Solidna płyta świetnego gitarzysty ze Szkocji. Tak w kilku słowach można określić ten album. Jako że muzyka instrumentalna bardzo rzadko dorabia się przebojów z prawdziwego zdarzenia, to również Benowi Edomowi nie wróże popularności która towarzyszy np. Paco De Lucii. Nie znaczy to jednak że płytę tą można spokojnie odłożyć na półkę.
Przede wszystkim album zawiera dość nietypowe jak na gitarzystę utwory – w większości są to tematy z okolic muzyki celtyckiej. Warto zauważyć że Ben uprawie `fingerstyle` – czyli gra na gitarze bez użycia kostki. Pełno tu więc różnych tańców, mniej lub bardziej skocznych. Zdarzają się też instrumentalne wersje piosenek, jak choćby legendarnego „Streets of London” Ralpha McTell`a.
Najbardziej niesamowity jest jednak temat „What A Wonderful World”, może nieco mniej folkowy, ale aranżacja świetna.
Niekiedy pojawiają się zaproszeni goście (m.in. z formacji Frith w której gra Ben), choć to wyjątki. Jednak to dzięki nim możemy posłuchać fajnych partii gitary basowej, czy didjeridoo.
Warto posłuchać, zapoznać się bliżej. Jeśli się jest gitarzystą, to może nawet pozazdrościć…
Page 279 of 285
Jak długą drogę ewolucji przeszedł ten zespół można zobaczyć słuchając tej płyty i porównując ją dopoprzedniej kasety zespołu (bedącej jedynym wcześniejszym nagraniem oficjalnym) zatytułowanej po prostu „Krewni i Znajomi Królika”. Zgodnie z tym, co czytamy w notce biograficznej Króliki grają już dla nas 16 lat (jeszcze raz wszystkiego najlepszego!!!). Zaczynali jako zespół z nurtu piosenki żeglarskiej (omyłkowo zwanej u nas szantami), choć już wówczas większoć ich repertuaru miała swe muzyczne korzenie w celtyckim folku. Jakiś czas później okazali się doskonałym zespołem folk-rockowym, inspirującym się zwłaszcza szkockim Capercaillie. Nowa płyta prezentuje utwory z tych wszystkich lat, oraz nowe oblicze grupy. Owo nowe oblicze to utwory autorskie, repertuar staje się brzmieniowo jakby bardziej… słowiański.
Aby nie być gołosłownym – utwory takie jak: „Rozmowa”, czy fragmenty „Irlandki” brzmią swojsko, wręcz przaśnie. Nie jest to jednak zarzut.
Z piosenek, które znalazly sie na wydanej jeszcze w latach 80-tych kasecie powtórzono tu jedynie „Oczekiwanie” i „Belfast”. Ich dzisiejsze wersje są jednak tak bogate brzmieniowo, że nie ma porównania ze starymi wersjami. Brakuje mi tu tylko nowej wersji starego utworu „Tańcowanie”. Piosenka nie pojawiła się ani na starej kasecie, ani tu, a od lat jest koncertowym przebojem Królików. Zwłaszcza zaś podoba mi się ta wersja, w której pobrzmiewają echa geldofowskiej „Great Song Of The Indifference”. Ci co słyszeli wiedzą pewnie o czym mówię.
Nie jest to płyta pełna plusów, choć tych jest sporo. W studyjnym materiale gdzieś tam zabrakło szalonej żywiołowości z jaką Króliki koncertują. No i „Harfiarz”. Ładna piosenka, ale nie rozumiem zbytnio zamysłu Jarka Zajączkowskiego, autora tekstu. Opis bitwy, bardzo plastyczny, sugestywny, ale ilekroć próbuję to sobie wyobrazić, przed oczyma mam… dudziarza! Dlaczego harfiarz ?
„Wiosna…” to mój pierwszy kontakt z długogrającym materiałem KZWW. Dotad słyszałem jedynie poszczególne utwory z debiutanckiego materiału. Już wówczas wiedziałem że warto zwrócić uwagę na tę grupę.
Jest tu wszystko co cenie w folku, niesamowity klimat który sprawia że trudno się tym materiałem znudzić, wiele współczesnych pomysłów, a jednocześnie szacunek dla tradycji. Stuprocentowy przepis na sukces. Dodam do tego że zespół tworzą muzycy dość młodzi, co w tym przypadku gwarantuje szczere emocje.
Dla tych którzy nie zestknęli się dotąd z KZWW podam kilka wskazówek. Lubicie Hedningarnę i podobne skandynawskie brzmienia ? Może wam się spodobać aranżacja choćby „Tańca Chasydzkiego”, bardzo transowa, ale również pare innych elementów , zwłaszcza w brzmieniu smyków. Znajdą tu coś dla siebie też fani Dead Can Dance, kilka kawałków może się kojarzyć z tą formacją, mnie zaś „Niołam kochaneczka” pasowałoby to płyty „Aion”. Tradycjonalistow zadowolić moga białe głosy, świetnie wkomponowane w aranżacje grupy.
Nowoczesny folk w wersji elektronicznej przynoszą swoiste bonus tracki. Są one podpisane prze KZWW No Future Sound System i jest to próbka popularnego na świecie world music i to dość wysokich lotów. Nieelekronicznie, acz właśnie bardzo nowocześnie brzmią aranżacje w „Do Ciebie Kasiuniu” i „Polka Folkisdead”.
Jeśli chodzi o materiał to KZWW ekspoloatuje twórczo regiony południowe i wschodnie, dominują utwory Kurpiowskie, mamy też lubelszczyzne, suwalszczyznę, radomskie i chełmskie.
Jedna z najlepszych polskich płyt folkowych jakie trafiły w 2001 roku do dystrybucji. Obok Starej Lipy to obecnie moi faworyci na bardziej tradycyjnej części folkowej sceny.
Pozostaje jeszcze pogratulować Orange World doboru zespołów. Wczesniej Berklejdy, teraz właśnie KZWW i Stara Lipa. Bardzo dobre wybory.
Jedna z późniejszych płyt popularnego warszawskiego aktora i piosenkarza. Podobnie jak poprzednie płyty zawiera ona głownie powojenne piosenki, stylizowane na uliczny folk. Całość uzupełniają orkiestrowe aranżacje i wokalne chórki grupy Alibabki. Dzięki tym zabiegom płyta brzmi bardzo archaicznie.
Jednak spora część piosenek, choć nie tak znanych jak te z poprzednich płyt, broni się dobrze dzięki specyficznemu ‚klymacikowi’, którego nie udało się zepsuć aranżerom. Należą do nich choćby: „Szemrana Serenada”, mimo aranżu nieco wodewilowego ma swój urok, „Poznałem ją w barze ‚Madryt'” ma znamiona prawdziwego ulicznego hitu, no i w deche skrzypki! Nienajgorszym numerem są „Trzej kolesie”. Klimat praskiego bazaru oddaje z kolei „Na Różyckiego”.
Znacznie gorzej czas obszedł się z pozostałą częścią repertuaru, jak choćby z tytułowym „Na Wislostradzie…”, który trąci socrealizmem i festiwalem w Kołobrzegu. Podobnie jest z utworem „Ma Warszawa nowy most”. „Bielany”, to tylko blady cień starego „Jadziem na Bielany”.
Spośród recenzowanych tu płyt Jaremy Stępowskiego tej jednej nie znam od lat i przyznam że trudno mi było się do niej przyzwyczaić. Być może dlatego oceniam ją najniżej. Po kolejnym przesłuchaniu zyskała w moich oczach, zwłaszcza że są tu utwory których warto posłuchać.
Aha, niech mi ktoś powie że w „Zmieniłeś się, stary” nie pobrzmiewają echa ska!
Ballady Janusza Sikorskiego znałem dotąd tylko z wykonań innych artystów. Nie wiedziałem nawet że autorskie nagrania wogóle istnieją. Bardzo dobrze że zdecydowano się je wydać. Dodatkowo edycja wzbogacona jest o ciekawe notki poświęcone artyście. To niesamowite ile przeżyć może jeden człowiek.
Janusz Sikorski znany jest przede wszystkim z tego że był członkiem legendarnych Starych Dzwonów (reszta ówczesnego składu, czyli Ryszard Muzaj, Marek Siurawski i Jerzy Porębski, wspomaga go w nagraniach). Czasem, podobnie jak Muzaj i Porębski, pisywał własne piosenki, głównie marynarskie ballady, przesiąknięte klimatem knajpianego bluesa i opwieściami o życiu na morzu i na lądzie. Nie ma w nich naiwnego młodzieńczego romantyzmu, często męski tematy traktowane są po męsku.
Po śmierci Janusza Sikorskiego (w 1995 roku) piosenki te wykonywał i wykonuje do dziś Waldemar Mieczkowski. Możemy ich słuchać na płycie „Nostalgia” nagranej z Broken Fingers Band. Repertuar ten (utwory takie jak „Porty”, „Ballada o Wszechżonie”, „Do Anioła Stróża”, czy właśnie „Nostalgia”) wciąż jest entuzjastycznie przyjmowany w środowisku żeglarskim.
Piosenki takie jak „Kołysanka dla Janka”, czy „Blues o Julce Piegowatej” znałem z kolei z wykonań Ryczących Dwudziestek. Posłuchajcie „Kołysanki…” z płyty „Live” Dwudziestek, i oryginalnej, a zobaczycie z jakim pietyzmem odtworzono klimat autorskiego wykonania.
Dla mnie najmocniejszą pozycją w tym zestawie pozostaje nietypowa modlitwa „Do Anioła Stróża”. Niesamowita piosenka, choć przy kilku innych utworach też poczuć można dreszcz.
Płyta zawiera dodatkowe dwie piosenki, ktorych nie stety nie mam, gdyż posiadam tylko kasetę. Kto wie, może moze jednak skuszę się na płytę dla tych dodatkowych piosenek.
Zgodnie z tym co mówił twórca (a ja mu nie wierzyłem) nie jest to płyta folkowa. Sporo tu muzyki klimatycznej, ilustracyjnej. A jednak zahacza momentami o world music i na pewno warto jej posłuchać. Wspomę tu tylko o utworach posiadających folkowy klimat. Należy do nich otwierający album utwór „Droga do Abomej”, do którego teledysk mogliśmy oglądać w TV. Może nie w całości, ale bardziej zdecydowane folkowe akcenty mogłyby nadać tej kompozycji poetyki zblizonej do nagrań Davy’ego Spillane’a. Sporo w tej muzyce też z muzyki Kitaro. Może to troche zbyt sterylne…
Świetnym utworem jest „Trzeci poranek”. Ciekawe rytmy i zabawy z instrumentami. Do tego dochodzą wokalizy Ewy Konopki (w większości kompozycji). Z kolei w kompozycji „Piosenka na przednówek” oprócz typowych dla płyty dźwięków słyszymy też Kapelę Góralską „Ogórki”.
Nawet niefolkowe kawałki warte są wysłuchania. Nie jest to muzyka do końca łagodna i spokojna. Niekiedy bywa troche irytująca, jak w przypadku „Przygody antycznej”, gdzie do czynienia mamy z samym syntezatorem.
Tytułowy „Abomej” lekko orientalizuje. Jak wspomniałem niewiele w tym folka, więcej new age. Ale przyznam że wolę posłychać muzyki Żaka, niż któregoś z albumów z muzyką relaksacyjna.
Mamy też na płycie piosenkę. Śpiewa ją Ewa Konopka, odpowiedzialna za wyżej wspomniane wokalizy. „Flying Into Eternity”. Czemu po angielsku (w tym języku wokalistka nie czuje sięchyba za dobrze)? Reszta tytułów jest przecież po polsku.
Finałowy „Piasek z butów” rozpoczyna się swingującą wersją „Hejnału z Wieży Mariackiej”. Fajne to dosyć.
No i w sumie tak możnaby skwitowaćtą płyte. Fajna. Mam nadzieję że na kolejnej Jakub Żak zdecyduje się pójść tropem muzyki świata.
W pierwszej wersji nagrania te ukazały się po prostu jako „Jak Wolność to Wolność”. Dopiero reedycja wydana przez Pomaton zawierała na okładce dodatkowy tutuł. Nie zmieniłą się jednak zawartość płyty.
Od razu muszę zaznaczyć że uważam tą płytę za jeden z najlepszych folkrockowych albumów jaki słyszałem. Mimo iż jak się później dowiedziałem album miał brzmieć nieco inaczej, to wlaśnie takie brzmienie bardzo długo kojarzyło mi się z JWTW.
Piosenki zawarte na debiutanckiej płycie to utwory autorstwa Wieśka Orłowskiego i Maćka Pietrachy. Do tego dostajemy jeszcze dwa opracowania piosenek ludowych („Podolanka” i „Lipka”). Wieśiek jest wokalista i gitarzystą, Maciek podobnie, ale gra też waldicitrze. Wspierają ich wokaliści – Małgorzata Sobczyk i Krzysztof Ostas, oraz akordeonistka Elżbieta Misiak. Całość uzupełnia sekcja rytmiczna – Igor Buszkowski (gitara basowa) i Maciek Sosnkowski (perkusja). W tym składzie zespół zarejestrował czternaście piosenek. Podejrzewam że słuchaczom bardzo łatwo przyjdzie rozróżnić piosenki obu autorów. Większość napisał Wiesiek. Trzy utwory Maćka to piosenki które lata temu grywał na ulicach. „Łańcuszek” to gorzka piosenka o przyjaciołach, szybka i energiczna, podobnie jak jego pozostałe kompozycje. W „Ciągnij” mamy do czynienia z opowieścią z gatunku „życiowych”. „Łotr” zaś, jak zam tytuł wskazuje to kawałek łotrowskiej poezji. Piosenki Maćka są nieco klaustrofobiczne, bardziej tajemnicze, ale świetnie wpisują się w folk-rockową stylistykę.
Pierwsza z piosenkem Wieśka Orłowskiego, to „Ojciec-Kura”, solidny, szybki folk-rockowy kawałek o bardzo ciekawym podejściu do spraw polityki. Piosenka „O Zuzannie”, to ostra historia obyczajowa, w podobnym klimacie utrzymana jest satyryczna „Proszę Pana”. Tematy miłosne, to z resztą domena Wieśka. Wystarczy wsłuchać się w świetny, klimatyczny utworek „Za taką miłość”, albo w nie-do-końca-kołysankę „A ty śpij”.
W piosenkach Wieśka zdarzają się też utwory o bardzo ulicznym charakterze. Należą do nich choćby „Gram w ciemno” i „Abel”. Zwłaszcza ten drugi utworek ma klimat ulicy, który porównać można do takich kapel jak The Pogues. „O granicach” mimo klimatu który mógłby kojarzyć się z Raz Dwa Trzy jest znacznie twardszym utworem. Tu znów pojawia się ulica, życie odmienne od tego które zna się z telewizji czy gazet. Obaj „wolnościowi” autorzy nie stronią od niełatwej tematyki.
Płytę kończy spokojna piosenka Wieśka – „Mgła”, doskonałe wyciszenie, jednak chwilę potem mamy przyspieszenie, powrót do typowej dla zespołu dynamiki. Ale to już tylko wstawka.
Album pełen jest żywiołowych songów, świetnie zagranych. Warto ją polecić każdemu kto ma ochotę na niebanalne piosenki, albo chociaż odrobinę dobrej muzyki.
Rzadko zdarza się że pojawiają się tu E.P.-ki. Zwłaszcza że u nas folkowe E.P.-ki praktycznie się nie ukazują.
Płytkę „Whitestock Sessions” uznałem już za miraż. Początkowo była zapowiadana, miał ją nawet w swoich zapowiedziach jeden z polskich sklepów internetowych. Niestety płyta się tam nie pokazała, a i ja nie dociekałem czy wyszła. W rezultacie ukazała się druga płyta zespołu i zapomniałem już o owych zapowiedziach.
Tymczasem przebywając gościnnie w Olsztynie udało mi się odwiedzić jeden z tamtejszych sklepów muzycznych. Tam właśnie znalazłem „Whitestock Sessions”, na dodatek płyta leżała sobie na samym wierzchu ! Innych płyt folkowych w sklepie nie doświadczyłem.
Jak sam tytuł wskazuje nagrań dokonano w Białymstoku. Dokładniej w białostockim radio. Pierwszy utworek – „Na grodziskich łąkach” – autorstwa Antoniego Kani (znanego z kapeli Syrbacy) pokazuje nam najbardziej folkowe oblicze kapeli. Jednocześnie mamy tu punkową dynamikę, czyli to, do czego przyzwyczaił nas zespół na pierwszej płycie. Dość nieskomplikowana, acz genialna aranżacja sprawia, że aż nogi rwą się do pląsów. „Nie bój się niczego” to zapowiedź tego co znalazło się później na drugiej płycie. Autorski, nieco zakręcony, utwór Małgorzaty Sobczyk w wersji białostockiej jest jednak jakby nieco spokojniejszy, za to mamy w nim fajny chórek w stylu „umpapa” i generalnie ciekawe zakończenie.
Płytę kończy tradycyjny motyw „Kiedym pasła bydło”. Wstęp przywodzi mi na myśl nieco „Żółtą łódź podwodną”… ale to chyba tylko moje wyobrażenie. Tą samą melodię, choć bodaj w innej wersji tekstowej podawał kiedyś na koncertach zespół The Bumpers. Studyjna wersja Wolnościowców zawiera pewien studyjny bajerek, ale gdybym miał oceniać która wersja lepsza – miałbym problemy.
Materiał przede wszystkim bardzo krótki. Jednak doskonale wypełnia drobną lukę w dyskografii zespołu, która pojawiłą się pomiędzy pierwszym a drugim albumem. Pamiętam że „Honorowi Dawcy Krwi” nieci mnie zaskoczyli. Gdybym znał tą E.P.-kę wszystko byłoby jasne.
Jest dobrze… ale gorzej. Od razu muszę zaznaczyć że pierwsza płyta JWTW to dla mnie jeden z najlepszych folkrockowych albumów jakie słyszałem. „Honorowi…” to w sumie świetna płyta, ale pewnie sporo czasu zajmie mi przyzwyczajenie się do zmian jakie proponuje zespół. Najwyraźniejsza objawia się tym, że na płycie jest jakby mniej folku. Jest oczywiście mocno folkowy akordeon, ale o ile folk na pierwszej płycie dominował, to tu mamy więcej gitar. Być może to zasługa Wojtka Waglewskiego, producenta płyty, który pojawia się na niej jako gościnny gitarzysta.
Całość sprawia wrażenie nieco „francuskie”, kilkakrotnie miałem skojarzenia z Mano Negrą.
Inne zmiany to wokale. Mnej tu odjechanych (acz świetnych) wokaliz w tle, za to pojawia się kobiecy wokal na pierwszym planie. Maciej Pietraho nie śpiewa już swoich piosenek (duża szkoda), zaś jego miejsce we współpracy z Wieśkiem Orłowskim zajęła Małgorzata Sobczyk-Kosmala. Nie wiem co podyktowało taką zmianę, jednak mimo iż powoli przekonuje się do tych piosenek, żałuje że nie ma kawałków Pietracha.
O zmanach świadczą też nowe wersje starych piosenek JWTW. „O prosze pana” (dawniej „Prosze pana”) pozbawione przewijającego się przez refren chórku (pojawia się dopiero w ostatnim refrenie) brzmi troche „pusto”, zmianiły się też akordy, choć linia melodyczna pozostała. Brakuje wyeksponowanego basu, choć Igor gra chyba to samo. „O mgle” (d. „Mgła”) i „O granicach” też są zaaranżowane inaczej.
Na pewno jest to ta sama kapela, słychać to w każdej praktycznie piosence, a w „Lodach Bambino” to już w szczególności.
Zespół mocno urozmaicił brzmienie, a dotąd wydawało mi się że to względna prostota aranżacji stanowi urok zespołu. Z niecierpliwością czekam żeby posłuchać ich na koncertach, a na razie płyta nie opuszcza odtwarzacza.
16 przypowieści o życiu miłości i śmierci. Tak określa swój program Jacek Kaczmarski. Coś w tym na pewno jest. Kaczmarski jest folkowy w dylanowski spokój, i udowadniają to płyty takie jak ta – akustyczne, słyszymy tu tylko gitarę i głos.
Kaczmarski od kilku lat ucieka przed mianem „barda Solidarności”, idzie mu to całkiem nieźle, pisze obecnie… o podobnych tematach. Dane mi było uczestniczyć w chacie internetowym z artystą i jego wypowiedzi łączą się w jedno. Oznacza to że jest on po prostu jednym człowiekiem i Kaczmarski – człowiek myśli to samo wypowiada Kaczmarski – artysta. To dobrze. Jako „folksinger” staje się przez to bardziej autentyczny.
Co można powiedzieć o muzyce. Trochę tu ballady, piosenki autorskiej, ale tak naprawdę na pierwszy plan w przypadku Kaczmara zawsze wychodzą teksty. To one są najważniejsze w jego twórczości. Wydawca poświęcił im ładną wkładeczkę.
Jak to zwykle z takimi płytami jest jakieś piosenki się wyróżniają. Do takich należą „Dwie Skały (Two Rocks)” o miejscowości w której stoi australijski dom artysty. Ważne też są piosenki o obrazach. Do tego cyklu należy stary program „Muzeum”. Potem wielokrotnie Kaczmarski opowiadał o swoich interpretacjach płócien mistrzów. „Sąd nad Goya” to spojrzenie na twórczość tego kontrowersyjnego malarza. Niektóre utwory są pisana niemal zupełnie folkowo, np. „Romans historyczno – erotyczny” to wypisz – wymaluj rosyjski folk. Z resztą Kaczmarski jest jednym z lepszych interpretatorów (i uczniów, oczywiście mentalnie) Wysockiego.
Znajdujemy tu przede wszystkim ciekawe opowieści, w większości opatrzone wyjaśnieniami autora. Polecam.
