Page 219 of 285

Stowaway „Shanties, Sea Songs & Stuff”

Płyta z szantami i pieśniami z nadmorskich okolic. Naprawdę pięknie zaśpiewana. Gdy rozległy się pierwsze dźwięki „Roll Down” byłem już nią oczarowany. Holenderska grupa Stowaway stanęła na wysokości zadania i nagrała płytę bardzo dobrą. Zdaję sobie sprawę, że ta opinia powinna znaleźć się na końcu recenzji, ale nie mogłem się powstrzymać przed napisaniem co myślę o płycie na samym początku.

Brawa należa się też wokalistce – Marjolein Huttinga – choćby za świetnie wykonane „Farewell to Nova Scotia” i „Wave over wave”. Jest ona córką lidera grupy – Jana Huttinga – i wspiera zespół tylko gościnnie. Tymczasem na płycie najwięcej partii wokalnych należy właśnie do niej.

Oprócz anglojęzycznych utworów mamy tu też trochę lokalnego patriotyzmu Holendrów. Piękna ballada „De Kraak” (znów śpiewana przez Marjolein)
zapada głęboko w pamięć.

Świetnie wypada tu „Nethauling song” Ewana McColla, u nas znane jako „Kuter-Mikser” Smugglersów.

Płyta konczy się jedną z autorskich ballad Jana Huttinga, piosenką „Seagull”. Jest to hołd złożony Stanowi Hugillowi – ostatniemu szantymenowi epoki wielkich żaglowców.

Taclem

Storm Weather Shanty Choir „Off To Sea Once More”

Szantymeni z Norwegii śpiewają nie gorzej od Polaków. Na dodatek też troszkę kaleczą język angielski. Melodie zaprezentowane na tej płycie są w większości znane, ale warto posłuchać ich właśnie w takich – bardzo twardych aranżacjach. Ostro, nie zawsze super czysto i równo, o to przecieżchodzi w marynarskiej pieśni pracy. Na morze nie trafiali raczej absolwenci uczelni muzycznych, a jeśli nawet, to nie jako prości marynarze.
Celowo pominę znane u nas utwory, zaznaczam tylko raz jeszcze, że warto na nie zwrócić uwagę. Dodam jeszcze, że pod tytułem „He-bang She-bang” ukrywa się piosenka „Old Moke Pickin` On The Banjo”, czyli nasz polski „Szczęśliwy powrót”. Z kolei „Danse Polka” to „Can`t Ye Dance To Polka”, czyli „Co się zdarzyło jeden raz”, tym razem z norweskim zaśpiewem.
Piosenka „E amola” to sycylijska pieśń rybacka. Grupa przyznaje że nikt z nich nie mówi po tamtejszemu, ale nie przeszkadza im to zupełnie. Zastanawiam się tylko, czy aby zbyt nie „utwardzili” tego języka, bo brzmi momentami niemal jak norweski.
Walczyk „Den norske sjomann” kojarzy mi się ze szwedzkimi piosenkami Inge Wijka. Jednak różnica jest podstawowa, w piosenkach sympatycznego Szweda nie było cytatów z „Greka Zorby”. Tu są.
Ostatnia z mniej u nas piosenek pochodzi z Francji. Rozbrajająca szczerość Norwegów każe im przyznać, że o ile nie znają języka, którym posługują się mieszkańcy Sycylii, to również nie mówią po francusku. „Aloué la falaloué” pojawiła się już u nas, ale nie chcę za wiele zdradzać. Ciekaw jestem czy zgadniecie, kto zrobił ten utwór w Polsce.
W brzmieniu tradycyjnych szant dużo tu inspiracji klasycznymi wersjami Stana Hugilla. Z kolei tzw. pieśni kubryku mają lekko celtyzujący klimat.

Taclem

Stilo „Idą Czasy”

„Idą Czasy” to taki debiut/nie-debiut. Właściwie to pierwszy album zespołu, pierwsza płyta. Jednak znana jest niektórym słuchaczom kaseta demo „Opowieści kamieni”, wydana w 2001 roku i nagrana przez zespół jako trio. Od tego czasu rozwinął się skłąd, rozwinęła się też formuła muzyczna grupy.
Stilo określa się czasem jako zespół polsko-turecki, a to za sprawą osoby tureckiego bębniarza Serhana Kizilpinara. Nie ma jednak co przesadzać, pozostali muzycy, to Polacy, a muzyka nawiązuje do różnych tematów etnicznych, choć jest w przeważającej większości autorska.
Na płycie dominuje muzyka bardzo łagodna, choć nie brak czasem ostrzejszych nutek. Transowe melodie to specjalność zespołu. Pod tym kątem kojarzyć się mogą z formacją Dead Can Dance. Posłuchajcie z resztą utworu „Tan Yetz”. Mógłby się bez problemu znaleźć na jednej z płyt tej kultowej formacji.
Orientalnie brzmiąca „Latarnia zaczarowana” to miód dla moich uszu. Melodia niesamowicie się rozwija, pełno w niej smaczków, skrzypce przechodzą wreszcie do otwartej ofensywy. Przy okazji doskonale słychać, że w perkusja w takiej muzyce nie musi zagłuszać innych instrumentów.
Jazzowo-folkowa wersja jednego z Mazurków Chopina też potrafi zadziałać na wyobraźnię. Muzycy Stilo wzbogacili ją o swoje własne partie, co powoduje że utwór ten zyskuje zupełnie nowy wymiar, ożywa w ich wersji na nowo.
Elementy klezmerskie w „Pieśni” i niemal prog-rockowe w „Idą czasy” i „Gwiazzzdach” to ciekawe urozmaicenie tego albumu. Z kolei turecka piosenka ludowa ukryta pod swojsko brzmiącym tytułem „Nad sadzawką” zaśpiewana została przez Sahana Kizilpinara.
Ostatnia kompozycja na płycie, to „Kolesnikoff”, w którym gościnnie gra na akordeonie współałtor – Leszek Stasiak. Utwór nie tylko tytułem może kojarzyć się z tematyką bałkańską. Z drugiej strony z tego co wiem niektórym osobom kojarzy się raczej z melodiami z Francji. Coż, interpretacje mogą być zapewne różne.
Na płycie przeważają długie i rozbudowane kompozycje, które innym kapelom prawdopodobnie wystarczyłyby na kilka albumów. Stilo robi z nich swoistą esencję i podaje nam ją na srebrnej tacy.
Skrzypaczka zespołu – Sylwia Świątkowska – znana jest z kilku innych zespołów, m.in. z rewelacyjnej Kapeli Ze Wsi Warszawa. Stwierdzam że to co robi w Stilo, mimo że jej muzyka brzmi odmiennie, jest chyba jeszczee lepsze od KZWW. Nie chciałbym jednak generalizować, myślę po prostu, że Stilo ma szansę szerzej zaistnieć właśnie dzięki tej płycie, czego im i Państwu życzę.

Taclem

Steve Ashley „Stroll On – Revisited”

„Stroll On” to debiutancki album solowy Steve`a Ashleya z 1974 roku. Może on być znany niektórym sympatykom folku, jako że na Wyspach zdobył tytuł „Album Roku” w kategorii Współczesna Muzyka Folkowa. Niewątpliwie był to więc debiut udany. Nic dziwnego skoro w nagraniach uczestniczy cała plejada brytyjskiego folku, na czele z kolegami Steve`a z jego macierzystej formacji Fairport Convention, oraz z Albion Country Band. Grają tu m.in.: Ashley Hutchings (gitara basowa), Dave Pegg (gitara basowa, mandolina), Dave Mattacks (perkusja), Simon Nicol (gitara) i Dave Swarbrick (skrzypce).

W takim składzie Steve Ashley zarejestrował dziesięć utworów, które powinny zadowolić fanów brytyjskiego folka, a fanów Fairport w szczególności.

Reedycja zawiera dwa nagrania bonusowe z tej samej sesji, oraz piosenkę z singla Fairport Convention, który ukazał się również w 1974 roku.

Steve Ashley solo nie zrobił nigdy takiej kariery, jaki inny z członek Fairport Convention – Richard Thompson, jednak jego płyty miały w sobie wiele uroku i skoro już zdecydowano się przypomnieć ten album w wersji kompaktowej, to na pewno warto skorzystać z okazji.

Taclem

Steppin` In It „Last Winter in the Copper Country”

Nie potrafię pozbyć się skojarzeń pomiędzy muzyką Steppin` In It a serialem „Dou South” (u nas znanym jako „Na Południe). Ten opowiadający o policjancie z Kanadyjskiej Policji Konnej serial pełen był muzyki będącej czymś pośrednim między folkiem a kanadyjskim country. Taka też jest ta płyta. Elementów country tu nie brakuje, ale album nie brzmi też jak typowe produkcje rodem z Neshville.

Zarówno cała koncepcja kraficzna jak i muzyka kojarzyć się może z daleką północą Ameryki. Mimo iż to melodie współczesne, to klimatem odpowiadają zapewne tym, które towarzyszyły gorączce złota na alasce. Mamy tu szybkie melodie z dominującą mandoliną, gitarą dobro i banjo.

Tematyla utworów niby jest współczesna, ale może się okazać że gdzie niegdzie w Kanadzie przez ostatnich sto-kilka lat niewiele się zmieniło.

W odróżnieniu od znanych kanadyjskich kapel (jak Great Big Sea czy Spirit Of The West) Steppin` In It nie nawiązują właściwie wogóle do muzyki celtyckiej. Ich świat to bluegrass, cajun i coś co nazywają „american roots”. Recenzenci zagraniczni twierdzą, że Steppin` In It może stać się dla muzyki kanadyjskiej tym, czym Lunasa dla muzyki irlandzkiej – katalizatorem powstania nowej jakości. Jeśli za Steppin` In It pójdą kolejne grupy, to już wkrótce usłyszymy o kanadyjskiej scenie nowoczesnego akustycznego „american roots”.

Taclem

Justyna Steczkowska „Alkimja”

Podstawowym powodem, dla którego sięgnąłem po tą płytę byl fakt że Steczkowska dostała za nią Fryderyka w „naszej” kategorii. Niektórzy twierdzą że potwierdza to fakt że nagrody te rozdawane są niemal w gronie znajomych. Z drugiej jednak strony nie umniejsza to faktu że „Alkimja” to płyta bardzo ładna.

Folkowe elementy są tu obecne niemal cały czas, „Alkimja” to album nawiązujący do muzycznych tradycji żydowskich. Mnie osobiście razi nieco dramatyczna forma jaką nadano niektórym utworom (Kwiaty więdnące”, czy „Morenica”). Widać że inspiracje kulturą żydowską nie płyną choćby z przedwojennych ulic i podwórek, a raczej z teatrów i scen, na których utarło się dość charakterystyczne spojrzenie na tą kulturę. Czy to źle ? Może niekoniecznie, ale przynajmniej trochę nieautentycznie.

Nie ulega wątpliwości że folkowcy mogą znaleźć tu coś dla siebie, jak choćby utwór „Wędrowni sztukmistrzowie”, bardzo dobrą piosenkę, swoistą kwintesencję tego o co w tej płycie powinno (moim skromnym zdaniem) chodzić.

Bardzo dobrze na odbiór całości wpływa różnorodność albumu, z tego co wiem odpowiada za nią Mateusz Pospieszalski. Również teksty Romana Kołakowskiego dobrze oddają atmosferę płyty.

Podejrzewam że znawcy world music zakwalifikowaliby płytę do kategorii pop-folk. Nie umniejsza to jednak w żaden sposób jej walorów.

Taclem

Stairheid Gossip „Stirrin` It Ip”

Płyta „Stirrin` It Ip” wywołała spore zamieszanie na folkowym rynku w Szkocji. Od dawna żaden zespół o tak klasycznym brzmieniu nie zdobył tam popularności. Stairheid Gossip to kapela żeńska, ktora śpiewa folkowe pieśni a capella. Z rzadka tylko zabrzmi tu gitara, whistles, albo bodhran.

Obok tradycyjnych pieśni, które już kiedyś miały takie lub podobne aranżacje („Johnny I Hardly Knew You”, „Cotton Mill Girls” czy „The Twa Corbies”) mamy tu nowe wersje piosenek folkowych, które może nie są jeszcze standardami folkowymi, ale w niedalekiej przysłości mogą się takmi stać. Mówię tu przede wszystkim o dwóch utworach : „King of the Castle” Columa Sandsa i „Both Sides of the Tweed” Dicka Gaughana. Nie ukrywam że obaj ci pieśniarze należą do moich ulubionych. Aranżacje poczynione przez członkinie Stairheid Gossip nadają tym kompozycjom dodatkowego smaku.

Jako ciekawostkę wymienić należy utwory zatytułowane „Bahlele Bonke” i „Igama Lama” pochodzące z Południowej Afryki. Ciekawie wpasowano go w wyspiarskie kompozycje.

Tradycyjne brzmienie, nie pozbawione jednak elementów… kombinatorskich. Czasem to nieco jazzowy feeling, innym razem odrobina gospel. Przywodzi mi to na myśl polskie zespoły, takie jak Ryczące Dwudziestki, czy Tonam & Synowie. Podejrzewam ze moglyby one spokojnie zaistniec na tamtejszym rynku.

Taclem

Spectaculatius „Als Lumpen tun wir Fahren…”

Muzyka dawna podana na folkowy sposób ? Proszę bardzo. Co prawda głownie po niemiecku, ale da sie tego słuchać nawet nie będąc fanem języka Goethe`go.

Grupa Spectaculatius podeszła do materiału sprzed wieków właśnie w bardzo folkowy sposób. Muzyka ta różni się od typowej muzyki dawnej mniej wiecej tak jak folklor od folku. Sa więc to autorskie aranże. Na dodatek lider grupy – Michael Bingler – sporo w tych utworach pokombinował. Tu coś przyciął – tam dodał. Dopisał jakiś fragment melodii, lub niekiedy nowy tekst lub muzykę.

Wprawieni słuchacze znajdą tu echa Corvus Corax i Dead Can Dance z płyty „Aion”. Zwłaszcza instrumentalne kompozycje moga się kojarzyć z takim nurtem.

Spectaculatius gra ciekawie, dzięki aranżacjom, dość wesołym i zywiołowym można słuchać tej płyty nie tylko na turniejach i imprezach historycznych, ale także np. w domu. Nie polecam jednak przy lekturze „Krzyżaków”.

Taclem

Michael Snow „The Rats and the Rosary”

Michael to śpiewak urodzony w Liverpoolu (obecnie mieszka w amerykańskiej stolicy muzyki country – Nashville), który porusza się głównie na poletku folkowej piosenki irlandzkiej (jest w końcu synem irlandzkich emigrantów). Ciekawostką jednak jest że większość utworów które śpiewa, to jego własne kompozycje. Stylizacja jest jednak bardzo udana i myślę, że łatwo możnaby je pomylić z jakimiś mniej znanymi utworami ludowymi. W przypadku współczesnych twórców piosenek folkowych to duży plus.

Kilka piosenek („Ramblin Road”, „Pride of America” i „Sweet Insanity”) Michael napisał z Brianem Willoughby`m, zaś piosenkę „Mapmakers” z Larrym Knechtel`em.

„The Rats and the Rosary” to druga część serii, którą Michael nazwał trylogią „Skelly”. Pierwszą jej częścią myła płyta „Here Comes The Skelly”, a ostatnią wydany niedawno album „Never Say No to a Jar”.

Pierwszym utworem który zwrócił moją uwagę swoją odmiennością był „A Time to Kill”, który mógłby zostać napisany przez Shane`a MacGowana. Skojarzenie jest nieco niejednoznaczne, bo utwór nie jest w manierze charakterystycznej dla The Pogues, a jednak jego nieco mroczna, pubowa atmosfera kojarzy się wlaśnie z tym znanym śpiewakiem.

Oprócz klimatów nawiązujacych do irlandzkiego folku mamy tu też odrobinę miejskiego folku. Mimo że już od wielu lat Michael nie mieszka w Liverpoolu, to daży to miasto wielkim sentymentem. Udowadnia to choćby „The Liverpool Blues”.

Piosenki nawiązują do tradycyjnej irlandzkiej muzyki nie tylko temetyką, ale również wykonaniem. Michael Snow gra na gitarach (elektycznej, akustycznej i basowej), mandolinie, banjo, bouzouki, akordeonie, bodhranie i kilku innych instrumentach. Towarzyszą mu : Ron DeLaVega i Craig Duncan na skrzypcach, Patrick McInerney i Fran Breen na bębnach (w utworze „Green Gown”), John Mock i Jimmy More na tin i low whistles, oraz wokaliści : Dennis Locorriere, Cathryn Craig i Jim Counter. Jednak mimo tak wielu gości na albumie dominują partie instrumentalne i wokal Michaela Snowa.

Taclem

Michael Snow „Here Comes The Skelly”

Moją znajomość z muzyką Michaela Snowa zapoczątkowała – dość niefortunnie – płyta „The Rats and the Rosary”, druga część trylogii „Skelly”. Jednak płyta ta była na tyle zachęcająca, że bez chwili zastanowienia sięgnąłem po album otwierający tą muzyczną opowieść.

„Here Comes The Skelly” to właśnie debiut solowy Michaela Snowa. Muzykę tą można określić jako neo-tradycyjną, biorąc pod uwagę, że są to współczesne, autorskie kompozycje artysty, nawiązujące do kilku wieków pieśni irlandzkich.

Wśród inspiracji Michael wymienia zarówno The Saw Doctors, Seana Keane`a, Donala Lunny, jak i The Beatles – posłuchajcie pierwszych taktów „Skelly Scouse” – zrozumiecie dlaczego. Z resztą cały ten utwór przypomina nieco stylistykę beatlesowskich ballad. Ale nic dziwnego, że gra się taką muzykę, jeśli się jest potomkiem irlandzkich emigrantów, urodzonym w Liverpoolu i mieszkającym w Nashville.

Chciałem pokusić się o wymienienie kilku utworów, które mogłyby przyciągnąc do tego albumy sympatyków irlandzkiej muzyki, jednak stwierdzam że to niemożliwe. Właściwie każda piosenka coś w sobie ma, choć album daleki jest od doskonałości. Wysłuchanie całej płyty nie podnośi jakoś ciśnienia, natomiast piosenki są bardzo dobre, może po prostu cały zestaw wydaje się nieco monotonny.

Wielbicielom The Pogues mogę polecić balladę „More Wear and Tear”, zagraną w podobnym do poguesowych ballad klimacie. Z kolei „Fly Me Home” może być sporym nawiązaniem do stylistyki Fairport Convention.

Przede mną jeszcze trzecia część trylogii, mam nadzieje że najnowsza pozycja Michaela Snowa dorówna dwu poprzednim, a może nawet je przewyższy.

Taclem

Page 219 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén