Page 209 of 285

Stowaway „Free and Easy”

Holenderska grupa Stowaway, prowadzona przez Jana Huttinga, jest triem specjalizującym się w morskiej muzyce folkowej.
Poprzednia płyta zespołu – „Shanties, Seasongs & Stuff” – różniła się tym, że w nagraniach brała udział córka Jana – Marjolein. Tym razem w studiu jej zabrakło, nie wspomaga też grupy na koncertach. Muszę przyznać, że trochę tego żałuje, bo dodawała sporo kolorytu.
Tymczasem nowsza płyta jest z kolei ciekawsza repertuarowo, zwłaszcza dla naszych rodzimych wielbicieli muzyki morskiej. Sporo tu nieznanych pieśni, w większości tradycyjnych, choć jedna – „Roll out the spanker” jest napisana przez Jana.
Album zaczyna się od polifonicznej pieśni „Pleasant and delightful”, mogącej kojarzyć się z jedną pieśni Steeleye Span, z tą jednak różnicą, że Stowaway śpiewają a capella. „Byker Hill” znamy przede wszystkim ze starej kasety Kena Stephensa z Czterema Refami. Później sięgały po nią także młodsze zespoły. Jest to doskonały przykład górniczej pieśni, która zawędrowała na morze. Ciekawie brzmi też „Free and easy”, praktycznie nie znana pieśń.
„Blackbird git up” to piosenka znana z repertuaru Marka Szurawskiego – wykonywał ją z zespołami Stare Dzwony i Ryczące Dwudziestki. Muszę przyznać, że polski szantymen wyciągnął z tej samej pieśni dużo, dużo więcej. Wersja Holendrów brzmi trochę tak pastisz.
„Shawneetown” to pieśń która też już się u nas pojawiała, tym razem jednak prezentowana tu wersja broni się bez problemu. Mało znana pieśń „If you go to sea” czeka pewnie jeszcze na swoich odkrywców – warto, bo wyczuwam w niej spory potencjał.
Swingujący wstęp do „Sugar in the hold” kojarzyć może się trochę z pieśniami gospel, uważny słuchacz znajdzie tu też nawiązania do znanej pieśni „Mobile Bay”. Z kolei amerykańską pieśń „Lindy Loo” przywiózł kiedyś do Polski Simon Spalding, z tym że wersja Stowaway jest troszkę wolniejsza. Świetnie i w ostrym tempie śpiewają za to „Pull down below”, żywiołową szantę, którą Ryczące Dwudziestki przerobiły na utwór „Bałtyk Szanta”.
Mało znana ballada „Bearded barley” również mogłaby stać się potencjalnym szantowym przebojem, jeśli któryś z naszych zespołów dobrze by się nią „zaopiekował”.
W utworze „Joanna and Rhody” Stowaway niebezpiecznie zbliżają się do maniery wykonawczej niemieckich chórów szantowych. Przyznam że nie jest to moja ulubiona stylistyka.
„Trinidad” już w Polsce znamy – ta wersja też jest całkiem dobra. „Cape Cod Girls” to jeden z wariantów „South Australia” – równiez obecny od lat w repertuarach naszych zespołów.
Piosenka „Jamaica farewell” nie jest co prawda w rytmach reggae, ale spokojnie możnaby ją tak zaaranżować. Może ktoś się pokusi?
„Davey Lowston” to pieśń-ostrzeżenie wypowiadana ustami skazańca. Napisana przez Jana szanta „Roll out the spanker” doskonale sprawdzałaby się do pracy przy kabestanie – trzeba więc przyznać, że stylizacja wyszła bardzo udanie.
Płytę kończy lament „Grey goose”, którego melodia również przewija się w repertuarze Szurawskiego. Piękna i wzruszająca to pieśń.
Warto zaznaczyć, że cała płyta zaśpiewana jest a capella, choć z tego co mi wiadomo Stowaway całkiem nieźle radzą sobie z instrumentami. Warto jednak docenić taką stylizację.

Taclem

Storm Weather Shanty Choir „Cheer up me lads”

To debiutancki album norweskiej grupy Storm Weather Shanty Choir, surowy i szorstki, ale ciekawy w swej formie. Przede wszystkim są to pieśni morza wykonane bardzo autentycznie. To duży atut.
Dwóch pierwszych piosenek na płycie raczej nie muszę przedstawiać – nie trzeba być wielbicielem szant, żeby je znać – „Alabama John Cherokee” i „The Bonny Ship The Diamond” to klasyczne pozycje.
Pierwsza to tradycyjna pieśń pracy, zaś druga to wielorybnicza piosenka, chyba najpopularniejsza w Polsce.
„Strilasjanti” to z kolei norweska szanta pompowa. Wątpię jednak, żeby ktoś pokusił się u nas o zaśpeiwanie jej w oryginale. Dlaczego? Posłuchajcie, a ocenicie sami.
Kolejne klasyki morskiej pieśni, to „Cheerly Man”, „Shenandoah”, „Santy Ana” i „Esequibo River”. Możnaby się troszkę czepiać do niezbyt angielskiego akcentu śpiewaków w niektórych miejscach, ale przecież załogi statków były często wielonarodowe, bardzo więc możliwe że gdzieś takie norwesko-angielskie zaśpiewy istniały.
Ballada „Three Score And Ten” to mniej znany utwór, w Polce kilka lat temu jego polską wersję prezentowała grupa Stanpo. Bardzo wdzięczna ballada – warto by może ją u nas odświeżyć.
Pod tytułem „Danse Polka” ukrywa się piosenka znana częściej jako „Can`t Ye Dance To Polka”, czy też u nas „Co się zdarzyło jeden raz”. Wesoła opowieść o żeglarskim zyciu rozbawi zapewne niejednego.
„Clear Away The Track” to jeden z wariantów szanty „Eliza Lee”, rzecz jasna znanej rownież u nas, choćby z wykonania nieodżałowanej grupy Chór Wujów.
Kolejna ballada nosi tytuł „Swansea Town” i jest już w Polsce znana jedna jej wersja, ale aranżacja jest tak skrajnie różna, że nie sposób rozpoznać, że to ta sama piosenka – zostawię więc Wam ten utwór jako zagadkę.
Kabestanowa szanta „Liverpool Packet” w prezentowanej wersji też w Polsce nie jest popularna, choć inne jej warianty już się pojawiały.
Surowe pieśni o twardym życiu na morzu. Czuć tu duży szacunek dla tradycji, nawet jeśli odbywa się to kosztem własnej inwencji, to warto docenić taki zabieg.

Taclem

Rzepczyno „Singiel Promocyjny 2003”

Singielek Rzepczyna promuje mającą się niedługo pojawić płytę zespołu (drugi album – „Na Folkową Lutę”). W pierwszej chwili pomyślałem „Cóż, świetne nowe piosenki, typowe dla Rzepczyna”. Jednak po chwili zorientowałem się, że mówię raczej o Rzepczynie, które znam z koncertów, a nie z poprzedniego albumu. Grupa na płycie brzmi teraz podobnie do tego co można usłyszeć na żywo. Różni się to dość od tego co prezentowali na albumie „Nie Filozuj”.
Pierwszy z utworów – „Kto się zani” – kojarzyć się morze ze szwedzkim folk-rockowym graniem. Choć melodia i tekst brzmią jak najbardziej swojsko. Jednak układy harmoniczne wskazują na to że gdzieś tam inspiracja Skandynawami chyba była. Z kolei zaśpiew „oj da oj da, oj dada na oj da” formą zdradzają jakieś wschodnie inklinacje.
W „Co ja za waryjot” to z kolej rytmy ska wplecione w dość ciężki brzmieniowo kawałek. Piosenka opowiada o nieciekawych skutkach nadużywania alkoholu. Panuje w niej taki właśnie niepokojący klimat.
„Trzeci utworek zatytułowany „Trzewia przewierci” to taka skoczna balladka. Lekkie zwrotki i cięższe granie w refrenie, to nic innego jak nu folk ! Później wchodzimy w klimaty ska i łatwo można dojść do wniosku, że to najlepszy z trzech prezentowanych tu utworów.
Ciekaw jestem czy reszta płyty też będzie w takim stylu. Jeśli tak, to będziemy mieli do czynienia z jedną z najlepszych folk-rockowych płyt w kraju.

Taclem

Providence „A fig for a Kiss”

Tradycyjna muzyka irlandzka w wykonaniu grupy Providence, to dowód na to że można grać utwory ludowe w sposób dość nowoczesny, bez konieczności uciekania się do folk-rockowego instrumentarium. Mimo iż w poszukiwaniach nowych akustycznych brzmień Providence nie idą tak daleko, jak np. Kila, czy Flook, to o „A fig for a Kiss” zrobiło się na Wyspach dość głośno.
Z jednej strony można tu odnaleźć pewne stylistyczne nawiązania do grup takich jak De Dannan, czy Altan, jednak niekiedy lekkością brzmienia muzyka Providence przypomina raczej młodsze grupy, takie jak Lunasa czy Danu.
Nie brak tu dość oszczędnych partii, jednak mają one swój urok. Tradycyjnie już w muzyce irlandzkiej mamy grające naprzemian flety i skrzypce, tu jednak wspiera je akordeon i concertina. Zwłaszcza ten ostatni instrument nadaje niekiedy dość archaicznego charakteru niektórym aranżacjom (ot, choćby w wiązance jigów „The Lurgadaun/Dancing Eyes/Down The Back Lane”).
Osobna sprawa to piosenki. Gdyby takie utwory, jak „Smuggling the Tin”, czy „The Jolly Young Ploughboy” znalazły się na płycie Altanu lub Dolores Keane, nikt by się pewnie nie zdziwił. Tymczasem młoda kapela potrafi zaskoczyć takimi wykonaniami.

Taclem

Carl Peterson „There Was A Lad”

Carl mierzy się tym razem z pieśniami Roberta Burnes`a. Właściwie to nic dziwnego, bo niemal każdy szkocki pieśniarz sięga po jego utwory.
Wersje Carla są niekiedy dość purytańskie, ale to miła odmiana, bo przy dźwiękach gitary i fletu słucha się takich piosenek lepiej niż przy akompaniamencie instrumentów klawiszowych, a i takie pomysły się Carlowi zdarzają. Tu choćby „Flow Gently Sweet Afton” i kilka innych.
Sporo tu znanych piosenek, ale nie zabrakło też utworow, których jeszcze nie słyszałem (przypomnę że pełna edycja piosenek Burnesa to ponad 300 utworów). Te pierwsze reprezentuje choćby „Scot`s Wha Hae”, „Ye Jacobites By Name”, „Rattlin` Roarin` Willie” czy „Auld Lang Syne”. Wśród mniej znanych wyróżniłbym piosenki takie jak: „John Highlandman”, „Highland Mary” i „Highland Lassie, O”. Brzmią surowo, ale jak już wspomniałem wolę takie brzmienia.

Taclem

Carl Peterson „The Flowers of Scotland”

Kolejny album Carla Petersena zdobi oset – najpopularniejszy kwiat szkockich pól – symbol tej krainy.
Ciekawostką jest fakt, że oprócz znanych piosenek („Wild Mountain Thyme”, „Tramps & Hawkers” i „The Bonnie Banks of Loch Lomond”) znalazły tu się też te mniej znane, ale warte uwagi. Autorem takich piosenek, jak „Roamin In The Gloamin” i „I Love a Lassie” jest sam Sir Harry Lauder (1870-1950), legendarny pionier szkockiego śpiewania.
Pomimo że płyta nawiązuje aranżacyjnie raczej do tradycji pubowych ceilidh, a nie do współczesnego śpiewania folkowego, to jest to prawdopodobnie jedna z najlepszych płyt w obszernej dyskografii Carla.

Taclem

Carl Peterson „Scotland The Brave”

Mieszkający w Stanach Zjednoczonych Szkot – Carl Peterson – wykonuje tu głównie szkockie piosenki. Wyjątkiem jest otwierający płytę utwór „Lord of the Dance”, napisany przez Irlandczyka.
Płyta może być niezłym źródłem dla osób szukajacych tradycyjnego szkockiego repertuaru. Większość płyt tego rodzaju zawiera muzykę graną na dudach, a tu wreszcie jakieś piosenki. Nie jest to co prawda taka klasa, jak The McCalmans, czy Battlefield Band, ale można posłuchać.
Do najlepszych utworków na płycie zaliczyć można „The Unicorn” i „Annie Laurie”.
Nie po raz pierwszy wrażenia na płycie Carla Petersona psują niestety klawisze. Za to słychać dobrze, że w koncertowych wersjach Carl rządzi publicznością jak chce („Seven Old Ladies”!).

Taclem

Carl Peterson „Branches of the Green Oak Tree”

To dość nietypowy zbiór piosenek. Urodzony w Szkocji, a mieszkający na stałe w Stanach Zjednoczonych muzyk – Carl Peterson – po latach grania przeróżnych szkockich utworów postanowił oddać hołd swoim rodzinnym stronom. Zebrał na jednej płycie piosenki o Greenock – miasteczku w którym się urodził, oraz te, które napisali pieśniarze z tej okolicy.
Największym atutem albumu jest fakt, że są tu piosenki praktycznie bardzo mało znane. Być może kilka z nich znacie (jak choćby „Ballad of Captain Kidd”, czy „Rolling Home”), jednak większość ja sam też słyszałem pierwszy raz.
Jak jest natomiast ze stroną wykonawczą? Cóż, podejrzewam, że słuchając występu Carla z repertuarem z tej płyty dobrze bym się bawił. Niestety z jego płytami jest tak, że jak się słyszało jedną, to tak jakby się słyszało wszystkie.

Taclem

Carl Peterson „The Auld Scotch Sangs”

Układając repertuar płyty ze starymi szkockimi pieśniami sam wybrałbym trochę inaczej. Jednak to Carl jest z urodzenia Szkotem i mimo że od lat mieszka w Stanach, to na pewno zna się na rzeczy. Z drugiej jednak strony kompozycje dość, nowe. Chociażby utwór Billa Caddicka „John O` Dreams”, w której Bill wykorzystał melodię autorstwa Czajkowskiego.
Pomimo że znalazły się tu dość znane kompozycje, jak choćby „Barbara Allen”, czy Matty Groves”, to jednak dominują piosenki rzadziej wykonywane. Wśród nich ciekawie wyglądają „Shy Geordie” i „Willie`s Gane Tae Melville Castle”.
Do najlepszych utworów na płycie zaliczyłbym „Mattie Groves” i „Bogie`s Bonnie Belle”. Jako że przypadają po sobie, to jest to jednocześnie najciekawszy fragment płyty.
Płyta ma tym razem dość archaiczne brzmienie, ale wolę Carla w takiej oprawie, niż przy wtórze perkusji z klawisza. Tak więc jest to jeden z bardziej udanych albumów tego wykonawcy.

Taclem

Paddy Doyle`s Boots „Fit to Be Tied”

Paddy Doyle`s Boots to folkowa formacja z Kanady zafascynowana muzyką wywodzącą się z irlandzkich pubów, ale rozwijającą się w Ameryce. Jednak obok kliku bardziej znanych piosenek (jak „Weila Waila”, „Santy Anno”, „Johnny I Hardly Knew Ya”, czy „Easy and Slow”) sporo tu ciekawych kompozycji, z którymi się dotąd nie stykałem, jak choćby „The O`Brien Twins”.
Jak już wspomniałem – mimo irlandzkiej nazwy – grupa pamięta też o tym, że w gruncie rzeczy pochodzą przecież z drugiej strony Atlantyku. Sporo tu więc również brzmień bardziej charakterystycznych dla folku amerykańskiego, możemy tego posłuchać choćby w aranżacji „Old Maid in the Garrett”. Poparciem tej tezy może być również „When The Spi Comes In” autorstwa samego Boba Dylana.
Z kolei piosenka „Ballad of Jim Smith” to ciekawa piosenka, w której frontman kapeli – Danny Oberbeck – śpiewa pod podkład grany jedynie przez banjo i delikatny bas i stukające w tle kości.
Na uwagę zasługuje świetne wykonanie „Johnny I Hardly Knew Ya” – bliższe oryginałowi, niż często spotykane rozpędzone wersje. Ta również nabiera nieco tempa, ale nie galopuje zbytnio i oddaje oryginalny klimat. Wykonany a capella „The Old Barbed Wire” również pasuje do klimatów z czasów wojny secesyjnej, niepotrzebnie tylko wkomponowano w niego jakieś stukanie. Podobne klaskanie pojawia się też w „Colcannon”, tyle, że tam brzmi dużo lepiej. Z resztą sama piosenka, śpiewana przez Kelli Evans Beckwith też brzmi ciekawiej od swej poprzedniczki.
„Forever May I Roam” to autorska piosenka Danny`ego, energiczna, niemal folk-rockowa, z fajna partią mandoliny pod koniec. Napisał on z resztą kilka piosenek na tej płycie – między innymi „Only Part Irish”, balladę w stylu starych irlandzkich piosenek. Przypominają się tu wykonania z lat 70-tych, a może i wcześniejsze, trzeba więc przyznać, że to dość udana stylizacja.
Płytę zamyka piosenka o kukułce. „Cocoo” to stara pieśń, która miała już wiele wykonań. To śpiewane przez Kelli kojarzy mi się z wykonaniem Joan Baez.
Trzynaście niezłych piosenek z kilkoma lepszymi momentami to chyba wystarczający powód, by posłuchać tego co mają do powiedzenia, czy raczej zaśpiewania Paddy Doyle`s Boots.

Taclem

Page 209 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén