Nazwa Percival Schuttenbach kojarzyla mi się z literaturą fantasy. Z jednej strony postać sir Parcivala z arturiańskich mitów, z drugiej Schuttenbach mogłoby być nawziskiej jakiegoś krasnoluda.
No i tak jest również muzycznie z pierwszym kawałkiem na płycie. Wesoły „Oberek” brzmi jakby elfy pląsać miały po leśnej polanie. Tytułowa „Moribuka” to już inny klimat. Spokojniejsze i szybsze elementy przywodzą na myśl wschód – kraje arabskie. Pojawia się tu też trochę elementów elektronicznych w postaci programowanej perkusji.
Trzeciego utworu nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego miało już sporo aranżacji. Tym razem to głownie gitarowe i elektroniczne popisy Mikołaja Rybackiego. Są nawet skrecze.
„Zaszło słonko” to jedyny na płycie utwór tradycyjny. Jednak i on nosi spore ślady ingerencji. Około połowy utworu mamy do czynienia z na poły klasyczną na poły heavy metalową solówką gitarową i soczystymi riffami. W kawałku tym Percival łączy wszystkie elementy swojej muzyki w jedno.
Kompozycji takiej jak „Asurbanipal” nie powstydziłyby się nawet najlepsze kapele heavy metalowe. Wyraźnie jednak brak tu jakiejś konkretnej linii wokalnej. Podobnie jest z ostatnim kawałkiem zatytułowanym „Tigglatpilesar”.
Całość płyty brzmi jakby grały tu dwie bardzo różne formacje, które spotykają się na chwilę w utworze „Zaszło słonko”. Jakby porównywać, to wygrywa ekipa od „Oberka”.


Taclem