapel. Jurkiel grał ze Smugglersami, Packetem, Szelą a obecnie też z Gdańską Formacją Szantową. Perkusista Szkieletor przewinął się przez wiele folkrockowych formacji (Smugglers, Krewni i Znajomi Królika, Szela) i rockowych grup (choćby zespół Paru). Gitarzysta Mariaszek dał się poznać w Smugglersach i wczesnej Szeli. Olek, basista grupy, to też swego czasu podpora Krewnych i Znajomych. Cały skład Słodkiego Całusa, bez grającego na harmonijce Medyka, współtworzył wraz z kpt. Waldkiem Mieczkowskim formację Broken Fingers Band.
Wróćmy jednak do muzyki. „Miasto którego nie znam” to piękna piosenka o Lwowie. Bluesowa „Środa” to jeden z trójmiejskich hymnów śpiewanych chóralnie na koncertach.
Piosenka „Niemowa” to już inny klimat. Dwie pierwsze piosenki śpiewane przez Jurkiela są dużo weselsze, zaś Kapeć uderza w ton poważny, nieco nostalgiczny. Piosenkę ubarwia świetna sekcja rytmiczna i nieco „dylanowska” harmonijka Medyka. W połączeniu z ostrą solówką Mariaszka mamy długi, nieco rozimprowizowany utwór.
Kolejnym konceretowym hitem jest „Ten jeden raz”. Spokojna balladka, trochę miłosna, piosenka o upływie czasu, nie jedyna z resztą w tym zestawie.
Piosenka „Czaszki” to taki gotycki miejski folk. Na dodatek nieco poetycki. „Bar Na Stawach” to już klimaty nieco turystyczne, jakby taki powrót do żródeł.
Ballada „Zostawiam Wam to wszystko” to jedno z najpiękniejszych pożegnań jakie słyszałem. Gdybym miał kiedyś na stałę wynośić się z mojego miasta i odcinać się od znajomych, to właśnie tak chciałbym się żegnać.
Hymnem wszystkich wielbicieli grupy stała się tytułowa „Pańska”. Świetny kawałek, mówiący tą wesołą i tą smutniejszą prawdę o Gdańsku. Kawałek jest rozkołysany, rozimprowizowany i zawsze entuzjastycznie przyjmowany na koncertach.
Ciężki, „biały” blues rodem niemal z płyt ZZ Top daje o sobie znać w „Optymistycznej”. Brzmienie przesycone dymem papierosów i alkocholem… prawie jak Blues Brothers.
Obyczajowo-folkowy utwór „Wiem” to bardzo nastrojowa a z drugiej strony optymistyczna piosenka. Ten sam optymizm pobrzmiewa w „21-30-40”, to świetny, niemal rock’n’rollowy kawałek. I znów „życiowy”, miejski tekst, wart posłuchania.
Obok nostalgicznych piosenek jest tu też piosenka smutna. To „Ostatnia wigilia bez ciebie”, bardzo poetycka, spokojna i jednoznacznie folkowa ballada.
Zakończenie płyty to skrajnie optymistyczny song „Jeszcze wszystko jest przed nami”. Mam nadzieję, że rzeczywiście tak będzie.
Warto wspomnieć o tekstach. Z jednej strony dość poetyckich, wartościowych, z drugiej lekkich, nieco frywolnych. Przyznam że są to naprawde dobre liryki, trochę szkoda że zespół tak dobry nie zdobył jeszcze należnej mu popularności. Może kolejna płyta pozwoli im zaistnieć nieco bardziej madialnie.


Taclem

Page 274 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén