W 1986 roku, kiedy grupa Majerovy Brzdové Tabulky powstała, był to przeciętny praski zespół rockowy. Wydana w 1989 roku kaseta „Noční zprávy” jest rodzajem podsumowania tamtego okresu. Już w rok później nastapiła bowiem w zespole kompletna rewolucja. Wymieniono część instrumentów, a przede wszystkim muzycy całkiem inaczej zaczęli myśleć o muzyce.
Nowe, lepsze Majerovy Brzdové Tabulky grały przede wszystkim muzykę o przestrzennym, akustycznym brzmieniu. Kiedy w składzie pojawiły się nowe instrumenty, takie, jak mandolina, skrzypce, klarinet, saksofony i citterny grupa coraz bardziej odchylała się w kierunku folku. Ciekawostką jest fakt, że od 1991 roku niemal nie zmienił się skład grupy.
Dopiero pod koniec 2004 roku, kiedy nagrywano ostatni jak dotąd (i czwarty w ogóle) album zespołu, zatytułowany „Pálava”, pojawili się w nim nowi muzycy, a kwartet rozrósł się do sekstetu.
Grupa występowała w Polsce dwukrotnie, raz w 2002 i raz w 2003.
Skład zespołu:
Andrea Landovská – wokal
Petr Linhart – wokal, gitara, mandolina, citterny
Vít Kahle – wokal, saksofon tenorowy i sopranowy, klarnet, whistle
Antonín Bernard – skrzypce, wiolonczela, gitara basowa, citterny
Tomáš Makovský – perkusja
Marek Štifter – gitara elektryczna
MBT w Internecie – music.taxoft.cz/mbt
Page 167 of 285
Francuski zespół Les Dieses, to mieszanka wybuchowa w skład której wchodzą : wokalista śpiewający własne piosenki, kompozytor-skrzypek, gitarzysta o cygańsko-sycylijskich korzeniach, basista studiujący nauki Zen i perkusista, który sam robi swoje bębny.
Grupa powstała w 1999 roku i inspiruje się bardzo różnymi dźwiękami. Z jednej strony jest muzyka celtycka, z drugiej cygańskie brzmienia, cajun, a nawet rytmy andaluzyjskie i słowiańskie. Całość podlano folk-rockowym sosem.
Poza Francją grupa koncertowała w wielu krajach Europy, również w Stanach Zjednoczonych i na Kubie. W 2005 roku pojawili się w Polsce, promując płytę „Odyssee/Odyseja”, nagraną wspólnie z polskim zespołem Orkiestra Samanta.
Skład zespołu:
Didier Dubreuil – teksty, wokal, gitara, instrumenty perkusyjne
Zito Barrett – kompozycje, skrzypce, banjo, mandolina, chórki
Christophe Buselli – gitara, banjo, mandolina, flet, chórki
Anicet Debien – gitara basowa, chórki
Dominique Chanteloup – perkusja, instrumenty perkusyjne, chórki
Eitre, to grupa, którą można byłoby nazwać szwedzką, ale tak na prawdę, to projekt szwedko-irlandzki. Zespół powstał, gdy doszło do spotkania irlandzkiego dudziarza (Marco Polliera), irlandzkiego flecisty (Kevina Ryana) z dwoma członkami zespołu Quilty (Dag Westling i Esbjörn Hazelius). Wspólne muzykowanie szybko zakończyło się powstaniem grupy, jej skład uzupełnił znany szwedzki basista (Fredrik Bengtsson), obracający się w kręgach jazzowych i folkowych.
Efektem pracy zespołu jest wydana w 2005 roku płyta „The Coming of Spring”, zawierające celtyckie melodie i pieśni.
Marco Pollier – uilleann pipes
Kevin Ryan – drewniany flet poprzeczny
Dag Westling – wokal, gitara, banjo
Esbjörn Hazelius – skrzypce, cittern, wokal
Fredrik Bengtsson – akustyczna gitara basowa
Eitre w Internecie: www.eitre.com
Czeska grupa folkowa Douda Band powstała w 1999 roku, początkowo grali głównie w ostrawskich klubach, ale później zdecydowanie wypłynęli na szersze wody, docierając do finału Porty 2002 – jednego z największych festiwali. Wcześniej, w 2001 roku zagrali też na Zahradě.
Muzyka zespołu łączy w sobie wypadkowe folku, rocka i bluesa, aczkolwiek dominuje w niej nutka folkowa.
Nazwa grupy wiąże się z kontrabasistą, na którego mówią Douda.
Skład zespołu:
Lubomír Hroch – gitara, wokal
Martin „Pinda” Melichar – gitara
Ondřej Zedníček – skrzypce
Roman „Douda” Kašperlík – gitara basowa, kontrabas
Zuzana Teichmannová – wokal, flety, instrumenty perkusyjne
Douda w Internecie: www.doudaband.cz
Belgijska grupa Aran swoją nazwę zawdzięcza archipelagowi wysp w zachodniej Irlandii. Nazwa ta na swój sposób definiuje muzykę, jaką zespół ten wykonuje.
Podstawą brzmienia grupy jest dbałość o stylowe, folkowe brzmienie, które osiągają za sprawą odpowiedniego instrumentarium i technik grania, charakterystycznych dla zespołów z Irlandii. Repertuar zespołu obejmuje również elementy brytyjskie i szkockie.
Ja dotąd grupa ma na koncie tylko jedną płytę, wydany w 2000 roku album „Irish Traditional Music”
Skład zespołu:
Jan Ryckebosch – flet poprzeczny drewniany, whistles
Rik Houttekier – gitara, bouzouki
Anja Goethals – śpiew, wiolonczela
Jozefin Goethals – skrzypce
Zespół Flook inspiruje obecnie młode zespoły folkowe na całym świecie. Fani akustycznejj muzyki celtyckiej podziwiają ich albumy i koncerty. Na razie nie mieliśmy okazji słuchać ich w Polsce, mimo to udało się namówić flecistkę grupy na wywiad.
Okazją jest 10-lecie Flooka. Na pytania Rafała „Taclema” Chojnackiego odpowiadała Sarah Allen.
Folkowa: Co oznacza nazwa „flook”? Czy ma to coś wspólnego ze słowem „fluke” (po angielsku oznacza to z jednej strony „flądrę”, ale również „szczęśliwy traf” – przyp. Taclem) ?
Sarah Allen: Flook właściwie nic nie oznacza. Początkowo nazywaliśmy się Fluke, ale kiedy dowiedzieliśmy się, że jest już inna kapela o tej nazwie, postanowiliśmy to zmienić. Nazwaliśmy się Fluke, ponieważ w grupie było trzech flecistów, a słowo „flute” (ang. „flet” – przyp. Taclem) kojarzy się z „fluke”, a na dodatek był to rzeczywiście „szczęśliwy traf”, że dane nam było grać razem. Tak na prawdę to nie ma dla nas żadnego innego znaczenia. Jednak nasi fani zwrócili nam uwagę również na inne znaczenie tego słowa, czyli „flatfish” (ang. „płastuga” – przyp. Taclem) – dlatego też tak właśnie nazwaliśmy naszą wytwórnię płytową.
F: Trudno mi uwierzyć, że gracie razem już 10 lat. Jak szybko Wam minął ten czas?
SA: Nam również bardzo trudno w to uwierzyć! I przez ten czas mieliśmy tylko jedną zmianę składu. Kiedy na początku naszego grania opuścił nas Michael McGoldrick, dołączył do grupy John Joe. Myślę, że muzyka zyskuje zupełnie inny wymiar, kiedy grający naprawdę dobrze znają innych muzyków. W tym roku mamy do zagrania wiele sporych koncertów, będzie więc okazja, by
świętować. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze sporo kolejnych lat.
F: Jak planujecie uczcić 10-lecie?
SA: Około daty naszych urodzin – a było to 8-go listopada – mamy zaplanowanych około 10 koncertów! W tym czasie powinien być już zrealizowany nasz trzeci studyjny album.
F: Jak to się stało, że postanowiliście razem grać? Każdy z Was grał już przecież w innych grupach.
SA: Na początku Flook był tylko przyjacielskim projektem. Chcieliśmy pograć sobie na trzech fletach w jednym zespole Spodobało nam się tak bardzo, że postanowiliśmy to kontynuować. Ja grałam wcześniej w grupach The Barely Works i BIGJIG, Brian występował z zespołem Upstairs in a Tent, a Mike z Toss the Feathers. Wkrótce jednak Flook odniósł spory sukces i porzuciliśmy wówczas inne projekty, by skupić się na tym zespole.
F: Gracie akustyczną, ale bardzo nowoczesną muzykę. Co o niej mówią folkowi konserwatyści?
SA: Obecnie widzę, że muzyka, jaką gramy stała się popularna wśród wielu irlandzkich muzyków. Uważam, że Brian i John Joe mają wystarczający kredyt zaufania u konserwatystów, byśmy mogli pozwolić sobie na odrobinę luzu w naszej muzyce.
F: Jak odbierają ją słuchacze poza Brytanią?
SA: Zauważamy, że stajemy się popularni właściwie wszędzie tam, gdzie trafiamy. Właśnie zagraliśmy fantastyczny koncert w Pradze. Byliśmy tam pierwszy raz, mimo to przyszło ponad 700 osób i wszyscy świetnie się bawili.
F: Kto z Was ma największy wpływ na repertuar?
SA: W zespole najbardziej poszukującym muzykiem jest Brian. Uwielbia wyszukiwać nowe, niesamowite utwory, którymi później nas zaraża.
F: Nie tylko muzyka celtycka Was inspiruje. Co nowego usłyszymy w najbliższym czasie w muzyce grupy Flook?
SA: Będziesz musiał poczekać by się dowiedzieć!
F: Wasz ostatni – jak dotąd – album nazywa się „Rubai”. Co oznacza to słowo?
SA: „Rubai”, to rodzaj perskiego wiersza, składającego się tylko z czterech wersów. Są one pełne „muzyki, rytmu i oddechu”. Chcielibyśmy tak właśnie brzmieć.
F: Podróżujecie ostatnio sporo na wschód Europy, jak wam się podoba tamtejsza publiczność? Czy różni się od Zachodniej?
SA: Świetnie było w Pradze, podobnie z naszymi przyjaciółmi w Bratysławie. Publiczność była doskonała. Podobnie bywa w Europie Zachodniej, wszystko zależy od konkretnego miejsca.
F: Powiedz mi Sarah, czy znasz jakieś zespoły folkowe z Polski?
SA: Spotkaliśmy w zeszłym roku na Słowacji zespół The Reelium.
F: Co o nich myślisz?
SA: To świetna grupa. Dobre się bawiliśmy, słuchając ich muzyki na festiwalu „Beltaine”.
F: Czy jest szansa, że w końcu usłyszymy Was w Polsce?
SA: Oczywiście, jeśli tylko ktoś zdecyduje się zorganizować dla nas koncert!
Kontakt z zespołem Flook: info@flook.co.uk
Oficjalna strona: www.flook.co.uk
Fotografia: Julian Andrews
Belgijski zespół Urban Trad to dziś gwiazda światowego formatu. W 2003 roku reprezentowali swój kraj na Eurowizji i zajęli tam drugie miejsce. Od tego czasu ich wizja muzyki folkowej podbiła serca słuchaczy w wielu krajach.
Swoją muzykę nazywają „Europejskim folkiem XXI wieku”. Trudno odmówić tej nazwie słuszności. Spora doza elektroniki i dość nowoczesne podejście do tematyki folkowej powinno przekonywać – zwłaszcza młodych – do faktu, że folk, to muzyka otwarta. Pierwsze takty ich płyty „Elem”, to okraszona elektroniką świetna melodia grana przez skrzypce i flety, z dodatkowymi wokalizami. Utwór nazywa się „Rodgrod Med Flode” i z jednej strony kojarzy się nieco z klimatami irlandzkimi, z drugiej pobrzmiewa w nim też coś wschodniego. bardziej konkretnie celtycki jest już wypełniony dudami utwór „Vigo”. Rozdziela je piękna piosenka „De luz, amor y nada”.
Żeby przymiotnikowi „europejski” stało się zadość, zespół zaprasza nas później na wycieczkę do mroźnej Skandynawii. Tam właśnie korzenie ma świetna kompozycje „Jorden”. Druga część, czyli „Terra” to już znacznie bardziej południowe klimaty. Jak to brzmi razem? Pięknie.
„Bourree d` Erasme” nawiązuje do muzyki barokowej, zwłaszcza dobrze brzmi w nim akordeon diatoniczny.
„De l` air” jest z jednej strony celtycka melodią, z drugiej utworem hip hopowym. Dziś to już nie szokuje, a brzmi dość dobrze. Celtyccy puryści (o ile wysłuchają tej płyty) na osłodę dostaną bliższy ich gustom „Valse 98”.
„Two Hornipipes” to oczywiście powrót do klimatów kojarzonych z muzyką celtycką i brytyjską. Tańce te również miękko łączą się z elektroniką.
Akustyczna ballada „Zout”, to jedna z najciekawszych piosenek na płycie. Okazuje się, że grupie nieobce również czysto folkowe granie. Niezbyt odległe, choć bardziej zmodyfikowane granie prezentują nam w „Mind the Gap”.
Klasyczne smyczkowe intro i następujący po nim utwór „Vodka time” mają przenieść nas w regiony bliższe nam geograficznie. Melodia podpowiada Rosję. W ten oto sposób Belgowie prezentują nam pomysł na rosyjskie ethno-dance.
Jako bonus do płyty dołączono dość długą kompozycję „Lampanag/Mideau Rhemila” w wersji koncertowej. Muszę przyznać, ze słucha się jej bardzo przyjemnie.
Urban Trad, to ekipa, która dokładnie dba o to, by jej wizerunek nie został zaciemniony przez kiepskie produkcje. Dlatego też „Elem”, to po prostu świetny album. Mam nadzieję, że kolejne płyty przyniosą nam jeszcze więcej dobrej muzyki.
Na zdjęciu we wkładce Steve Keith siedzi z cygarem na jachcie. Kim jest ten pan? Śpiewa, gra na gitarze, banjo, harmonijce ustnej i skrzypcach, jednym słowem to człowiek-orkiestra. Z biografii Steve`a wynika, że grał z najlepszymi w stanach, m.in z Willie Nelsonem. Nic dziwnego, że jego folk ma gdzieś w tle delikatną nutkę tradycyjnego country, widoczną choćby w klasycznym „Little Maggie”. Nie brakuje żeglarskich, czy też szerzej, morskich tematów. Pięknie zaśpiewana „Rolling Down to Old Maui”, czy też „Waterbound” z pewnością spodobałyby się na naszych festiwalach szantowych. Tam też z resztą od lat pojawia się stary, folkowy blues „St. James Infirmary”, u nas znany z interpretacji Jerzego Porębskiego, tu w bardzo stylowej, oryginalnej wersji.
Keith, to wreszcie utalentowany autor piosenek. Jego wesoła „My Deadrise My Flies and My Beer”, liryczna „Baby Born to Some Friends of Mine”, rozkołysana „Down On Bourbon Street”, balladowa „When Will I Be Found” i zawierająca niemal wszystkie powyższe cechy „All Kinds” to przykłady świetnych współczesnych kompozycji folkowych.
Płyta jest zapisem koncertu z Lancaster Playhouse, na którym w kilku utworach wsparła Steve`a żona, Laurie Keith.
Jaki jest największy atut tego artysty? Swoisty autentyzm. Nie jest przecież folklorysta, ale jego koncert, taki jak na płycie, brzmi bardzo prawdziwie. Mógłby być podawany jako przykład tego jak powinien wyglądać amerykański folk z tą celtycką nutką, tak dobrze widoczną w niektórych utworach.
Jeśli młoda, folk-rockowa kapela, grająca muzykę celtycką sięga po zestaw standardów, to rzadko wróży coś dobrego. Zazwyczaj oznacza to, że grają te zestawy hitów po knajpach, dla niezbyt wybrednej publiczności. Tym razem jednak jest nieco inaczej. Może to przez lekkie naleciałości klezmerskie, które słychać w brzmieniu zespołu? Te skrzypce aż rwą się do cygańskich brzmień. Z drugiej zaś strony słychać lekkie ciągoty w kierunku country.
Irlandzkie piosenki, takie, jak „Black and Tans”, „Ride On” i „Danny Boy” brzmią tu nieco inaczej niż zwykle. Zwłaszcza druga z tych piosenek bardzo mi się podoba. Totalnie zmieniony „Danny Boy” w blues-rockowej aranżacji to też spora ciekawostka.
Niestety grupa Scythian nie ma zbyt dobrego wokalisty. A może prostu ich pomysł na brzmienie wokalu niezbyt mi odpowiada? Podejrzewam, że jeśli posłucham tej płyty dłużej, to się przyzwyczaję.
Bałkańskie melodie w „Greek Fiddle” potwierdza moje podejrzenia dotyczące skrzypka kapeli. Widać, że czuje się on dobrze w takim repertuarze.
Jeśli znajduję na czyjejś płycie utwór grupy The Pogues, zawsze słucham go z ciekawością. Tym razem Scythianie wybrali „Tuesday Morning” – piosenkę, będącą pierwszym przebojem zespołu po odejściu Shane`a MacGowana. Podobnie jak pozostałe piosenki, tak i ta została potraktowana, jako punkt wyjścia dla własnej aranżacji – i bardzo słusznie.
Innym takim pomysłem na zagranie czegoś znanego jest temat z filmu „Ostatni Mohikanin”. Na pewno poznacie tą melodię.
Mimo że jest tu dziesięć utworów, to płyta jest dość krótka. Z drugiej strony warto zauważyć, że grupa ma swój pomysł na granie, swój styl.
Podsumowując: bardzo dobra płyta, a biorąc pod uwagę, że to dopiero druga płyta zespołu, to warto czekać na ich kolejne krążki.
Zespół Lakis & Achwach to wbrew pozorom nie duet. Osiem osób tworzących ta folk-rockową grupę pochodzi z bardzo różnych miejsc. Jest tu dwójka Greków, dwójka Turków, dwójka Austriaków, Niemiec i mieszkaniec Lichtensteinu. Od około 20 lat większość z nich żyje i muzykuje we Wiedniu. Liderem i załozycielem zespołu jest Lakis Jordanopoulos.
Płyta „Pirates” zawiera grecką muzykę folk-rockową. Okładka nieco mnie zmyliła, przyznam szczerze, że spodziewałem się nieco innej muzyki. Tymczasem są tu po prostu współczesne utwory, osadzone w folkowej tradycji Hellady, z niewielkimi odchyleniami w stronę innych klimatów bałkańskich, a nawet muzyki tureckiej.
Folk-rockowe podejście do tematu nie objawia się tu prymitywizacją, jak to często bywa w przypadku mało doświadczonych kapel. Lakis & Achwach to grupa mająca już za sobą kilka płyt i lata pracy. Ich rock ociera się o elementy jazzu, bluesa, czy nawet popu. Jest to wszystko jednak ciekawie zagrane i dobrze wyważone. Czasem zdarzają się elementy zaczerpnięte żywcem z rocka progresywnego (jak choćby partia organów Hammonda w „Efchi”). Innym razem mamy z kolei porządny kawałek folk-rockowego rzemiosła z muzyką nie kojarzącą się właściwie z żadnym konkretnym zakątkiem Europy („Angelos”).
Moim ulubionym motywem na płycie jest instrumentalna kompozycja „Elsewhere”. Może zabrzmi to dziwnie, ale skojarzenie miałem takie: gdyby Mike Oldfield był Grekiem i grał na saksofonie, to pewnie tak brzmiałaby jego muzyka.
Reasumując: płyta mi się podoba, zwłaszcza że jest bardzo klimatyczna i nie sposób się przy niej nudzić. Dotychczasowe, bardziej tradycyjne greckie płyty, których słuchałem, nie maiły takiej siły wyrazu.
