Miesiąc: Październik 2005 (Page 3 of 5)

Bagas Degol

Grupa pochodzi z Penwith w zachodniej Kornwalii i zajmuje się głownie muzyką charakterystyczną dla tego regionu. Wśród melodii z ich repertuaru znaleźć można zarówno melodie dawne, np. XII-wieczne, jak i zupełnie współczesne. Na kornwalijskiej scenie są zespołem coraz bardziej znanym.
Okazją, która zrodziła zespół była doroczna parada z okazji Tom Bawcock`s Eve w Mousehole, w roku 2001. Jak dotąd na koncie mają wydaną w 2004 roku płytę „Tonight We`re Going To Party Like It`s 1399”
Skład zespołu:
Rick Williams – klarnet
David Twomlow – dudy, saksofon sopranowy
Dave Trahair – bęben i instrumenty perkusyjne

Abraxas

Zespół powstał w 1999 roku, kiedy grupa przyjaciół postanowiła zrobić coś nowego – coś czego dotąd jeszcze nie robili. Zaczęli grać koncerty.
Ich muzyka to połączenie galicyjskiej i asturyjskiej tradycji celtyckiej z lekkim brzmieniem rockowym.
Skład zespołu:
Mar Marqués – akordeon
Manuel Prada – flet, dudy, saksofon, instrumenty perkusyjne
Roberto Villadangos – skrzypce, instrumenty klawiszowe
Antonio Lozano – gitara, banjo, bouzouki, mandolina
Pepo Nieto – bębny, perkusja
Luis Manuel Barreiro – gitara basowa, instrumenty perkusyjne

Abraxas w Internecie: www.abraxasmusic.tk

Słodki Całus od Buby „Bubowe Berdo”

Grupa Słodki Całus od Buby dysponuje dość nietypową dyskografią, większość ich nagrań, to koncertówki. Wydana dwa lata temu w oficjalnym obiegu płyta „Nie ma rzeczy niemożliwych”, to właśnie typowy przykład koncertu z tamtego okresu, oczywiście okrojonego na potrzeby płyty. „Bubowe Berdo” to jeszcze bardziej przypadkowa sprawa, bo koncert nietypowy, a muzycy nieświadomi, że są rejestrowani.
Co w tej płycie-koncercie nietypowego? Brak zwyczajnej dla zespołu, rockowej sekcji rytmicznej, którą tworzą Szkieletor i Olek (Adam Skrzyński – perkusja i Aleksander Rzepczyński – bas), gitarzysta elektryczny, Mariaszek (Mariusz Wilke), przesiadł się na akustyczny bas, a zamiast wspomagającego grupę na harmonijkach ustnych Medyka (Jarosław Medyński) mamy dwóch zaproszonych muzyków – Józka i Jacka (Józef Kaniecki – skrzypce, mandolina i Jacek Jakubowski – akordeon), znanych z trójmiejskich zespołów folkowych. Jurkiel (Krzysztof Jurkiewicz – wokal, gitara akustyczna 12-strunowa, harmonijka ustna), jeden z wokalistów Słodkiego Całusa, gra z nimi na co dzień w Gdańskiej Formacji Szantowej. Oprócz wszystkich wymienionych na płycie gra również drugi z filarów zespołu – Kapeć (Mariusz Kamper – wokal, gitara akustyczna).
Tak oto przedstawia się nietypowy skład kapeli w momencie rejestracji. We wkładce sami piszą, że na płytę trafiły piosenki wybrane z całego koncertu, takie, których wykonań grupa najmniej się wstydziła.
Repertuar, który znalazł się w rezultacie na liście, to piosenki nowsze i starsze, choć nawet te ostatnie nigdy nie brzmiały w ten sposób. Przykładem mogą być tu utwory „Miasto” i „Nowa”, które towarzyszyły zespołowi już w czasach pierwszej kasety, czyli… 14 lat temu. Podobnie, jak utwory z poprzedniej płyty, takie, jak „Całkiem sporo”, „Raz do roku” czy „Nie ma rzeczy niemożliwych” wzbogacone o instrumenty melodyczne brzmią ciekawie.
Sporo jest jednak utworów nowych, wcześniej nie publikowanych. Nostalgiczna „Wiosna z gór” czy poetyckie „Równoległe”, to piosenki, które już dość dobrze sprawdziły się na koncertach.
Wszyscy, którzy znają Słodki Całus od Buby, wiedzą, że warto zwracać tu uwagę na teksty. Kapeć i Jurkiel to twórcy, którzy ciągle się rozwijają. Na dodatek są na tyle różni, że zestaw ich piosenek po prostu nie może być nudny. Tym razem dominuje co prawda twórczość drugiego z nich, ale śpiewają obaj, a to już w jakiś sposób różnicuje brzmienia.
Był czas, że w twórczości zespołu dominowały wątki biesiadno-turystyczne, później pojawiła się poezja miejsko-folkowa. Ten drugi element dziś jest dominujący, choć czasem zdarza się, że piosenki wyrywają się za miasto. Pojawiają się więc czasem góry, choć dominuje miasto i jego serce, bijące mocno w piersiach pieśniarzy. Żeby było ciekawiej do najciekawszych ujęć miejskich należą tu piosenki o czeskiej Pradze. Staremu utworowi „Miasto” grupa dodaje nową, rozbujaną „U Maleho Glena”.
Ciekawie wychodzi tu też zestaw trzech piosenek, zagranych pod rząd, które mówią coś o inspiracjach Jurkiela jako autora. „Całkiem sporo”, to hołd dla Boba Dylana a „Słuchając Kellusa” w oczywisty sposób odnosi się do Jana Krzysztofa Kellusa. Obie piosenki również w formie muzycznej stanowią próbę oddania twórczości tych dwóch bardów. Trzecia piosenka – „W barze Świat (Hrabal)” – nawiązuje do książek wybitnego czeskiego prozaika, Bohumila Hrabala.
Mimo kilku drobnych wpadek, do których zespół sam przyznaje się we wkładce do płyty, albumu świetnie się słucha. Jest coś takiego w tych piosenkach, co sprawia, że krążek nie chce opuścić odtwarzacza. Można by powiedzieć, że to „Słodki Całus od Buby – Unplugged”. Jak na płytę, która wydarzyła się zespołowi po prostu „przy okazji”, to jest to rewelacja.

Rafał Chojnacki

K.C. McKanzie „Weird tunes from a wild mind”

Trzynaście autorskich piosenek utalentowanej pieśniarki i wokalistki K.C. McKanzie. Aż dziw bierze, że tak młoda osoba w tak doskonały sposób nawiązuje do folkowych tradycji. Album brzmi, jakby nagrano go w latach 70-tych. Nie mam tu na myśli realizacji nagrań, a same piosenki i ich wykonanie.
Utwory K.C. traktują o sprawach tradycyjnych. Są tu marynarze, górnicy i pijacy, jest miłość i ból. Sprawy uniwersalne, zawsze aktualne i właśnie takie, z którymi autorski folk świetnie się utożsamia.
Jest tu miejsce na balladę w stylu country, na knajpianą piosenkę, i na nostalgiczne, folkowe granie. Jeśli lubicie piosenki Joan Baez (ale właśnie piosenki, bo wokal K.C. jest zupełnie inny), a przede wszystkim jeśli lubicie Joni Mitchell, to płyta „Weird tunes from a wild mind” będzie albumem dla was. Nie zawiedziecie się.
W przeciwnym wypadku również nic nie stracicie próbując posłuchać tej płyty. Jest trochę smutna, ale bardzo sympatyczna.

Rafał Chojnacki

Joanna Słowińska z Zespołem „Live in Cracow, July 2004”

Koncertowa płyta Joanny Słowińskiej, nagrana w Klubie Alchemia w Krakowie w 2004 roku, powinna być tylko zajawką dla albumu studyjnego. Mam nadzieję, że tak się stanie. Póki co jednak pozostaje nam obcowanie z dość surowym, aczkolwiek ciekawym materiałem nagranym na żywo.
Dominują piosenki i tańce polskie, ale są też brzmienia huculskie, żydowskie i bałkańskie. Na okrasę jest nawet piosenka Agnieszki Osieckiej. Z resztą maniera wykonawcza Joanny Słowińskiej kojarzy się niekiedy mocno właśnie z tzw. piosenką autorską, której pani Osiecka była mistrzynią. Sam zapis koncertu wystarczy, by zauważyć, że utwory są nie tylko zaśpiewane, ale też w sposób aktorski zagrane.
Wiele z tych piosenek, to znane ludowe standardy (jak „Matulu…”, „Czerwone jabłuszko”), jest też jednak kilka, których nie znałem, lub słyszałem je dawno temu, to one sprawiły mi sporą niespodziankę.
„Sowa” jest według mnie jednym z najbardziej udanych utworów na płycie. Możliwe, ze stanie się niedługo jedną z najpopularniejszych folkowych piosenek – właśnie dzięki interpretacji Joanny Słowińskiej.

Taclem

In Extremo „Mein Rasend Herz”

Gdyby nie wokal, to słuchając pierwszego nagrania z tej płyty („Raue See”) pomyślałbym sobie, że to amerykańskie Dropkick Murphy`s. Nieco inaczej brzmiąca gitara i ostra motoryka zbliżyła nieco In Extremo do punk-folka. „Horizont” jest już bliżej folk-metalowej przeszłości kapeli, choć refreny zdradzają nieco bardziej bałaganiarskie niż niegdyś naleciałości.
Niech nikogo nie zmyli balladowy wstęp w „Wessebronner Gebet”, mimo delikatniejszych, granych na harfie wstawek, mamy tu solidne łojenie w środku utworu. Mimo ostrych riffów nieco spokojniej jest w lekko punkującym „Nur Ihr Allein”. Zastanawiam się jednak, czy obecne na pierwszych metalowych albumach In Extremo inspiracje zespołem Rammstein nie ustąpiły fascynacji Die Toten Hosen. Właściwie jedynie „Rasend Herz” może się tu kojarzyć z pierwszym ze wspomnianych zespołów.
Bardzo podobają mi się folkowe fragmenty „Fontaine La Jolie”, utwór jest śpiewany prawdopodobnie po francusku, choć akcent wokalisty pozostawia wątpliwości. To jedna z uciążliwości, do których trzeba się przyzwyczaić słuchając In Extremo. Śpiewają w wielu językach, ale często to wciąż brzmi jak niemiecki.
Przaśna rycerska ballada „Tannhuser”, to przykład na to, że zespół nie zapomniał jeszcze jak gra się średniowieczne melodie. Cóż, od nich przecież zaczynali.
In Extremo to jedna z niewielu kapel, gdzie język niemiecki wydaje się być wręcz idealnie brzmiącą formą werbalizacji tekstu. Oczywiście dla fana folku najlepsze są te kawałki, gdzie jest najwięcej elementów etnicznych. Z tego punktu widzenia „Mein Rasend Herz” nie dorasta do pięt płytom „Verehrt Und Angespien” i „Weckt Die Toten!”. Jednak to wciąż fajne granie.

Rafał Chojnacki

I Muvrini „Umani”

Zespół I Muvrini stał się folkową gwiazdką po tym, jak popularny piosenkarz Sting nagrał z nimi swój przebój „Fields of Gold”. W Polsce poznaliśmy się na nich wcześniej, grali m.in. na Bożonarodzeniowym Koncercie WOŚP. W tym mniej więcej czasie doszło do współpracy z polską wokalistką – Małgorzatą Walewską, której efekt znalazł się na tej płycie.
Jeśli mówimy o pop-folkowej stylistyce, to warto zaznaczyć, że może ona niektórych nieco razić, zwłaszcza w kwestii rytmicznej. Co prawda w wykonaniu I Muvrini możemy mówić o popie z górnej półki, ale to wciąż trąci czasem kiczem. Choćby dlatego, że płyta jest bardzo ładna, a stad już tylko krok do słodkiej cukierkowatości.
Koncepcję, którą obrali odpowiedzialni za grupę muzycy ratuje przede wszystkim pojawiające się czasem folkowe instrumentarium i polifoniczne zaśpiewy. Pod tym kątem są naprawdę dobrzy.

Rafał Chojnacki

Eliza Carthy „Rough Music”

Młodsza latorośl rodziny Carthy nie rozczarowuje. Najnowszy album Elizy, to porcja najlepszego brytyjskiego folku, w stylu do którego córka Martyna Carthy`ego zdążyła nas już przyzwyczaić.
Nie ma tu gorszych utworów, sporo za to dobrego, brytyjskiego grania. Towarzyszący artystce zespół The Ratcatchers, to również muzycy świetnie znajdujący się w takich brzmieniach.
Zaczynający album utwór „Turpin Hero”, to świetne wprowadzenie w klimat albumu. Jest ostro i zdecydowanie, jak na niektórych płytach klasycznego The Watersons, z drugiej jednak strony mamy tu współczesną finezję. Tak właśnie zagrany jest ten album.
Bez względu na to czy mamy do czynienia z wolniejszymi pieśniami, takimi, jak „Gallant Hussar”, czy też z bardziej żywiołowym śpiewaniem, jak w „Tom Brown”, wokal Elizy sprawdza się doskonale i jest jak scalający wszystko, wiodący prym instrument.
Dobrze brzmią tu utwory instrumentalne. Tańce porywają, a jednocześnie wciąż nadstawia się ucha, by wyłowić smaczki.
Z każdym kolejnym albumem Eliza Carthy podnosi sobie poprzeczkę. „Rough Music” kontynuuje tą tradycję. Mam nadzieję, że wkrótce jej popularność będzie na tyle duża, że ktoś zdecyduje się zaprosić ją również do naszego kraju.

Taclem

Electric Folk „Woodland Groove”

Zespół Electric Folk pochodzi ze Szwecji, a tą płytę nagrywali w malowniczej Uppsali. Efektem ich starań jest folk-rock nawiązujący do najlepszych albumów w gatunku.
Zaczyna się bardzo spokojnie i klimatycznie („Far Away”), zaraz jednak uderza nas rozbudowana partia basów i ostry fiddling. Po nim wchodzi fajny kobiecy wokal („Woodland Groove”). Dalej jest już bardziej po szwedzku, kolejny utwór („Time of Your Life”) może się kojarzyć z graniem grupy Hoven Droven.
W „No Peace” jest troszkę lżej, utwór może kojarzyć się z klasykami brytyjskiego folk-rocka – Fairport Convention. Podobna w klimacie jest też piosenk „Holy Rain”.
Klimatyczny „One of Us”, to połączenie elementów szwedzkich z brytyjską stylistyką. Klimat tej ballady budzi skojarzenia z jednej strony z Blackoore`s Night, z drugiej zaś nieco z irlandzkim the Cranberries. Wszystko to wspierają jednak świetne, bardzo lekko zagrane partie skrzypiec. Nieco funkująca piosenka „No More Love” kojarzyć się może ze szkockim Capercaillie. Pomysł na muzykę jest nieco inny, ale wokal i bas sugerują, że Szkoci mogli być jakąś inspiracją dla Szwedów.
„Escape From the Woodland Realm” to coś na kształt suity. Bardzo ciekawy i fajnie rozwijający się utwór. Z kolei w „Cry” wracamy do charakterystycznych szwedzkich melodii, urozmaicających ciekawie autorską piosenkę, śpiewaną po angielsku.
W balladzie „If I´d Be Wise” panuje nastrój nieco niepokojący, mimo, ze rytm utworu wyraźnie swinguje. „Between Sauna and Tarn” to z kolei coś na kształt krótkiego walczyka. Po nim następuje ballada „Passing Through” i zamykający płytę utwór „Tracking”. Ostatnia z tych piosenek, to jakby folk-rockowa wizytówka grupy.
Płyta „Woodland Groove” jest przede wszystkim niebanalna. Osadzona w dobrej, klasycznej stylistyce. Z drugiej strony czerpie w ciekawy sposób ze skandynawskiej tradycji.

Taclem

Brendan Perry „Acoustic Amulet”

Doroczny Jarmark Dominikański w Gdańsku, to miejsca, gdzie można niekiedy kupić cuda przeróżne. Obok bardzo dziwnych wynalazków i staroci można też kupić płyty – zarówno kompakty, jak i przeżywające swój renesans vinyle. Tym razem jednak napiszę o jednej z kompaktowych zdobyczy.
Akustyczny album Brendana Perry (połowy duetu Dead Can Dance), to bootleg będący w większości zapisem jego koncertu z 1993 roku. Organizatorem była wytwórnia 4AD, być może nawet rejestrowano dźwięk z myślą o wydaniu płyty. Jakość jest dobra, ale może po prostu artysta nie zgodził się na wydanie, chcąc, by wypieszczony „Eye of the Hunter” był jego solowym debiutem. Ale tak to już bywa, że tego rodzaju nagrania w końcu kiedyś wyciekają z zamkniętego kręgu posiadaczy.
Oprócz ośmiu nagrań ze wspomnianego koncertu mamy tu niepublikowany kawałek (właściwie to odrzut) z sesji Dead Can Dance. Mowa tu o utworze „Poison Tree”.
Ta płyta, to raczej ciekawostka, coś dla fanów. Ale myślę, że nawet jak ktoś nie jest absolutnym miłośnikiem dokonań macierzystej grupy Brendana, to coś dla siebie tu znajdzie.

Taclem

Page 3 of 5

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén