Page 272 of 285

Ciunas „Celtic Tiger”

Ciunas to kapela powstała w Austrii. Załozył ją Eddie McLachlan, a więc człowiek związany z kulturą celtycką z racji urodzenia, ex-lider grupy The Gravel Walk. Dobrał sobie do nowego zespołu swoją żonę – Sonję McLachlan (wokal, bas, fretless-bass), oraz muzyków austrackich – Regine Schabasser (wokal, akordeon) i Petera Aschenbrennera (multiinstrumentalistę).
Muzyka grupy Ciunas to akustyczny celtycki folk, jednak zdarzają się tu bardzo ciekawe pomysły – jak choćby wykorzystanie saksofonu (w tytułowym „Celtic Tiger” brzmi rewelacyjnie).
Na krążku znaleźć można sporo znanych utworów, jak „I Know My Love” (spopularyzowane niedawno przez połączone siły The Chieftains i The Corrs) „The Long Black Veil” (aranżacja kojarzyć się może z wykonaniem Micka Jagger’a i The Chieftains), czy instrumentalne „Dunmore Lassies”.
Jest też jedna pożyczka – utwór „River of Gems” Davy’ego Spillane’a. To jeden z najfajniejszych utworów na płycie. Świetnie brzmi tam fretless-bass na którym gra Sonja.
Sonja jawi się też jako ciekawa wokalistka. „Siuil A Ruin”, czy „Jug of Punch” w jej wykonaniu to bardzo dobre piosenki. Druga z tych piosenek znacznie odbiega aranżacyjnie od wersji prezentowanej chocby przez The Dubliners.
Eddie jest autorem fajnego instrumentalnego utworu „Celtic Tiger” i piosenki „The Bridge Of Tears”. Nie wiem dlaczego, ale ten drugi, lekko jazzujący utwór jakoś nie bardzo mi odpowiada.
Zaśpiewany a capella „Willie Taylor” to też swoista ciekawostka. Brzmi to jak szanta, z resztą jedna z polskich kapel (nieistniejący wrocławski Chór Wujów) przerabiała ten utwór i prezentowała na rodzimej scenie szantowej.
Płyta ciekawa i dość zróżnicowana, pozostaje mieć nadzieje że Ciunas nie jest projektem jednorazowym.


Taclem

Chieftains „Tears of Stone”

W zasadzie wszystko co potrzeba wiedzieć o tej płycie jest napisane we wkładce.
„Tears of stone” to kolekcja pieśni miłosnych w wykonaniu zespołu The Chieftains i gości, a są to : Brenda Fricker, Anunam, Bonnie Raitt, Natalie Merchant, Joni Mitchell, The Rankins, The Corrs, Sinead O’Connor, Chapin Carpenter, Loreena McKennitt, Akiko Yano, Joan Osborne, Sissel, Eileen Ivers, Natalie MacMaster, Maire Breatnach, Annbjorg Lien i Diana Krall w najpiękniejszej wersji „Danny Boy” jaką słyszałem.
Płyta zdobyła moje uznanie już po pierwszym przesłuchaniu, jest to po prostu świetny kawałek muzyki miłosnej.
Zresztą tego się nie da opowiedzieć tego trzeba posłuchać. Polecam „Tears of stone” wszystkim miłośnikom pięknych kobiecych głosów, dobrej muzyki no i oczywiście zespołu The Chieftains


Adam Grot

Celtus „What Goes Around”

Poprzednia płyta grupy Celtus zdobyła sobie w naszym kraju sporą popularnośc. Byłem tym mocno zdziwiony, biorąc pod uwagę niewielki nakład w jakim ta płyta znalazła się u nas w dystrybucji. Mój egzemplarz gdzieś zniknął… ale taraz mamy drugi album braci McManus, co dowodzi że nie jest to projekt chwilowy.
Celtus romansuje z elektroniką, ale robi to w inny sposób niż popularne kapele world music, czy choćby szkockie Shooglenifty. Więcej tu tajemniczości i mrocznego klimatu. W tym kierunku Celtus zbliża się do niektórych dokonań Clannadu.
„What Goes Around” można nazwać właściwie techno-folkiem, mamy tu bodhran w rytmie funky,a wszystko to osnute celtycką melodią. Wspomniany wyżej tajemniczy klimat dominuje w pięknej balladzie „Breathe”, oraz w „Angel”. Powrót to celtic-funky (tak określano niegdyś Capercaillie) przynosi „Jigsaw” – tytułowa układanka to mariaż muzycznych stylów. Utwór jest raczej zabawą dla muzyków, niż dla słuchaczy. Przynajmniej dla mnie był troszke zbyt udziwniony.
„Changes” to singiel wykrojony z płyty na potrzeby rozgłośni radiowych. Jakoś nie słyszałem go w polskich radiach, a szkoda, może wówczas znalazłby się polski wydawca „What Goes Around”.
Bardzo fajny jest też utwór „Live Again”, choć rytmika taka jak ta nie należy do moich ulubionych, mamy tu do czynienia ze świetnymi partiami zagranymi na uilleann pipes.
„Liberate” to celtycki rap. Takie próby już bywały, ale są na tyle rzadkie że z zainteresowaniem słucha się kolejnych tego typu interpretacji.
Bardzo ładna jest też zamykająca płytę instrumentalna kompozycja „Departure”.
Stylistyka Celtusa nie zmieniła się zbytnio od poprzedniej płyty. Wiadomo że nie spodoba się ona purystom, ale raczej na pewno będą z niej zadowoleni miłośnicy nowinek i brzmień podobnych do Hevii czy Dao Dezi.


Taclem

Celtic Hangover „Run Away”

Akustyczny celtycki folk-rock. Tak chyba najłatwniej można scharakteryzować to co na swojej płycie „Run Away” gra francuski zespół Celtic Hangover. W odróżnieniu od innych kapel ze swego kraju Hangover nie próbują przerabiać tradycyjnych utworów francuskich lub bretońskich. To co grają to współczesny irlandzki (brzmieniowo) folkrock, przy czym autorem większości kompozycji jest pochodzący z Irlandii gitarzysta zespołu – Paul Knighton.
„Run Away” to czwarta płyta zespołu, nie jest to więc kapela początkująca. Słyszymy to od pierwszych minut, kiedy to wita nas utwór „Tamuriatta”, wyjątkowo nawiązujący do klimatu włoskiego, skomponowany z resztąprzez Skrzypka Igora Congedo (Włocha) i Kierana Buffini.
Paul jest autorem większości utworów, a także ciekawym wokalistą. Jego chropowaty wokal przykuwa uwagę, choć może się okazać że komuś się on nie spodoba. Jeśli jednak przyjemność sprawi Wam porywający „World Turned Around”, to dalej powinno być już dobrze. Jeśli jednak tak się nie stanie, to proponuję spróbować jeszcze z „Back In My Own Country” (coś dla wielbicieli Boba Dylana… i Starego Dobrego Małżeństwa), lub świetnym według mnie „The Anarchist”.
Celtic Hangover trzymają się swojej celtyckiej folkrockowej ścieżki, ale nie podążają po niej po omacku. Wiedzą że aby słuchacze zapamiętali zespół musi on czymś zaskoczyć. Tu mamy kilka takich elementów. Są nimi choćby obłędne partie skrzypiec Igora. Podobnie jest z samymi utworami. Poza wspomnianą „Tiamuriattą” drugi utwór instrumentalny – „My Granny Does Yiddish”. Nie muszę chyba pisać w jakim klimacie jest ta kompozycja.
Reasumując: bardzo sympatyczna płyta – bardzo sympatycznego zespołu.


Taclem

Celtae „No Regrets”

Trzech koleżków w spódnicach i babeczka w spodniach… zapowiada się niezła zabawa ! Co prawda płyta oferuje nam tylko muzykę, bez ścieżki multimedialnej, ale nawet po samej tylko muzyce można poznaże Celtae to dość rozrywkowa ekipa.
Brzmienie grupy zbliżone jest do kanadyjskiej szkoły muzyki celtyckiej, choć bliżej im np. do akustycznych utworów Young Dubliners, niż do pop-folkowego Great Big Sea. Wypadałoby usadowić ich gdzieś po środku, obok np. Spirit Of The West.
Najmocniejszymi akcentami na płycie są piosenki, w których trzech wspomnianych wyżej koleżków (Tyree, Nathan i Matt) nie oszczędzają gardeł. Natomiast w instrumentalnych kompozycjach i fragmentach utworów do głosu dochodzi Dana, skrzypaczka grupy. Wtedy też jest bardzo ciekawie.
W nagraniu „No Regrets” wspierało grupę liczne grono znajomych, dzięki czemu brzmienie jest bardzo bogate. Możemy usłyszeć poza gitarami, basem, bodhranem, fletami, akordeonem i skrzypcami (na których grają członkowe zespołu) także dudy, djembe, pianino i dodatkowe skrzypce i rockową perkusję.
Przyznam że szczególnie przypadła mi do gustu jedna z kompozycji Natana MacDonalda – „Merchant Marine”, stylizowana na starą morską pieśń. Została ona dedykowana weteranom kanadyjskiej Marynarki Handlowej.
Również tradycyjne tańce i pieśni brzmią tu bardzo fajnie. Choćby takie „Rocku Road To Dublin”. Niewiele grup wykonało ten kawałek lepiej.
Sporo naprawdę fanych dźwięków, godnych do polecenia kazdemu kto ceni sobie dobrą zabawę w celtyckim klimacie.


Taclem

Carpenter’s Son „Warrior of the Cross”

Chrześcijański folk-rock, nic więc dziwnego, że pierwszym słowem jakie pada na płycie jest „Alleluja”. Otwierający płytę utwór „Forever On” przypomina najnowsze dokonania Albion Band Ashley’a Hutchence’a. I to bardzo dobrze, niewiele jest takich akustycznie brzmiących zespołów. Znacznie bardziej spiritualny klimat panuje w „I’ve Got an Angel”, i „He is Coming”, które przechodzi w folkowe „Fires that Burn”, gdzie ponownie okazuje się, że Patrick Michael Ceasar ma głos podobny do Hutchings’a.
„The Saving Light” ma w sobie coś z balladowego klimatu piosenek Paula Brady, czy w bardziej popowej formie The Corrs. Niektóre elementy muzyki The Carpenter’s Son trudno odnieść do czegoś konkretnego, co dobrze świadczy o kreatywności muzyków. Tak jest choćby z „Angels will be Dancing”, bardzo ładną piosenką w wielkanocnym klimacie z niewielkim udziałem dzieci z zaprzyjaźnionego chóru.
„Hevenly Peace” to jedyny utwór któego Patrick nie napisał sam, do spółki dopuścił grającego na bodhranie mandolinie basistę Tima Renaurda. Utrzymany w lekkim klimacie walczyka utwór nosi niewielkie piętno amarykańskiego folka spod znaku Boba Dylana.
Jak już wspomniałem dla muzyków ważne jest chrześcijańskie przesłanie, wszystkie piosenki są swego rodzaju modlitwami, a o ich sile opowiada piosenka „Power of Prayer”. W większosci utworów w warstwie wokalnej przewijają się delikatne elementy gospel. Za to „The Difference” można uznać za balladę w stylu… „new romantic”. A to za sprawą double bass Tima i stylizowanych na organy hammonda klawiszy na których gościnnie zagrał Bruce Carabine. „There Go the Tears” klimatem kojarzy się z ballada „Wind in the Willows”. Dopiero w połowie zmienia się nieco melodia i znowu wchodzimy w folk-rockowe rejony Albion Band.
„Jesus, Jesus, Jesus” najbardziej ze wszystkich piosenek przypomina gospel & spirituals. Zapewne dlatego że wykonano go a capella.
W tytułowym „Warrior of the Cross” wykorzystano nie tylko możliwości studia (nakładanie wokali), lecz również na zakończenie wpleciono refren ze szkockiego „Loch Lomond”. Z kolei w zamykającym płytę „The Carpenter’s Son” znalazł się „Swallow Tall Jig”.
Urokliwa, spokojna płyta, dla tych, którym podobnie jak mi podobały się ostatnie albumy Albion Band. Kto wie. moze znajda tu też coś dla siebie sympatycy Starego Dobrego Małżeństwa ?


Taclem

Capercaillie „Sidewaulk”

Jeśli ktoś poprosiłby mnie o wskazanie najlepszej według mnie kapeli celtyckiej, to bez wachania wskazałbym wczesne Capercaillie. Później z zespołem było już troche gorzej, choć dość wysoki poziom zawsze utrzymywał.
„Sidewaulk” zaczyna się ciekawie zaaranżowaną pieśnią „Alasdair Mhic Cholla Ghasda”. Zmierzył się z nią później zespół Clannad (na płycie „Lore”), ale Capercaillie wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko. Instrumentalny „Balindore” z klangującym basem bardzo radośnie zastraja nas przed chwilą zadumy w postaci „Fisherman’s Dream”. Piękna ballada, którą w Polsce wykonywał kiedyś zespół Maidens z Darią Druzgałą (później grupa De Su) na wokalu. Żywszy klimat proponuje nam wiązanka reeli zatytułowana „Sidewaulk Reels”. I za chwilę znów wracamy do spojniejszych klimatów w „Iain Ghlinn’Cuaich”. Wypośrodkowanie między żywiołowymi tańcami a balladami daje kolejna piosenka – „Fosgail an Dorus-Nighean Bhu” z ciakawym gaelickim zaśpiewem i niemal jazzującą wstawką w środku utworu.
W Capercaillie zastanawiająca jest pewna transowość. Widać to wyraźnie w utworach instrumentalnych, takich jak „The Turnpike”, przeplatające się motywy muzyczne, często powterzalne, wręcz zapętlone, nie sprawiają wrażenia monotonii. Muzyka Capercaillie (zwłaszcza ta żywsza) po prostu nie może nużyć.
Ballada „Both Sides the Tweed” jest dość znana, napisał ją Dick Gaughan i przyznam, że mimo iż wersja śpiewana tu przez Karen jest ładna, to wolę surową wersję autora.
W przeplatance piosenek i tańców przyszła pora na instrumentalny „The Weasel”, skoczną wiązankę tańców.
Płytę kończy spokojne i wysiszające „Oh Mo Dhuthaich”, jakby żywcem wyciągnięte z płyt Clannadu z najlepszego okresu.
Szkoda że Capercaillie nie decyduje się na wznowienia starych klasycznych już albumów, takich jak ten.


Taclem

Capercaillie „Delirium”

Postanowiłem powychwalać trochę jedną ze swoich ulubionych płyt. Jak już kiedyś wspominałem w temacie „Capercaillie” próżno wymagać ode mnie bezstronnej oceny. Całe szczęście ten album zyskał uznanie nie tylko moje, ale również słuchaczy muzyki folkowej. W repertuarze Capercaillie wiele jest współczesnych piosenek, współcześnie brzmiących, lecz niekiegy pisanych np. w języku gaelic. Taki jest też album „Delirium”. Słyszałem tę płytę setki razy i wciąż trudno mi znaleźć słowa do opisania tej muzyki. Album zaczyna „Rann Na Mona” – wspaniały utwór, który doskonale tłumaczy dlaczego muzykę zespołu nazywa się niekiedy „celtic funky”. Podobnie jest z „Cape Breton Song”. Z kolei piękne ballady, śpiewane cudownym głosem Karen Mathieson wprowadzają nastrój zadumy, melancholii. Zwłaszcza „You Will Rise Again” to cudny utworek, perełka.
We wczesnym stadium rozwoju (np. płyta „Sidewaulk”) Capercaillie kojarzyło mi się z wczesnym Clannadem, albo z tym, co później grał zespół Altan. Na „Delirium” jednak dochodzi do głosu własna inwencja muzyków i płyta zachwyca oryginalnością. Obecnie jast już kilka zespołów próbujących grać podobnie, a i Capercaillie niestety troche się zmieniło.
Świetnie brzmią też utwory instrumentalne – jigi i reele („Kenny MacDonald’s Jigs”, „Dr. MacPhail’s Reel” i „Islay Ranter’s Reels”). Zagrane są żywo i skocznie, a jednocześnie jakby transowo. Szkoci potrafia grać motyw wkółko nie powodując zmęczenia słuchacza.
Polecam każdemu komu wpadnie w łapki ta płyta.


Taclem

Zespół Reprezentacyjny „Za nami noc”

Kompaktowa reedycja to za dużo powiedziane. Na płycie CD-R z kserowana okładką otrzymujemy archiwalny materiał w wykonaniu Zespołu Reprezentacyjnego. Nagrania pochodzą z 1985 roku z „Wieczorów pieśni Lluisa Lacha”.
Folkowy na tej płycie jest przede wszystkim repertuar. Lluis Lach to bard Katalonii z czasów dyktatury gen. Franco. Jego największym przebojem jest utwór znany u nas jako „Mury” (na tej płycie „Mur”) w adaptacji Jacka Kaczmarskiego. Zespół Reprezentacyjny wykonuje pierwszą zwrotkę w oryginale. Na pewno dodaje to uroku. Całość ma co prawda wartość głównie archiwalną, ale słucha się tego bardzo dobrze. Aranżacje również przywodzą na myśl płyty Kaczmarskiego. Po wysłuchaniu całości warto poszukać oryginałów.
Co do wydania to jeszcze jedna uwaga: prezentowany spis tytułów dotyczy tylko okładki. Na płycie wyglada to nieco inaczej.


Taclem

YesKiezSiurumem „Z Aniołami”

Poetycki folk-rock ? No inaczej chyba sie nie da określić tej krakowskiej grupy, choć i to niezbyt ściśle opisze muzykę.
Yeskiesi są poetyccy inaczej niż Stare Dobre Małżeństwo i inaczej folkrockowi niż np. Rzepczyno Folk Band. Nie brak w ich muzyce melodii wesołych i nastrojowych. Większość tekstów i muzyki tworzy wokalista i gitarzysta – Piotr Podgórski. Sięgają też po wiersze, choćby Tetmajera, Leśmiana czy Jasieńskiego. Niekiedy nieco do nich dodają. To ważne, gdyż w takiej muzyce teksty zazwyczaj są conajmniej równie ważne jak muzyka.
Muzyka jak już wspomnialem jest folk-rockowa. Instrumentów tu nie brakuje, oprócz mardziej folkowych, jak flet, akordeon czy choćby darabuka mamy też żadziej spotykane w takiej muzyce, jak piano, czy trabita. Warstwa muzyczna niewątpliwie zyskuje na mnogości instrumentów.
Pora by napisać coś o piosenkach. Zaczniemy od tych bardziej poetyckich, spokojniejszych. „Pod osłoną dnia” udaje się zaspołowi zawędrować w rejony zbliżone do Wolnej Grupy Bukowiny, ale o nasladownictwie nie może raczej być mowy. Zwraca uwagę ciekawy wokal wspomnianego już Piotra Podgórskiego. Bardzo fajnie brzmi tu altówka, na ktorej gościnnie zagrał Michał Woźniak. „Olejek wonno-bursztynowy” w którym pobrzmiewa fagot, ma klimat, przy którym nie trudno byłoby wyobrazić sobie zamglone jeziora w szkockich górach, czy też piekną, rodzimą Dolinę Pięciu Stawów. „Po burzy” zaczyna się melorecytacją, jakby wprost z płyt Michała Żebrowskiego. To jeden z najspokojniejszych utworów na całej płycie. W tle mamy akordeonową melodyjke kojarzącą się mi osobiście trochę ze wschdnią muzyką, a trochę z klimatami żydowskimi. Utwór tytułowy – „Z aniołami” – zaczyna się fortepianową frazą jakby rodem z pieśni Grzegorza Turnała. Da się tu też dopatrzyć czegoś z grupy Pod Budą. Czyżby to wpływ miasta w którym Yeskiesi grają ? Nie ujmuje to jednak nic samej kompozycji, gdyż ta jest bardzo dobra. „Wigilijny wieczór” ma nieco knajpiany klimat, tak sobie myślę, że gdyby partie zagrane przez piano były odegrane przez flety i skrzypce, to utwór byłby pewnie bardzo celtycki. Za to zdecydowanie celtyckim charakterem obdarzona jest piosenka „Bretońska”. Choć i w niej możnaby doszukać się innych wpływów.
Mam wrażenie że zadeklarowanym folkowcom bardziej spodobają się te szybsze utwory YesKiezSiurumem. „Zanim przyjdzie śmierć” z początku płyty podobać się może sympatykom grupy Jak Wolność To Wolność. „A dziś w nocy” ma lekko irlandzki feeling. W piosence „But w butonierce” znany wiersz Bruna Jasieńskiego zyskał niemal kabaretowa oprawę. Wesoła melodia pasuje bardzo dobrze do tekstu. „A jak już będziesz…” to lekki i zwiewny utwór, w prosty sposób przybliża kolejny wiersz znany ze szkoły. Początkowo nawet nie wiedziełem ile ta płyta ma walorów edukacyjnych. „Pociąg” zmierza najwyraźniej w kierunku dźwięków eksploatowanych przez grupę VooVoo, co chocby po zaśpiewach musi nam się kojarzyć.
Całość płyty spinają utwory „Intro” i „Autro” będące takimi niby-etnicznymi zaśpiewami. Brzmi to bardzo fajnie, właściwie to tak jakby połączyć klimaty afrykańskie z naszą góralszczyzną. Góralszczyzną ? Ano tak, sam fakt, że gościnnie w utworze „Intro” nuci Andrzej Dziubek, niestrudzony lider De Press, musi już nadać lekko góralskiego klimatu.
Polecam zaopatrzenie się w pigułkę pozytywnej energii, jaką jest ta płyta.


Taclem

Page 272 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén