Kategoria: Recenzje (Page 119 of 214)

Serencza „Pid obłaczkom”

Zespół Serencza proponuje nam współcześnie zagraną muzykę łemkowską. Nie ma tu folk-rockowych galopad, jest za to świetny, akustyczny puls i ciekawe interpretacje tematów tradycyjnych. Jest tu świeżość, którą ostatnimi czasy coraz trudniej u polskich kapel znaleźć. Większość rodzimej sceny idzie w profesjonalizm, zapominając często o tym co najważniejsze. Serenczy udaje się połączyć dobre granie z żywiołowością, a przynajmniej ze sporym wyczuciem.
Stare łemkowskie pieśni i tańce poddane zostały sporej obróbce. Dzięki temu są pewnie jeszcze bardziej atrakcyjne dla ucha. Czasem w brzmieniach gitary zabrzmi coś hiszpańskiego, czy może nawet andyjskiego, innym razem w rytmie delikatnie zakołysze się reggae. Świetnie sprawdza się w kilku miejscach saksofon. Nadaje on muzyce nieco jazzowego charakteru.
Skojarzenia z innymi gatunkami są jednak tak lekkie, że równie dobrze mogą być wyłącznie imaginacją słuchacza.
Brakuje mi w polskim folku takich kapel, jak Serencza. Chciałbym usłyszeć muzykę np. z Kurpiów, czy z Kaszub, zagraną z taką lekkością i tak przemyślaną. Póki co okazuje się jednak, że muszę się zadowolić dobrze zagraną muzyką łemkowską.

Taclem

Aine Minogue „The Twilight Realm”

Áine Minogue to amerykańska artystka bardzo popularna na Zachodzie, w Europie zachwycają się nią zwłaszcza Niemcy. Na większości składanek z klimatyczną muzyką celtycką znajdują się jakieś jej utwory. Przyznam szczerze, że ja też uległem jej czarowi.
„The Twilight Realm”, to płyta nieco bardziej stonowana, niż dotychczasowe albumy artystki. Na poprzednich też było sporo klimatu i mglistych, bardzo przestrzennych pasaży instrumentalnych. Tu jednak otrzymujemy dodatkowo piękną i prostą oprawę. Posłuchajcie choćby „Spirits of the World”, z tego samego utworu bretońskiego korzystała kiedyś Loreena McKennitt. Tu jednak brzmi świetnie, a jednak nie ma charakterystycznego dla Kanadyjki patosu.
Niektóre utwory, takie, jak „Mermaid” przypominają nam, że Áine nagrywała też płyty z muzyką relaksacyjną.
Album jest bardzo ładny i skromny. Widać, że Áine Minogue nie próbuje się ścigać np. z Enyą. Z jednej strony to pewnie kwestia budżetu, z drugiej zaś słychać wyraźnie, że Amerykanka próbuje zwrócić się bardziej w kierunku celtyckich korzeni.

Rafał Chojnacki

Donegal X-Press „Quinn`s Diaries”

O Donegal X-Press mówi się często, że tak mogłaby brzmieć grupa The Clash, gdyby grała bardziej po irlandzku. Nie do końca się z tym zgadzam. Amerykanie świetnie odnajdują się w swoim celtic rocku, piszą dobre piosenki, wykorzystując czasem ludowe melodie, ale na tej płycie daleko im do klasy Clashów.
Nie znaczy to bynajmniej, że Quinn`s Diaries” to kiepska płyta, na niej z reszta kapela zdobywała dopiero szlify, ma ona bowiem sześć lat.
Najlepszy utwór na płycie to zdecydowanie ballada „Roan”. Niesamowicie mnie nią zaskoczyli, nie sądziłem, że potrafią coś takiego zrobić. Większość piosenek na płycie jest udana, choć w niektórych za mało folku, a za dużo rocka, czasem nawet w odcieniu pop.
Amerykanie sięgają czasem do tematów tradycyjnych. Bywa, że jest to bardzo dosłowne, jak w „Tell Me Ma”, gdzie najwięcej zmian dotyczy tekstu i aranżacji, melodia została właściwie bez zmian. Zwykle jednak robią tak, że w tło swojej własnej piosenki pakują irlandzką melodię. Brzmi to dość ciekawie, choć folkowi puryści pewnie mieliby im takie praktyki za złe. Cóż, Donegal X-Press nie są raczej kapelą dla purystów.

Taclem

Fiddlers` Bid „Naked & Bare”

Fiddlers` Bid, to obecnie chyba najpopularniejsza grupa folkowa z Szatlandów. Ich najnowszy album, zatytułowany „Naked & Bare” zawiera to, co najpiękniejsze w tamtym regionie.
Są piękne skrzypcowe pasaże – w zespole gra czworo skrzypków, co jest nawiązaniem do popularnych na Szetlandach smyczkowych orkiestr ludowych. Muzyka nawiązuje zarówno do tradycji celtyckiej, jak i do brzmień Skandynawskich. Celtów reprezentują tu melodie szkockie z Szetlandów, jest piękna irlandzka kompozycja Johna Sheahana („Christchurch Cathedral”), do muzyki celtyckiej nawiązują też autorskie kompozycje członków zespołu. Ze Skandynawią łączą się utwory szwedzkie („Waltz From Orsa”), farerskie („Faroe Tune”) i niektóre kompozycje szetlandzkie.
Taka mieszanka, będąca po prostu przeglądem wpływów obecnych w tamtejszej kulturze, brzmi bardzo atrakcyjnie. Możliwe jednak, że kapela z mniejszym ograniem nie poradziłaby sobie z tym materiałem aż tak dobrze. Fiddlers` Bid to już zespół renomowany, a „Naked & Bare” to ich czwarty album.
Całego albumu słucham z wyjątkową przyjemnością, ale w pamięć zapadł mi najbardziej autorski set, zatytułowany „Fezeka`s”, zawierający utwory pisane przez Andrew Gifforda – jednego ze skrzypków zespołu i Stevena Spence`a – znanego szetlandzkiego skrzypka i kompozytora. Warto zwrócić uwagę na tą grupę, podejrzewam, że jeszcze sporo dobrej muzyki są w stanie nam przekazać.

Taclem

Leahy „In All Things”

Kanadyjska grupa Leahy, to obecnie jedna z najpopularniejszych grup celtyckich na świecie. Zasłużyli sobie na uznanie nie tylko amerykańskiej publiczności (folkowej, ale i tej od country), ale również europejskiej. Spora w tym zasługa zespołu The Chieftains, który zaprosił młodych Kanadyjczyków do współpracy.
Album „In All Things” to jak dotąd ich najnowsze dziecko. Płytę otwiera rozbujany utwór „Chasing Rain”, wprowadzający nas w lekko folk-rockowy klimat. W podobnym, bardzo tanecznym klimacie utrzymany jest utwór „Little Ditty”. Sporo w nim brzmień nietypowych dla muzyki celtyckiej. Nic dziwnego, w utworze zawarto bowiem kompozycję pt. „Gipsy Reel”.
W „High Places” Kanadyjczycy również odchodzą nieco od tradycyjnej stylistyki, powstaje dzięki temu ciekawy folk-pop. Utwór ten z powodzeniem mógłby być grany nawet w naszych skomercjalizowanych rozgłośniach. Nieco inaczej jest z „Wedding Day Jig”, który mimo nowej aranżacji wciąż jest irlandzkim tańcem ludowym. U nas ta świetna melodia pewnie zostałaby pominięta w play listach.
W przebojowym „Coyote Run” wracają do pop-folkowej stylistyki, która znawcom amerykańskiego rynku kojarzyć może się z grupą Dixie Chicks. W podobnej stylistyce utrzymana jest piosenka „Runaway”. Wiązanka „Clog Medley”, to znów powrót do tradycyjnych brzmień.
Z kolei „Pointe Au Pic Medley”, to knajpiany folk-rock z Quebecku. Ciekawie komponuje się on z resztą płyty. Po tym utworze przychodzi czas na „I Want You To Know”, mniej popową, za to chyba najładniejszą na płycie piosenkę. Na zakończenie mamy znów bardzo tradycyjne brzmienia we wiązance „Gzowski Medley”.
Płyta „In All Things”, to krok naprzód w rozwoju zespołu. Słychać tu sporo poza-celtyckich wpływów i mam nadzieję, że ten kierunek będzie rozwijany. W kilku innych miejscach Kanadyjczycy udowadniają, że są tez bardzo dobrzy w tradycyjnej muzyce celtyckiej, co prawdopodobnie zatka usta sceptykom. Szkoda tylko, że na płycie mamy ledwie dziesięć utworów.

Taclem

Rzepczyno „Rzepczyno”

Początkowo płyta ta miała się nazywać „Na folkową lutę”. Z jakiegoś powodu nazwa nie przeszła, ale na szczęście płytę udało się wydać. Zmian w porównaniu z poprzednim materiałem mamy sporo. Przede wszystkim już nie Rzepczyno Folk Band, a po prostu Rzepczyno. Poza tym na wokalu witamy Karolinę Żuk, również nową twarz w momencie rejestracji tych nagrań.
Miałem to szczęście, że trzech spośród tych nagrań mogłem posłuchać ze sporym wyprzedzeniem. „Kto się zani”, „Co ja za waryjot” i „Trzewia przewierci” dostępne były na promocyjnym singlu, o którym pisałem już dość dawno temu. Dodam tylko, że to jedne z najfajniejszych piosenek folk-rockowych, jakie słyszałem. Pozostałe trzynaście utworów, to dla mnie świeżynki. Cóż więc tu fajnego zagrali? Poczytajcie, a dowiecie się.
Pierwszą z nowych jest ballada „Tylko jeden dom” – całkiem autorska piosenka. Trip hopowy, choć nieco mocniejszy rytm, to nowa wersja Rzepczyna. Czuć od razu, że zespół ten dojrzał przez ostatnie kilka lat.
„Trawy”, mimo, że to utwór autorski, jest świetną stylizacją. Świetnie stopniowane jest tu napięcie. Piosenka „Opalona” wykorzystuje ludową melodię, tekst jednak jest zupełnie współczesny. Utwór ten towarzyszy nam podczas przeglądania prezentacji, przez co jeszcze bardziej zapada w pamięć.
„Matka Katarzyna” to kawałek, który nawiązuje do pierwszej płyty Rzepczyna. Nowe wykonanie jest inne, bardziej konkretne, świetnie zgrane z resztą materiału.
Reggae`owe rytmy w „Czerwono zasiałam” szybko splatają się z folkową melodią i ludowymi słowami. Słyszałem ten utwór na żywo i przyznam, że to jeden z fajniejszych kawałków w wersji koncertowej.
„Tęsknica” to utwór z jednej strony oniryczny i spokojny, z drugiej zaś drapieżny i bardzo nu folkowy. Chyba dawno nikt tak nie potraktował ludowej piosenki.
Punk-folkowa piosenka „Za pieniądze” brzmi, jakby Sex Pistols nie pochodzili z Wielkiej Brytanii, ale z którejś z polskich wsi. Ciekaw jestem co na to Wojciech Długoraj, autor XVII-wiecznego oryginału.
Rzewna akordeonowa melodyjka ze wstępu do „Chodziła Maniusia” szybko niknie pod gamą sprzężeń. To kolejny utwór zaaranżowany na ostro, ale już o wiele spokojniejszy. Również „Rzepczyno”, to coś na uspokojenie, choć rytm jest dość skoczny, ale raczej ma nas ukołysać, niż zmusić do szaleńczych pląsów. Dopiero w połowie zespół przypomina sobie, że rock, to nie łaskotki i całość skręca na chwilę w kierunku psychodelicznego łojenia.
Kolejna ludowa piosenka, to „Zrobię w piecu”. Z lekkiej i przyjemnej ballady przechodzimy do ciężkiego, acz powolnego folk-rocka, kojarzącego się nieco ze skandynawską nutą. Utwór „Dziewczyno moja” ma również ludowe pochodzenie, Rzepczyniacy robią z niego jednak lekkie reggae/ska. Przyznam, że to ciekawy zabieg. Również „Posedł Jacek” i „Do ciebie Kasiuniu” są opracowaniami tradycyjnych tematów. Pierwszy to dość typowe podejście do tematy – śpiewany tradycyjnie tekst i folk-rockowa przygrywka. Druga z piosenek, to nie lada niespodzianka aranżacyjna. Robi się nagle dość mrocznie. „Do ciebie Kasiuniu”, podobnie, jak „Kto się zani”, to utwory inspirowane wersjami Kapeli ze Wsi Warszawa. Jednak w przypadku ostatniej na płycie piosenki muzycy z Rzepczyna postanowili poeksperymentować trochę i muszę przyznać, że wyszło im to doskonale.
Teraz kilka słów o stronie edytorskiej. Ładna, gustowna okładka i prezentacja multimedialna na krążku. Wszystko zrobione dokładnie tak, jak być powinno. To chyba najlepiej wydana płyta na polskiej scenie folkowej.

Taclem

Yank Shippers „Na krańcach świata…”

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to śliczna okładeczka, ze stylizowanym fragmentem starej mapy. Bardzo stylowa, zwiastująca coś ciekawego. Od razu wiadomo, że mamy do czynienia z zespołem ze sceny szantowej, ale znając Yank Shippers możemy być pewni, że na tej płycie też nieźle sobie pofolkowali.
Album rozpoczyna się znaną piosenką Ryszarda Mękarskiego „Witaj, Grenlandio”, którą dobrze kojarzę, choćby z wykonania zespołu Badziewie Blues Band. Shippersi w swojej wersji dorzucają jeszcze fragmencik z melodii „When Johnny Come Marching Home”.
Świetna melodia „Perły i korale” autorstwa Krystiana Sidora, to ciekawy przykład współczesnej muzyki, stylizowanej na irlandzki folk. Zakończenie to z kolei niesamowita niespodzianka dla każdego folko-fana. Koniecznie posłuchajcie, bo ten numer jest dobry!
Szkoda tylko, że tekst nie trzyma poziomu. Takie piosenki pisano kilka lat temu i miały one swoich zwolenników, ale teraz konkurencja jest nieco większa i słuchacze bardziej wymagający. Z resztą dotyczy to również „To my, korsarze”. Co ciekawe autor tych słów – Leszek Jankiewicz – jest też twórcą fajnego i chwytliwego utworu „Prowadź nas”.
„Gniazdo piratów” podoba się zapewne bywalcom jednej z warszawskich tawern. Poza tym to bardzo miła piosenka z gatunku „piraten folk”, bardzo fajnie zagrana.
Żeby nie było za poważnie, Shippersi proponują nam też piosenkę o Kołku – „Zew morza”. Przypominają w ten sposób o bardziej balangowym obliczu kapeli.
Kolejna bardzo dobra piosenka, to „Marzenia”, balladowa i bardzo kołysząca. Przyznam, że nie spodziewałem się takiego brzmienia po tym właśnie zespole. Tak więc brawa za pozytywne zaskoczenie.
Klimat głośnej, portowej tawerny, który tworzy tło dla utworu „Rum, żeglarzy brat” brzmi dość autentycznie, ciekaw jestem gdzie to nagrywano. Przy tym kawałku łatwo się dobrze bawić.
W „Zostawcie mnie” otrzymujemy nagle klimat rodem z pikników country. Jak widać gatunki takie, jak country i folk doskonale koegzystują. Z kolei w autorskiej piosence „Łódeczka” mamy wykorzystaną tradycyjną melodię. Bardzo ciekawie jest słuchać, jak przeplatają się takie motywy.
Kolejna stylizacja, to „Irlandii brzeg”. Gdyby zagrać ją trochę ostrzej, mielibyśmy dobry utwór do grania przez The Pogues. Jednak w akustycznej formule Shippersi przypominają tu raczej naszą rodzimą Atlantydę. Nie jest to złe skojarzenie, choć pewnie pierwsze byłoby dla wielu bardziej zachęcające.
Album kończy utwór tytułowy. „Na krańcach świata” to zaskoczenie. Sitar i folkowe brzmienia kojarzące się raczej z Morzem Czarnym i Bałkanami, niż z popularnym Pacyfikiem. Kolejne brawa!
Kiedy Bartek Konopka zapowiadał mi płytę autorską (poza drobnymi cytatami – nie tylko celtyckimi, a i słowiańskimi – jest tu tylko jedna melodia tradycyjna), ale muzycznie bardzo folkową, nie wiedziałem czego się spodziewać. Teraz już wiem, że mówił prawdę. Ta płyta, to kawał dobrej roboty, zwłaszcza pod względem aranżacji – tu zespół dokonał największego przełomu.

Taclem

Atalyja „Atalyja”

Debiutancki album folk-rockowej grupy Atalyja, to rejestracja pierwszych wspólnych pomysłów tej ekipy.
W dwa lata po spektakularnym debiucie kapeli na festiwalu Suklegos w Kownie, już jako pełnoprawny zespół, nie projekt, zarejestrowali omawiany tu album.
Wydawać by się mogło, że nie ma nic prostszego: wzięli rockowy skład, kilku muzyków i śpiewaków folkowych, pożenili litewskie pieśni z mocniejszym graniem – i już. Nic bardziej mylnego.
„Atalyja” to bardzo dobry, spójny album z mądrą i przemyślaną muzyką. Powinien się spodobać zarówno tym, którzy oklaskiwali Kulgrindę i Sedulę na koncertach w Polsce (bo są tu śpiewy wielogłosowe), jak i miłośnikom bardziej ambitnej odmiany folk-rocka, zahaczającego czasem o elementy jazzowe. Ciekawostką jest fakt, ze w swych inspiracjach muzycy patrzą nie tylko na zachód (muzyka rockowa), ale również na wschód (brzmienia kojarzące się z Indiami).
Takich płyt mogę słuchać w nieskończoność, są transowe, etniczne, a jednocześnie niebanalne i wciąż potrafią zaskakiwać. Jako, że grupa grywała już w Polsce, warto wybrać, jeśli zobaczycie ich nazwę na plakacie.

Rafał Chojnacki

Carrantuohill „Irish Ferment”

Składanka utworów zespołu Carrantuohill zebrana na potrzeby magazynu „Ferment”. Magazyn ten zwykle zawiera dwie płyty i obszerną prezentację wykonawców. Jak dotąd poruszał się po pograniczach muzycznych, był więc alternatywny hip-hop, muzyka reggae, ale również folk, w postaci obsypanych nagrodami dwóch płyt grupy Osjan.
Tym razem trafiło na Irlandczyków ze Śląska i ich najnowszy pomysł – „Irish Jazz”. Recenzja tej płyty powinna znaleźć się tuż obok tej, którą czytacie. Póki co skupimy się na „Irlandzkim fermencie”, czyli mieszance hiciorków grupy Carrantuohill.
„Irish Ferment” otwiera utwór tytułowy z płyty „Between”, pierwszego folk-rockowego albumu zespołu. Pokazał on kierunek w którym obecnie zmierza zespół. Z tego samego albumu pochodzi „The Galway Rambler”, jedna z najbardziej rozkołysanych kompozycji na tej płycie.
Odskocznią od nowych brzmień jest starszy utwór „Rocky Road To Dublin”. Do współczesnego grania wracamy w „Forest Banan” z płyty „Inis”. „Jig of Slurs” jest starszy, ale już „The Giant`s Weir” to świeżynka ze wspomnianej płyty „Inis” (tam jako „Grobla Olbrzyma”). Później mamy więcej bardzo miłych staroci – „Ta Me Mo Shui”, „The Four Shoyes” i pierwsza na płycie piosenka – „Field Of Athenry” (nagrana podczas sesji z Bobem Balesem).
Utwór „Coalminer`s Reel” otwiera stawkę melodii z płyty „Speed Celts” będącej pomostem między starym (tradycyjnym) a nowym (bardziej współczesnym, folk-rockowym) Carrantuohillem. „Bruach Na Carriage Baine” to krok naprzód w kierunku „Between”, ale to jeden z bardziej zachowawczych utworów na tamtej płycie. Przy „Silver Spire” znów cofamy się w czasie. Aż wreszcie przychodzi czas na „Destitution”, w moim prywatnym rankingu najlepszy kawałek Carrantuohilli.
Piosenka „The Wild Mountain Thyme” to już odważniejsze próby wokalne z płyty „Between”. Zawsze dziwiło mnie, że Carrantuohille tak mało śpiewają. Przecież robią to bardzo dobrze. Na zakończenie dostajemy jeszcze „Gravel Walks”, jeden ze starszych kawałków, ale w nowej wersji.
Ciekaw jestem jaki był wyznacznik doboru tych utworów. Przyznam, że mieszanka jest ciekawa i różnorodna, a o to w składankach chyba chodzi.

Taclem

Carrantuohill „Irish Jazz”

Nowy projekt grupy Carrantuohill nie jest może tak nowatorski, jak chcieliby sami muzycy (celtycki folk łaczono z jazzem niejednokrotnie), ale faktycznie na naszym rodzimym rynku jest to nie lada wydarzenie. Najbardziej znana z naszych celtyckich kapel zaprosiła do wspólnego grania takie sławy, jak Urszula Dudziak, Marek Raduli, czy Krzysztof Ścierański. Rezultatem jest płyta koncertowa, która ukazała się w magazynie „Ferment” wraz ze składankowym albumem „Irish Ferment”.
Zaczynają sami, choć nieco inaczej niż zwykle. W drugim utworze dołącza się do nich Urszula Dudziak ze swoimi wokalizami i Krzysztof Ścierański na basie. Co robią? Ścierański gra niesamowicie, jego miękkie, nieomal lepkie brzmienia basu wciągają niesamowicie. Sam utwór, z późniejszymi, jazzowymi frazami wokaliz robi bardzo dobre wrażenie. „Dunmore Lasses” rozpoczyna gówna melodia grana na saksofonie przez Tomasza Szukalskiego. Dalej mamy bardziej folkową część, choć tło dla muzyków tworzy tam pianista – Robert Czech. W końcu Szukalski wraca ze spokojną, lekką solówką.
Utwór „Irish Coffe/The Galway Rambler” to nieco inna historia. Cała środkowa część utworu, to łagodne popowo-jazzowe granie, które oplata czasem irlandzka melodia. Gościem jest w nim Bernard Maseli, grający na wibrafonie.
Wiązanka „An Evening in Nowa/Dever the Dancer”, to znów Szukalski i Czech. Nad wspólnym graniem rzeczywiście unosi się duch irish jazzu.
W „Silver Spire” do Bernarda Maseliego dołącza grający na gitarze Marek Raduli.
Jak to zwykle bywa całość wieńczy „Finał” – długa jazzowo-folkowa suita, w której każdy z zaproszonych muzyków, jak i z członków zespołu ma coś do pogrania. Całość trwa ponad dziesięć minut.
Zespół zapowiada, ze te siedem utworów to tylko zapowiedź. Na jesieni dostaniemy dwupłytowy album po brzegi wypełniony irish jazzową muzyką. Już dawno nie czekałem z taką niecierpliwością na płytę Carrantuohilli, co teraz.

Taclem

Page 119 of 214

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén