Page 262 of 285

Les Batinses „L’autre Monde”

Jak przystało na zespół z okolic Quebecku piosenki zaśpiewane są po francusku. Właściwie można by rzec że to muzyka folkrockowa, i byłaby to prawda, lecz jednocześnie spore uproszczenie. Jest tu miejsce na jazz, ragga i inne wpływy. Niekiedy tradycyjne słowa piosenek ozdobiono nowymi melodiami, innym razem zaaranżowano je tylko inaczej.
O możliwościch grupy możemy przekonać się już od samego początku albumu. Utwory „Jobber” i „Chevre” mogłyby grać dwie różne kapele. Pierwszy z nich to jazz-rockowe ragga, drugi zaś to typowy folk-rockowy taniec celtycki z odrobiną orientalizmów na dodatek.
„L’Autre Monde” to przykład tradycyjnej piosenki z nieco zmodernizowaną melodią. W rezultacie uzyskujemy utwór z pogranicza bretońskiego folku i ska. Gdybym usłyszał niektore utwory Les Batinse w radio nie powiedziałbym nigdy że to piosenki ludowe. A w większości tak jest. W piosence „14 36” nawet kiedy pojawiły się skrzypce miałem wątpliwości. Ale notka we wkładce stwierdza jednoznacznie że słowa i muzyka są tradycyjne. Przy okazji tego niezwykle łagodnego utworu warto zwrócić uwagę na niesamowita melodyjność języka francuskiego. Co prawda dialekt z Quebecku ponoć nieco się różni od tego czego uczą w szkołach, ale nie jestem niestety znawcą tego języka i nie wyłapałem różnic.
Kontrastem dla spokojnego „14:36” jest „Jo montfarlow”, piosenka w średnim tempie, ale dość energetycznie zaaranżowana. Bardzo fajnie brzmi tam saksofonowa solówka.
Instrumentalny „Le coq” to funky-folk pełen zaskakujących pomysłów. Przyznam że bardzo lubię kiedy z tradycyjnych, niekiedy dość prostych (nie mówię że zawsze) melodii ktoś potrafi wyczarować coś tak oryginalnego.
Urocza piosenka „Le meunier et le forgeron” ozdobiona jest niepokojącymi, niemal jazz-rockowymi wstawkami, zaś „Germine” jest utrzymana w onirycznym, lekkim i zwiewnym klimacie.
Nie wiem jak jest z tekstem, ale zarówno melodia, jak i klimat utworu „Oremus” kojarzy się nieodparcie z… mszą. Zaś piosenka „Anticosti” mogłaby zostać w taki sposób nagrana choćby przez grupę Malicorne. Surowe, nieco mroczne brzmienie pasowałoby właśnie do tej grupy. Melodia „L’beu” to już powrót w folk-rockowe regiony, nieco w klimacie Tri Yann, choć póżniej klimat nieco się zmienia i muzyka podąża z Bretanii wyraźnie na południowy wschod, by zagniezdzić się gdzieś w klimatach klezmerskich.
„Blanc sein” to znów klimaty bretońskie, druga połowa płyty zdaje siębyć znacznie bardziej folk-rockowa, niż pierwsza, wypełniona różnymi kombinacjami.
Płytę kończy punk-folkowy „Parcometres”, świetna piosenka z tradycyjną melodią, niamal wykrzyczana przez wokalistę. Po niej następuje 85 czterosekundowych fragmentów ciszy i jeszcze króciutka zabawna piosenka a capella.
Ciekawa płyta, pełna zaskakujących elementów. Naprawdę niezły klimat i sporo żywiołowego grania.

Taclem

Lenahan „Hooligans in Suits – Live in U.K.”

Koncertowa płyta chicagowskiego bandu Lenahan nagrana została podczas koncertów we Wielkiej Brytanii. Zespół dowodzony przez Toma Lenahana – Amerykanina o irlandzkim rodowodzie – daje popis tego, co zwykło się nazywać celtyckim rockiem. Gatunek ten jest na tyle popularny, że znalazł swoich kontynuatorów także w Polsce, że wspomne tylko The Bumpers, Przylądek, czy Emerald.
Lenahan nie zapomina jednak że jest zespołem amerykańskim. Znajdują się tu więc przeróżne wpływy obecne w Stanach, o dziwo raczej bez country.
Celtycko-rockowe „The Mind Reels” wprowadzają nas w klimat koncertowej zabawy. Dalej jest podobni, uwagę przykuwa wirtuozerska gra na skrzypcach Clarence’a Ferrari. Tom śpiewa „Lannigan’s Ball”, które przechodzi w „Hideaway” – bluesa z delty Mississipi. Brzmi to jak skrzyżowanie The Pogues z The Blues Brothers.
„Geese in the Bog” udowadnia że Tom poza whistles gra też na dudach. Uzdolniony facet. Dmucha w wielkie szkockie dudy, a sekcja jedzie dalej na rockowo, choć bez karkołomnych wycieczek.
W „Day Ever Comes” poznajemy kolejne oblicze Lenahana – tym razem jako autora piosenek. Nietrudno odgadnąć jak brzmią te piosenki. Oczywiście celtycko-rockowo. Tak czy owak są dość dobre i niebanalnie zaaranżowane, jest miejsce i na skrzypki i na solówke na elektrycznej gitarce. Dotyczy to też kolejnych piosenek, bluesowego „Look to the Mountains”, wspaniałego celtyckiego reagge – „Island in the Storm”, glam rockowego „Drink Takes A Man”, czy niemal punk-folkowego „Hooligans in Suits”.
W kawałkach instrumantalnych Tom daje pograć panu Ferrari, albo sam ostro łoi na dudach. Ciekawostką jest że właśnie kompozycję „Dudelsack Blues” zagrano na wielkich szkockich dudach.
Płyta kryje bonus-tracka, ale jak to z takimi utworami bywa, lepiej nie zdradzać niespodzianki. Fajna koncertówka, a w zanadrzu czeka już najnowsze studyjne dziełko grupy Lenahan, gdy piszę te słowa jeszcze nie ma go na rynku, ale już niedługo ponownie będę mógł napisać o amerykańskich celtic-rockowcach.

Taclem

Lenahan „Brand New Bag”

Niestety kopia, którą otrzymałem od wytwórni nie zawierała okładki, gdyż była to płyta w wersji pre-release. Nie wiem więc czy na płycie grają ci sami muzycy co na „Hooligans in Suits”. Pewnien jestem jedynie lidera – Toma Lenahana, najprawdopodobniej gra tu też wyścigowy skrzypek nazwiskiem Ferrari.
Już początek płyty zapowiada niezłą zabawę z celtyckim rockiem. Melodyjka na dudach szkockich, jazzowe wstawli gitarowe i rytmiczne, oraz wokal stylizowany na hip hop. Niewątpliwie Ameryka odciska tu swoje piętno na muzyce celtyckiej.
W utrzymanym w klimatach jamajsko-skankowych „Marie” mamy dialog szkockich dud z trąbką. Piosenka to dość wesołe ska w średnim tempie. Przy okazji Tom przypomina nam że jest niezłym autorem tekstów. Trudno pisać piosenki w Stanach i nie otrzeć się o country. Wiedzą o tym nawet fani Matallicy, również Tom w Guinnes as Usual” ociera się o rock and rolla w stylu country.
Znacznie bardziej „wyspiarski” klimat panuje w „No Go”, który brzmieniowo pasuje do albumów Fairport Convention z lat 80-tych, złotego okresu w elektrycznej karierze zespołu, kiedy muzycy już nieco okrzepli i wiedzieli co chcą grac.
Wszystkim, którzy lubią spokojne celtyckie utwory przypadnie do gustu „Haven Green”, gdzie na pierwszy plan wysuwa się harfa.
„Island In The Storm” to najlepsze połączenie reggae z muzyką celtycką, jakie można sobie wyobrazić, tu wszystko współgra, niemal tak jak u Trebuni-Tutków z Twinkle Brothers.
Wspomniałem o panu Ferrarim. Jego autorska kompozycja „Bernoulli`s Feet” to niezły popis kompozytorskiego rzemiosła i gry na skrzypcach.
„Nothin” to blues. W sumie brzmi trochę podobnie do tego co zrobił Sławek Wierzcholski na płycie „Przejściowy Stan”. Bluesowy kawalek plus troche etnicznych instrumentów.
Do tradycyjnyh folkowych pieśni rebeljanckich zespół nawiązuję we własnej „Rebel Song”, w której pytają „kto potrzebuje dziś rebelianckich pieśni?”. Zgrabnie i bardzo po irlandzku podany kawałek. Podobnie z resztą jak mieszanka tradycyjnych tańców zatytułowana „Phukktifano”.
Rytmy amerykańskiego folka, country i rock and rolla powracają w „Candle & The Flame”. Zaraz potem Tom mierzy się z utworem jednego z najpopularniejszych irlandzkich dudziarzy – Davy`ego Spillane`a.
Nieco swingująca kołysanka dla Nowego Jorku nabrała ostatnio nieco innego wydźwięku. Został osobno wydany singiel Toma „New York Lullaby”, z którego dochód zasilił konto pomocy ofiarom zamachu z 17 wrzesnia.
Muzyka na tej płycie jest bardzo wyluzowana, ale nie sztuczna. Mimo dość nieortodoksyjnego wykonania, potrafi przyciągnać zarówno folkrockowców, jak i tradycjonalistów. Trudno się dziwić że w tyglu kulturowym jakim są Stany Zjednoczone powstają takie płyty. Jeśli na następnej płycie formacji Toma Lenahana usłyszę oberka, też się nie zdziwię.

Taclem

Lash „Every Direction”

The Lash grają specyficzną odmianę muzyki punk-folkowej, nieco może spokojniejszą. Z jednej strony jest tu trochę typowo punk-rockowej rytmiki i wesołego klimatu, z drugiej zaś trudno odmówić muzykom znajomości folkowej sztuki, oraz pomysłów na ciekawe kompozycje. W większości utworów wiele ma do powiedzenia Mike Lynch – akordeonista zespołu.
Autorem większości kompozycji (poza tradycyjnymi i „The Lucky One”, gdzie napisał tylko tekst) jest wokalista, grający też na cytrze, mandolinie i banjo – Robert Klajda. Trzeba przyznać że pisze bardzo fajne piosenki.
Żywiołowy „Let The Demons Go” opowiada o tym że w każdym z nas drzemie Jekyll i Hyde. Z kolei spokojniejszy „The Lucky One” to piosenka szczęściarza któremu sprzyja szczęście, ale nie ma wpływu na swoje przeznaczenie. „Bad Tattoo” nosi w sobie elementy amerykańskiego rocka i country, zaś „Cat’s Imagination” ma typowo kanadyjskie brzmienie folkrockowe, co jest uzasadnione, jako że The Lash to kanadyjska kapela.
Dla mnie swoistym przebojem jest „Irish Cajun Polka Queen”, piosenka zawierająca tradycyjny „Reel Świętej Anny”. Dawno temu istniała już „Ballada o Reelu Świetej Anny” (polskie Cztery Refy wykonują ją jako „Balladę o pewnej melodii”). Widać ten bardzo fajny reel działa na wyobraźnię autorów piosenek.
Piosenka „Pagan Princes”, to sobie ciekawe skrzyżowanie klimatu The Pogues z gościnnym drugim wokalem Kitty Donahoe, przywodzącym nieco na myśl delikatny głos Maire Brennan. Miłe połączenie.
Kanadyjski luz w podejściu do muzyki daje o sobie znać również w „The Best Years”, czy „Protection”, gdzie melodyjne wokale towarzyszą lekko country’owym rytmom w pierwszym przypadku i funky-folkowym w drugim.
Zwraca na siebię uwagę bardzo klimatyczna piosenka „The Wolves Cry”, prowadzi ją właściwie wokal i akordeon, co daje bardzo fajny efekt.
Płytę kończy utwór „Wild Obsessions”… po nim trochę ciszy i jakies odjechane zabawy i improwizacje studyjne, bardzo milutkie.
Warto podarować sobie trochę luksusu z zespołem The Lash.

Taclem

Lady Godiva „Red Letter Day”

Niemcy z Lady Godiva podążają najwyraźniej tropem swoich rodaków z grupy Fiddler`s Green. Grają muzykę nawiązującą do tradycji irlandzkiej, przeplataną własnymi kompozycjami i czasem jakąś pożyczką. Całość utrzymana jest w stylistyce punk-folkowej, w której wiele niemieckich kapel zdaje się dobrze odnajdywać.
Otwierająca płytę piosenka „Remember The Time” przywodzi na myśl solowe dokonania Shane`a MacGowana, prawdopodobnie dzięki pobrzmiewającej w tle gitarze, podobnej do tej jaką dało się słyszeć choćby w „The Snake With The Eyes Of Garnet”. Swoją droga jak na utwór otwierający płytę „Remember The Time” spisuje się znakomicie, przykuwa uwagę słuchacza i chyba o to chodzi. „She Went Away” przypomina najbardziej autorskie utwory Fiddler`s Green z czasów płyty „On and On”, czyli coś na kształt charakterystycznego niemiecko-irlandzkiego punk-folka.
Nie można jednak powiedzieć że muzyka Lady Godiva to same zapożyczenia, choć tych nie brakuje. Zespół wychodzi bardzo korzystnie we własnych kompozycjach, gdyż najprawdopodobniej wkłada w nie najwięcej serca. Piosenki takie jak „Remember The Time”, „The Incredible Story Of A Busker”, czy mocno punkowy i bardzo wesoły „Brazen Rascals” na pewno zdobędą zespołowi wielu zwolenników.
Ciekawie wychodzi w tym zestawie piosenka Boba Dylana „The Death Is Not The End”, znana chyba najbardziej z wykonania Nicka Cave`a i jego znajomych. W Wersji Lady Godiva zbliżamy się trochę bardziej do The Pogues, jest jakby bardziej pijacka, dekadencka.
Mamy tu też coś dla wielbicieli hazardu, „Gambling Again” to takie trochę amerykańskie brzmienie, znów nieco przywodzące na myśl solowego MacGowana.
Spokojniejsze rejony muzyki Lady Godiva możemy poznać dzięki „The Old Man`s Tale” i „Spancil Hill”. Nawet tu daje o sobie znać punkowe podejście do folka – posłuchajcie wokali.
Własną wersję „Whisky Johnny” zespół ubrał w dodatkowe słowa i muzykę, dzięki czemu powstałą niemal nowa piosenka. Przy okazji jest to bardzo energetyczny utwór.
Skoro jesteśmy przy utworach energetycznych, to polecam „The Black Glory”, jednen z najlepszych na tej płycie utworów. Ciekaw też jestem ilu spośród słuchaczy tej płyty rozpozna w finałowej piosence „Rattlin` Bog” jeden z przebojów naszych Mechaników Shanty.
Dobrej jakości punk-folkowy i może nieco folk-rockowy album.

Rafał Chojnacki

Lack Of Limits „Out of the Ashes”

Spodziewałem się przede wszystkim muzyki celtyckiej. Otrzymałem takową, ale w niewielkim zakresie. Przy pomocy instrumentów charakterystycznych dla kapel wyspiarskich (skrzypce, akordeon, whistles, bodhran) i z użyciem rockowego instrumentarium (gitary, bas, perkusja) Lack Of Limits prezentują nam swoją własną muzykę. Nazwali ją „folk XXI wieku”. Nie ma w niej jednak elektroniki i sztucznych dźwięków. Wszystko jest żywe i naturalne.
Kapela pochodzi z Niemiec i rzeczywiście zaczynała od klimatów znacznie bardziej celtyckich. Z czasem jednak doszli do wniosku że grając własne kompozycje więcej wniosą do muzyki folkowej. I bardzo słusznie, cenię sobie grupy poszukujące.
Lack Of Limits zawdzięcza co nieco grupie Levellers, chodzi tu o gitarowe podejście do folku. Myślę jednak że z chwilą odsunięcia się od muzyki celtyckiej dług ten stał się znacznie mniejszy.
Kompozycje grupy to w dużej mierze piosenki przebojowe, zwłaszcza te pisane przez Marcusa Friedeberga – czyli większość. Przyznam że do moich ulubionych utworów zalicza się „After The Fire”, pierwszy utwór z płyty. Słucham go często i strasznie mi się podoba.
Muzycznie świetnie spisuje się na płycie Eva Hase, grająca między innymi na skrzypcach i akordeonie, słychać to przede wszystkim w tych utworach, które mają tradycyjne fragmenty, jak „Dear Green Place”, czy „Golden Vanity”, oraz w jej autorskim „Le Renard”.
Niemiecka kapela dokonała rzeczy bardzo ważnej, nie zdając sobie chyba nawet z tego sprawy. Dla mnie stali się jednymi z prekursorów folk-rocka ogólnoeuropejskiego (bez jednoznacznego określania poszczególnych wpływów). Czy to rzeczywiście będzie muzyka XXI wieku? Mam nadzieje że tak.

Rafał Chojnacki

Kitchen Band „Simply”

The Kitchen Band nie odkrywają Ameryki. Nie grają w sposób który powodowałby że naraz znależliby setki naśladowców. A jednak ich muzyka urzeka i ma w sobie coś co sprawia że chętnie wraca się do tej płyty.
Muzyka zespołu ma w sobię siłę studyjnych nagrań The Dubliners, czy The Clancy Brothers. Czemu studyjnych ? Niestety zespoły mające tak szeroki repertuar jak The Dubs czy The Clancys zasłynęły z tego że w nagraniach „live” zazwyczaj prezentowane były uboższe brzmieniowe wersje ich porywających songów. Podobna sprawa jest tutaj, dobra realizacja nagrań (produncentem płyty jest Ian McCalman) sprawia że zarówno tradycyjne jak i współczesne piosenki brzmią świeżo i ciekawie.
Od pierwszych minut bardzo łatwo przekonać sie do wokalisty – Toma Arthura. Dość głęboki głos i szkocki akcent (choć nie tak wyraźny jak to się niekiedy zdarza) to jego niewątpliwe atuty.
The Kithen Band wykonuje głównie utwory tradycyjne, szkockie, irlandzkie i amerykańskie. Pewną część repertuaru stanowi tzw. „contemporary folk”, czyli piosenki współczesne (jak „Down Where the Drunkards Roll” – cover utworu Richarda Thompsona), w tym utwory autorstwa Toma Arthura – „The Passing Years”, „The Red Red Wine” i „Mine Ain Grey Toon”. Są one zachowane w dość tradycyjnym tonie, podobnym do wspominanych już klasyków. Najlepszym z nich niewątpliwie jest urocza ballada „The Red Red Wine”.
Płyta kończy się wiązanką jigów, z których jeden jest autorstwa Iana Rennie, czlonka zespołu. Zgodnie z adnotacją na płycie jest to album zawierający materiał obecny zazwyczaj na koncertach. Jeśli więc ktoś będzie miał okazje usłyszeć The Kitchen Band na żywo – niech pisze, chętnie dowiem się jak wychodzą z konfrontacji z publicznością.

Taclem

Kila „Lemonade and Buns”

Kila to młoda gwiazda na firnamencie muzyki irlandzkiej. Grupa należy do młodego pokolenia muzyków, które zupełnie inaczej podchodzi do tradycji, a jednocześnie odczuwa się w ich twórczości sporo szacunku dla klasyków.
Wszystkie utwory na „Lemonade and Buns” są autorskimi kompozycjami, lecz nie odstają od kanonu gatunku. Dubliński zespół najwyraźniej znalazł metodę na noweoczesne granie, z jednoczesnym zachowaniem reguł dotyczących tradycyjnej muzyki irlandzkiej.
Już od samego początku („The Compledgegationist”) słychać że mamy do czynienia z fachowcami i że na tej płycie sporo się bedzie działo. I tak jest w rzeczywistości. „Tine Lasta” to gaelicka piosenka w afrykańsko-kubańskich rytmach. Oczywiście nie brak odrobiny skrzypiec i harfy. Połączenie rewelacyjne.
Nawet kompozycja „Turlough’s”, w której główny temat grany jest na uilleann pipes nie oparła się jakimś wpływom. Ma przede wszystkim dość ciekawą warstwę rytmiczną.
Ciekawostką jest, że kompozycję „Andy’s Bar” znałem wcześniej z wykonania warszawskiej grupy Rimead. Fakt ze poznalem ją od razu świadczy chyba na korzyść polskiej grupy. Oczywiście sam utwór tez jest bardzo dobry.
„An Tiománaí” to już totalna afrykańska jazda. Tekst, z pełną kulturą zaśpiewano po irlandzku, jest też długa solówką irlandzkich dud na zakończenie. Ale rytmika i ogólny klimat utworu ma podłoże gdzieś w czeluściach Czarnego Lądu. Przy okazji brzmi to zupełnie inaczej niż Afro-Celt Sound System.
„Where did you hide that train, Joe” i „The Lasterine Waltz” mają zdecydowanie bardziej jednoznaczny charakter. Brzmią po irlandzku, choć drugą część walca możnaby momentami posadzić o arabskie naleciałości.
„Rachael’s Reel” – świetny do tańca, ale melodia bardzo zakręcona. Dużo się dzieje w tym utworze, Eoin, dudziarz kapeli napisał sobie naprawdę dobry zestaw ćwiczeń.
Z kolei „Spicy” to utwór napisany przez Rossę, który gra na mandolinie i darabuce. Nic dziwnego że oba te instrumenty grają w tym utworze bardzo rytmicznie.
Tytułowy „Lemonade and Buns” to skomplikowna kompozycja składająca się z trzech oddzielnych utworów, połączonych w zgrabną składaneczkę. Tempo jest momentami niemal opentańcze, trzeba niesamowitej klasy muzyków, żeby zagrać coś takiego.
„Cé Tú Féin” to piosenka napisana po spotkaniu z bośniackim śpiewakiem Ennisem w irlandzkim Limerick. Zespołowi udało się przemycić do utworu troszkę bałkańskiego ducha.
Gdyby tak wyglądały wszystkie pozycje z gatunku „world music” (a więc łączące elementy kultur) zostałbym gorącym zwolennikiem tego nurtu.

Taclem

Keltik Elektrik „Hotel Kaledonia”

Wszystko zaczęło się od wyspiarsko-kanadyjskiego show, które zdobyło spora popularność. W odróżnieniu od większości przedstawień tego typu, w których najwazniejszy jet taniec – w Keltik Elektrik zawsze dominowała muzyka. W pierwotnej wersji show występowały różne grupy (m.in. Schooglenifty) i soliści, do ich występów dodatkiem był taniec.
Z czasem powstał zespół, który został nazwany właśnie Keltik Elektrik. Funkcjonuje on obecnie na scenie jako normalna kapela, a ich najnowszy album to bardzo nowoczene celtyckie granie.
Na płycie dominują dźwięki etniczne mocno okreszone elektroniką. Przypomina to nieco dokonania Afro Celt Sound System i Dao Dezi. Od całości odróżniają się dwa ostanie nagrania, właściwie tradycyjnie folkowe, pierwsze z nich jest koncertowe, a drugie to spokojna ballada.
Musicie sami zadecydować które wcielenie Keltik Elektrik będzie wam bardziej odpowiadało.

Taclem

Katyusha „This Burning Shroud”

Przyznam że od płyta ta stanowiła dla mnie pewną niespodziankę. Ktoś kiedys wspomniał mi o tej kapeli, ale muzyka która miałą znajdować się na krążku byłą dla mnie niespodzianką.
W rezultacie okazało się że Katyusha może konkurować z innymi Szwedami których bardzo lubię, mowa tu mianowicie o zespole Tequila Girls.
W jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z soczystym punkfolkiem. Oba zespoły można odnieść do wczesnego brzmienia dzisiejszych gwiazdorów z The Levellers. Dużą rolę w muzyce zespołu pełnią skrzypce. Poszczególne kawałki zawierają krótsze bądź dłuższe kawałki zagrywane na tym instrumencie, jednak dodaje on niesamowitej siły zespołowi. Brzmienie całości zapewne spodobałoby się miłośnikom naszego rodzimego Aliansu.
Dzięki zróżnicowanym tempom muzyka nie nudzi się po kilkukrotnym przesłuchaniu. Jak na razie moim faworytem na płycie jest „One Giant Leap”, klimatyczny kawałek z lekko metalizującą gitarą i skrzypcami przypominającymi innych rewelacyjnych Szwedów – Hoven Droven.
Zwolenników The Levellers ucieszy zapewne melodyjny „Johnny Panic”, zaś „When Your Reign Begins to Fall” może spodobać się miłośnikom bardziej dark-rockowego wcielenia Nicka Cave’a. Jednym i drugim spodobać się może zamykająca płytę akustyczna ballada „Queen of my Heart”.
Na pierwszy plan wysuwają się w zespole dwie postaci. Lars Ericsson, grający na skrzypcach, oraz obdarzony niskim głosem wokalista i gitarzysta Mathias Aberg.
Mam nadzieję że uda się za jakiś czas zobaczyć u nas Katyushę na koncertach.

Taclem

Page 262 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén