Kategoria: Recenzje (Page 95 of 214)

Celtic Cross „Oryginal Material”

Nietypowa składanka utworów wykonywanych przez grupę Celtic Cross. Recenzując ich album „Folk de Future” wspomniałem, że to duet pracujący za pomocą własnych umiejętności instrumentalno-wokalnych i komputerów. Teraz, na potrzeby recenzentów, stworzyli kompilację z samymi autorskimi utworami z trzech poprzednich płyt i jednym nowiótkim, zapowiadającym płytę „Nah Think Out”.
Utwór pierwszy („Sunny”) kojarzyć się może z folk rockiem w stylu The Waterboys. Drugi zaś („Something to Belive in”) ma w sobie coś z The Levellers. Kolejne równiez mieszczą się w takiej stylistyce, choć zdarzają się momenty wręcz kuriozalne, jak np. utwór „Day Off”. W innych momentach można pomyśleć, że mamy do czynienia z bardziej celtycką odmianą Ultravox („Yantra”).
Przy okazji zmieniających się albumów z których pochodzą poszczególne piosenki widać, że rozwijało się również brzmienie zespołu. Nawet tam, gdzie umyka nagle celtyckie granie, jest dość ciekawie.
Aż dziw bieże, że ten projekt, to duet, pracujący nad brzmieniem przy pomocy komputerów.

Taclem

Celtic Sounds „Rare Auld Times”

Irlandzko-angielsko-amerykański band o dość dumnej nazwie Celtic Sounds prezentuje nam muzykę z której niełatwo być dumnym. Płyta „Rare Auld Times” miała pewnie w założeniu nawiązywać do tradycyjnego nurtu w muzyce celtyckiej, jednak efekt jest kiepski. Mimo, że oprócz evergreenów jest tu nieco świeżości (głównie za sprawą wtrętów amerykańskich), to całość raczej nie wystarczy, by zatrzymać czyjąś uwagę na dłużej.
„Rare Auld Times” jest więc pewnie około tysięczną płytą z cełego szeregu niczym nie różniących się albumów. Brak inwencji i pomysłów na nowe aranżacje przekreśla ten album w moich oczach.

Taclem

Clare J Mee „The thing about clouds …”

Gdybym próbował krótko zdefiniować zawartą na płycie „The thing about clouds …”, stwierdziłbym, że to współczesna muzyka celtycka, z dużym bagażem ballad. Oczywiście byłoby to w jakiś sposób trafne i nie trafne jednocześnie.
Dźwięki celtyckie pojawiąją się tu bez wątpienia, użyto w nagraniach odpowiedniego instrumentarium, również przy aranżacjach postawiono właśnie na ten pierwiastek. Są też oczywiście ballady, ślicznie śpiewane przez Clare. Ale to jednak nie wszystko. Pojawia się czasem jazz (m. in. „If Time Flies”), blues („An Attempt At The Blues”), folk bez żadnych odnieśień etnicznych, czy też coś, co my nazwalibyśmy poezją śpiewaną. Z resztą trzy spośród tych piosenek, to rzeczywiście zaśpiewane wiersze („Quietness”, „The Sad” i „Friendship”).
„The thing about clouds …” to bardzo stonowana i spokona płyta, świetna do słuchania po ciężkim dniu, kiedy chcemy się wyciszyć i nieco odprężyć. Mimo, że słucha się jej dobrze samej, to doskonale nadaje się również jako towarzyszka do dobrej lektury.

Taclem

Dolly Parton „Those Were The Days”

Słodki głos Dolly Parton nieco się zmienił, jednak królowa pop-country pokazuje, że jej czas jeszcze nie minął. Kiedy wszyscy dookoła odkrywają zupełnie inne twarze amerykańskiej muzyki, Dolly nagrywa własne wersje standardów country, folk i pop. Co ciekawe w niektórych utworach wspierają ją muzycy, którzy oryginalnie te piosenki wykonywali.
Otwierający album, nieco zbyt cukierkowaty „Those Were The Days” może wydać się pretensjonalny, ale na szczęście na nim płyta się nie kończy. W chwilę później otrzymujemy dwie piosenki napisane przez ludzi, o których można dziś powiedzieć, że są największymi herosami amerykańskiego folku – „Blowin` In The Wind” Boba Dylana i „Where Have All The Flowers Gone” to klasyki absolutne. Pierwszy z nich zachował swój charakter dzięki pojawiającej się harmonijka, drugi zaś nieco przyspieszył, ale nie wyszło mu to na gorsze. Kolejna piosenka, to utwór duetu Paul Webster & Jerry Livingston, wykonywany kiedyś m.in. przez Elvisa Presleya, później na tapetę trafiają jeszcze Cat Stevens, Kris Kristoferson, Tommy James i wielu innych.
Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy „If I Were A Carpenter” i „Both Sides Now”. Pierwszy z tych utworów napisał zadeklarowany folkowiec Tim Hardin, drugi zaś znamy przede wszystkim z wersji Judy Collins (młodsi pewnie kojarzą bardziej wykonanie Joni Mitchell). Obie Dolly wykonuje tu wyśmienicie, w pierwszej towarzyszy jej Joe Nichols, jeden z najbardziej uzdolnionych młodych wokalistów country. Druga piosenka nieoczekiwanie zamieniła się w country-rocka z fajną partią skrzypiec.
Tak jak początek płyty nie zachwyca, to końcówka po prostu rozbraja. Znakomita wersja lennonowskiego „Imagine” pokazuje, że Beatlesi też bywali kowbojami.

Taclem

Trillke Trio „Käferherz”

Niemiecka grupa specjalizująca się w akustycznie granej muzyce świata prezentuje nam swoją drugą płytę. Dominuje na niej tradycja europejska. Jest tu coś klezmerskiego („Uri Tzion”, „Interstellar Overkorkel”), jest tango („Porque? Porque!”), walce („Domino Valse”, „Fetiche”), są utwory bałkańskie („Lulatsch”, „Lied in die Ferne”, „Odessa Bulgar”, „Serény magyaros”), skandynawskie („Okynnesvals”), a nawet amerykański blues („Joe Turner Blues”) w wersji folkowej i jamajskie ska („Lagerfeuer”). Mamy też utwór oparty o pożyczkę z filmu „Czarny kot, biały kot” („Käferherz”).
Mamy też kompozycje autorstwa członków zespołu („Nie ohne mein Schlauchboot”) i inne współczesne utwory („Noch einen Tanz”). Wszystko to prezentuje nam zespół dobrze ograny w europejskiej tradycji.
Trillke Trio proponują nam ciekawe aranżacje, niezłą grę i ogólne bardzo sympatyczną koncepcję płyty. Czasem pojawiają się elementy lekko rockowe, jazzowe, a nawet ska. Wszystko jednak charakteryzuje się poczuciem humoru, a to ważne.

Rafał Chojnacki

William Pint & Felicia Dale „Seven Seas”

Amerykański duet William Pint i Felicia Dale to wykonawcy znani z koncertów w naszym kraju. Występowali m.in. na festiwalu szantowym w Iławie. Dzięki temu czasem można było w naszych sklepach trafić na ich płyty. „Seven Seas”, to – jak na razie – album najnowszy. Podobnie, jak na poprzednich płytach duetu mamy tu do czynienia z autorskimi aranżacjami pieśni morskich, wzbogaconymi przez utwory tworzone przez członków duetu.
Zaczyna się od nowej aranżacji morskiej pieśni „High Barbaree”, w której świetnie sprawdza się lira korbowa, na której grywa Felicia. Pieśń „Oh Mary, Come Down!” jest z kolei wykonana w sposób dość archaiczny, aczkolwiek warto na ten utwór zwrócić uwagę, gdyż jest rzadko wykonywany.
Piękna ballada „The Mary Stanford of Rye” pokazuje nam, że William jest świetnym balladzistą. Po raz kolejny słyszymy też lirę Felicii. Idąc dalej mamy nową aranżację znanej morskiej pieśni „Billy Boy”. Trzeba przyznać, ze tym razem wyszła wersja z dużym pazurkiem.
Kolejna pieśń, zatytułowana „Lost” została przez duet zapożyczona od wykonawców z Północnej Anglii. Znów mamy zaprezentowaną wersję a cappella. Następna ballada , zatytułowana „The Packet Rat”, to wiersz C. Fox Smitha z muzyką Williama.
„Cheerily Man” to przeróbka kolejnej morskiej pieśni, tym razem wzbogacona o melodię „The Seven Stars”.
„The Wild Goose Shanty” znana jest u nas, jako „Ranzo Ray”. To jedna z najsmutniejszych melodii, jakie pojawiają się w pieśniach morskich. Znów mamy tu do czynienia z ciekawą interpretacją wokalną. Piosenka „Heaven`s a Bar”, autorstwa Tima Laycocka jest prze Williama i Felicię porównywana do słynnego „Fiddler`s Green” Johna Connoly`ego. Trzeba przyznać, że to dobre porównanie, bo klimat obu utworów podobny.
Na zakończenie mamy utwór instrumentalny „The Prince`s Royal Set”, czyli wiązankę gitarowo – lirową, świetną do tańców w żeglarskiej tawernie.
Album „Seven Seas” ma sporo mocnych punktów, warto więc po tą płytę sięgnąć. Zwłaszcza, że nieczęsto w muzyce morskiej słyszymy lirę korbową.

Taclem

Zuzana Mojžišová „Zuzana Mojžišová”

Słowacka wokalistka Zuzana Mojžišová znana była wcześniej ze współpracy z folk-rockową grupą Jej Družina (obecnie Družina). Później gościnnie pojawiała się na scenie m.in. z Cechomorem. Teraz kontynuuje swoją pracę na własny rachunek.
Wesoły folk-rockowy utwór „Piurko” to świetny pomysł na rozpoczęcie płyty. Jest lekki, beskidzki i bardzo sympatyczny. Rozkołysana piosenka „Mlynare” i ballada „Vienok” kontynuują dobrą passę.
W świetną rytmikę „Duchny” wchodzą nagle góralskie, acz orkiestrowo aranżowane smyki, to świetny początek utworu. Dalej jest tylko lepiej, bo dochodzą jeszcze natchnione wokalizy i śpiew Zyzany. Z kolei „Šuchon” zaczyna się prawie tradycyjnie. Później jednak okazuje się fajnie bujającą balladką pop-folkową.
„Ulijana” to początkowo mocny zaśpiew z towarzyszeniem akordeonu. Pojawiają się też dudki, a później całość dryfuje w kierunku kolejnej, tym razem bardziej jazzowej ballady.
W „Muriena” mamy funkujący bas i fajną ludową piosenkę. To często spotykany schemat wśród grup folk-rockowych na Zachodzie, sprawdza się jak widać również przy muzyce słowiańskiej.
Natchniony, lekko mistyczny klimat pojawia się nam w utworze „Nebraňte”. Nieco tam udziwniono, ale za to jest bardzo ciekawie. „Vjej vjetríčku”, to kolejna góralska ballada. Bardzo ładna i ślicznie zaśpiewana.
W „Vínečko” jest coś z rytuału. Może to przez te afrykańskie bębny i konkretną, selektywną sekcję. Również dudy zmierzają w tym samym kierunku. A przecież utwór jest o czymś tak trywialnym, jak piwo.
„Haji beli” to piosenka zwiewna, łagodna i pełna przestrzeni. Jeszcze tylko instrumentalny bonus i płyta się kończy. Szkoda, że tak szybko.
Od razu rzuca się w uszy dobra produkcja płyty. A przy okazji Zuzanie udaje się na tym albumie coś, czego nie dokonał ani zespół Brathanki, ani Hania Chowaniec-Rybka, ani nikt z naszej strony granicy. Umiejętnie łączy pop i rock z góralskim folkiem. Nie ma tu obciachu, ale też nie jest to pretensjonalny i płytki produkt. Z innych polskich grup chyba tylko Maidensom udała się jak dotąd ta sztuka.

Taclem

Emerald „Folk No More”

Na drugi pełnowymiarowy album szczecińskiej grupy Emerald czekałem ponad dwa lata. Wydana wówczas EP-ka „Balony św. Patryka” miała zapowiadać nową płytę. Okazało się jednak, że od pobożnych życzeń do realizacji planów musi minąć trochę czasu.
Już tytuł i pierwsza informacja sugerują nam, że Emeraldzi zrywają z folkiem. „I tak i nie” – powiedziałby zapewne niejeden domorosły filozof. Zrywają bowiem z tym, co wielu za „czysty folk” uważa – z tradycją siermiężnego grania, która zwłaszcza w muzyce celtyckiej na całym świecie stanowi aż za wielki procent. Zostają za to przy folkowych wibracjach, tyle, że opakowanych w nowsze aranże.
Emerald A.D. 2006 to kapela nawiązująca do szalenie popularnego na zachodzie nurtu, zwanego punk-folkiem. Boom takiego grania, zapoczątkowanego przez The Pogues, osiąga w tej chwili swoje apogeum w Stanach zjednoczonych, gdzie zespoły takie, jak Flogging Molly stają się gwiazdami całkiem prężnie działającej sceny. Również w Europie (zwłaszcza w Niemczech, we Francji, w Anglii i Irlandii) takie granie spotyka się z doskonałym odbiorem.
Dodatkowym atutem Emeraldów są autorskie kompozycje, których kilka udało się na płycie zmieścić. Oprócz nich mamy tu hołd dla The Pogues („Nocny”) i kilka irlandzkich standardów. Całości dopełnia najfajniejsza wersja piosenki „Hiszpańskie dziewczyny”, jaką w naszym kraju nagrano. Być może szantowi puryści będą oburzeni, za to miłośnicy muzyki ska na pewno ją polubią.
Ostre „Życie jak gaz”, otwierające płytę potwierdza, że nikt w Polsce nie gra tak jak Emerald. Punkowy drive w połączeniu z bardzo fajnymi trąbkami i folkowym czadem, to kwintesencja ich stylu. To, co dzieje się w kolejnym utworze – „Trzy dziewczyny na A” daje nam nieco inne, bardziej mroczne oblicze zespołu. Ognista, choć nie ciężka, melodia (doskonałe skrzypce!) i świetny tekst, to znów potwierdzenie klasy zespołu. Nawet cover The Pogues z polskim tekstem brzmi tu, jakby został napisany specjalnie dla zespołu Emerald.
Możliwe, że niektóre folkowe standardy wydają się Wam już zbytnio ograne, w końcu „Star Of The County Down”, „Molly Maguires” czy „Foggy Dew” miały już setki wersji. Jednak Emeraldom udało się dodać do tych kawałków coś od siebie, dodając je do swego repertuaru, zmienili nieco ich ducha, sprawiając, że znakomicie wtapiają się w całą płytę.
Jeśli tak ma brzmieć nie-folkowa płyta, to kolejne produkcje Emeraldów również mogą być nie-folkowe. Chętnie już na nie czekam.

Taclem

Steve Wright „Life Around The Bay”

„Life Around The Bay” to dla mnie nie lada odkrycie. Na okładce widnieje starszy już człowiek, doskonale piosenki, które gra sugerują, że jest doświadczonym folksingerem, a tymczasem nic o nim wcześniej nie słyszałem. Co prawda do Polski wiele informacji nie dociera, ale w dobie Internetu znacznie łatwiej o czymś się dowiedzieć.
Poszperałem więc nieco i okazało się, że mimo podeszłego wieku jest to pierwsza płyta kanadyjskiego śpiewaka z Nowej Szkocji.
Nic dziwnego więc, że te piosenki są takie dobre. Najwyraźniej to najbardziej udane utwory, które napisał w całej swojej karierze. Dużo w tych utworach klimatów portowych i morskich, czyli tego, co lubię.
Gitara, wokal – nieco przywodzący czasem na myśl Johnny`ego Casha – i kilkoro gości, którzy dyskretnie wspierają Steve`a, to przepis na dobrą płytę.
Cała płyta spodobała mi się niesamowicie, ale jeśli maiłbym wyróżnić jakieś piosenki, to postawiłbym na „Black Gold On The Shore”, „That Harbour Road” i „The Spirit OF Bantry”.

Taclem

Celtic Cross „Folk de Future”

Czy tak będzie brzmiał folk przyszłości? Możliwe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że dziś do tworzenia muzyki nie trzeba wcale dużych kapel, a wystarczy ktoś ze sporą wyobraźnią i umiejętnością posługiwania się oprogramowaniem do składania dźwięków w komputerze. Tak właśnie powstała ta płyta.
Co prawda duet Celtic Cross, to również muzycy – nagrali część partii instrumentalnych i zaśpiewali – ale większość zamieszczonej tu muzyki powstała w odmętach twardych dysków.
Ciekawostką jest pewna dwoistość tej płyty. Z jednej strony mamy bowiem sporo autorskich kompozycji, utrzymanych w duchu… hmmm… neo celtyckim, z drugiej zaś są też przeróbki standardów („Tell Me Ma”, „Wild Rover” i inne) brzmiące niemal pubowo.
Niektóre autorskie piosenki, to bardzo dobre kompozycje, taka np. „Excursion Wild” w nieco innej aranżacji sprawdziłaby się dobrze w repertuarze grupy Levellers, zaś „Multiculture” mogłoby się spodobać fanom Black 47 i Chumbawamby.
„Folk de Future” to trzecia płyta brytyjskiego duetu i mogę zapewnić, że nie ostatnia. W ich najbliższych planach jest bowiem album koncertowy.

Taclem

Page 95 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén