Grupa Słodki Całus od Buby dysponuje dość nietypową dyskografią, większość ich nagrań, to koncertówki. Wydana dwa lata temu w oficjalnym obiegu płyta „Nie ma rzeczy niemożliwych”, to właśnie typowy przykład koncertu z tamtego okresu, oczywiście okrojonego na potrzeby płyty. „Bubowe Berdo” to jeszcze bardziej przypadkowa sprawa, bo koncert nietypowy, a muzycy nieświadomi, że są rejestrowani.
Co w tej płycie-koncercie nietypowego? Brak zwyczajnej dla zespołu, rockowej sekcji rytmicznej, którą tworzą Szkieletor i Olek (Adam Skrzyński – perkusja i Aleksander Rzepczyński – bas), gitarzysta elektryczny, Mariaszek (Mariusz Wilke), przesiadł się na akustyczny bas, a zamiast wspomagającego grupę na harmonijkach ustnych Medyka (Jarosław Medyński) mamy dwóch zaproszonych muzyków – Józka i Jacka (Józef Kaniecki – skrzypce, mandolina i Jacek Jakubowski – akordeon), znanych z trójmiejskich zespołów folkowych. Jurkiel (Krzysztof Jurkiewicz – wokal, gitara akustyczna 12-strunowa, harmonijka ustna), jeden z wokalistów Słodkiego Całusa, gra z nimi na co dzień w Gdańskiej Formacji Szantowej. Oprócz wszystkich wymienionych na płycie gra również drugi z filarów zespołu – Kapeć (Mariusz Kamper – wokal, gitara akustyczna).
Tak oto przedstawia się nietypowy skład kapeli w momencie rejestracji. We wkładce sami piszą, że na płytę trafiły piosenki wybrane z całego koncertu, takie, których wykonań grupa najmniej się wstydziła.
Repertuar, który znalazł się w rezultacie na liście, to piosenki nowsze i starsze, choć nawet te ostatnie nigdy nie brzmiały w ten sposób. Przykładem mogą być tu utwory „Miasto” i „Nowa”, które towarzyszyły zespołowi już w czasach pierwszej kasety, czyli… 14 lat temu. Podobnie, jak utwory z poprzedniej płyty, takie, jak „Całkiem sporo”, „Raz do roku” czy „Nie ma rzeczy niemożliwych” wzbogacone o instrumenty melodyczne brzmią ciekawie.
Sporo jest jednak utworów nowych, wcześniej nie publikowanych. Nostalgiczna „Wiosna z gór” czy poetyckie „Równoległe”, to piosenki, które już dość dobrze sprawdziły się na koncertach.
Wszyscy, którzy znają Słodki Całus od Buby, wiedzą, że warto zwracać tu uwagę na teksty. Kapeć i Jurkiel to twórcy, którzy ciągle się rozwijają. Na dodatek są na tyle różni, że zestaw ich piosenek po prostu nie może być nudny. Tym razem dominuje co prawda twórczość drugiego z nich, ale śpiewają obaj, a to już w jakiś sposób różnicuje brzmienia.
Był czas, że w twórczości zespołu dominowały wątki biesiadno-turystyczne, później pojawiła się poezja miejsko-folkowa. Ten drugi element dziś jest dominujący, choć czasem zdarza się, że piosenki wyrywają się za miasto. Pojawiają się więc czasem góry, choć dominuje miasto i jego serce, bijące mocno w piersiach pieśniarzy. Żeby było ciekawiej do najciekawszych ujęć miejskich należą tu piosenki o czeskiej Pradze. Staremu utworowi „Miasto” grupa dodaje nową, rozbujaną „U Maleho Glena”.
Ciekawie wychodzi tu też zestaw trzech piosenek, zagranych pod rząd, które mówią coś o inspiracjach Jurkiela jako autora. „Całkiem sporo”, to hołd dla Boba Dylana a „Słuchając Kellusa” w oczywisty sposób odnosi się do Jana Krzysztofa Kellusa. Obie piosenki również w formie muzycznej stanowią próbę oddania twórczości tych dwóch bardów. Trzecia piosenka – „W barze Świat (Hrabal)” – nawiązuje do książek wybitnego czeskiego prozaika, Bohumila Hrabala.
Mimo kilku drobnych wpadek, do których zespół sam przyznaje się we wkładce do płyty, albumu świetnie się słucha. Jest coś takiego w tych piosenkach, co sprawia, że krążek nie chce opuścić odtwarzacza. Można by powiedzieć, że to „Słodki Całus od Buby – Unplugged”. Jak na płytę, która wydarzyła się zespołowi po prostu „przy okazji”, to jest to rewelacja.

Rafał Chojnacki