Kategoria: Recenzje (Page 83 of 214)

I Viulan „Live”

Grupa I Viulan to starzy wyjadacze. Ich muzyka rozbrzmiewa na włoskiej scenie folkowej już od trzydziestu lat, a a sami wykonawcy wydają się trzymac świetnie i nic sobie nie robić z upływu czasu.
Album „Live” to zapis pewnej chwili, koncertu z kwietnia 2005 roku. Są tu piosenki z różnych okresów działalności grupy. Obok folkowych brzmień charakterystycznych dla Włoch są tu przede wszystkim chóralne śpiewy, które w dużej mierze oddają gorący południowy temperament. I Viulan to zespół, który należy jeszcze do tych grup, które przykładały równie wielką wagę do instrumentów, jak i do śpiewu. Dzięki temu czasem ich śpiew brzmi może nieco teatralnie, ale za to dźwięki są czyste i rzeczywiście pięknie pomyślane.
Sporo tu magicznych, nieomal bajkowych klimatów, takich jak w „La Ricciolina”, „Filastrocca” czy w „Il Maggio Serenata”. Bardzo miło słucha się tak odmiennej muzyki, brzmi ona momentami niemal nierealnie.
Momentami grupa ta kojarzyć się może z korsykańskimi I Muvrini, jednak bez wpływów muzyki pop.

Rafał Chojnacki

John McSherry & Donal O`Connor „Tripswitch”

Już od pierwszych taktów płyta grupy Johna McSherry i Donala O`Connora urzekła mnie swoim brzmieniem. Z jednej strony otrzymałem bowiem granie tradycyjne, troszkę w stylu Planxty, czy nawet De Dannan, z drugiej słychac tu echa coel nua i granie zmierzające w kierunku lansowanym przez grupy takie jak Flook czy Solas.
Wirtuozeria grania obu tych muzyków, oraz świetne granie zaproszonych na nagrania gości, to gwarancja dobrego nastroju po przesłuchaniu płyty. Piękne brzmienia dud Johna czy skrzypiec Donala to wspaniałe partie celtyckiej muzyki. Płaczliwe brzmienia w „Both Ghe” czy też tęskne w „Anton” to majstersztyki celtyckiego grania.
Płyty takie jak „Tripswitch” pojawiają się na Wyspach raz na jakiś czas, zawsze dając nowy wiatr w żagle muzyce tradycyjnej. Szkoda, że w Polsce takiego grania naszej rodzimej muzyki jest bardzo mało.

Taclem

Julia Marty „From East to West”

Julia to rosyjska wokalistka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Dokładnie taka jest też jej muzyka – w sporej części rosyjska, ale wykonywana bardzo po amerykańsku.
Mimo że Julia śpiewała wcześniej w kilku innych zespołach, gdy jeszcze mieszkała w Rosji, to album „From East to West” jest jej fonograficznym debiutem solowym.
Jak już wspomniałem jest to muzyka wykonywana po amerykańsku. Dlatego obok tradycyjnych rosyjskich pieśni (i takich, które Julia i jej mąż, David Marty napisali na potrzeby tej płyty) słychać typowe dla kultury zachodniej rozwiązania. Pojawiają się charakterystyczne elementy jazzowe (np. pianino w „From East to West”), odrobina pop-rockowej sekcji i aranżacje nawiązujące niekiedy do progresywnych brzmień. Podstawą jednak są wciąż rosyjskie śpiewy, które nawet w autorskich kompozycjach brzmią bardzo stylowo. Dominuja tu co prawda nostalgiczne, miłosne utwory, ale nie jest to w tym przypadku element negatywny.
Zwieńczeniem całego albumu jest piękna kompozycja „Seasons”, kojarząca się z najlepszymi dokonaniami Loreeny McKennitt i Enyi, oczywiście w bardziej wschodnim wykonaniu.

Taclem

Matelot „Demo”

Pięć utworów i bonus – to zawartość płyty demo warszawskiej grupy Matelot. Płyty, o której już dziś mówi się, że stanowi zalążek bardzo ciekawej płyty.
Od momentu, kiedy w pierwszym utworze otwierają się drzwi tawerny, otrzymujemy porcję solidnego folk-rockowego grania. Najciekawsze jest tu to, że wywodząca się ze środowiska żeglarskiego grupa niemal zupełnie omija klimaty charakterystyczne dla chołubionej w tych kręgach grupy The Pogues. Okazauje się, że można grać w folk-rockowym stylu i nie nawiązywac bezpośrednio do tego zespołu.
Głównym elementem świadczącym o oryginalności tej grupy jest autorski repertuar, którego twórcą jest, znany choćby z grupy Mordewind, Paweł Szymiczek. Dobre teksty i niebanalne melodie, to spory atut tego niewielkiego zbiorku.
Mimo niewielkiego w gruncie rzeczy instrumentarium zespół brzmi bardzo dobrze. Być może dlatego, że nie traci selektywnego brzmienia. Postawiono tu na akordeon i gra on bardzo ciekawie. Czasem pojawiają się jeszcze dudy i flety. Momentami brzmienie zdaje się nawiązywać do tego co z muzyką folkową robi obecnie grupa Shannon. Matelot jednak od początku do końca próbuje modelować materię granej przez siebie muzyki, rzadko więc sięga po elementy tradycyjne.
Zespołowi nie brakuje poczucia humoru, być może dlatego ich granie wydaje się być dość lekkie.
Zaserwowany na zakonczenie bonus w postaci utworu „Trzy motyle”, to udany pastisz bretońskiej pieśni „Tri Martelod”. Głównym elementem tego pastiszu jest fakt, że brzmi, jakby zagrano go śmiertelnie poważnie.
Matelot to jedna z najbardziej obiecujących kapel, mam więc nadzieję, że otrzymamy od nich wkrótce nie tylko jedną płytę, ale też kolejne koncerty, nowe piosenki i pokaźną ilość nagrań.

Taclem

Klang „Tego właśnie chciałem”

Przyznam szczerze, że dryga płyta rzeszowskiej grupy Klang była dla mnie nie lada zaskoczeniem. Ostrożnie odnoszę się do polskich zespołów wokalnych śpiewających pieśni morskie (w stylu określanym jako „silesian sound”). Na dodatek całkiem niedawno słyszałem ich na koncercie w repertuarze przedwojennych pieśni morskich. O ile głosy mają świetne, to koncepcja wykonawcza nie za bardzo do mnie przemawiała.
Tymczasem mimo wokalnej (w większości) koncepcji płyty sporo tu folkowych brzmień, całkiem innych, niż się spodziewałem. Nawet dwa pierwsze utwory, („Mary Lee” i „Przypłynąłem”) napisane specjalnie dla Klangu brzmią bardzo folkowo. To bardzo miłe zaskoczenie.
Na ziemię sprowadziło mnie swingujące „Rozstanie”. Właśnie za takim stylem nie przepadam. Trzeba przyznać, że wokalnie wykonanie to jest świetne wokalnie i nie można mieć za złe, że zespół podąża swoją własną ścieżką.
Chwilę później jednak pojawiają się „Grog” i „Kliper Sue”, pierwszy jest przeróbką irlandzkiej pieśni „All For Me Grog”, drugi zaś szkockiej „Mount and Go”. Nie muszę chyba wspominać, że dla celtofila, takiego jak ja, jest to najciekawszy fragment płyty.
Kolejna część, to zbiór piosenek przedwojennych. Zaczyna się od przytłumionego brzmienia, charakterystycznego dla starych, winylowych płyt. Wciąż uważam, że sam pomysł jest rewelacyjny, choć Klang nie brzmi raczej jak przedwojenny chór. Chyba za dużo się przez ten czas w muzyce wydarzyło. Poza tym muzycy uparli się, by dodać do piosenki wokalny podkład, zastępujący starą orkiestrę. Podejrzewa, że zaśpiewane bez zbyt wielu ozdób brzmiałoby to lepiej. Zabawnym elementem jest za to np. harmonia pojawiająca się w piosence „Nie zaznał życia kto nie służył w marynarce”. Podobnie „Wesoły Marynarz” z ragtime`owym pianinem brzmi znacznie ciekawiej, niż gdyby wokaliści chcieli jakoś wypełnić tło głosami.
Spodziewałem się większej ilości takich piosenek, jednak Klang najwyraźniej postawił głównie na młodsze piosenki. Dlatego też od „Tajemniczego rejsu” mamy do czynienia z przeróbkami utworów folkowych, lub ze współczesnymi piosenkami. Sporym zaskoczeniem jest tu „Nasz Rambler”, zaśpiewany na melodię pieśni łemkowskiej. Stwierdzam, że to udany eksperyment, podobnie jak w przypadku „Yakaknaka”, która zamiast afrykańską szantą okazała się flamandzką pieśnią religijną. Bardzo spodobał mi się ten motyw.
„Burza i sztorm” to piosenka niosąca w sobie nutki musicalowe. Podejrzewam, że w takiej konwencji grupa Klang świetnie by się odnalazła. Udowadnia to również „Walczyk o warszawskiej syrence”, stanowiący ciekawą stylizację na przedwojenny folk miejski.
Klang zdobył ta płytą moje uznanie, być może będę teraz nieco inaczej patrzył na ta grupę. Płyta im się udała, pozostaje mi więc czekać na koncerty.

Taclem

Rise „Posing as Human”

Kolejna płyta szkockiej grupy Rise, to znów światowej klasy granie. Jest pop, rock i folk, a wszystko to okraszone pięknym głosem Debbie Dawson. Brzmienie jest tu jednak zupełnie inne, niż np. w Capercaillie, choć obie grupy spokojnie mogłyby grac obok siebie. W grupie Rise mamy nieco mniej tła, przez co muzyka staje się bardziej selektywna.
Gdy tylko spojrzałem na okładkę płyty, mój wzrok od razu przyciągnęły trzy piosenki zapożyczone od innych wykonawców. „Both Sides the Tweed” z repertuaru Dicka Gaughana, tradycyjny „Green Grow the Rashes-O” i „Love at the Five and Dime” napisane przez Nanci Griffith. Największe wrażenie zrobiła na mnie środkowa z tych piosenek. Nawet jeśli nie jesteście fanami współczesnego grania, to posłuchajcie choćby tego utworu.
Spośród autorskich piosenek wyróżniłbym „The Gallows” śpiewane przez Gerry`ego Geoghegana i „Posing as Human” z wokalem Debbie.
To dopiero druga płyta Szkotów, pozostaje jednak mieć nadzieję, że nie ostatnia.

Taclem

Vertep „Buchalchin Gandzh”

Płyta ukraińskiej grupy Vertep okazała się świetnym albumem pop-folkowym. Wbrew okładce, sugerującej archaiczny folk w stylu Starego Olsy i wbrew deklaracjom zwspołu, że grają neo-folk, znajduje się tu granie bardzo przystępne i bardzo ciekawe.
Większość kompozycji, to utwory napisane przez członków zespołu, niektóre z nich, jak „Колядою” czy „Поп-мелодія” zadziwiają zupełnie innymi inspiracjami. Dzięki temu jest jednak bardzo ciekawie.
Nie zabrakło na płycie opracowań ukraińskiego folku, co osobiście uważam za doskonałe nawiązanie do najlepszych tradycji światowego pop-folka. Nawet takie zespoły, jak Capercaillie, czy Runrig sięgają również po utwory tradycyjne. Największym zaskoczeniem jest jednak piosenka „Гіта”, która okazuje się rosyjską wersją „House of the Rising Sun”. Brzmi to naprawdę ciekawie!

Taclem

Folk For Friends „Winterträume”

Zespół Folk For Friends tworzą niemieccy muzycy, wcześniej zdobywający szlify grając m.in. muzykę irlandzką i szkocką. Ślady tego grania są na „Winterträume” widoczne w kilku miejscach. Jedną z wizytówek płyty może być piękna ballada „Black is the colour”, fantastycznie zaśpiewana.
Dominują tu jednak niemieckie ballady, wywodzące się z tradycji „Plattdeutsche”, czyli niemieckiej muzyki nizinnej. Ubarwienie tych utworów celtyckimi piosenkami uważam za doskonały pomysł, zwłaszcza jeżeli Folk For Friends chcą koncertowac poza granicami. Przetykanie ich narodowej muzyki z czymś, co słuchacze mają szansę znać, to dla ich kapeli gwarancja sukcesu. Grają bowiem wyśmienicie, a dzięki wstawkom język niemiecki nie brzmi tak monotonnie.
Ciekawostka płyty „Winterträume” są niemieckie ballady aranżowane trochętak, jakby się grało piosenki irlandzkie. Czasem pojawiają się nawet tamtejsze tin whistle, co sprawia, że te wykonania są wyjątkowe.
Za album „Winterträume” grupa Folk For Friends ma u mni otwarty duży kredyt zaufania. Mam nadzieję, że nie zawiodę się ich kolejną produkcją. Będę jej wyczekiwał z niecierpliwościa.

Taclem

Guggenheim Grotto „Waltzing Alone”

Bardzo gustownie wydany album. W czerwonej, skoropodobnej okładce kryje się książeczka z komiksem, tekstami, komentarzami i innymi informacjami. Tak wydane fonogramy chciałoby się widywać częściej.
Jednak to nie okładka gra, trzeba więc posłuchać samej płyty. Leniwe, nieco psychodeliczne brzmienia utworu pt. „Philosophia” rozpoczynają album w sposób stonowany i spokojny. Jest to bardzo dobre wprowadzenie, okazuje się bowiem, że The Guggenheim Grotto to zespół, który gra gównie spokojne kawałki, czasem jedynie ożywiając się, by zblizyć się do akustycznego rocka spod znaku brytyjskich zespołów pop-rockowych.
Formuła akustycznego grania, nawiązująca mocno do amerykańskiego folk-rocka jest dziś coraz częściej obecna w nagraniach młodych wykonawców. Najbardziej znany przedstawiciel tego pokolenia, James Blunt, podbił listy przebojów. Myślę, że przed The Guggenheim Grotto może otworzyć się podobna szansa. Nie są może tak wygładzeni, bywają chropowaci w brzmieniu, ale niewątpliwie mają charakter.
Mimo, że zespół pochodzi z Irlandii, to próżno w jego brzmieniu szukać celtyckich smaczków. Nie znaczy to, że nigdy się nie pojawią, jednak już teraz gdy mówi się o The Guggenheim Grotto, częściej pojawia się nazwa U2, niż tamtejszych kapel folkowych. Mimo to brzmienie tej młodej grupy nijak się ma do powyższej kapeli. Po prostu krytycy widzą ich przyszłośc raczej w głównym nurcie muzyki rozrywkowej. A ja liczę na to, że jednak za bardzo się nie zmienią i dadzą sobie radę grając tak jak na debiutanckim „Waltzing Alone”.

Taclem

Áine Minogue „Circle Of The Sun”

Kolejna porcja klimatycznej muzyki celtyckiej. Aine Minogue awansowała w moim rankingu na jedną z czołowych wykonawczyń tego typu muzyki. Szukam ostatnio wytrwale jej płyt, zapewne więc jeszcze nie raz uraczę Was recenzjami.
Tym razem Aine prezentuje płytę która brzmi niemal folk-rockowo. Otwierający płyte „Si Do Mhamo I” kojarzy się z bardziej rockowym obliczem Clannadu. Później jest nieco spokojniej, choć porywające utwory, takie jak „The Butterfly” czy „A Winter Story” nadal brzmią dość mocno.
Sporą ciekawostką są piosenki nawiącujące bardziej do world music, niż do celtyckiego folku. Mimo irlandzkich korzeni tak właśnie brzmi choćby „O Boro Braindi Braindi” i „Maire Mhor”.
„Circle Of The Sun” to płyta o celtyckich świętach i inych znamionach kalendarzowego roku obchodzonego wedlug dawnych wierzeń. W ten sposób wpisuję się ona również w nurt albumów pagan-folkowych. Myślę jednak, że bez względu na szufladki Aine pozostanie po prostu jedną z kilku najoryginalniejszych artystek w tej branży. I to jest najważniejsze.

Taclem

Page 83 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén