To debiutancki album norweskiej grupy Storm Weather Shanty Choir, surowy i szorstki, ale ciekawy w swej formie. Przede wszystkim są to pieśni morza wykonane bardzo autentycznie. To duży atut.
Dwóch pierwszych piosenek na płycie raczej nie muszę przedstawiać – nie trzeba być wielbicielem szant, żeby je znać – „Alabama John Cherokee” i „The Bonny Ship The Diamond” to klasyczne pozycje.
Pierwsza to tradycyjna pieśń pracy, zaś druga to wielorybnicza piosenka, chyba najpopularniejsza w Polsce.
„Strilasjanti” to z kolei norweska szanta pompowa. Wątpię jednak, żeby ktoś pokusił się u nas o zaśpeiwanie jej w oryginale. Dlaczego? Posłuchajcie, a ocenicie sami.
Kolejne klasyki morskiej pieśni, to „Cheerly Man”, „Shenandoah”, „Santy Ana” i „Esequibo River”. Możnaby się troszkę czepiać do niezbyt angielskiego akcentu śpiewaków w niektórych miejscach, ale przecież załogi statków były często wielonarodowe, bardzo więc możliwe że gdzieś takie norwesko-angielskie zaśpiewy istniały.
Ballada „Three Score And Ten” to mniej znany utwór, w Polce kilka lat temu jego polską wersję prezentowała grupa Stanpo. Bardzo wdzięczna ballada – warto by może ją u nas odświeżyć.
Pod tytułem „Danse Polka” ukrywa się piosenka znana częściej jako „Can`t Ye Dance To Polka”, czy też u nas „Co się zdarzyło jeden raz”. Wesoła opowieść o żeglarskim zyciu rozbawi zapewne niejednego.
„Clear Away The Track” to jeden z wariantów szanty „Eliza Lee”, rzecz jasna znanej rownież u nas, choćby z wykonania nieodżałowanej grupy Chór Wujów.
Kolejna ballada nosi tytuł „Swansea Town” i jest już w Polsce znana jedna jej wersja, ale aranżacja jest tak skrajnie różna, że nie sposób rozpoznać, że to ta sama piosenka – zostawię więc Wam ten utwór jako zagadkę.
Kabestanowa szanta „Liverpool Packet” w prezentowanej wersji też w Polsce nie jest popularna, choć inne jej warianty już się pojawiały.
Surowe pieśni o twardym życiu na morzu. Czuć tu duży szacunek dla tradycji, nawet jeśli odbywa się to kosztem własnej inwencji, to warto docenić taki zabieg.

Taclem