Page 261 of 285

Lynch The Box „Summer’s Gone”

Grupa Lynch the Box to jeden z bardziej tradycyjnie brzmiących zespołów na niemieckiej scenie muzyki celtyckiej. Słuchając nagrań tego tria można odnieść wrażenie że inspirację stanowiły dla nich zarówno klasyczne zespoły (Planxty, Boys of the Lough), jak i znacznie młodsze kapele (Lunasa, Kila). Mieszanka jest naprawdę zacna. Słucha się tej płyty z dużą przyjemnoiścią. Brzmienia mieszają się niekiedy w trakcie jednego utworu, co daje ciekawy efekt, zwłaszcza w tańcach (choćby tytulowy zestaw jigów „Summer’s Gone”).
Lynch the Box sięgnęli też po dość ciekawe utwory, zwłaszcza piosenki. „Creggan White Hare” Andy Irvine’a, „The Mero” Pete’a St.Johna i „My Heart It Belongs To She” Andy M. Stewarta to jedne z ciekawszych współczesnych piosenek folkowych.
Ale Lynch the Box sięga też do bardziej tradycyjnych źródeł. Wszystkie tańce należą do tej właśnie kategorii, podobnie, jak piosenki „Newry Highwayman” i „Blacksmith”.
Na szczególną uwagę zasługuje niepokojące, pełne napięcia wykonanie „The Mero”. Jedno z najlepszych jakie znam.
Z kolei w „Blacksmith” grupa zadłużyła się nieco u angielskiego Steeleye Span, zwłaszcza w kwestii aranżacji wstępu.
Mnie osobiście najbardziej podobały się tu piosenki, jako że wokalista – Matthias Rulke – obdarzony jest naprawdę fajnym głosem. Jednak wielbiciele melodii z Zielonej Wyspy też znajdą tu coś dla siebie.

Taclem

Lunasa „The Merry Sisters of Fate”

Przyznam ze znajac poprzednie nagrania Lunasy z wielkim apetytem oczekiwalem przesluchania tej plyty i juz na wstepie przyznam, ze sie nie zawiodlem.
Celtyckie granie w wykonaniu tego zespolu tchnie swiezoscia, której brak juz niektórym starym folkowym wyjadaczom. Lunasa nalezy do czegos, co na wlasny uzytek nazwalem Nowa Fala Muzyki Celtyckiej. Pierwszym zespolem który do tego nurtu zaliczylem byl oslyszany kilka lat temu Old Blind Dogs. W przypadku obu tych kapel zachwyca lekkosc i jakas taka naturalnosc slyszana w kazdym niemal dzwieku.
„The Merry Sisters of Fate” to dosc róznorodna plyta, aranzacje powoduja, ze mozemy zapomniec o jakiejkolwiek monotonnosci.
Nie bede tym razem rozpisywal sie o poszczególnych utworach, napisze tylko, ze dla fanów tradycyjnej muzyki celtyckiej to pozycja obowiazkowa!

Taclem

Luka Bloom „Salty Heaven”

Spokojna i stonowana płyta w lekko rockowych barwach. Początkowe nagrania przywodzą na myśl raczej wolniejsze utwory U2 niż folkowe piosenki Christy Moore’a – brata Luki. Mimo że pobrzmiewają w nich skrzypce nie mają typowego dla irlandzkich piosenek brzmienia. Takie rockowe brzmienie może zaskoczyć, jako że Luka spędził koło 10 lat podróżując po świecie z gitarą akustyczną.
Więcej folkowego feelingu niesie ze sobą „Ciara”, chyba największy jak dotąd przebój Luki. Podobnie jest z „Rainbow Warrior”. Nie jest to jednak znana u nas piosenka Kena Stephensa, a autorski utwór Luki z francuskim refrenem.
Wydaje mi się że w tym przypadku nie ma sensu opisywać poszczególnych piosenek, warto za to napisać, że po płytę powinni sięgnąć miłośnicy dobrych i niebanalnych utworów. W wiekszości są one spokojne, czasem dzieją się w nich ciekawe rzeczy np. w warstwie rytmicznej.

Taclem

Loreena McKennitt „The Mask and Mirror”

Zdecydowanie najlepsza pozycja w dyskografii tej kanadyjskiej artystki. Przez bardzo długi czas był to dla mnie najlepszy celtycki album jaki znałem. Celtycki ? Cóż masa tu kulturowych wpływów, jednak zarówno gra Loreeny, jak i zaproszonych muzyków (Donal Lunny, Davy Spillane) decyduje o takim właśnie charakterze płyty.
Płyta „The Mask and Mirror” to również album który przysporzył artystce największej popularności. Swoisty romans muzyki celtyckiej z art-rockiem, world music i new age dał niespodziewanie dobre rezultaty.
Inspiracji jest tu niesamowicie dużo – od poetów (W.B. Yeats „The Two Trees”, W. Shakespeare „Prospero’s Speech”), przez muzykę tradycyjną („The Bonny Swans”) aż po własne doświadczenia z podróży („Marrakesh Night Market”, „Santiago”). Wiele spośród tych utworów znalazło się później na soundtrackach różnych filmów i seriali. Powód jest prosty – to muzyka bardzo plastyczna.
„The Mystic’s Dream” to chyba najbardziej charakterystyczny utwór z tego zestawu. W tym jednym utworze Loreena bija na głowe czołowe twórczynie muzyki mistyczno-celtyckiej, jak Enya czy Maire Brennan. Nie pozostawia też złudzeń że jest świetną wokalistką.
Kto jeszcze nie słyszał tej płyty – serdecznie polecam.

Taclem

Levellers „Zeitgeist”

Mglisty i dżdżysty dzień. Aby wstać do pracy i móc robić coś więcej niż tylko o ospale gapić się w monitor, potrzebowałem czegoś jeszcze, poza kubkiem gorącej kawy. Walkman był dobrym rozwiązaniem. Jeśli jedzie się do pracy ponad godzinę, to można sobie uprzyjemnić czas słuchaniem muzyki. Wahałem się pomiędzy pierwszą płytą The Clash a czymś Carrantuohilli. No i stanęło na Levellersach.
Jako że moje dwie ulubione płyty („Levelling The Land” i „Waepon Called The Word”) mam tylko w postaci CD, musiałem zadowolić się późniejszymi nagraniami grupy. Z domu wyszedłem przy dźwiękach „Hope Street”, radosnych i skocznych, z fajnym riffem. To jeden z większych przebojów grupy (teledysk w MTV i wysokie pozycje na listach).
Faktycznie wybór płyty był dość dobry, bo kilka tu kawałków niemal punkowych, a Jon niekiedy wcale nie oszczędza swych skrzypiec. Do tramwaju wsiadałem przy spokojnych, jak najbardziej folkowych rytmach „Maid Of The River”.
Zmiana środka komunikacji przy akompaniamencie „Fantasy”, lekko punkowego i dość radosnego utworu. Hmmm… to już druga strona kasety. Bardzo lubię „PC Keen” i „Leave This Town”. Ogólnie płyta znacznie lepsza od swej poprzedniczki (mowa o studyjnym albumie „Levellers”) i następczyni („Mouth To Mouth”).
Należy dodać że to pierwsza płyta, której reedycji dokonano oficjalnie w Polsce. Podobnie było z kolejną („Mouth to Mouth”), oraz ze składanką typu „the best” („One Way Of Life”). Chyba jednak kiepsko się sprzedawały, skoro ostatni album („Hallo Pig”) już nie doczekał się reedycji.
Wyjątkowo mało tu New Model Army (za ich kontynuatorów uznawano kiedyś Levellersów), ale to chyba dobrze, w końcu to zespół Levellers nie NMA.

Taclem

Levellers „Subway Songs”

Akustyczny bootleg z niepublikowanymi utworami Levellersów. W rzeczywistośi mamy w większości przypadków do czynienia z utworami wykonywanymi przez Marka Chadwicka z towarzyszeniem gitary. Troche brakuje w nich magicznych skrzypków Jona. Dopiero w „Comin’ Up” mamy bogatszą nieco aranżację (klawisze).
Za utwory „Take Me Higher”, „Sticks And Stones”, „Subway Blues” brzmią jak stare demo, lub nagrania z konsolety na jakims koncercie.
Większość piosenek ma jednak dobrą jakość. Spokojnie mogłyby się stać pełnoprawnymi utworami Levellersów, choć przeważają delikatne i nostalgiczne kompozycje, a całość kojarzy się bardziej z wczesnymi dokonaniami zespołu.
Doskonałym przykładem jest „Too Many Years” – nie założyłbym się czy nie słyszałem tego utworu w wykonaniu Levellersów… może w nieco innej wersji, ale coś mi mówi…
Ciekaw jestem czym były w pierwotnej wersji te piosenki…? Demonstracyjne wersje utworów które nie znalazły się żadnej z płyt ? Ale na takich odrzutach znalazłyby się też ścieżki nagrane przez reszte muzyków. Więc może pomysł solowych nagrań Marka, do których w rezultacie nie doszło ?
Mimo iż poziom nagrań jest nierówny, a jeszcze różniej jest z och jakością warto posłuchać pomysłów zupełnie niekomercynych, niekiedy bardzo ciekawych.
Dystrybucja zajmuje się wydawca bootlegu – Oficjalny Fan Club -On The Fiddle.

Taclem

Levellers Acoustically with Rev Hammer „Too Drunk in Public”

Koncertowy bootleg to zazwyczaj kiepskiej jakosci nagrania z konsoli (rzadko) lub z magnetofonu (częściej). Tu jednak mamy ładnie nagrany półoficjalny bootleg, stanowiący kontynuację płyty „Drunk In The Public”. „Wydawcą” jest oficjalny fan klub zespołu.
Zaczynamy od od zapowiedzi świątecznego koncertu The Levellers z Revem Hammerem (odbył się 23.12.1997 w Ashburton). Kilka dźwięków, chwila ustawiania i zaczynają. Na początek idzie dość już stary utworek „The Road” – jako że dwie pierwsze płyty należą do moich ulobionych, wręcz kocham ten utworek. Lista utworów nie była chyba układana. Rev zaczyna „Celebrate”, Mark śmieje się i zaczyna śpiewać. Miłą atmosferka, o to chyba chodzi.
Następny jest hicior z MTV – „Beautiful Day”, przerwany zabawną gadką, Mark z resztą śmieje się tu wyjątkowo często. Jak pozostałe utwory i ten zagrany jest akustycznie. W sumie to mamy w ten sposób dwupłytowy album „Levellers – Unplugged”.
Najlepsza, według mnie, ballada Levs’ów „Another Man’s Cause” wychodzi też świetnie, choć są małe różnice w tekście. W tle słychać że cały czas publiczność śpiewa z Markiem.
„Elation” w wersji akustycznej, podobnie jak wszystkie te piosenki, brzmi bardziej folkowo niż ostatnie studyjne dokonania Levellers.
„Musical Folk Group” śpiewa Rev Hammer, mamy tu do czynienia z żartobliwym utworkiem o kapeli folkwej. „Sea of Pain”, jeden z utworów, dla których zbiera się bootlegi – nie ma go na płytach studyjnych. „Paling Of The Moon” i znów Hammer. Tym razem klimatu dodaje tu Jon… ech te skrzypki…
„Punch Drunk” to z kolei stary rock’n’roll, ocierający się mocno o bluesa. Świetny w pubowym klimacie. Do starych levellersowych klimatów (tym razem z trzeciej płyty) wracamy w rytmie „Dirty Davey”.
„Burford Stomp” to typowy dla muzyki Levellersów punk-folkowy wałek, nawet w wersji akustycznej nie traci żywiołowości. Wstęp do „River O ” trochę się chłopakom posypał, zaczęli więc od nowa. Świetny kawałek, zwłaszcza jako duet Marka i Reva.
Warto poszukać tej płyty, wątpię by ktoś w Polsce chciał ją sprzedać w komisie, ale są w tym kraju miłośnicy Levellersów i na pewno kilku ją ma.

Taclem

Levellers Acoustically with Rev Hammer „Drunk in Public”

Akustyczny bootleg Levellersów wydany przez fan club. Nagrania pochodzą z czterech różnych sesji w angielskich pubach w roku 1997.
Płytę zaczyna „Together All The Way”. Nienajlepszy utwór na początek, zbyt dramatyczny, choć ogólnie świetny. „Robbie Jones”, jak zwykle bardzo fajny, choć w tytule zniknęło mu „Ballad of…”. Śpiewana przez Reva Hammera „California Bound” ładnie współgra z muzyką graną przez Levsów (zwląszcza brawka dla Jona!).
„Boatman” spokojnie transportuje nas w rejony znane z pierwszych albumów zespołu. Następnie mamy jeden z rzadziej wykonywanych na koncertach utworów – „CardBoard Box City”. Mam wrażenie że Mark miał drobne problemy z tekstem. „Healing” – kolejna piosenka w wykonaniu Reva. Rev kokietuje publiczność wesołą gadką o Van Morissonie, a następnie z powodzeniem go parodiuje.
Do starych piosenek wracamy za pomocą „No Change”, jednej z najlepszych piosenek jakie napisali Levellersi. Z kolei „Is This Art?” to kolejny przykład ciekawej akustycznej wersji utworu elektrycznego. „Julie” – bardzo podobnie do oryginału.
„Caledonian Rain” napisane przez Hammera, a potem juz hity Levellersów. Na zakonczenie wiazanka instrumentalna i przebojowe „One Way”.
Warto poszukac, nie jest to z znów tak trudne do zdobycia wydawnictwo.

Taclem

Levellers „Levelling The Land „

Druga płyta zespołu z Brighton. Właściwie to już klasyka. Zespoł od kilku lat sukcesywnie niszczy własną legendę, jednak jest ona na tyle trwała, że nowe wydawnictwa Levellersów znajdują nabywców. Moze jestem trochę niesprawiedliwy, ale naprawdę tęsknie za płytami takimi jak „A Weapon Called The Word” czy „Levelling The Land”. Niestety płyty takie nie podbiłyby list przebojów, jak udało się to „Zeitgeist”.
Muzyka zawarta na płycie jest w wiekszości akustycznym folkorockiem z dużą dozą skrzypiec i maksymalną dawką energii, charakterystyczną dla muzyki brytyjskiego kwintetu.
Otwierający album utwór „One Way” to jeden z pierwszych przepojów zespołu i jednocześnie kwintesencja stylu kojarzonego z The Levellers. Wyrazisty wokal Marka Chadwicka dodaje większości kompozycji charakteru. Piosenki śpiewane jakby od niechcenia w rzeczywistości są dobrze dopracowane. Nie bez znaczenia pozostaje też w przypadku piosenek Levellersów warstwa tekstowa. W większości są to utwory zaangażowane, odzwierciedla to z resztą postawa zespołu, który co jakiś czas angażuje się w akcje społeczne. Na szczególne wyróżnienie zasługuje ballada, a właściwie protest-song pt. „Another Man’s Cause”. Pieśń o walce za cudze sprawy, za cudzą religię, o bezsensowności heroicznej żołnierskiej śmierci. Również dwa ostatnie utwory są bardzo sympatyczne.
Polecić tę płytę można zarówno wielbicielom muzyki folkowej jak i fanom brytyjskiego rocka. Niekiedy uznaje się Levellersów za spadkobierców New Model Army. Całkiem słusznie.

Taclem

Levellers „Hello Pig”

Najfajniejsza okładka płyty grupy Levellers jaką widziałem. Mimo to do płyty podchodziłem z obawami. Słyszałem że to najmniej folkowa pozycja w ich dyskografii. Od razu uspokajam, że to nie do końca prawda, ale jeśli tak dalej pójdzie, to kto wie czy zdecyduję się zamieścić tu recenzję kolejnego albumu.
„Happy Birthday Revolution” – czyżby Levsi chcieli się załapać na popularność Che Gevary i Buena Vista Social Club ? No ale nie ma tu takiej muzyki, po prostu piosenka opowiada o kubańskiej rewolucji.
„Invisible” – dziwny utwór, trochę w ich stylu, ale nie do końca. Jakiś taki dancingowy. No i wokal Marka jest w pewnych frazach nieco przesterowany. Całość jedzie mi psychodelią Beatlesów.
Kolejny kawałek to „The Weed That Killed Elvis”. To z kolei jakby ktoś chciał oddać klimat płyty „Achtung Baby” U2. Tylko że ja nie przepadam za ta płytą. No i wreszcie wracamy do starych Levellersów. Fortepian, gitara, mandolina i kolejne instrumenty. „Edge Of The World” to jeden z moich faworytów na tej płycie. Echa starego stylu pobrzmiewają też w „Do It Again Tommorow”, z lekkimi orientalizmami, lecz również z naleciałościami jakiegoś brit popu.
Skrzypce w „Walk Lightly” pasowałyby raczej do Starego Dobrego Małżeństwa niż do Levellersów, piosenka dość spokojna, ale daleko jej do balladowych hitów grupy. „Voices on the Wind” piosenka sama w sobie bardzo levellersowa i ogólnie fajna, ale wykonanie (zwłaszcza wokal i coś co hałasuje) zupełnie nie do przełknięcia.
Musze poszukać wersji koncertowej. „Sold England” utwór trochę nijaki, brakuje mu czegoś, a może czegoś jest za dużo ? Chórki? Ładne głosiki i jeszcze jakieś „uuu” w tle w zwrotkach. O co chodzi ?
„Modern Day Tragedy” – ja przewijam, nie da się słuchać.
No i znowu to co lubię – „Dreams”. Nie można takich płyt nagrywać ? Utwór nie jest doskonały, ale dużo powyżej średniej. W „61 Minutes od Pleading” znów mamy echa muzyki dotąd Levellersom obcej, jednak wracają też na swoje podwórko.
Z kolei „Red Sun Burns” to świetna folkowa (!) ballada. Jeśli ktoś nie chce słuchać całej płyty, niech poszuka chociaż tego kawałka (no i może jeszcze kilku innych). Na zakończenie „Gold and Silever”, też dobry otwór, zalatuje trochę solowymi dokonaniami Boba Geldofa, ale to akurat nie zarzut.
Reasumując płyta dziwna. Nie polecam w całości, ale są kawałki, których cieszę się że nie przegapiłem.

Taclem

Page 261 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén