Jedna ze starszych płyt niemieckich folk-rockowców z Paddy Goes To Holyhead. Muzyka celtycka w wykonaniu tej grupy zawsze była dość lekka, niemal popowa. Z drugiej strony trudno odmówić im talentu do ciekawych piosenek i sympatycznych aranżacji. Tak było i tym razem.
Większość utworów, to piosenki Paddy`ego Smidta`a, ówczesnego lidera PGTH. Jest tu coś dla miłośników morskiego folku („Set The Sail”), piosenek w stylu The Pogues („Wintertime”, „I Hate London”), Levellers („Little Boy”, „Hobo Train”), czy The Waterboys („Let The Young”, „Turn Me Down”), irlandzkich ballad („Doolin”, „Save My Soul”), a nawet piosenek niemal zupełnie rockowe („Fly Like A Seagull”).
Czasem utwory Paddych brzmią nieco bardziej oryginalnie. Np. w piosenkach „Johnny” i „Lady From Athina” mamy niewątpliwie wschodnioeuropejskie wpływy brzmieniowe. Również „Desiree” mimo pewnej prostoty nie przypomina typowych folk-rockowych piosenek. „Piano Man” to coś co kojarzyć się może z ostatnimi nagraniami Johnnego Casha, ale również nieco z Nickiem Cave`m, choć jak na niego jest to za pogodny utwór.
Niestety brzmienie albumu nie jest najlepsze. Również język angielski Paddy`ego zostawia nieco do życzenia. Często słychać, że to Niemiec.
Jednak mimo tych mankamentów wciąż uważam płyty Paddy Goes To Holyhead – w tym „Hooray” – za bardzo ciekawe.
Page 166 of 285
Dla większości recenzentów Małżeństwo z Rozsądku to młodsze dziecko Starego Dobrego Małżeństwa. Rzeczywiście piosenki brzmią niekiedy podobnie, nazwa przecież również się kojarzy, a i głos wokalisty MZR – Robert Leonhard – przypomina często Krzysztofa Myszkowskiego.
Na dodatek zespól dorastał ponoć pod okiem starszych kolegów. Jaki wynik tego eksperymentu? Bardzo dobry. Są tu świetne piosenki – kto wie, czy nie lepsze niż niektóre SDM-u. Nawet jeśli nie lepsze – w końcu Ziemianin i Leśmian, to poeci dość uniwersalni, a u obu kapel można znaleźć ich wiersze – to przynajmniej przyozdobione młodzieńcza werwa.
Ale nie tylko werwa tu jest. Nie zabrakło typowych dla Krainy Łagodności ballad. Taka np. „Biała Baśń”, to doskonały przykład takiego grania.
Jako podstawową różnicę w brzmieniu obu kapel podaje się brak skrzypiec i ciekawy dodatek w postaci akordeonu. Niestety na płycie nie wszędzie mamy akordeon. A i to przecież nie taka znów wielka różnica.
Teraz ponoć grają nieco inaczej – do składu doszła perkusja. No cóż druga płyta już ponoć skończona. Posłucham z chęcią.
Nie tak dawno rozpływałem się tutaj nad demówką młodej flamandzkiej kapeli o prostej nazwie Aedo. Teraz mamy już do czynienia z ich debiutanckim albumem.
Tym, którzy nie pamiętają, bądź nie czytali tamtej recenzji, przypomnę, że mamy do czynienia z kapelą, która gra muzykę celtycka, w bretońsko-wyspiarskiej mieszance. Wszystko to jest jednak podane w ciekawy sposób i dobre wrażenie robi zarówno sposób opracowania utworów, jak i umiejętności młodych muzyków. Na tej płycie słychać też już więcej belgijskich, czy może raczej flamandzkich naleciałości.
Zaczyna się dość tradycyjnie, z lekką dozą rocka w bretońsko-brzmiącym „Déménage Mondiale”. Później mamy bardzo ładną piosenkę – „La Larme” – z delikatna nutka jazzu. To tchnienie jest tak leciutkie, że zastanawiam się, czy go sobie nie wyimaginowałem. Z kolei saksofon w „Bouquet Bloumé”, mimo, że gra ludową melodie, to daje już więcej jazzowego smaczku. Przynajmniej do czasu kiedy nie dołączają się dudy. Później rockowa perkusja zmienia się w niemal trip hopowe rytmy. Wciąż jednak mamy bardzo czytelną folkową frazę na pierwszym planie.
Zagrany w tempie irlandzkiego jiga „Tostas Mistas” sprawia wrażenie, jakby był starą, ludową melodią. Tymczasem to utwór współczesny, napisany przez braci Jonasa i Pietera De Meesterów, autorów większości repertuaru Aedo.
Dalej mamy lekko snującą się melodię „Femmes i topp”, oraz ciekawostkę – poezję śpiewaną w wersji celtyckiej. Cóż to znaczy? Ano to, że za tekst do piosenki „Medelij” posłużył wiersz Francois Villona.
Spokojny „Quartier Latin, 4h le Matin” to niemal chill out. Ale nie bójcie się, to nie jest muzyka naszych klubów i dyskotek, tylko porządny utworek z diatonicznym akordeonem.
„Lowy” ożywia nieco senną atmosferę poprzedniego utworu. Podejrzewam, że świetnie tańczyło by się do tego jakieś armorykańskie tańce. W „Café Coiffeur” też mamy coś bretońskiego, ale jakby bardziej mrocznego. Taki niepokojący klimat panuje też w jednej z części „Vitamine”. Znacznie spokojniej jest w „Lora Luna”, najpiękniejszej melodii na tej płycie, w której pobrzmiewają dalekie echa irlandzkiego „Inisfree”.
Podbity ostrym rockowym rytmem „Friscot” sprawdza się pewnie doskonale na festiwalach. Ciekawie by było, gdyby zagrali go kiedyś np. w Polsce.
„Imperial” to znów powrót w bardziej irlandzkie rejony. Wspomniał bym tu może o Lunasie, ale to tylko podobne echa, tak na prawdę obie grupy grają inaczej.
Płytę kończy nieco połamany rytmicznie „Experior”. Dość nowoczesna aranżacja, z surowym akordeonem, to coś, co może się spodobać wielu, którzy tak jak ja poszukują ciekawych smaczków w muzyce. Kiedy wchodzą do gry dudy i saksofon, to po plecach aż ciarki idą…
Bardzo dobra płyta. Dobra grupa rozwinęła się i dąży wciąż do przodu. Młody wiek muzyków daje nam nadzieje na świetny dalszy ciąg.
Fragmenty do odsłuchania na stronie: www.aedo.be/cds.htm
Album „Malargrot” zawiera melodie z obu stron Atlantyku, zarówno tradycyjne, jak i współczesne. Jest to typowa dla Spaelimenninir mieszanka, w której przeplatają się różne inspiracje.
Jest tu kilka melodii szwedzkich („Sveds-Jans Polkett”, „Lapp-Nils vals fran Vast-Jamtland” i „Lapp-Nils polska fran Vast-Jamtland”), czasem coś z Danii (medley „Hans Thomsen/Saeren Fogeds styk`/Det faerst` brujstyk`”Rumlekvadrille”, czy choćby utwór „Den raede lue”), jednak to nie te tradycyjne melodie sprawiają, że płyta jest tak różnorodna. Największy wpływ na to mają autorskie kompozycje Ivara Baerentsena („Fair Isle Reinlendari”, „Hamish Bayne”, „Marianna`s Hambo”) i Kristiana Blaka („Eilean”, „German Gladensvend” i „Alvastakkur”).
Oprócz tego muzycy odtwarzają dwa utwory ze zbiorów Jensa Christiana Svabo, badacza kultury farerskiej na przełomie XVIII i XIX wieku.
Na płycie nie brakuje klimatów tanecznych, różnego rodzaju jigów, polek i walców, ale jest też miejsce na spokojniejsze, bardziej wyciszone melodie. To one stanowią o pięknie tej płyty i to je najbardziej polecam.
Archiwalna składanka z absolutnymi klasykami żeglarskiego śpiewania w Polsce. W czasach, kiedy nie było jeszcze zespołów szantowych (a przynajmniej nie nagrywały one płyt) cały nurt pieśni morskich skupiał się głownie na solistach i okazyjnej współpracy z instrumentalistami. Tak właśnie powstało wiele z tych nagrań.
Wśród prezentowanych wykonawców prym wiedzie Mirek „Pestka” Peszkowski, późniejszy muzyk grup Stare Dzwony i Packet. Ale nie zabrakło tu też innych animatorów kultury morskiej sprzed ponad dwudziestu lat.
Są tu piosenki autorskie i tłumaczenia, piosenki znane i te już nieco zapomniane, ale wszystkie ona są warte równie wielkiej uwagi.
To kawał historii polskiej piosenki morskiej i choćby dlatego ta płyta wymyka się wszelkim ocenom. Warto jednak pozytywnie ocenić wydawcę, który postanowił nam ten materiał przypomnieć.
The Merritts, grają bluegrass z bardzo fajnym kobiecym wokalem. Problem polega jednak na tym, że Janice Merritt nie tylko pięknie śpiewa, ale jeszcze trochę jodłuje. Uwierzcie mi, bez tego ostatniego byłoby o niebo lepiej. Ale to i tak dobra płyta.
Album jest również hołdem dla Randy Howard, zmarłego jakiś czas temu skrzypka, którego granie możemy tu jeszcze usłyszeć. Randy był muzykiem, który nagrywał z największymi sławami country, bluegrass i folk w Ameryce. Wśród nich znaleźli się Garth Brooks, Bela Fleck, Tony Rice, David Grisman, Jerry Douglas i Shelby Lynne. Był on aż dwunastokrotnym zwycięzcą mistrzostw Stanów w tradycyjnej grze na skrzypcach.
Zespół The Merritts tworzą przede wszystkim przyjaciele zmarłego muzyka i jedyny sposób, w jaki mogli sprawić, że będzie w jakimś sensie obecny wśród nich.
Wszystkie utwory na płycie, to współczesne kompozycje, większości autorstwa Buda i Janice Merrittów, ale zdarzają się też piosenki Nanci Griffith, czy Steve`a Earle`a. Jeśli więc lubicie bluegrass, to spędzicie z tą płytą miłe chwile. Ja zaś będę omijał na niej jodłowanie.
Julie Fowlis to młoda szkocka artystka, która występowała wcześniej w składach takich grup, jak Dochas, czy Brolum. Zwłaszcza pierwsza z tych grup zauroczyła mnie swą muzyczną uroda. Jakiś czas temu na łamach Folkowej zachwalałem ich płytę.
Płyta zawiera piękne gaelickie pieśni i ballady. Wytwórnia Macmeanmna przyzwyczaiła nas już do tego, że sygnowane przez nią produkcje – głównie lansujące szkocki i irlandzki Gaelic – to pozycje nie spadające poniżej pewnego, dość wysokiego poziomu.
Za muzyczną zawartość krążka współodpowiedzialni są też goście zaproszeni do nagrań, wśród nich John McCusker (na codzień m.in. Battlefield Band), Allan Henderson (na co dzień m.in. Blazin Fiddles) i Iain MacDonald (na co dzień m.in. Battlefield Band). To dzięki nim zawartość płyty może się kojarzyć z klasycznymi, folkowymi albumami.
Jak na debiut, to jest to płyta doskonała, bardzo dobrze wyważono proporcje pomiędzy piosenkami, a lekkimi tańcami. Gdyby w Battlefield Band miała kiedykolwiek śpiewać kobieta, to tak pewnie brzmiałaby ich wspólna płyta.
Niemiecka grupa Greenfield, z irlandzką wokalistką Joan Croke, nie wyróżnia się niczym szczególnym pośród licznych kapel grających na całym świecie po irlandzku. A jednak nagrali fajną płytkę, której miło się słucha. Są tu fajnie zagrane tańce i dobrze zaśpiewane piosenki. Osobiście chętnie posłuchałbym zespołu na żywo i pośpiewał sobie z nimi na koncercie. To właśnie taka muzyka.
Nierobie bynajmniej z takiej stylistyki zarzutu. Niemcy są dobrzy w tym co robią.
Żeby oddać grupie sprawiedliwość wypada wspomnieć o mniej znanych utworach, które poznałem właśnie dzięki opracowaniu Greenfield. Mówię tu o choćby piosence „An Hani A Garan”.
Nie można też nie wspomnieć o ślicznym wokalu Joan Croke. Choćby dla jej „Do you love an apple” i „Green Fields of Gaothdobhair” warto mieć tę płytę.
Jest to zespół grający muzykę z okresu średniowiecza i renesansu. Są to piosenki miejskie i wojenne, muzyka taneczna, pałacowa oraz folkowa. Zespół gra m. in. na takich instrumentach jak: lira korbowa, dudy, gęśli, lutnia, cymbały, bęben arabski, hudok (prototyp skrzypiec), wargan i in. Zespół gra na autentycznych instrumentach zrobionych według starodawniej technologii z tamtych epok. Kierownik zespołu, wokalista, dudziarz Źmicier Sasnowski przeszedł odpowiednie szkolenie z tej dziedziny u znanego łotewskiego restauratora instrumentów muzycznych pana Donata Vutisa, a gęślarz Alieś Čumakow profesjonalnie wyrabia gęśle z różnych epok i krajów.
Zespół istnieje do 1999 roku, ale za tak krótki okres zdążył już nagrać 6 płyt (siódma w drodze) i zdobyć popularność w całej Europie. W Polsce zespół uczestniczył w takich muzycznych imprezach jak Mikołajki Folkowe w Lublinie, Festiwal Wikingów na wyspie Wolin, Pierwszy Festiwal Kultury Białoruskiej we Wrocławiu, koncert z okazji „Dnia Wolności” w Warszawie.
Na występach zespołu nikt nie będzie czuł się samotnie, ponieważ oprócz biernego słuchania, każdy może się nauczyć tańców z tamtych epok. Zazwyczaj, żeby publiczności było łatwiej opanować kroki w sali znajdują się profesjonalni tancerze, członkowie zespołu, którzy organizują coś w rodzaju średniowiecznej dyskoteki. Tak będzie i tym razem.
Skład zespołu:
Źmicier Sasnouski – dudy, lira korbowa, instrumenty perkusyjne, wokal
Kacia Radzivilava – flety
Illa Kublicki – lutnia
Alieś Čumakow – lira korbowa, mandolina, kantele, instrumenty perkusyjne, wokal
Andrej Apanovic – instrumenty perkusyjne
Stary Olsa w Internecie: www.staryolsa.com
Tekst pochodzi ze strony Inicjatywy Białoruskiej
The Sandcarvers, to pop folkowa grupa z celtyckimi korzeniami, powstała w amerykańskim stanie Wisconsin. Zaczynali w 1996 jako duet, w skład którego wchodził śpiewający gitarzysta i basista. Później grupę uzupełnił perkusista.
Jednak wiatr w żagle złapali dopiero w roku 2003, kiedy to wstąpili na drogę celtyckiej muzyki rockowej. W składzie pojawiły się wówczas dudy, flety i bodhran. The Sandcarvers zaczęli się wówczas coraz częściej pojawiać na scenie obok takich grup, jak Seven Nations, Wolfstone, czy Black 47.
Jak na razie grupa ma na koncie jedną płytę, zatytułowaną „This Time Around”
Skład zespołu:
A.J. Laird – wokal, bodhran
Jeffrey Miller – gitara akustyczna, wokal
Raven – flety, instrumenty klawiszowe, bodhran, digital chanter
Tom Mlot – bębny i perkusja
Jamie Verbeten – gitara elektryczna
JJ McAuliffe – gitara basowa, bodhran.
The Sandcarvers w Internecie www.thesandcarversmusic.com
