Page 276 of 285

Rzepczyno Folk Band „Nie Filozuj”

Dla mnie bomba! I to absolutna. Świetnie zaaranżowane i zagrane polskie kawałki ludowe przeplatają się z własną twórczością zespołu. Jedynie „Intro” mnie na tej plycie nie przekonuje. „Gajowy” – hit absolutny (do posłuchania u nas), kolejne „Wiwat” i „Przeszło lato” też bardzo dobre. „Polka Galopka” … skad my znamy ten tytul ?… No ale tu nie ma techno.
Utwór „Halina” – siła ludowych tekstów, dowcipnie i na temat. Siła tej muzyki tkwi nie w przesterowanych gitarach (a są i takie), nie w rockowej perkusji, czy basie, ale w skrzypcach, akordeonach i wokalach. To prawdziwa siła. W całości, z rockowa (momentami nawet punkowa) sekcja brzmi świetnie.
Rzepczyńska wersja „Lipki” kojarzy mi się z grupą Jak Wolność To Wolność, ale nie jakoś plagiatowo, po prostu konwencja obu zespołów jest podobna. No ale tu dochodza jeszcze skry krzesane.. z gitar. Ciężko pisać o muzyce w której podoba się wszystko. Niewiele dotąd słyszałem takich płyt. Bardzo ciekawi mnie czy kapela zdobędzie zasłużony rozgłos. Autorska „Ballada” udowadnia, że można pisać dobre współczesne piosenki folkowe. No a „Dudek”…
Gratuluje zespołowi i czekam na następne pozycje.


Taclem

Przylądek Starej Pieśni „Święto Nocy”

Z muzyką bretońską zetknąłem się po raz pierwszy w 1991 roku za sprawą nagrań polskiego zespołu The King Stones. Mimo anglojęzycznej nazwy zespół prezentował głównie szanty i piosenki żeglarskie z Bretanii i obszarów okolicznych (Flandria, Normandia). Było to ciekawe odkrycie, gdyż melodie zdawały się układać zupełnie inaczej, nawet polskie teksty podłożone pod bretońskie zaśpiewy brzmiały jakoś tak melodyjniej i ciekawiej, niż w przypadku melodii anglosaskich. Później dotarłem do klasyki – Alan Stivell, Tri Yann – oraz zespołów polskich – bretońskie materiały grupy Open Folk, a także Briezh i Bal Kuzest. Muzyka ta potrafi oczarować słuchacza bez granic.
Do podobnego wniosku musieli dojść muzycy Przylądka Starej Pieśni. Wcześniej znani z nurtu szantowo-folkowego tym razem utonęli niemal całkowicie w brzmieniach bretońskich.
Już pierwsza kaseta zespołu – „Cap Old Lay” – ujawniała ciągoty zespołu w kierunku brzmień folk-rockowych. Tym razem mamy pełnowymiarową płytę folkrockową, bodaj pierwszą w Polsce niemal w całości poświęconą Bretanii. Dlaczego niemal ? Otóż są tu wyjątki. Pierwszy to irlandzka piosenka „Blow The Candles Out” znana już z pierwszej kasety zespołu. Tu w wersji nieco bogatszej. Podobnie irlandzki jest taniec „Slide”. Poza tym mamy tu jeszcze rdzennie polskiego „Obertasa” zagranego m.in. na bretońskiej bombardzie. Utwór ten znalazł się wcześniej na składance Polskiego Radia „Pofolkuj sobie!”. Wyróżnia się autorska kompozycja Marcina Przytulskiego (basisty zespołu) pt. „Ścipawka”, nie jest bretońska, ani właściwie żadna inna, ale po prostu folkowa. Do polskiej tradycji odwołują się też „Olsztyńskie Dziewczęta”, w które wpleciono irlandzki temat „Rights of Men”.
Jednak najciekawsze fragmenty płyty to niewątpliwie muzyka z Bretanii. Pierwszy utwór – „O tym co będzie” to doskonałe wprowadzenie w klimat płyty, natomiast budowa utworu może się nieco kojarzyć z zespołem… Raz Dwa Trzy. Ale to przelotne skojarzenie. Moim ulubionym utworem zostały „Gabryjele”. Dobrze że na płycie śpiewa dwóch wokalistów, urozmaica to w znaczący sposób brzmienie.
Pod tytułem „C’est Dans Dix Ans” Przylądek Starej Pieśni ukrył bretoński evergreen „La Jument De Michao”, zaśpiewany w oryginale, podobnie jak „Alfabet” pod którym prezentuja nam „Les Prisonieres Des Nantes”. Oba utwory dobrze czują się w folkrockowych szatkach.
I tak oto funkcjonuje na naszym rynku dobra płyta, której próżno szukać w sklepach muzycznych, mimo dystrybucji KOCH International. Stad też pomysł, by do recenzji dodawać poradę w jaki sposób można zdobyć płytę. Mam nadzieję że z czasem takie adnotacje pojawią się przy każdej recenzji.


Taclem

Przejazdem „Dla…”

Przejazdem to kolejna grupa prezentująca folk-rockowe szanty. Przyznam że nie znam poprzednich nagrań tej grupy, jednak ta płyta prezentuje niezły poziom wykonawczy.
Całość zaczyna instrumentalny „Bunt”, w którym celtycko-folkowe klimaty podano w sosie który smakuje jak niektóre dania Orkiestry Dni Naszych. „Mały wozik” przypomina piosenki Tomasza Szweda. Niby o żaglach, a w muzie country. Ale wykonanie nie razi pretensjonalnością. Jest dobrze.
Dalej mamy gwar jakiejś knajpy, przez który przebija się coś na kształt zbluesowionej bossa novy. W takiej aranżacji zespół proponuje nam stary marynarski standard „Napijmy się rumu”. I znów, podobnie jak w poprzednich utworach uwagę przykuwają skrzypce. Doskonale wpasowane w klimat wymianiają się tu partiami solowymi z elektryczną gitarką.
„Brzeg Nowej Szkocji” to cover kultowej już dziś grupy Tonam & Synowie z ich pierwszej kasety (ciekawe ile osób ma jeszcze starą kasetę…). Polska wersja piosenki „Farewell To Nova Scotia” została tu poddana obróbce folk-rockowej, wyszła dość dobrze, choć całość sprawia wrażenie nieco zbyt jednostajnego utworu.
Autorski utwór „Kiedśœ obiecałem ci piosenkę” kojarzyć się może z twórczością gdańskiej grupy Słodki Całus od Buby. Takie sympatyczne miejsko – folkowe granie. Tym razem o graniu. „Brzeg Irlandii” jak łatwo się spodziewać to kolejny folk-rockowy kawałek z żeglarskim tekstem. Kojarzyć się może zarówno z utworami The Bumpers, nieco z żeglarsko – folk-rockową Atlantydą, ale też z kapelami kanadyjskimi grającymi tamtejszy „maritime folk-rock” (Great Big Sea, Captain Tractor).
Ujrzawszy na płycie tytuł piosenki „Sztorm” spodzieałem się często przerabianego utworu grupy Mietek Folk, jednak jak się okazało tym razem mamy do czynienia z autorską balladą zespołu. Bardzo z resztą urokliwą.
W klimaty country wracamy w utworze „Nowy dzień”. Nic specjalnego, ale nie jest też źle. Średni utwór na niezłej jak dotąd płycie.
Ale zobaczmy co dalej. Oto mamy utwór „Druga szansa”. Tak, ten utwór mógłby znaleźć się na płycie Mietka Folka, zwłaszcza partie gitary sugeruja takie nawiązanie. Ciekawe czy muzycy grupy Przejazdem znają nagrania MF.
„Mona II” to niewątpliwie nawiązanie to słynnej „Mony” („Lifeboat Mona”) grupy Packet. Tekst podobnie jak w pierwowzorze opowiada o ratowniczym statku. Muzycznie mamy fajne skrzypce, do których zespół zdążył nas już przyzwyczaić, oraz motoryczny, pasujący do kawałka bas. Tytułowy utwór z tej płyty to senna ballada. Oczywiście o miłości i tęsknocie. Nowinką jest w tym utworze fortepian, u użyty jako prowadzący instrument.
Całości dopełnia instrumentalny utwór „Głębia”. Tytuł dość dobrze oddaje atmosferę klimatycznego utworu.
Ciekawa płyta, zwłaszcza że większość utworów to świeży materiał, a nie odgrzewane przeboje.


Taclem

Plebania „Randalena”

Zespół Plebania dał się poznać jako fajna orkiestra koncertowa. Mieli okazję przekonać się choćby bywalcy Przystanku Woodstok, ostatnio (w roku 2001) grali zarówno na dużej scenie jak i w namiocie folkowym.
Ci który ich słyszeli kojarzą zapewne rockowe reggae okraszone silnie symboliką indiańską. Wlaśnie elementy zaczerpnięte od rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej czynią z Plebanii kapelę wyjątkową.
„Randalena” jest bodajże drugim materiałem grupy, pierwszy jak dotąd nie wpadł mi w ręce, ale jak to się stanie, to obiecuję o nim napisać. Płyta ta przynosi teksty w większości niezrozumiałe i muzykę bardzo czytelną. Liryki są najprawdopodobniej indiańskie, co trudno mi ocenić nie będąc znawcą tematu. Muzyka to klimaty folkrockowe ze sporą ilością „regałowania” i odrobiną punkowej zadziorności, ale bez chałasujących gitar.
Z tego co wiem muzyka ta ma gorące grono zwolenników, całkiem słusznie, bo jest to na pewno coś nowego na naszym muzycznym poletku. Wielbicielom przebojowych kawałków polecam utwór „Hey Ho!”, zaś folkowym globtroterom wojenną pieśń Czejenów.
Teraz nie pozostaje już nic innego jak odgrzebać na strychu książki Sat-Okh’a i wrócić do ukochanych krain z dzieciństwa.


Taclem

Percival Schuttenbach „Moribuka”

Nazwa Percival Schuttenbach kojarzyla mi się z literaturą fantasy. Z jednej strony postać sir Parcivala z arturiańskich mitów, z drugiej Schuttenbach mogłoby być nawziskiej jakiegoś krasnoluda.
No i tak jest również muzycznie z pierwszym kawałkiem na płycie. Wesoły „Oberek” brzmi jakby elfy pląsać miały po leśnej polanie. Tytułowa „Moribuka” to już inny klimat. Spokojniejsze i szybsze elementy przywodzą na myśl wschód – kraje arabskie. Pojawia się tu też trochę elementów elektronicznych w postaci programowanej perkusji.
Trzeciego utworu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego miało już sporo aranżacji. Tym razem to głownie gitarowe i elektroniczne popisy Mikołaja Rybackiego. Są nawet skrecze.
„Zaszło słonko” to jedyny na płycie utwór tradycyjny. Jednak i on nosi spore ślady ingerencji. Około połowy utworu mamy do czynienia z na poły klasyczną na poły heavy metalową solówką gitarową i soczystymi riffami. W kawałku tym Percival łączy wszystkie elementy swojej muzyki w jedno.
Kompozycji takiej jak „Asurbanipal” nie powstydziłyby się nawet najlepsze kapele heavy metalowe. Wyraźnie jednak brak tu jakiejś konkretnej linii wokalnej. Podobnie jest z ostatnim kawałkiem zatytułowanym „Tigglatpilesar”.
Całość płyty brzmi jakby grały tu dwie bardzo różne formacje, które spotykają się na chwilę w utworze „Zaszło słonko”. Jakby porównywać, to wygrywa ekipa od „Oberka”.


Taclem

Perły i Łotry „Perły w Sieci”

Perły i Łotry to zespół któy powstał w wyniku perturbacji prawnych związanych z nazwą Perły i Łotry Szanghaju. Nagranie płyty udowadnia że chłopaki nie mają zamiaru złożyć broni. I bardzo dobrze, gdyż płyta jest bardzo udana.
W starych Perłach zawsze najbardziej ceniłem opracowania szant bretońskich. I tu ich nie braknie. Na dodatek tematy opracowano dość ciekawie, niektore poprzerabiano. „Serafina” zawiera nawiązanie do utworu Filipinek z lat 60-tych – „Walentyna Twist”. Mniej wesołe, ale również bardzo pomysłowe jest napisanie do melodii francuskiej szanty słów o polskiej szkole żeglarzy – słynnym „Lwowie”. Również historyjka z „Antoine” nawiązuje do polskich klimatów, co wyjaśnia notka na marginesie.
Nieco gorzej jest z angielskimi szantami. Ani „Hundred Years Ago”, ani „Roll the Cotton Down” nie porażają ani aranżacjami, ani… językiem angielskim. Powoływanie się w drugim przypadku na Pidgin jeszcze jakiś rozgrzesza zespół.
Całkowicie rehabilitują się przy okazji polsko-angielskiego „Seamen’s Hymn”, choćby dlatego że to piękna pieśń.
Na płycie pojawia się coś co można nazwać coverem Czterech Refów. „Ławice”, czyli „Shouls of Herring”, to w prawdzie piosenka Ewana MacColla, ale wersja tu przedstawiona opiera się na tej prezentowanej przez Refy. Muszę przeyznać że że Perły poradziły sobie z tym kawalkiem rewelacyjnie.
„Ciągnij na raz!” udowadnia że najlepiej czują się w repertuarze bretońskim po polsku. Wielogłosowe chórki świetnie pasuja do tych melodii. Sporą część z nich znam w wersjach oryginalnych i przyznam że tym bretońskim przydałoby się takie bogactwo brzmienia.
Ciekawego zabiegu Michał Gramatyka dokonał z tekstem „Grand Banks”. Z wyjaśnienia we wkładce do płyty wynika, że oryginał jest autorstwa Amosa Hansona, powstał w 1932 roku, zaś tekst polskiej wersji inspirowany jest scenami z filmu „Gniew Oceanu”, który gościł niedawno na ekranach kin.
Przypisy na tej płycie to dość ważna rzecz. Pozwalają na się zorientować, że „Paul Jones” to zlepek dwóch piosenek z cytatem z trzeciej. Kolejny raz Perły ubrały całość we własny tekst, spajając holenderskie opowieści o szkockim korsarzu w jedną historię.
Klasyczny „Yarmouth Town” doczekał się na tej płycie kolejnej wersji. Dotąd najbardziej znane wykonania amerykańskich folkowców, takich jak Pete Seeger, czy The Limiters nie inspirowały naszych folkowców, choć kiedyś słyszłem tą pieśń na ktoymś z żeglarskich festiwali z innym polskim tekstem.
Piękna ballada „Mgła” to najbardziej klimatyczny utwór na płycie. Szkoda że nie podano tytułu oryginalnej irlandzkiej wersji.
„Sardynki” to ponoć piosenka która powstala na podstawie „mouth music”. Jakoś niezbyt mnie przekonuje taka wersja.
Któż nie zna „Nancy Whisky”. Wersja Pereł ukazała się już wcześniej na kasecie, teraz zespół postanowił przypomnieć ją w nowej wersji.
Płyte kończy kołysanka „Śpij spokojnie”. Jest to utwór napisany dla małej córeczki jednego z członków zespołu. Co ciekawe napisano go w konwencji gospel, zaś melodie zaczerpnięto z dorobku… gwiazdy country Dolly Parton.
Gdyby tak wygladała średnia produkcji pojawiających się na scenie szantowej, znacznie lepiej odbieranoby zespoły z tego kręgu. Niestety Perły i Łotry to jeden z niewielu zespołów na tej licznej porzecież scenie, który potrafi nagrać tak interesujący materiał.


Taclem

Paweł Orkisz „Przechyły”

„O-ho-ho! Przechyły i przechyły” – któż nie zna tego utworu ? To chyba największy przebój autorstwa Pawła Orkisza, znany z setek wykonań na estradzie i przy ogniskach. Inna znana piosenka tegoż autora to „Piosenka z szabli”, w wielu śpiewnikach tytułowana nieprawidłowo jako „Klinga”. Obie te piosenki znajdują się na tej płycie w nowych, autorskich wersjach. Zarejestrowano je pod koniec 2001 roku, jest to wieć dość nowy materiał. Wspomnianym tu utworom towarzyszy 14 innych piosenek Pawła, niekiedy niemal nieznanych, innym razem zaś nie kojarzonych z tym artystą. Do tych ostatnich zaliczyłbym utwór „Marco Polo da Polonia”, który miałem kiedyś nagrany z radia, nie wiedząc nawet kto go wykonuje, oraz turystyczny standard „Góry moje, góry”.
Dziś Pawła Orkisza zalicza się do kręgu twórców „piosenki z tekstem”, „poezji śpiewanej”, czy też innego nurtu poetycko-muzycznego. Jako że nic to innego jak, autorskie piosenki folkowe, więc bez ociągania przystępuje do pisania o nich.
Płytę zaczynają tytułowe „Przechyły”. Fajna folk-rockowa aranżacja odświeżyła nieco tą piosenkę. Takie właśnie aranże tu dominują. Są fajne partie skrzypiec, pojawia się też klarneti i saksofon w nieco jazzujących fragmentach.
Druga piosenka to „Karty”, liryczna, miłosna opowieść. Kontrastem jest nieco żywszy utówr „Jeszcze 10 podaruj mi lat” z melodia, która może kojarzyć się z dokonaniami Marka Grechuty, choć Paweł Orkisz śpiewa w troche innym stylu. Podobnie jak w przypadku Grechuty mamy tu do czynienia z piosenką napisaną na podstawie wiersza. W tym przypadku jest to wiers Wiktora Sosny.
Folk-rockowa „Ballada o nocy” to jedno z moich odkryć, świetna piosenka, której wcześniej nie znałem. Wpadający w ucho refren łatwo zapamiętać i długo chodzi po głowie.
„Miasteczko”, to piosenka napisana do wiersza Anrzeja K. Torbusza „Rozmowa z filozofem”. Stylizowana jest taką starą bardowską piosenkę. W Polsce chyba nie spotkałem jeszcze takiej stylistyki, ale z zagranicznych kapel na myśl przychodzą mi niektóre dokonania starego Steeleye Span.
Dźwięki klarnetu zaczynające piosenkę „Jesień odzie” wydają się być niemal natchnione. Pasują do piosenki, gdyż właśnie taki jesienny klimat w niej dominuje.
Kolejny wiersz Andrzeja K. Torbusa został wykorzystany w pieosence „Zima w Wierchomli”. O ile w poprzednim utworze mieliśmy klimat jesienny, to ta ballada wydaje się być idealna na długie zimowe wieczory z gitarą przy kominku.
Kolejna pora roku to wiosna, czyli „Wiosenny autostop”. Mnie osobiście kojarzy się ta piosenka z niektórymi dokonaniami grupy EKT Gdynia. Z reszta w wielu piosenkach Pawła Orkisza odnaleźć można właśnie taki klimat.
Bluesową „Piosenkę o zagapieniu” autor napisał dla absolwentów Katedry Gospodarki i Administracji Publicznej w Krakowie. Dwójka z nich śpiewa na tej płycie w chórkach.
Kolejny utówr to wspomniana już „Piosenka z szabli” – tekst jej został wygrawerowany na szabli majora H. Szczyglińskiego. Kolejny ciekawy aranż ożywia niemłodą już piosenkę.
„Modlitwy żeglarskiej” szukałem kilka lat, ale nie znałem jej polskiego tytułu. Znałem za to melodię oryginalną – „Row on”, i usłyszawszy kiedyś wersję Pawła w telewizji bezskutecznie próbowalem ją znaleźć. Aż do czasu gdy znalazłem ją na tej płycie. Wówczas autor wykonywał ją z grupą Pass, tym razem towarzyszą mu w chórkach znajomi.
Z kolei „Marco Polo da Polonia” znałem z radia. Wersja też się trochę różni. Jest bardziej dynamiczna muzycznie, ale chyba trochę traci wokalnie. Jakby zabrakło trochę entuzjazmu podczas rejestracji tej piosenki.
„Choćby cały tydzień lało” to turystyczny szlagierek, charakterystyczny dla górskich i mazurskich ognisk. W turystycznym klimacie utrzymany jest „Znajomy smak księżycówy”, lecz to raczej pastisz krytykujący pseudo-turystów, szukających raczej imprez niż turystycznych doznań.
„Góry moje, góry” doczekały doczekały się nieco góralskiej aranżacji. Stylizacja nie jest nachalnym naśladownictwem właściwie chodzi tylko o skrzypki i dziewczęcy pisk, z resztą świetnie tu pasujący.
Płytę zamyka piosenka „Pociąg”. Fajny utworek na zakończenie.
Trochę szkoda że Pawła Orkisza tak żadko widać na ogólnopolskich scenach. Dobrze byłoby usłyszeć piosenki z tego zestawu na żywo w wykonaniu autora.


Taclem

Paweł Orkisz i zespół Baron „A wszystko te czarne oczy”

Przyznam że muzyka cygańska jakoś nigdy zbytnio mnie nie pasjonowała. Chyba jedyny przypadek kiedy o niej pisałem to płyta „Queen of Romany” Vera Bili. Tym jednak razem do muzyki tej przyciągnęła mnie osoba barda i poety – Pawła Orkisza, który zarejestrował te nagrania z zespołem Baron.
Same nagrania nie należą do najnowszych, gdyż przynajmniej częściowo pochodzą z roku 1994. Wcześniej niektóre z nich były dostępne na kasetach. Obecnie wypełniają dwupłytowy album.
Pierwszym, co zauważyłem w tych nagraniach jest fakt, że Pawłowi i Baronom udało się stworzyć ciekawą biesiadną stylistykę, jednocześnie skrajnie odległą od analogicznego nurtu, który pojawił się jako pochodna wiejskiej muzyki dyskotekowej. Podejrzewam że to za sprawą poetyckiej estetyki Pawła. Z drugiej strony płyta ma wyjątkową w tym klimacie, nieco knajpianą stylistykę. Jest to o tyle istotne, że artysta stojący na scenie nie wmawia nikomu że właśnie mknie stepem na rączym koniu. Wszystkie elementy charakterystyczne dla cygańskiej stylistyki są tu obecne, ale w postaci wspomnień, pełnych nostalgii i tęsknoty.
Obok typowych ballad i piosenek o włóczędze i cygańskiej miłości mamy też akcenty typowo słowiańskie w postaci romansów żywo kojarzących się z rosyjskim kręgiem kulturowym. Całość zgrabnie się przeplata.
Oprócz żywiołowych i nostalgicznych piosenek jest tu kilka utworów instrumentalnych, zarówno ludowych, jak i pochodzących z filmów o podobnej tematyce („Iwan Strogow, kurier carski” i „Dr. Żywago”). Wówczas to mamy do czynienia w dużej mierze z instrumentalnymi popisami muzyków grupy Baron, choć w piosenkach też się oni nie oszczędzają. Ciekawe dialogi akordeonowo-skrzypcowe, to jeden z atutów tej płyty.
Na płycie nie mogło zabraknąć kilku „evergreenów” cygańskich. Należą do nich choćby „Paszo wesz” – czyli słynne „My cyganie…”, „Daroga dlinnaja” – znane u nas jako „To były piękne dni” (to również międzynarodowy przebój, jako „Those Were The Days”). Mamy też „Czardasza”, jakże mogłoby zabraknąć takiej muzyki na tej płycie.
Płyta jest, jak już wspomniałem, pełna poetyki. Z tego powodu powinni po nią sięgnąć miłośnicy takiego grania. Myślę też że spróbować jej powinni miłośnicy etnicznych klimatów romskich. Kto wie, może ta konfrontacja będzie dla nich nie lada odkryciem.


Rafał Chojnacki

Orkiestra Św. Mikołaja „Z dawna dawnego”

Od kilkunastu lat Orkiestra raczy nas dźwiękami które przemijają, a których niewątpliwa uroda warta jest przypomnienia. Przyznam że jest to jeden z zespołów który zwrócił moją uwagę na piękno słowiańskiej muzyki (pierwszym była Chudoba). Sporym sentymentem darze kolejne płyty Mikołajów, do których udało mi się dotrzeć.
„Z dawna dawnego” to trzecia kompaktowa płyta Orkiestry, jej premiera zbiegła się z organizownymi przez członków zespołu Mikołajkami Folkowymi.
Materiał który obecnie zarejestrowali zawiera głównie utwory z naszej „ściany wschodniej”, a zwłaszcza rodzimej ziemii Mikołajów – Lubelszczyzny. Jak sami twierdzą jest to kraina słynąca z „archaiczności ludowych melodii i tekstów”.
Podobnie jak na poprzednich płytach mamy też etniczne wycieczki w inne rejony słowiańskiego grania. Wraz z lubelskimi muzykami odwiedzamy także Kazachstan i Rumunię. Najbardziej oryginalnym elementem mikołajowego grania zawsze była myzyka. Jest ona w mozolny i dość wierny sposób rekonstruowana, choć oczywiście nosi w sobie ślady aranżacji. Nie jest to więc muzyka stricte ludowa. Jednak to właśnie ten pierwiastek, który dodaja od siebie muzycy sprawia że jest to mieszanka niepowtarzalna.
Nie pozostaje mi nic innego jak polecić wszystkim kolejną ucztę folkowych dźwięków przygotowaną przez Mikołajów. Do mojego gustu trafia, mam nadzieję że trafi i do waszego.


Taclem

Orkiestra Samanta „Kurs do domu”

Orkiestra Samanta to jedna z kapel, które od prostego szantowego grania przechodzą do folk-rocka. Płyta zawiera przeróbkę kawałka bretońskiego z nowym, morskim tekstem. Właściwie to chyba najlepszy utwór na płycie i myśle że w tym kierunku zespół powinien się rozwijać. Mówię tu o piosence „Skrzypki”.
Z własnymi utworami jest bardzo różnie. Niestety niekiedy zespół popada w manierę charakterystyczną dla kapel z nurty harcersko-turystycznego. Sztandarowym przykładem może tu być utwór „Wspomnienie”. Nie mam nic przeciwko takim piosenkom, ale w porównaniu z innymi kompozycjami brzmi to nieco naiwnie.
Jak już jestem przy zastrzeżeniach, to „Irlandzki taniec” kojarzy się ze wszystkim, z Brathankami włącznie, ale nie z irlandzkim tańcem.
Nie wszystko jest na szczęście takie złe. Jest parę fajnych utworów, takich jak „Wiało”, czy tytułowy „Kurs do domu”. Choćby dla nich warto posłuchać płyty.
Piosenka „Alabama” ma kilka fajnych patentów, a nieco enigmatyczny utwór „Żeglarz Cyganem” może się pochwycić ciekawą partią skrzypiec.
Zastanawiam się tylko, czy zespół nie pospieszył się z pierwszą płytą. Może powinni być nieco bardziej krytyczni w doborze napisanego przez siebie repertuaru. Czegoś tu jeszcze brakuje, ale posłuchać można.


Taclem

Page 276 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén