Kategoria: Recenzje (Page 125 of 214)

Band From County Hell „Do these things happen to you?”

Płytę zaczyna świetny punk-folkowy numer tytułowy. Band From County Hell stają tu w szranki z najlepszymi młodymi zespołami w klasie celtyckiego rocka i radzą sobie bardzo dobrze. Udowadniają to później w równie dobrymi „Never Gonna Drink That Stuff Again” i „Glasgow Paddy the Pigeon Racer”.Co prawda za chwilę dostajemy znacznie spokojniejszy utworek „Glasgow Gangsters”, ale ogólnie na „Do these things happen to you?” mamy dużo bardziej żywiołowe granie, niż dotąd.
W „The Hunger”, śpiewanym przez Julie McLelland mamy dość proste, ale sympatyczne granie. Urozmaica je pojawiający się coraz częściej w muzyce BFCH saksofon.
Podobnie jest w „Changing”, choć tam kontrastujący z wokalem Steve`a głos Julie nabiera wyjątkowej głębi. Zagrany w rytmie polki „Mary Fatarse” i ballada „In Love in 2002” mogłyby stać się pubowymi standardami, gdyby nie fakt, że to kompozycje współczesne, pisane przez muzyków zespołu.
Ciekawy skądinąd utwór „Wheelchair” odcina się nieco od pozostałych na płycie. Po nim otrzymujemy fajną folkową balladę „Daryl Days Gone By”.
Zaśpiewany z niemal `elvisowską` maniera, bardzo rock`n`rollowy „Santa Claus” to ta sama półka, co „Wheelchair”. Widać z wiekiem zespół oddala się nieco od muzyki celtyckiej. Bliżej tych źródeł jest już kończący płytę „Boom, boom, boom”.
To już czwarty album sympatycznych Anglików. Mam dziwne wrażenie, że nieco uprościli swoją muzykę, ale wciąż brzmi ona świeżo i ciekawie. Szkoda tylko, że prawdopodobnie dalej będzie bardzo podobnie, Band From County Hell nie należą do zespołów które zaskakują.

Rafał Chojnacki

Jeff Wilkinson „Landscapes”

Po pierwszych oględzinach nowej płyty Jeffa Wilkinsona, stwierdziłem, że zapowiada się ciekawie. Kiedy krążek zakręcił się w odtwarzaczu, do mych uszu dotarły dźwięki folkowo-bluesowe.
Przyznam, że nieco mnie to zaskoczyło. Jednak już w drugim kawałku wszystko zaczęło się powoli zazębiac. Folk, rock, jakieś korzenie bluesa i to, co jest w ostatnich latach bardzo popularne za oceanem – alternative country, wszystko to znajduje się na „Landscape”.
Pojawiają się tu obok siebie z jednej strony skrzypce, mandolina, low whistle, banjo i bouzouki, z drugiej zaś elektryczna gitara, saksofon, organy Hammonda i perkusja. Dzięki temu brzmienie jest dość zróżnicowane.
Alternative country ma jedną podstawową zaletę, którą straciła już dawno główno-nurtowa muzyka country. Chodzi o ciągły rozwój. Twórcy tego coraz bardziej popularnego nurty mają wciąż nowe rozwiązania, łączą różne elementy z bogatego skarbca amerykańskiego i europejskiego folku.
Jeff Wilkinson to dość oryginalny twórca. Potrafi zarówno zmusić nas do przytupywania, jak i ukołysać nas spokojną folkową balladą.

Taclem

Paddy Schmidt „Easter Red”

Paddy Schmidt to były frontman niemieckiej folk-rockowej grupy Paddy Goes To Holyhead. Obecnie krążą pogłoski o jego powrocie od zespołu (który podczas jego nieobecności nagrał z nowym wokalista album „Red-Letter Day”).
Tymczasem całkiem niedawno na rynku ukazało się właśnie nowe wydawnictwo solowe tego artysty. Solowe? No, może nie do końca, ale przynajmniej sygnowane jego nazwiskiem.
Podobnie, jak w macierzystej formacji, tak i tu Paddy ucieka niekiedy w zbyt płaskie, nieco syntetyczne brzmienia. A szkoda, bo są tu świetne piosenki, ot choćby „Hear The Missiles Go”, „Wish I Was Back In Liverpool” i „Streets Of Laredo”. Warto byłoby zapoznać z nimi szerszą publiczność, a ta może uciec na dźwięk perkusji z klawisza.
Poza autorskimi kompozycjami Paddy przypomina nam kilka folkowych standardów, oczywiście z kręgu muzyki celtyckiej. „Black Is The Colour”, „I´ll Tell Me Ma”, „Star Of The County Down”, czy „Ye Jacobites By Name” znają pewnie wszyscy miłośnicy tego rodzaju grania. Dla urozmaicenia mamy też „From Clare To Here” i „Streets Of London” Ralpha McTella. Ja jednak polecałbym tu przede wszystkim piosenki premierowe.
Zagrana na zakończenie „Ein Stolzes Schiff” ma nas przekonać do muzyki folkowej śpiewanej po niemiecku. Mnie nie przekonuje, ale może komuś się spodoba.
Myślę, że i zespołowi i Paddy`emu dobrze zrobiłoby, gdyby się zeszli na stałe. Im przydałby się z powrotem uzdolniony i doświadczony frontman, zaś jego nieco „remizowe” zapędy mogłaby ostudzić reszta zespołu.

Taclem

Ar Re Yaouank „Troisieme Acte”

Bretońscy folkowcy z Ar Re Yaouank, to pierwsza liga kontynentalnej muzyki celtyckiej. Czasem zagraj też folk-rockowo i tak właśnie zapowiada się ta płyta.
Na straży jakości stoją w tej grupie bracia Fred i Jean-Charles Guichen, znani z takich projektów, jak Guichen Quartet, czy Bran. Występowali oni też na kilku ważnych płytach innych bretońskich wykonawców.
„Akt trzeci”, bo tak trzeba by przełożyć tytuł tej płyty, to zestaw melodii tanecznych z Bretanii, poddanych unowocześniającej obróbce.
Mieszanka jazzu, rocka i folku w wykonaniu Ar Re Yaouank to muzyka, która jednocześnie porywa do tańca i świetnie nadaje się do słuchania. A to duża rzadkość.
Zespół wymyka się czasem ściśle folk-rockowym ramom i, tak jak w „Evelkent Evelkent” gra niemal całkiem akustycznie. Innym razem trafia nam się np. instrumentalny utwór, który potrafi zaczarować swą lekkością i transowością. Tak jest z ponad pięciominutowym motywem pt. „Pellder”.
Dominują jednak szybsze utwory, bardziej nadające się do bretońskich tańców. Z nich wyróżnia się bardzo ostry „Battle Swing”.
„Troisieme Acte” to płyta, obok której trudno przejść obojętnie. Polecam ją wszystkim wrażliwym na dobrą, folkowo zorientowaną muzykę.

Rafał Chojnacki

Canterach „Canterach”

Album zaczyna się od bardzo ostrego wejścia. Tradycyjne, taneczne granie rodem ze Szkocji niemal podrywa do zabawy. Tak własnie brzmią na tej płycie wszystkie kompozycje instrumentalne.
Nie jest jednak tak, że od początku do końca tańczymy. Okazuje się, że Canterach, to również zespół potrafiący zagrać bardzo nostalgicznie. Już na samym wstępie dostajemy świetną balladę i ta tendencja – przeplatanie szybkich tańców z piosenkami i wolniejszymi melodiami – utrzymywana jest do końca płyty.
Ross Kennedy, wokalista zespołu, obdarzony jest solidnym głosem, mogącym kojarzyć się z Dougie MacLeanem (z resztą grał, podobnie jak on w The Tannahill Weavers) lub Dickiem Gaughanem. Polscy słuchacze mogą kojarzyć go przede wszystkim z zespołem The Iron Horse.
Podobieństwem między The Iron Horse a Canterach jest żywiołowość. Obie grupy czerpały z bogatej szkockiej tradycji, różnicą są tu raczej muzycy. Jednym z najciekawiej grających jest tu Alastair McCulloch, skrzypek związany również z Scottish Fiddle Orchestra.
Album „Canterach” to pozycja nie tylko dla Celtofili, zwłaszcza ballady mogą urzec właściwie każdego. Polecam wyszukanie tej płyty.

Taclem

La Chevre Rouge „La Chevre Rouge”

Trudno powiedzieć, że to debiutancki album Francuzów, gdyż są tu tylko cztery utwory. Można więc stwierdzić, że to prezentacja, demo tej folk-fockowej grupy. A oto z czym mamy do czynienia na płycie.
Tradycyjnie rozpoczynające się „La ballade de Marie-Jeanne” przechodzi w art-rockowe granie z folkowymi elementami. Brzmi to dość niecodziennie i ciekawie. „Saint Martin de Ré” to już folk-rockowa jazda od początku. Piosenka ta przypomina mi stylistykę naszego rodzimego zespołu Szela, bardzo konkretne i przemyślane granie. Z kolei „Lo Parpahlou” kojarzyć się może nieco z graniem grupy Malicorne. Ostatni utwór, to wesołe „Les Va-nu-pieds”. Trudno się nie uśmiechnąć słuchając tej piosenki.
Po spróbowaniu tej grupy chciałoby się więcej. Mam nadzieję, że wkrótce coś jeszcze wydadzą.

Rafał Chojnacki

Skanda „Skanda”

Asturyjscy folk-rockowcy i ich pierwsza płyta. Zaczynają od przedstawienia się utworem „Skanda”. Dość ostre granie rockowe z dudami. Nie jest to jednak na tyle mocne, żeby kogoś zniechęcić. Polscy bywalcy imprez celtyckich uśmiechną się pewnie słysząc jedna z melodii z seta „Tormaleo”, gra ją bowiem nasze rodzime The Reelium.
„Belanduries” to granie funky-folkowe, ani zbyt udane, ani kiepskie. Jest to jednak jeden ze słabszych utworów. Z kolei „Estrana sorrisa” to pierwsza w zestawie piosenka. Ostry celtycki rock we wstępie zostaje nieco złagodzony przez spokojny wokal. Znacznie konsekwentniej wypada pod tym kątem folk-rockowy utwór „El vasu cerveza”, w którym wyraźne są irlandzkie korzenie. Jazzujący „Xuanín l´ayerán” to świetny kawałek, trzeba przyznać, że doskonale udało się połączyć nowoorleańskie wpływy z asturyjską melodią.
Utwór „Pink folk” można określić jako instrumentalną balladę folk-rockową. Całkiem niezła to balladka, warto więc ją polecić. „Habana 1/2 nueche” brzmi jak beztroska, folkowa zabawa instrumentalna. Nie jest ona jednak bynajmniej pretensjonalna.
Przestrzenna melodia „Fai un flai” kojarzy się znów z funky-folkowymi rytmami. W pulsujący rytm świetnie wplecione są asturyjskie dudy. Następująca po niej „Mecigaya suite” niespodziewanie kojarzy się z brzmieniami muzyki dawnej. Zagranej folkowo, ale niemal barokowej w klimacie. Podobny, choć spokojniejszy i bardziej nostalgiczny klimat utrzymuje się w melodii zatytułowanej „L´afilaor”. Jednak druga część tego utworu skręca niespodziewanie w kierunku progresywno-rockowym.
Na zakończenie dostajemy spokojną piosenkę pt. „Qu´esnale mio voz”, bardzo miły, finalny akcencik. Nie wyłączajcie po nim płyty! Jest tam ukryta ścieżka z jeszcze jednym utworem.
Już na debiucie asturyjska Skanda jawi się jako zespół ukształtowany, w pełni świadomy kierunku w którym chce się rozwijać.

Taclem

Forest „Full Circle”

Drugi albumy jednej z ciekawszych grup angielskiego psycho-folka. Muzyka, która wyrosyła wśród zielonych traw Woodstock i zawitała do Wielkiej Brytanii, szybko znalazła tam licznych kontynuatorów, zwłaszcza w nurcie folkowym.
Oryginalnie album „Full Circle” wydano w 1970 roku.
Pojawienie się grupy Forest zapowiadało późniejsze, choć bardziej dziś znane zespoły, takie, jak Fairport Convention i The Incredible String Band. Album ten można uznać za prekursorski w stylu europejskiego folk-rocka.
Forest to trio, w którym prym wiedli bracia Martin i Hadrian Welham. Towarzyszył im Derek Allenby, a na tej płycie dodatkowo wspierał ich Gordon Huntley, grający na steel guitar w utworze „Hawk the hawker”.
Mimo upływu lat muzyka ta nie straciła wiele ze swojego uroku. Wciąż są tu widoczne powiązania z amerykańską sceną, czuć jednak znacznie większe przywiązanie do europejskiej tradycji. Nie jest to jeszcze tak dosłowne czerpanie z angielskiej tradycji, jakie zaproponowała grupa Steeleye Span, ale trzeba przyznać, że momentami autorskie pomysły członków grupy Forest robią niesamowite wrażenie. Jedyny tradycyjny utwór na płycie „Full Circle”, to „Famine song”, znana częściej, jako „The Praties”, piosenka o Wielkim głodzie w Irlandii.
Łatwo odnieśc wrażenie, że muzycy przerastają klasyków takiego grania – duet Simon & Garfunkel.

Taclem

Navigators „Glory, Glory”

The Navigators, to zespół reprezentujący nurt alternative country, czyli amerykańską odpowiedź na folk-rocka, nie skażoną popową papką tzw. „coutry rocka”. The Navigators bliżej do Johnnyego Casha i Boba Dylana skrzyżowanych z The Pogues, niż do Gartha Brooksa.
Płyta „Glory, Glory”, to tylko sześć piosenek. Tylko sześć, ale za to wystarczająco dużo, by zrozumieć o co zespołowi chodzi.
„One Line Epitaph” to właśnie taki urockowiony Dylan. Jest tu świetna harmonijka ustna. Dalej, w „I See You Clearly” mamy trochę południowych gitar, ale to wciąż amerykański folk-rock w przybrudzonej nieco szacie. W brzmieniu jest też trochę starych Rolling Stonesów i the Waterboys, choć wątpię, czy to nawiązania świadome.
W balladzie „The River” odnaleźć można echa starych ludowych piosenek, amerykańskich historii rodem z czasów trampów. Z kolei „Blackout” to klimat starej, zadymionej knajpy. Piosenka ta świetnie wpisuje się w klimat alternative country. Do poprzednich skojarzeń dodałbym tu jeszcze Nicka Cave`a.
Piosenkę „Bow” rozpoczynają dźwięki banjo, mamy więc znów nawiązanie do amerykańskiej tradycji, tym razem instrumentalne. Póxniej pojawiają się tu jeszcze harmonia i slide guitar, jest więc dość tradycyjnie.
Na koniec mamy dość nowoczesną piosenkę, która jednak korzeniami tkwi w tradycyjnym bluesie. „I Can`t Breathe” to świetna piosenka do grania w radio.

Rafał Chojnacki

Troissoeur „3S”

Dość nietypowa folk-rockowa płyta. Mamy tu dobre, choć może nieco dołujące piosenki, zagrane z użyciem skrzypiec, akordeonu, kontrabasu, gitar i odrobiny elektroniki. Ich muzyka z jednej strony ociera się o pop, z drugiej o akustyczny ambient, tkwi korzeniami w folk-rocku, zaś w głosie wokalisty pobrzmiewają czasem echa typowe dla Bono – wokalisty irlandzkiej grupy U2.
Jeśli zastanawiacie się, czy to nie za dużo, jak na jedną płytę, to powiem szczerze, że nie wiem. Co prawda te porównania i analogie, to głównie moje własne odczucia, jest ich tu rzeczywiście sporo, ale z drugiej strony płyta jest dość równa. Myślę, że z takiego kolażu nawiązań i podobieństw wyłania się coś, co można nazwać ich własnym stylem.
Troissoeur grają niewątpliwie muzykę progresywną, muzykę świata, ale tez odciętą od tego, co kojarzy się typowo z folkiem. Nie ma tu ludowych tańców, są za to świetne, bardzo niekiedy ciekawe partie instrumentalne. Na pewno nie jest to folk nawiązujący do kraju zamieszkania muzyków tworzących Troissoeur. Są oni Belgami, a brzmienia z tej części Europy są nieco inne.

Rafał Chojnacki

Page 125 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén