Page 275 of 285

Shannon „Shannon”

Na pierwszą płytę Shannon trzeba było czekać dość długo. Piszę pierwszą, ponieważ poprzednie dwa materiały („Loch Ness” i „Święto Duchów”) ukazały się tylko na kasetach. Tym razem mamy do czynienia z wydawnictwem wlasnym zespołu – rozstał się on z wytwórnią Folk Time.
Na płycie więcej niż dotąd utworów pochodzenia bretońskiego. Zaczynający ją utwór „Pardon Spezed” znany jest między innymi ze świetnego wykonania Alana Sivella z Shane MacGowanem. Wokalnie wersja Shannonów nie przewyższa tamtej, choć instrumantalnie olsztyniacy na pewno mają sporo do powiedzenia. Kolejny kawałek na tej płycie to znana z koncertów grupy dość oryginalna wersja irlandzkiego rebel songu – „Foggy Dew”. Przyznam że wersja studyjna nie powala tak jak koncertowa, ale i tak jest najciekawszą wersją tego ogranego dość utworu, jaką słyszałem. Lament „She Moved Through The Fair” przypomina jako żywo wersję Chieftainsów. Przenosi nas w niemal baśniowy świat celtyckich dźwięków. Po tym spokojnym i wyciszającym akcencie mamy powrót do charakterystycznego dla Shannon szybkiego tempa. „Mhairi’s Wedding” (bardziej znany jako „Mari’s Wedding”) to wesoła szkocka piosenka. Shannoni przedstawiają wersję ze świetnym akordeonikiem.
Bretoński „Trimertolod” to znów powrót do klimatów bliskich Stivellowi i Tri Yann. Nie bez powodu wymieniam akurat najlepszych bretońskich artystów. Jeśli już mam do kogoś odnosić twórczość tej kapeli, to pozostają mi tylko najlepsi. Pozostając w klimatach bretońskich zespół serwuje nam instrumentalny utworek składankowy – „Breton” – kojarzący się nieco z wypadkową Clannadu z okolic „Legend”, Tri Yann i Chieftainsów z „Celtic Wedding”. Pod koniec utworu popadają w fantastyczny ethno-jazzik.
Największe zaskoczenie na płycie to „Such a Parcel of Rogues in a Nation”. Nawet znając żywiołową wersję koncertową tego utworu nie spodziewałem się usłyszeć … punk folka. Przesterowana gitarka, szybka perkusja… całość najbardziej przypomina mi Drobkick Murphy’s. Tyle że Shannoni nie znali wówczas Dropkicków. Brawa dla Magdy, za fajniutkie skrzypki!
„The Ending of the World” to chyba najmniej znany z całego zestawu utwór. Rozkręca się i przechodzi w coś, co kojarzy się najbardziej z muzyką ze słynnego „Riverdance” Billa Whelana. Trudno jednak nazwać ten kawałek jakimś porywającym dziełem, ale po wałku w charakterze „Such a Parcel…” przynosi chwilę wytchnienia.
Na zakończenie części audio mamy dublińską balladę „On Reglan Road”. Dla odmiany śpiewa ją Magda. Pamiętając kobiece wokale na poprzednich materiałach Shannonów troszkę się obawiałem. Jednak tym razem jest wszystko w porządku. Magda śpiewa dość śmiało i bardzo ładnie. Na tyle ładnie, że udzieliło się to Marcinowi :), kiedy doszło do jego partii (czyżby inspirowanych wersją Van Morrisona ?) zaśpiewał dość spokojnie, choć brawurowo.
Na zakończenie otrzymujemy ścieżkę video, do odtworzenia na domowych komputerach. Jest to teledysk do utworu „Trimatelod”. Przyznam że równie amatorski, co klimatyczny, ale brawa dla zespołu że odważyli się na taki krok.
Co do płyty, to można na nią patrzeć z dwóch perspektyw. Jedna, bardziej pozytywna, przedstawia płytę od strony różnorodności materiału, na zasadzie dla każdego coś miłego. Druga perspektywa, zetknąłem się z nią dyskutując o płycie ze znajomymi, przedstawia materiał który znalazł się na płycie jako nieco chaotyczny i niespójny. To jak jest naprawdę pozostawię jednak słuchaczom…
Płyta dostępna jest w dwóch wariantach graficznych okładki jako „Shannon”, oraz jako „Celtic Dreams” w reedycji firmy Soliton.


Taclem

Shannon „Loch Ness”

Debiut fonograficzny olsztyńskiej grupy Shannon nosi w sobie spore naleciałości klimatów średniowiecznych, choćby za sprawą „Turdion” i „Ballady Rycerskiej”.
Można też znaleźć nawiązania do muzyki ilustracyjnej, a to za sprawą klawiszowych pasaży pojawiających się w kilku utworkach. W sumie przybliża to zespół do dokonań Clannad, czy Loreeny McKennitt. Są tu również zapowiedzi późniejszego stylu grupy – szybkie folkowe granie. Jedno do czego mam spore zastrzeżenia, gdy po kilku latach od wydania tego materiału słucham go ponownie, to kobiece (a właściwie dziewczęce) wokale. Nie pasują one zbytnio do stylistyki w jakiej poruszał się wówczas zespół.
Pamiętam że Shannon swoim pojawieniem się na scenie folkowej wzbudził sporą sensacje. Grali muzykę celtycką, ale zupełnie inaczej, niż znane wówczas zespoły Carrantuohill i Open Folk. Folkowi puryści byli wstrząśnięci zarówno rockową werwą olsztyniaków, jak i ich żywiołowymi koncertami i doskonałym przyjęciem publiczności. Po latach Shannon ma już swoje miejsce na folkowej scenie, ma swoich wiernych słuchaczy i wymienia się go w czołówce celtyckiego grania w Polsce.
Po latach warto polecić starą kasetę przez wzgląd na ciekawe pomysły aranżacyjne i wykonawcze zespołu. No i oczywiście warto poznać jak Shannoni radzili sobie na początku swojej scenicznej kariery.


Taclem

Sailor „Z morza, portu i tawerny”

Ostrzegano mnie że zespół Sailor, to jedna z bardziej jajcarskich kapel na naszym rynku szantowym. I rzeczywiście tak jest. Piosenki (z jednym wyjątkiem tradycyjne) z tekstami Izy i Leszka Walkowiaków to typowe opowieści o życiu żeglarzy, miło napisane i dobrze są śpiewane – twardym męskim głosem. Natomiast nietypowo jest w warstwie muzycznej. O ile nikogo nie zaskakują już elementy celtyckiego folku w piosenkach żeglarskich, to w tym przypadku dodać należy elementy cajun i bluegrass, stąd też zapewne utwór „Bluegrassowe banjo”. Przyznam że wykonania te brzmią rewelacyjnie.
Po takim wstępie trudno chyba oczekiwać negatywnej recenzji. Przyznam że to co proponuje grupa Sailor po prostu mi się podoba. „Shantyman” Boba Watsona (znany też z interprertacji Marka Siurawskiego) okraszony wlaśnie cajun, to rewelka. Irlandzko robi się w instrumentalnym „Medley’u”. Jeśli miałbym porównować grupę Sailor do innych kapel naszej sceny szantowej, to nazwałbym ich połączeniem Mechaników Shanty z Czterema Refami. Jednak porównanie mimo iż w moim odczuciu będące komplementem, byłoby też dla Sailora krzywdzące. Zespół po prostu gra swoje – i chwała im za to.
Żartobliwy (jak większość) utwór „Niech żyje Charlie Mops” gloryfikuje wynalazce… piwa! Polecam wszystkim fanom tego napoju. Jednak to nie on jest główną inspiracją członków Sailora. Jak sami się przyznają ich natchnienie płynie z miodówki, czyli krupnika polskiego. Żeby podzielić się ze słuchaczami klimatem tego słodkiego trunku do płyty dołączono przepis na ten zacny alkohol.


Taclem

Ryszard Muzaj „Jesienne zwierzenia”

Jakiś czas temu recenzowałem drugą płytę Rysia Muzaja („Kartki z dziennika”). Narzekałem wówczas na klawiszowe aranże, którymi ozdobił swoje piosenki. Rzeczywiście świetnie brzmią wykonywane na żywo z akompaniamentem gitary. Nie rozumiem zupełnie dlaczego włąsnie takie brzmienie zaproponował nam Muzaj na swoim albumie. Wspomiałem też wówczas o pierwszym materiale pieśniarza, wydanym dawno temu na kasecie (a było to 10 lat temu). No i okazuje się, że materiał ten doczekał się swojej reedycji w postaci płyty CD. Reedycję zawdzięczamy Stowarzyszeniu Wspierania Inicjatyw Kulturalnych „Nasze Miasto Wrocław”.
Piosenki te, słuchane po latach (kaseta dawno temu zniknęła mi z oczu) brzmią dalej świetnie. Co prawda już wówczas Rysiu grał na instrumentach klawiszowych, ale tu są one tylko dodatkiem (czasem może nieco natrętnym) do gitarowego grania. Generalnie więc brzmi to dużo lepiej. Właściwie tylko piosenki „Hej Stary” i „Jesienne zwierzenia” doczekały się rozbudowanych klawiszowych aranży (choć i tam słychać gitarę). Pierwszej z tych piosenek wyszło to nawet na dobre, warto posłuchać tej wersji i porównać z coverem który nagrali kumple Muzaja z zespołu Smugglers (w którym Rysiu niegdyś grał) na płycie „Still Smuggling!”.
Są tu największe przeboje Muzaja, na czele z „Gdyńskim portem”, który stanowi żelazny trzon repertuaru Rysia. Wiele pięknych piosenek, jak „Przemyślenia, „Zielone dni”, czy napisany do słów Tomasza Piórskiego „Emeryt” to dziś żeglarskie evergreeny.
Słuchając tych piosenek uśmiechałem się pod nosem przypominając sobie naiwne piosenki niektórych szantowych grup, o tym jacy to odważni są żeglarze, jak to walczą ze sztormami itd. W piosenkach Rysia nie ma pustych przechwałek, jest strach, szacunej i wielka miłość do morza. I to właśnie ten autentyzm jest jego wielkim atutem.
Mam nadzieje że seria wrocławskich reedycji nie skończy się na dwóch pozycjach, a Rysiu ucieszy nas wkrótce kolejno (oby gitarową) płytą.


Taclem

Różni Wykonawcy „Zakazane Piosenki”

Właściwie zamiast „Rózni wykonawcy” powinno właściwie widnieć „Wykonawcy nieznani”, ponieważ ładna skądinąd okładka nie zawiera ani jednej wskazówki na temat ludzi którzy to „dzieło” popełnili. Po przesłuchaniu wydaje się jasne dlaczego.
Ale zacznijmy od repertuaru. Składają się nań standardy warszawskie z czasów II Wojny. Te same utwory od lat grają różne warszawskie kapele, do najbardziej znanych wykonań należą te zarejestrowane przez Stanisława Grzesiuka i Kapelę Czerniakowską.
Coż więc zrobili z tymi piosenkami grający tu „artyści”. Ano sprofanowali. Sprowadzili martyrologię do poziomu piosenki chodnikowej. Nie jestem zwolennikiem śmiertelnej powagi w podejściu do tematów narodowych, podobało mi się choćby to co z warszawskimi piosenkami zrobiła Szwagierkolaska, jednak tam grali muzycy. Tu grają klawisze, na dodatek nie najlepsze. Zaprogramowany samograj towarzyszy przyśpiewkom, może nawet nienajgorzej zaśpiewanym, jednak podkład rodem z wczesnego disco polo rozkłąda całą pozycję na łopatki.
Mógłbym próbować znaleźć tu jakieś lepsze utwory, tylko po co. Najlepiej całą pozycję omijać szerokim łukiem.


Taclem

Różni wykonawcy „Szanty dla Pajacyka”

Pierwsze o czym wspomnieć wypada przy recenzji płyty takiej jak ta, to cel w jakim płyta powstała. Po pierwsze (i najważniejsze) inicjatywa „Szanty dla Pajacyka” wspiera znaną Polską Akcję Humanitarną w zbiórce pieniędzy na dokarmianie dzieci rodzin najuboższych. Pod tym kątem inicjatywa jest w 100% chwalebna i nie poważyłbym się na ani słowo krytyki.
Kolejną ciekawą kwestią jest to, że pierwotnie płyta ukazała się jako bezpłatny dodatek do magazynu „Żagle”. Oznacza to nakład około 40 tysięcy egz. Jest to ponoć największy taki projekt szantowy na świecie. Nie ma co jednak mówić o liczbach, skupmy sięna muzyce.
W nagraniach wzieli udział : Marek Szurawski, Banana Boat, Segars, Kant, Passat, Perły i Łotry i Ryczące Dwudziestki. Wiele utworów (dokładniej siedem) opatrzonych jest opisem „All Hands”, sugerującym że w nagraniu brali udział wszyscy wykonawcy. Tak też jest i są to najbardziej wartościowe dla kolekcjonera nagrania, gdyż prawdopodobieństwo że ukaża się one w zbliżonych wersjach na jakiejkolwiek innej płycie jest niewielkie. A są to songi niezwykle ciekawe. „Pora w morze nam” to tradycyjna pieśń powrotu prowadzona w tej wersji przez autora polskich słów – Marka Szurawskiego. Piosenka „Staruszej jacht”, spopularyzowana niegdyś przez Cztery Refy mimo iż jest autorską, polską kompozycją (sł i muz. J. Śmigielski), brzmi w tej aranżacji niemal tak samo jak tradycyjne utwory. A to za sprawą świetnie brzmiącego akordeonu i banjo. Mimo iż utwór jest „All hands” czuć w nim rękę grupy Perły i Łotry”. Z kolei w klasyku „Pod żaglami ‚Zawiszy'” do glosu dochodzą dziewczyny z gupy Kant. Całość w tempie walczyka z folkowym podkładem. Zaaranżowany przez ‚Sępa’ z Ryczących Dwudziestek utwór „Więcej żagli!”to dla mnie numero uno całej płyty. Niesamowite wokalizy w tle, to po prostu powalający element.
Żeby nie było nudno otrzymujemy kubańską aranżację „Na szlakach smukłych kliprów”, ze świetną trąbką i bardzo fajnymi wokalami. „London River” wykonywana choćby przez folkrockowe Fairport Convention tu zbliżyła się bardziej w kierunku gospel. Ostatni z utworów „All Hands” to „Shantyman” prowadzony przez Marka Szurawskiego, piękna i nostalgiczna pieśń.
Zespoły wykonują tu też swoje własne utwory. Grupa Banana Boat znana już z ciekawych wokaliz śpiewa dwie piosenki. „Do Calais” jest ich autorską piosenką, stylizowaną na szanty bretońskie, zaś „Requiem dla nieznajomych przyjaciół z Bieszczadów” to jedna z najpiękniejszych morskich pieśni jakie powstały w naszym kraju. Utwór poświęcony pamięci żeglarzy którzy zginęli w katastrofie S/Y Bieszczady to najbardziej realistyczny z folkowych lamentów, na dodatek świetnie napisany i zaaranżowany.
Zespół Ryczące Dwudzieski prezentuje swoją wersję „Hiszpańskich dziewczyn”, najbliższą tej znanej z koncertów kapeli. Dwugi ich utwór to „Matthew” to jedna z nowszych kompozycji. Niezawdonie niesamowite chórki robią świetne wrażenie.
Żeglarski ‚girlsband’ Kant sięgnął do tradycji amerykańskiej i przedstawił oparty na bardzo ładnych głosach utwór „The Great Titanic”. Początkowo trudno było mi się przekonać do tej wersji, ale już nie mam wątpliwości że jest świetna, za każdym razem słyszę w niej coś nowego. „Życia fale” to z tego co kojarzę utwór oryginalnie utwór z obszaru french-canadian. Dzięki nałożeniu polskich słów na francusko-brzmiące pierwotnie frazy otrzymujemy efekt podobny jak w przyoadku naszych wersji szant bretońskich – rewelacja !
Nieco inny repertuar prezentuje nam zespół Passat. Autorska piosenka „Żegluj z Passatem” wywodzi się brzmieniowo raczej z nurtu studencko-turystycznego. Nie ma jednak sensu budować sztucznych podziałów, choć faktem jest że to muzyka bardziej nadająca się na Mazury niż do morskich wojaży. „Więc rumu nalej” stylizowano już nieco na szantowo-folkową nutę. Mam wrażenie że takie granie Passatu bardziej mi odpowiada.
Zespół Segars to formacja już dość znana, również operująca głównie wokalami, choć nie obce są im również folkowe klimaty zielonej Irlandii. „Pompa” jak sama nazwa wskazuje jest szantą pompową, używaną do pracy przy… pompach. Co prawda aranżacja odbiega od tego co mogłoby zabrzmieć na pokładzie żaglowca, ale nie brakuje w niej szantowego ognia. „Szanta wiślana” to przykład adaptacji tradycyjnej (często nie-morskiej) melodii do polskich klimatów żeglarskich. Muszę jednak przyznać, że ciekawie brzmi tu wykorzystany przez zespół bodhran.
Na koniec przyszła pora na swoistych gospodarzy projektu – zespół Perły i Łotry. „Grand Banks” znamy z wydanej niedawno płyty „Perły w Sieci”, również „La Carmeline” to utwór brzmiący znajomo. Zwłaszcza ta druga pieśń brzmi dla mnie wyjątkowow miło – wiadomo, szanta bretońska.
Stan recenzowanej tu płyty uzupełniaja dwa tracki. Pierwszy – na powitanie, to „Edykt Tyski” w którym prezydent Tych nadaje swemu miastu prawa miasta portowego. Osobliwa sprawa, jako mieszkaniec Wybrzeża już niejednokrotnie spotkałem się z teorią jakoby Śląsk walczył o dostęp do morza. Ponoć Ryczące Dwudziestki po nocach kopią jakiś kanał… A tu tymczasem okazuje się że można to załatwić prawnie.
Drugi track – na zakończenie to krótki apel pani Janiny Ochojskiej dotyczący wsparcia dla Pajacyka.
Płyta jak już wspomniałem jest darmowa, natomiast na okładce ma wydrukowany numerek konta na który warto wpłacić parę groszy. Inicjatywa warta poparcia.


Taclem

Różni Wykonawcy „Pofolkuj sobie”

Składanki takie jak ta wydawane są na całym świecie. Zazwyczaj nie budzą one zbytnich emocji, ot po prostu prezentuje się na nich zbiór kilku kapel związanych z jakimś kręgiem kulturowym. Dlaczego więc z tą płytą miało by być inaczej ? Coż, w Polsce takich skłądanek praktycznie nie ma, a jeśli nawet są to można je policzyc na palcach jednej ręki.
Składanka ta została wydana przez Polskie Radio, co uznać można za dobrą rekomendację. Na płycie znalazły się zarówno gwiazdy pop-folkowe (Golec uOrkiestra, Kapela), grupy folk-rockowe (De Press, Przylądek Starej Pieśni), jak i zespoły z bardziej tradycyjnej półki (Muzykanci, Kapela ze wsi Warszawa, Orkiestra p.w. Św. Mikołaja). Nieco dziwi w tym towarzystwie brak niezwykle popularnych Brathanków.
Grup takich jak Golec uOrkiestra, Kapela (obecnie Kapela Pieczarków), Trebunie Tutki, czy De Press nie trzeba raczej przedstawiać, są to wykonawcy dostepni w szerokiej dystrybucji, nie ulega wątpliwości, że ich nagrania na pewno w jakiś sposób wypromowały omawiany tu krążek.
Bracie Golce zaprezentowali tu dwie pisosenki – „Kochom Ciebie Dziywcyno”, ich pierwszy wielki przebój, oraz „Wannę” – satyryczny utwór piętnujący nieco miastową psychikę.
Najczęściej pojawiającą się na „Pofolkuj sobie” grupą są Trebunie-Tutki. W różnych konfiguracjach pojawiają się tu w cztrech utworach. Najpierw Krzysztof Trebunia-Tutka i Galago w utworze „Kochaj Ino Mnie”, podobnie jak w „Zbójnicki/Outlaw Skanking” (zagrany przez Twinkle Brother’s Trebunie Tutki) to góralskie reggae. Ukrywają się też w utworze sygnowanym jako Kinor w Classic Polo!! (mowa o piosence „W stylu Tele-Video-Zyjnym”), który jest pastiszem popularnego rytmu biesiadno-góralskiego. Na zakończenie płyty grupa pojawia się jeszcze raz w autorskim utworze „Twój Czas”.
Orkiestra p.w. Św. Mikołaja prezentuje dwa utwory – „Malinowa Konopielka” i „Rock and Roll”. Grupa ta słynie ze świetnych opracowań muzyki tradycyjnej, nie boi się też ekserymentować, co daje efekty, jakie obserwować możemy również na tej płycie.
Folk-rockowy De Press zaprezentowany został w jednej z nowszych piosenek – „Kamaraci” pochodzą z wydanej w 2000 roku płyty „Śleboda”.
Z wymienionych tu już zespołów pozostałą jeszcze Kapela, również ze swoim wielkim przebojem – „Wina nalej”. Właściwie niewiele można o tym utworze powiedzieć, jest taki, jak niemal cala twórczość zespołu. Rockowa góralszczyzna w ich wykonaniu nie zawsze go mnie przemawia.
Nie jestem pewnien czy piosenka z płyty duetu Kayah i Bregović powinna się tu znaleźć, gdyż muzyka bałkańska jakoś średnio tu pasuje. Ponownie wrócę tu do tematu Brathanków, krórzy muzycznie bliżej są Węgrom i też ich na płycie nie ma.
Bardzo dobrze wychodzą w konfrontacji z popularnymi artystami zespoły mniej znane, acz popularne w środowisku folkowym, jak Muzykanci, Kapela Ze Wsi Warszawa, czy Berklejdy. Choć ta ostatnia grupa, podobnie jak warszawski Przylądek Starej Pieśni zbliża się do folk-rocka, to niewątpliwie jest to muzyka oryginalna i ciekawa. Skoro już wspomniałem o Przylądku, to warto zaznaczyć swoistą „nietypowość” ich utworu. Zespół ten kojarzony bywał dotąd z kręgiem muzyki celtyckiej, czy nawet piosenki żeglarskiej. Tymczasem ich „Obertas” pokazuje też nieco inne możliwości grupy.
Na płycie pojawia się też formacja Max Klezmer Band, raz towarzysząc Pawlowi Kukizowi (liderowi popularnych Piersi), zaś drugim razem z wokalistką Aidą. Oba utwory pochodzą z płyty „Czar Korzeni” wyprodukowanej przez Katarzyne Gertner. O dziwo rasowy rockman wychodzi z tej konfrontacji zwycięsko.
Na zakończenie zostawiłem dwie ciekawostki – grupy Varsovia Manta i Rawanie i Sąsiedzi. Pierwszy zespół, jak sama nazwa wskazuje zaczynał od muzyki indian Ameryki Południowej, zaś nagrany tu przez nich „Maciej”, to tradycyjny utwór polski w nowym opracowaniu. Rawanie i Sąsiedzi to kapela, która na mój gust proponuje nieco zbyt udziwnioną muzykę. Niby to jakieś elementy reggae, ale trudno je tak określić. Nieco mogą wyjaśnić nazwiska twórców w nią zamieszanych – Kiniorski i Ścierański – znanych muzyków jazzowych. Oczywiście na warsztat też wzięto tradycyjną polską piosenkę.
Mimo kilku potknięć (w przypadku składanek trudno trafić w czyjeś gusta w 100%) polecam z czystym sumieniem.


Taclem

Różni Wykonawcy „Echa Celtyckie”

Wydaje mi się że nie było jeszcze w Polsce takiego przedsięwzięcia. Kilka osób związanych z celtyckim graniem wydało razem płytę na której prezentuja różne oblicza muzyki celtyckiej. Mamy tu solidne folkowe granie The Irish Connection, przechodzące czasem niemal w folkrockowe rejony. Mamy nostalgiczne ballady Uli Kapały, która potrafi też oczywiście zaśpiewać piosenki szybsze. Trzecim wykonawcą jest zespół Dudy Juliana, który tu prezentuje się przede wszystkim w instrumentalnych utworach tanecznych. Swoista niespodzianką jest ostatni utwór… ale o tym później.
Płytę rozpoczyna The Irish Connection z bardzo fajną wersją „Green Grow The Rushes O'”. Słychac tu zarówno fajny pomysł na utwór, jak i dość oszczędne brzmienie, bez udziwnień. „The Cliffs of Doonen” w wykonaniu tej samej grupy umiejscowić można znacznie bliżej tradycyjnej wersji.
Jako drugi podmiot wykonawczy prezentuje się na płycie Ula Kapała. „Water is Wide” w jej wykonaniu umiejscowiłbym gdzieś koło Sandy Denny i Joan Baez. Nie chodzi mi bynajmniej o kopiowanie, po prostu tak to wlaśnie brzmi. „Follow Me Up To Carlow” to nieco ostrzejsza piosenka, więc i głos Uli brzmi nieco ostrzej.
Dudy Juliana rozpoczynają swój występ na płycie od dwóch utworow instrumentalnych. Nie wyobrażam sobie by na takiej płycie zabrakło właśnie takich utworów do tańca, choć to co zagrały tu Dudy pasowałoby bardziej do wiejskiej potańcówki nić do pubowej zabawy.
Powracamy znów do The Irish Connection. Taka cykliczność zostaje tu zachowana, dlatego pozwolę sobie poskakać trochę po utworach i skupić się teraz na tym co Irlandzki Łącznik przedstawia w kolejnych odsłonach. Tradycyjne „Spancil Hill” jest wykonane dość zachowawczo, znów trochę oszczędnie. W końcowych frazach jednak możemy poszłuchać trochę więcej skrzypiec i na pewno dodaje to utworowi uroku. Nieco żywszy „I Wish I Was In England” kojarzy mi się z manierą wykonawczą zespołu Mietek Folk. Jestem pewny że raczej nie ma mowy o takiej inspiracji, jednak zanim ktokolwiek się na mnie oburzy – niech porówna ze starymi piosenkami Mietków.
Bardzo fajna jest dość szybka wersja „Molly Malone” proponowana nam przez The Irish Connection. Dzięki odpowiedniemu tempu nie ma tu mowy o zawodzeniu, jakie często słyszy się przy tej pieśni. Ostatnia piosenka jaką wykonuje ten zespół, to „White Orande And Greeen”, ozdobione przez instrumentalny „Give Me Your Hand”. Ciekawe połączenie, szkoda tylko że flet jest trochę schowany, ale to już raczej detal produkcyjny. Rozstanie z The Irish Connection to ich wersja standardu „Planxty Irwin” – piekny kawałek klasycznej irlandzkiej muzyki napisanej przez samego Thurlogha O’Carolana.
Pora teraz na przyjrzenie się temu co poza wspomnianymi wyżej dwoma utworami wykonuje na płycie Ula Kapała. „Wild Mountain Thyme” to jeden z klasyków folkowych, który podbijał już listy przebojów muzyki pop. Ta wersja też jest naprawdę bardzo dobra. Z kolei „Lord Thomas and Fair Ellender” to już pieśń rodem z czysto folkwego ogródka. Wszyscy którzy znają zadziorne, ostre aranżacje „Johnny I Hardly Knew Ye” powinni posłuchać wersji Uli. Usłyszą wówczas jak pieśń ta brzmiała kiedyś, jak się ją śpiewało i jakie towarzyszyły jej emocje. „House Carpenter” to juz nieco inny klimat. Mimo iż temat ten wykonywały już najlepsze folkowe wokalistki Ula nie musi się wstydzić swojego wykonania. Jest to dobre pożegnanie z słuchaczami, może też być zaproszeniem do zapoznania się z solowymi produkcjami wokalistki.
Pozostał nam jeszcze set utworów wykonywanych przez Dudy Juliana. Przyznam szczerze że zespół ten zawsze kojarzył mi się raczej z piosenkami, niż z tańcami. Na dodatek główną ich siłą były polskie przekłady irlandzkich piosenek. Tymczasem większość z tego co Dudy zagrały na tej płycie to tradycyjne melodie do ludowych przytupów. Przyznam że brzmią fajnie i uzupełniają dobrze piosenkowy klimat który panował na płycie dzieki Uli i The Irish Connection. Jednak jedyne piosenki które zdecydowali się wykonać („Mountain Dew” i „I’ll Tell Me Ma”) zaśpiewane są po angielsku. Coż, może chodziło o jak najbardziej wierne oddanie charakteru muzyki celtyckiej. Trudno powiedzieć.
Jak już wspomniałem płytę kończy niespodzianka. Solowy utwór grany przez Mirka Kozaka na gitarze. Pokazuje on wyśmienicie jak gra się na gitarze po celtycku. Myślę że ten utwór może niektórych rodzimych gitarzystow folkowych wpędzić w kompleksy.
Płyta ukazała się w serii „Muzyczne Podróże”. Bardzo możliwę, że traficie na nią, więc pozostaje mi zachęcić do przekonania się na własne uszy jak brzmią opisane tu utwory. Pozostaje nam też liczyć na to że takich skladanek będzie więcej.


Taclem

Słodki Całus od Buby „Jeszcze raz na żywo znowu we Wrocławiu”

Kaseta którą nabyłem od Krzysztofa „Jurkiela” Jurkiewicza jakoś około 1996 roku. Niniejsza kaseta jest swoistą kontynuacją materiału znanego jako „Na żywo we Wrocławiu”. Zgodnie z tym co widnieje na okładce nagrań dokonano 7 marca 1995 podczas festiwalu Łykend. Z innych rzeczy które możemy znaleźć na ręcznie poprawianej okładce, to informacja „Bardzo słaba jakość”, oraz uroczy tekst do słuchaczy który pozwolę sobie zacytować w całości: „Kaseta przeznaczona jest do użytku. W razie jakichkolwiek wątpliwości prosimy nie utrudniać pobytu tylko udać się bezpośrednio do Częstochowy”. I tyle.
Jakość jest faktycznie nienajlepsza, ale akurat na tyle dobra, by dało się słuchać tego materiału godzinami, co też czyniliśmy z moimi znajomymi. Da się też usłyszeć „co jest grane”, a grane jest dużo i fajnie. Przyznam że sekcja rytmiczna Rzepczyński – Skrzyński robi wrażenie niesamowite. Podobnie z gitarzystą, podejrzewam że będzie to Mariusz Wilke, którego grę podziwiać można było w grupach Smugglers i Szela.
Cóż znajduje się na kasecie ? Materiał sprzed kilku lat i to dość przekrojowy, ale rzadko zdarza się by te piosenki nie znalazły się też w dzisiejszym repertuarze zespołu. Są tu kawałki z których zespół zasłynął jako kapela turystyczno-studencka (pochodzące z oficjalnie wydanej „czarnej” kasety zespołu zatytułowanej po prostu „Słodki Całus Od Buby”), jednak zmieniono je nieco i więcej w nich rockowego ducha, bluesowego feelingu i miejsko-folkowego klimatu. A nowe (nowe jak na 1995 rok) utwory właśnie w tym kierunku zmierzają. Jako rodowity Gdańszczanin uważam że „Pańska” mogłaby się stać folkowym hymnem miasta. „Środę”… no cóż polecam do posłuchania muzykom (folkowo-pubowym zwłaszcza), ten utwór ma dla mnie spore znaczenie, bo mieszkałem zaraz niedaleko miejsca w którym „koleś” z piosenki „psika sprayem…”.
Ludziom którzy znają Trójmiasto łatwo będzie zrozumieć tą kapelę, tym którzy nie znają polecam kilka imprez w Gdańsku, koniecznie w dobrym towarzystwie, oraz koncert SCOB.

Rafał Chojnacki

Się Gra „Się Gra”

Muzyka klezmerska w folkowym wydaniu. Osobiście nie przepadam zbytnio za natchnionymi wersjami utworów z tradycji żydowskiej. Lubelski zespół Się Gra (moja osobista nagroda za folkową nazwę) potrafił jednak zagrać na tyle żywiołowo że przekonała mnie do siebie. Jak napisałem całość podana jest na folkowo, więc muzyka brzmi bardzo swojsko, ludowo. Płyta powinna spodobać się choćby miłośnikom zespołu Chudoba.
Recenzent „Tylko Rocka” nazwał ich brzmienie bardzo ekologicznym, i chyba zbytnio się nie pomylił.
Aż dziw bierze, gdy spojrzy się na rodowód utworów. Mamy tu bułgarską melodię znalezioną w internecie („Od Koga Pravo”), podlaską kolędę („Kolęda wiosenna”), melodie z Syberii i Serbii („Oj Tate” i „Devojka”). Pieśni z okolic Zamościa i Lublina, odrobinę góralszczyzny. Zespół nie stroni też od wycieczek w okolice miejsckiego folku.
Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że bez względu na to jaki utwór byśmy wybrali czuć że gra to ten sam zespół. To bardzo ważne że na pierwszym oficjalnym wydawnictwie zespół jest w stanie zaprezentować własne oryginalne brzmienie.


Taclem

Page 275 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén