Kategoria: Recenzje (Page 171 of 214)

La Godinette „Le canal de Nantes a Brest”

Przez wiele lat poszukiwałem bretońskich szant i dziś wreszcie mogę stwierdzić, że kilka interesujących płyt udało mi się znaleźć. Ten niesamowity sposób śpiewania pieśni morskich przeniknął również do polskiego nurtu piosenki morskiej i bez trudu możemy odnaleźć bretońskie wpływy w nagraniach takich grup, jak The King Stones (pionierzy takiego śpiewania w Polsce), czy Perły i Łotry.
Do znanych mi już wcześniej zespołów – takich jak Cabestan, czy Long John Silver – doszła niedawno formacja La Godinette. Z wymienionych tu grup to właśnie oni najbliżej są tradycji muzyki bretońskiej, najwięcej tu muzyki towarzyszącej śpiewom.
Zgodnie z tytułem na płycie mamy przede wszystkim pieśni związane z kanałem łączącym porty Brest i Nantes. Są tu więc piosenki sławiące uroki podróży, jak również pracę na kanale i uciechy które można spotkać w portach.
Po wstępie muzycznym dostajemy krótką opowieść o kanale – „Le canal une histoire”. Moje zdolności językowe póki co nie wystarczają do zrozumienia tej historii, ale moż kiedyś. Tymczasem po jej zakończeniu otrzymujemy bodajrze najstarszą z prezentowanych tu melodii – renesansowy utwór „Ronds de Sautron”.
Ciekawostką jest tu utwór „Muinera Vella De Mordomo” pochodzący z repertuaru grupy Milladoiro, napisany ku pamięci hiszpańskich więźniów, którzy pracowali przy budowie kanału. To bardzo krótka melodia, ale ważna w kontekście całej płyty.
Następnie dostajemy zestaw żywiołowych melodii z okolic Vennes. Charakterystyczny sposób zaśpiewu i odpowiedzi wplata się tu w typowe dla Bretanii melodie grane na biniou i bombardzie (ze wsparciem szerszego instrumentarium).
Sporo tu opowieści, mam wrażenie nie nieznajomość języka sporo mi w tym przypadku odbiera. No cóż, na razie muszą mi wystarczyć opowieści muzyczne i wspieranie się angielskimi objaśnieniami we wkładce.
Piękny nostalgiczny hymn „Spered Santel Gwir Sklerijen” ma swój rodowód w pieśniach kościelnych i pochodzi z opactwa Timadeue. Po tej spokojnej melodii otrzymujemy gavotta rodem z Pontivy. Z tych samych okolic pochodzi ballada „En tad malc`h”. To jedna z najciekawszych piosenek, bardzo lubię tak budowane melodie.
„Kost ar c`hoal” to opowieść z lat 30-tych XX wieku opowiadająca o tamie w Guerledan. Z kolei „Drôles de gens” to najnowsza, bo napisana w 1999 roku piosenka opiewająca kanał, jego uroki i tych, którzy go budowali.
Opowieść o młynarzu – zatytułowana po prostu „Ar miliner” – przedstawia tą profesję w nienajlepszym świetle. Trudno się dziwić, skoro przedstawiciele tego zawodu tak często kumali się z nieczystymi mocami. Takie przynajmniej było przekonanie prostych ludzi.
„Suite fisel” prezentuje nam kolejny bretoński taniec – fisel, prezentowane tu wersje popularne są w Rostrenen. Dwie pieśni zebrane nad kanałem przez Yanna Le Meur tworzą tu utwór „Ar plac`h dimeet & Ar plac`h manket”. Obie opowiadają historie oszukanych dziewcząt, kończące się niechcianym małżeństwem. W obu przypadkach melodie dobrze oddają nastrój utworów. Choć druga z piosenek jest dużo żywsza, to wciąż jest w niej coś niepokojącego.
Jakby dla odpoczynku od takich tematów dostajemy kilka piękny instrumentalnych melodii i kolejną opowieść. I kiedy już dochodzimy do kolejnej piosenki – okazuje się, że traktuje ona o Breście. O tym mieście zapewne można by zebrać tyle piosenek, że starczyłoby na kolejną płytę.
I tak kończy się nasza podróż po kanale w towarzystwie grupy La Godinette. Podróż bardzo ciekawa, pełna opowieści i muzyki.
Warto zaznaczyć, że grupa występowała (w nieco mniejszym niż na nowej płycie składzie) na Festiwalu Celtyckim w Poznaniu w 1997 roku.

Rafał Chojnacki

Alban & Josue „Polska Pa Pan”

Alban Faust i Josue Trelles proponują nam niecodzienny eksperyment. Oto zestaw piętnastu skandynawskich melodii, w których główną rolę gra fletnia. Większość melodii to kompozycje tradycyjne. Pozostałe napisał Alban Faust.

Kompozytor gra na tej płycie na nyckelharpie, diatonicznej moraharpie, dudach szwedzkich i francuskich. O ile mi wiadomo dudy szwedzkie to egzemplarz, który Alban sam rekonstruował. Josue Trelles zaś, oprócz fletni obsługuje takie instrumenty, jak digderidoo i quena.

Wszystkie kompozycje nagrane są przez ten duet, bez udziału dodatkowych muzyków. Eksperyment można uznać za udany, choć niekiedy przeszkadza trochę pewna monotonia związana z dwuosobowym składem nagrywającym album. Plusem jest za to akustyczna formuła, która odróżnia ten projekt od grup takich jak Hoven Droven czy Hedningarna, pokazując że szwedzką muzykę można grać również bez rockowych akcentów.

Rafał Chojnacki

Battlefield Band „Time & Tide”

Nowa płyta Battlefield Band to swoiste reunion. Skład grupy nieco się zmienił, ale przede wszystkim do zespołu powrócił po wielu latach Pat Kilbridge. Choćby to powinno zelektryzować fanów celtyckiego grania. Oczywiście zelektryzuje ich też muzyka.
Battlefield Band to niemal jak Iron Maiden muzyki folkowej. Mimo że w formacji następują jakieś zmiany, sama muzyka też nie stoi w miejscu, to wciąż są wierni swojej pierwotnej stylistyce. Stwierdzę nawet że grupa ta jest jak wino – im starsza, tym lepsza.
O ile utwory instrumentalne grają bardzo dobrze, to piosenki w ich wykonaniu są po prostu super. Na „Time & Tide” pierwszą z nich jest „Nancy`s Whiskey”, nieco przearanżowany standard, na pierwszy rzut oka nie kojarzący się ze znaną wersją. >BR>”Camden Town” to z kolei piosenka którą do zespołu przyniósł Pat, utrzymana jest w klimacie jego ostatniej płyty, a jednocześnie w świadomy sposób nawiązuje do znanej folkowej piosenki „Yarmouth Town”.
„The Bonny Jeannie Deans” to piosenka charakterystyczna dla pisarskiego stylu Alana Reida, długa opowieść zaklęta w dźwięki. Z kolei balladowe dźwięki tradycyjnego „Rothsay Bay” mają szansę znaleźć się na jednej z licznych składanek z muzyką celtycką – jest w niej typowy klimat celtyckiej „przytulanki”.
Na płycie znalazło się też miejsce dla piosenki „Whiskey From The Field” autorstwa Karla Mullena.
Wspomniałem też o utworach instrumentalnych, najlepsze są te spokojniejsze, zazwyczaj rozwijające temat, jak „Time and Tide”, czy „Sunset”. Nie najgorzej wychodzą też wiązanki tańców, choć ja stawiałbym raczej jednak na piosenki.

Rafał Chojnacki

Blackthorn „Ratty Shoes”

Z całą odpowiedzialnością chcę nazwać Blackthorn jednym z najlepszych celtyckich zespołów folkrockowych. Jako że pochodzą ze Stanów, majątam sporą konkurencję.
Nie spieszą się jadnak jak punk-folkowcy z Dropkick Murphy’s. Są nieco bardziej żywiołowi od grupy Toma Lenahana. Właściwie to najbliżej im do wczesnych lat grup takich jak Spirit of the West, czy Great Big Sea, tyle że tamte są z Kanady. Muzyka grupy Blackthorn wygląda właśnie tak jak skład zespołu. Sa tu doświadczeni muzycy kolkowi, tacy jak Mike O’Callaghan, czy Seamus Kelleher. Wspierają ich czterej utalentowani młodsi muzycy. Na zbiegu tych temperamentów spotykamy się ze świetną folkrockową muzą.
Nie brakuje niekiedy gitar, są piękne partie dud i whistles. Na dodatek młodsi członkowie grupy udzielaję się tu wokalnie w różnych utworach, dzięki czemu mamy kilku prowadzących wokalistów.
Same piosenki też stanowią wzorcowy przykład takiego grania. Mimo iż są to współczesne kompozycje, to czuć je na milę irlandzkim klimatem. Pomaga w tym fakt, że licznie powplatane są cytaty z muzyki tradycyjnej.
Sporo tu balladek, jak „Carry on”, czy „The Border”, ale mamy też sporo szybszych kawałków (choćby „Matter of Opinion”). Jak przystało na amerykanów grają też celtic-hip-hop-bluesa w stylu Black 47 – „Jig Junk”. Z kolei w akustycznym „Clearmountain Aire” Blackthorne goszczą samego Johna Whelana.
Album jest dedykowany pamięci ofiar zamachu z 11 września 2001. Blackthorn nagrywali w tym czasie swoją płytę.


Taclem

Różni wykonawcy „Szanty dla Pajacyka”

Pierwsze o czym wspomnieć wypada przy recenzji płyty takiej jak ta, to cel w jakim płyta powstała. Po pierwsze (i najważniejsze) inicjatywa „Szanty dla Pajacyka” wspiera znaną Polską Akcję Humanitarną w zbiórce pieniędzy na dokarmianie dzieci rodzin najuboższych. Pod tym kątem inicjatywa jest w 100% chwalebna i nie poważyłbym się na ani słowo krytyki.
Kolejną ciekawą kwestią jest to, że pierwotnie płyta ukazała się jako bezpłatny dodatek do magazynu „Żagle”. Oznacza to nakład około 40 tysięcy egz. Jest to ponoć największy taki projekt szantowy na świecie. Nie ma co jednak mówić o liczbach, skupmy sięna muzyce.
W nagraniach wzieli udział : Marek Szurawski, Banana Boat, Segars, Kant, Passat, Perły i Łotry i Ryczące Dwudziestki. Wiele utworów (dokładniej siedem) opatrzonych jest opisem „All Hands”, sugerującym że w nagraniu brali udział wszyscy wykonawcy. Tak też jest i są to najbardziej wartościowe dla kolekcjonera nagrania, gdyż prawdopodobieństwo że ukaża się one w zbliżonych wersjach na jakiejkolwiek innej płycie jest niewielkie. A są to songi niezwykle ciekawe. „Pora w morze nam” to tradycyjna pieśń powrotu prowadzona w tej wersji przez autora polskich słów – Marka Szurawskiego. Piosenka „Staruszej jacht”, spopularyzowana niegdyś przez Cztery Refy mimo iż jest autorską, polską kompozycją (sł i muz. J. Śmigielski), brzmi w tej aranżacji niemal tak samo jak tradycyjne utwory. A to za sprawą świetnie brzmiącego akordeonu i banjo. Mimo iż utwór jest „All hands” czuć w nim rękę grupy Perły i Łotry”. Z kolei w klasyku „Pod żaglami ‚Zawiszy'” do glosu dochodzą dziewczyny z gupy Kant. Całość w tempie walczyka z folkowym podkładem. Zaaranżowany przez ‚Sępa’ z Ryczących Dwudziestek utwór „Więcej żagli!”to dla mnie numero uno całej płyty. Niesamowite wokalizy w tle, to po prostu powalający element.
Żeby nie było nudno otrzymujemy kubańską aranżację „Na szlakach smukłych kliprów”, ze świetną trąbką i bardzo fajnymi wokalami. „London River” wykonywana choćby przez folkrockowe Fairport Convention tu zbliżyła się bardziej w kierunku gospel. Ostatni z utworów „All Hands” to „Shantyman” prowadzony przez Marka Szurawskiego, piękna i nostalgiczna pieśń.
Zespoły wykonują tu też swoje własne utwory. Grupa Banana Boat znana już z ciekawych wokaliz śpiewa dwie piosenki. „Do Calais” jest ich autorską piosenką, stylizowaną na szanty bretońskie, zaś „Requiem dla nieznajomych przyjaciół z Bieszczadów” to jedna z najpiękniejszych morskich pieśni jakie powstały w naszym kraju. Utwór poświęcony pamięci żeglarzy którzy zginęli w katastrofie S/Y Bieszczady to najbardziej realistyczny z folkowych lamentów, na dodatek świetnie napisany i zaaranżowany.
Zespół Ryczące Dwudzieski prezentuje swoją wersję „Hiszpańskich dziewczyn”, najbliższą tej znanej z koncertów kapeli. Dwugi ich utwór to „Matthew” to jedna z nowszych kompozycji. Niezawdonie niesamowite chórki robią świetne wrażenie.
Żeglarski ‚girlsband’ Kant sięgnął do tradycji amerykańskiej i przedstawił oparty na bardzo ładnych głosach utwór „The Great Titanic”. Początkowo trudno było mi się przekonać do tej wersji, ale już nie mam wątpliwości że jest świetna, za każdym razem słyszę w niej coś nowego. „Życia fale” to z tego co kojarzę utwór oryginalnie utwór z obszaru french-canadian. Dzięki nałożeniu polskich słów na francusko-brzmiące pierwotnie frazy otrzymujemy efekt podobny jak w przyoadku naszych wersji szant bretońskich – rewelacja !
Nieco inny repertuar prezentuje nam zespół Passat. Autorska piosenka „Żegluj z Passatem” wywodzi się brzmieniowo raczej z nurtu studencko-turystycznego. Nie ma jednak sensu budować sztucznych podziałów, choć faktem jest że to muzyka bardziej nadająca się na Mazury niż do morskich wojaży. „Więc rumu nalej” stylizowano już nieco na szantowo-folkową nutę. Mam wrażenie że takie granie Passatu bardziej mi odpowiada.
Zespół Segars to formacja już dość znana, również operująca głównie wokalami, choć nie obce są im również folkowe klimaty zielonej Irlandii. „Pompa” jak sama nazwa wskazuje jest szantą pompową, używaną do pracy przy… pompach. Co prawda aranżacja odbiega od tego co mogłoby zabrzmieć na pokładzie żaglowca, ale nie brakuje w niej szantowego ognia. „Szanta wiślana” to przykład adaptacji tradycyjnej (często nie-morskiej) melodii do polskich klimatów żeglarskich. Muszę jednak przyznać, że ciekawie brzmi tu wykorzystany przez zespół bodhran.
Na koniec przyszła pora na swoistych gospodarzy projektu – zespół Perły i Łotry. „Grand Banks” znamy z wydanej niedawno płyty „Perły w Sieci”, również „La Carmeline” to utwór brzmiący znajomo. Zwłaszcza ta druga pieśń brzmi dla mnie wyjątkowow miło – wiadomo, szanta bretońska.
Stan recenzowanej tu płyty uzupełniaja dwa tracki. Pierwszy – na powitanie, to „Edykt Tyski” w którym prezydent Tych nadaje swemu miastu prawa miasta portowego. Osobliwa sprawa, jako mieszkaniec Wybrzeża już niejednokrotnie spotkałem się z teorią jakoby Śląsk walczył o dostęp do morza. Ponoć Ryczące Dwudziestki po nocach kopią jakiś kanał… A tu tymczasem okazuje się że można to załatwić prawnie.
Drugi track – na zakończenie to krótki apel pani Janiny Ochojskiej dotyczący wsparcia dla Pajacyka.
Płyta jak już wspomniałem jest darmowa, natomiast na okładce ma wydrukowany numerek konta na który warto wpłacić parę groszy. Inicjatywa warta poparcia.


Taclem

Celtic Hangover „Run Away”

Akustyczny celtycki folk-rock. Tak chyba najłatwniej można scharakteryzować to co na swojej płycie „Run Away” gra francuski zespół Celtic Hangover. W odróżnieniu od innych kapel ze swego kraju Hangover nie próbują przerabiać tradycyjnych utworów francuskich lub bretońskich. To co grają to współczesny irlandzki (brzmieniowo) folkrock, przy czym autorem większości kompozycji jest pochodzący z Irlandii gitarzysta zespołu – Paul Knighton.
„Run Away” to czwarta płyta zespołu, nie jest to więc kapela początkująca. Słyszymy to od pierwszych minut, kiedy to wita nas utwór „Tamuriatta”, wyjątkowo nawiązujący do klimatu włoskiego, skomponowany z resztąprzez Skrzypka Igora Congedo (Włocha) i Kierana Buffini.
Paul jest autorem większości utworów, a także ciekawym wokalistą. Jego chropowaty wokal przykuwa uwagę, choć może się okazać że komuś się on nie spodoba. Jeśli jednak przyjemność sprawi Wam porywający „World Turned Around”, to dalej powinno być już dobrze. Jeśli jednak tak się nie stanie, to proponuję spróbować jeszcze z „Back In My Own Country” (coś dla wielbicieli Boba Dylana… i Starego Dobrego Małżeństwa), lub świetnym według mnie „The Anarchist”.
Celtic Hangover trzymają się swojej celtyckiej folkrockowej ścieżki, ale nie podążają po niej po omacku. Wiedzą że aby słuchacze zapamiętali zespół musi on czymś zaskoczyć. Tu mamy kilka takich elementów. Są nimi choćby obłędne partie skrzypiec Igora. Podobnie jest z samymi utworami. Poza wspomnianą „Tiamuriattą” drugi utwór instrumentalny – „My Granny Does Yiddish”. Nie muszę chyba pisać w jakim klimacie jest ta kompozycja.
Reasumując: bardzo sympatyczna płyta – bardzo sympatycznego zespołu.


Taclem

Dougie MacLean „Riof”

Wydana w 1997 roku płyta „Riof” przynosi w większości utwory klimatyczne, wyciszone i spokojne. Jednak aranżacyjnie dzieje się tam wiele. W świetnym utworze „Stolen” mamy nieco inne niż dotąd oblicze Dougiego MacLeana.
Niepokojący, komputerowo wygenerowany podkład, rodem jakby z jakiegoś filmu towarzyszy tu elektrycznej gitarze i dudom. Duogie śpiewa w charakterystyczny dla siebie sposób, co nadaje piosence folkowego charakteru. Pewnie można by ją nagrać z tradycyjnym instrumentarium, jednak jak się okazuje odrobina eksperymentów przynosi dobre rezultaty.
Oczywiście nie brakuje tu ballad folkowych, charakterystycznych dla płyt Dougiego, właściwie stanowią one tu większość. W jednym z takich balladowych utworów – „Feel So Near” – pojawia się gościnnie Kathy Mattea.
Ponownie możemy posłuchać jej w tradycyjnym gaelickim „‚S fhada Leam an Oidche Ghemhraidh”. Dougie występował już wcześniej z tą amerykańską gwiazdką w ramach koncertów z cyklu Celtic Connection. Był też producentem jej albumu „Time Passes By”, który zdobył sześciokrotną złota płytę.
Warto zwrócić uwagę na odrobinę muzyki filmowej, którą prezentuje nam Dougie MacLean. Pochodzi ona z filmu „A Mugs Game” zrealizowanego dla BBC. Do najpiękniejszych piosenek na „Riof” niewątpliwie zaliczyć można kończący płytę utwór „Distant Son”, bardzo krótki, w porównaniu z innymi zamieszczonymi tu utworami. Ma on jednak w sobie tę siłę, która jest jakby znakiem firmowym piosenek podpisywanych przez Dougiego Macleana.

Taclem

Geoff Kaufman „Fair Stood the Wind”

Geoff Kaufman to jeden z najlepiej śpiewających szantymenów Mystic Seaport Museum. Prezentowana tu kaseta nie zawiera jednak jedynie marynarskich pieśni pracy. Są też urokliwe utwory związane z morskim folklorem Irlandii, Szkocji, Anglii i Stanów Zjednoczonych. Z tego co mi wiadomo nie istnieje wersja CD tego materiału. Wpadł w moje ręce podczas wizyty wykonawcy w Polsce w roku… 1993 ? Chyba tak. Posiadana przeze mnie polska reedycja (wydana przez Marka Siurawskiego) ma inną okładkę, prezentuję jednak oryginalną, na pewno ładniejszą od polskiej – enigmatycznie niebieskiej. Poza tym polskie wydanie zawiera 5 piosenek na stronie A i 6 na B, oryginalne zaś odwrotnie.
Strona A zaczyna się pięknym wykonaniem „starożytnej” pieśni „Sir Patrick Spense”, znanej choćby z wersji Steeleye Span. Najstarszy zapis tej pieśni pochodzi z XVII wieku, lecz jej treść dotyczy prawdopodobnie wieku XIII. Po wokalnym popisie Kaufmana mamy piosenke („Ambletown”) zaśpiewaną w duecie z wokalistką o uroczym głosie (staram się wciąż ustalić kto to). Następnie piękna ballada „Bay Of Fundy” i bardzo żywa wersja pieśni szkockich rybaków – „Mingulay Boat Song” (w Polsce wykonywał ten utwór m.in. zespół Tonam & Synowie). Nie chciałbym wiosłować w takim tempie. Tytułowy utwór – „Fair Stood The Wind” znany jest naszym słuchaczom z wykonania Piotra Zadrożnego („Opowieść”). Również pieśń Rona Shermana „Herzogin Cecile”, opowiadająca o katastrofie tytułowego statku ma swój polski odpowiednik (Mechanicy Shanty). Na stronie B mamy dwie znane pieśni morza. Pod tytułem „World of Misery” kryje się wersja amerykańskiej „Shenandoah”, druga zaś to „Leave Her Johnny”. Warto też zwrócić uwagę na pozostałe piosenki z tej strony. „Rainter’s Wharf” znamy z wykonania Smugglersów. „Old Zeb” i „Stand On Shore” to ballada i piękna pieśń powrotu.
Warto poszukać tej kasety, jeśli macie znajomych, którzy głębiej interesowali się kiedyś ruchem piosenki żeglarskiej – zapytajcie, może mają ją w swojej kolekcji.

Taclem

Kila „Lemonade and Buns”

Kila to młoda gwiazda na firnamencie muzyki irlandzkiej. Grupa należy do młodego pokolenia muzyków, które zupełnie inaczej podchodzi do tradycji, a jednocześnie odczuwa się w ich twórczości sporo szacunku dla klasyków.
Wszystkie utwory na „Lemonade and Buns” są autorskimi kompozycjami, lecz nie odstają od kanonu gatunku. Dubliński zespół najwyraźniej znalazł metodę na noweoczesne granie, z jednoczesnym zachowaniem reguł dotyczących tradycyjnej muzyki irlandzkiej.
Już od samego początku („The Compledgegationist”) słychać że mamy do czynienia z fachowcami i że na tej płycie sporo się bedzie działo. I tak jest w rzeczywistości. „Tine Lasta” to gaelicka piosenka w afrykańsko-kubańskich rytmach. Oczywiście nie brak odrobiny skrzypiec i harfy. Połączenie rewelacyjne.
Nawet kompozycja „Turlough’s”, w której główny temat grany jest na uilleann pipes nie oparła się jakimś wpływom. Ma przede wszystkim dość ciekawą warstwę rytmiczną.
Ciekawostką jest, że kompozycję „Andy’s Bar” znałem wcześniej z wykonania warszawskiej grupy Rimead. Fakt ze poznalem ją od razu świadczy chyba na korzyść polskiej grupy. Oczywiście sam utwór tez jest bardzo dobry.
„An Tiománaí” to już totalna afrykańska jazda. Tekst, z pełną kulturą zaśpiewano po irlandzku, jest też długa solówką irlandzkich dud na zakończenie. Ale rytmika i ogólny klimat utworu ma podłoże gdzieś w czeluściach Czarnego Lądu. Przy okazji brzmi to zupełnie inaczej niż Afro-Celt Sound System.
„Where did you hide that train, Joe” i „The Lasterine Waltz” mają zdecydowanie bardziej jednoznaczny charakter. Brzmią po irlandzku, choć drugą część walca możnaby momentami posadzić o arabskie naleciałości.
„Rachael’s Reel” – świetny do tańca, ale melodia bardzo zakręcona. Dużo się dzieje w tym utworze, Eoin, dudziarz kapeli napisał sobie naprawdę dobry zestaw ćwiczeń.
Z kolei „Spicy” to utwór napisany przez Rossę, który gra na mandolinie i darabuce. Nic dziwnego że oba te instrumenty grają w tym utworze bardzo rytmicznie.
Tytułowy „Lemonade and Buns” to skomplikowna kompozycja składająca się z trzech oddzielnych utworów, połączonych w zgrabną składaneczkę. Tempo jest momentami niemal opentańcze, trzeba niesamowitej klasy muzyków, żeby zagrać coś takiego.
„Cé Tú Féin” to piosenka napisana po spotkaniu z bośniackim śpiewakiem Ennisem w irlandzkim Limerick. Zespołowi udało się przemycić do utworu troszkę bałkańskiego ducha.
Gdyby tak wyglądały wszystkie pozycje z gatunku „world music” (a więc łączące elementy kultur) zostałbym gorącym zwolennikiem tego nurtu.

Taclem

Noel McLoughlin „20 Best of Scotland”

Mam awersję do wszelkiego typu wydawnictw typu „The Best of jakiś kraj”. Na dodatek wytwórnia ARC przyzwyczaiła mnie do tego że wydawane przez nich zespoły nie prezentują zazwyczaj nic ciekawego. Na szczęście tym razem jest nieco inaczej.
Po pierwsze Noel McLoughlin dał mi się już poznać jako niezgorszy wokalista i całkiem niezły instrumentalista. Sam fakt że gra tu na wszystkich instrumentach świadczy o jego wszechstronności. Nie jest to co prawda artysta z pierwszej ligi, ale da się go słuchać, gdyż jego aranżacje nie trącą myszką.
Po drugie nie jest to do końca „20 Best…”, ponieważ oprócz rzeczywistych evergreenów są tu mniej znane rzeczym jak choćby „Mount And Go”, czy „The Bonnie Lass o Fyrie”.
Po trzecie – i jest to spory atut – wydawnictwa Noela McLoughlina są od kilku lat dostępne na polskim rynku w reedycjach kasetowych. W sytauacji kiedy próżno w polskich sklepach szukać na półkach albumów Planxty, Silly Wizard, czy Battlefield Band (najlepiej jeszcze w wersjach kasetowych, czyli tańszych) kasety McLoughlina wypełniły tą lukę. Podejrzewam że dla wielu młodych miłośników muzyki celtyckiej stał się on obok naszych rodzimych Open Folk i Carrantuohill swoistym klasykiem.

Taclem

Page 171 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén