Moją znajomość z muzyką Michaela Snowa zapoczątkowała – dość niefortunnie – płyta „The Rats and the Rosary”, druga część trylogii „Skelly”. Jednak płyta ta była na tyle zachęcająca, że bez chwili zastanowienia sięgnąłem po album otwierający tą muzyczną opowieść.

„Here Comes The Skelly” to właśnie debiut solowy Michaela Snowa. Muzykę tą można określić jako neo-tradycyjną, biorąc pod uwagę, że są to współczesne, autorskie kompozycje artysty, nawiązujące do kilku wieków pieśni irlandzkich.

Wśród inspiracji Michael wymienia zarówno The Saw Doctors, Seana Keane`a, Donala Lunny, jak i The Beatles – posłuchajcie pierwszych taktów „Skelly Scouse” – zrozumiecie dlaczego. Z resztą cały ten utwór przypomina nieco stylistykę beatlesowskich ballad. Ale nic dziwnego, że gra się taką muzykę, jeśli się jest potomkiem irlandzkich emigrantów, urodzonym w Liverpoolu i mieszkającym w Nashville.

Chciałem pokusić się o wymienienie kilku utworów, które mogłyby przyciągnąc do tego albumy sympatyków irlandzkiej muzyki, jednak stwierdzam że to niemożliwe. Właściwie każda piosenka coś w sobie ma, choć album daleki jest od doskonałości. Wysłuchanie całej płyty nie podnośi jakoś ciśnienia, natomiast piosenki są bardzo dobre, może po prostu cały zestaw wydaje się nieco monotonny.

Wielbicielom The Pogues mogę polecić balladę „More Wear and Tear”, zagraną w podobnym do poguesowych ballad klimacie. Z kolei „Fly Me Home” może być sporym nawiązaniem do stylistyki Fairport Convention.

Przede mną jeszcze trzecia część trylogii, mam nadzieje że najnowsza pozycja Michaela Snowa dorówna dwu poprzednim, a może nawet je przewyższy.

Taclem