Page 216 of 285

Zejman i Garkumpel „Anioły Żywioły”

Nie jestem fanem tzw. „szant szuwarowo-bagiennych”, a do tej właśnie kategorii zalicza się prezentowana tu grupa. Można nawet powiedzieć, że to sztandarowi przedstawiciele tego nurtu. Być może dlatego tak przyłożyli się tedo tego nagrania. Płyta jest świetnie zagrana, tego nie można zespołowi odmówic.
Charakterystyczny wokal Mirka Kowalewskiego od początku płyty wabi słuchacza. Mirek (zwany też Kowalem) śpiewa z manierą tawernianego opowiadacza i robi to dobrze.
Płytę otwierają tytułowe „Anioły, Żywioły” – piosenka z naprawdę dobrym tekstem. W refrenie elementy reggae i ciekawy, pulsujący bas.
Balladę „Dla Sikora” Kowal poświęcił pamięci jednej z najbardziej znaczących postaci w polskim ruchu szantowym – Janusza Sikorskiego. Piękny utwór z odwołaniami do tekstów „Sikora”.
W „Noworoczny Zyczeniach” mamy gitarkę rodem niemal z nagrań Lady Pank. Piosenka typowa dla mazurskiego grania, nieco drapieżniej wykonana, ale jak dla mnie troszkę zbyt pretensjonalna. Podobnie jest z kolejną piosenką – „Liściaste łódki”. Jednak wciąż wrażenie robią staranne aranże.
Od czasu do czasu przypomina o sobie drugi wokalista i współautor repertuaru – Zbyszek Murawski. Tu daje o sobie znać w piosence „Na jachcie”. W tle caly czas brzmią doskonałe skrzypki Tadeusza Melona.
„Czas powrotów” to poetycka ballada, która później trochę przyspiesza. Ale mimo to jest melancholijna i nostalgiczna.
Zabawna piosenka „Księżyc”, to właściwie takie niemal ogniskowe granie. Ale bardzo fajne, tu właśnie objawia się talent Kowala do snucia opowieści. Conajmniej równie wesoły w zamierzeniu miał być utwór „Aloha”. Jest to z resztą piosenka, która należy do nurtu „szant dla dzieci”. Może ja jestem po prostu za stary na takie piosenki…
„Piosenka „Płyń do mnie wodą” to typowa balladka mazurska, ale po poprzednim utworze, to też niesamowity odpoczynek.
Partie irlandzkiego tin whistle zaczynają piosenkę „180 na południe”. Nie jest to może piosenka inspirowana celtckim folkiem, lecz blisko jej do takich klimatów.
Funkujący bas rozpoczyna piosenkę „Nocne żeglowanie”. Tu też mam wrażenie, że zespół trochę się zgubił. nie jest to może taki kasztan, jak „Aloha”, ale też nie przemawia do mnie zupełnie.
Fajnym eksperymentem jest za to piosenka „Rok 1598”. Nie mamy tradycji morskich pieśni, ale tak właśnie mogłaby brzmieć pieśń o boju ze Szwedami w 1598 roku. Bardzo dobra piosenka, myślę że możnaby ten wątek kontynuwać.
Plytę kończy „Śpiewna szanta”. Taka typowa „zejmanowa” piosenka, z melodyjnym i bardzo poetyckim refrenem.
Płyta mimo ujęła mnie, mimo że nie wszystkie piosenki uważam za równie ciekawe.

Taclem

Zayazd „U Mistrza Adama”

Zespół Zayazd znany jest większości polskich słuchaczy z wielu imprez z muzyką country. Rzeczywiście najwięcej chyba takich właśnie elementów w muzycece Zayazdu można znaleźć. Jednak o swoistej odmienności tej formacji od innych rozimych grup świadczy fakt, że Zayazd zawsze był blisko polskiego folku. Kto wie czy nie byli pierwszymi próbującymi łączyć słowiańską nutę z anglosaskimi dźwiękami. Teraz posunęli się jeszcze kawałek dalej.

Płytę „U Mistrza Adama” wypełniają w większości wiersze Adama Mickiewicza z muzyką lidera Zayazdu – Lecha Makowieckiego. Swoistym wstępem jest jego autorski utwór „Prasłowiańska noc”, świetnie wprowadzający w atmosferę płyty. Podobnie jest z zamykającym płytę „Ostatnim Zayazdem” (w rytmach karaibskich !) – kto wie czy to nie najlepsze utwory na płycie.

Całość uzupełniają dwa utwory Stanisława Moniuszki, słynna „Prząśniczka (z tekstem Czeczota) i „Pieśń Wieczorna” (Syrokomla), oraz utwór Chopina (tu jako „Życzenie”).

Ale z mickiewiczowskim materiałem zespół też porazdził sobie nie najgorzej. Poza wspomnianymi już utworami mamy tu też rasowego rock`n`rolla („Improwizacje do przyjaciół”), ballady i piosenki country („Do H…”, „Zaloty”, „Zdrowie Filaretek”), nieco kojarzący się z Animalsowskim wykonaniem „Domu wschodzącego słońca” utwór „Polały się łzy me czyste…”. Z kolei „Nauka” to klimat folkowo-biesiadny (ale bez ewentualnych negatywnych skojarzeń), a w piosenkach takich jak „Gęby za lud krzyczące…”, „Kiedy ślesz bilet bogatym” pobrzmiewają echa bardziej folkowego oblicza grup takich jak 2+1, czy Babsztyl (w którym grał też Lech Makowiecki) – to też jeden z pozytywnie wyróżniających się utworów.

W „Inwokacji” możemy odnaleźć nawiązania do patetycznych folkowych lamentów, w dalszej części utwór przechodzi w rozbujaną balladkę. Folk-rockowa „Pani Twardowska” poszczycić się może fajnymi skrzypkami i brzmiącą w tle mandolinką.

„Nad wodą wielką i czystą” to troche inne granie, bardziej rockowe, choć pewne charmonie folkowe są zachowane. Utworem najczęściej promującym tą płytę jest coutrowa „Improwizacja”. Najbliżej temu utworowi do tego jak grupa brzmiała na poprzednich płytach.

Zaskoczeniem są rytmy reggae w piosence „Panicz i dziewczyna”. Niestety efekt psują (nie tylko z resztą tu) elektroniczne podkłady perkusyjne. Szkoda, bo pomysł ciekawy.

Piosenka „Sen” zawiera w sobie niejasne odwołania do muzyki dawnej. Dość oniryczny klimacik utworu potrafi uwieść. Folkowa ballada „Pieśń Filaretów” ma z kolei nieco wschodnie konotacje, zaś w „Rozmowie” niewątpliwie mamy do czynienia z muzyką taboru i cygańskiego ogniska.

Od „Życzenia” zaczyna się repertuar nie-mickiewiczowski. Przyznam że ciekawie wypada tu Chopin w aranżacji folkowo-country/rockowej. Również Moniuszko doczekał się nietypowych aranżacji, zwłaszcza „Prząśniczka”, która w tej wersji porywa do tańca.

Mimo kilku rzeczy które mogą nieco zepsuć odbiór płyty (przede wszystkim automatyczna perkusja) jest to materiał bardzo dobry, a przede wszystkim odważny. Płytę wypełniają dobre piosenki i ciekawe pomysły aranżacyjne. Jeśli da się jej szansę – uwodzi.

Taclem

Różni Wykonawcy „Zanim wypłyniesz w rejs”

Płyta ta ukazala się jako dodatek do olszytńskiego wydania „Gazety Wyborczej”. Zdaję sobie sprawę że trudno pewnie ją dziś znaleźć, ale nie zawsze pisze się o płytach łatwych do nabycia. Ten krążek jest o tyle ważny, że udowadnia nierozerwalne więzy szant z celtyckiem folkiem. Przynajmniej naszych rodzimych szant.
Płytę otwierają Perły i Łotry, jedyny zespół, który zamieścił na składance aż trzy utwory. Pierwszy, to szybki „Grand Banks”, z nieco bluegrasowym banjo. Aranżowany w kliacie be bop „London River”, to jeden z przebojów grupy Fairport Convention. Ciekaw jestem jak kompozytor odebrałby to wykonanie. Bretońska „La Carmeline” to z kolei żywa marynarska piosenka, zaprasza do tańców, chulanek i swawoli.
Perły należą do grona kapel, któe łączą folkowe (irlandzkie, szkockie, bretońskie) granie ze świetnymi wokalami. Wybrane tu utwory doskonale ukazują różnorodność ich repertuaru.
Zespół Kazik i Żeglarze wywodzi się z mazurskich tawern, jest więc to zespół głównie „szuwarowo-bagienny”. Widać jednak że na potrzeby nagrań studyjnych trochę popracowali nad piosenkami. „Stary Port w Amsterdamie” to udana stylizacja na portową balladę. „Znów na Mazury” z kolei to knajpiana piosenka o Mazurakich rejsach. Nie przepadam za takim graniem, ale wiem że ma ono swoich zwolenników.
Pozytywnym zaskoczeniem okazał się dla mnie zespół Mordewind. „Chłopcy do rej”, a zwłaszcza „Ave Virgo Maria” to naprawde fajne kawałki. W drugim z tych utworów mamy ciekawą sprawę. Nawiązująca do średniowiecza melodia wpleciona została w temetykę skandynawską. Porzypomona mi to szwedzką Garmarnę śpiewającą pieśni Hildegardy von Binden.
Olsztyński Mietek Folk to dziś kapela szanty-folk-rockowa. Udowadniają to piosenkami „Morskie pogody” i „Powrót do domu”. Grupa ta znalazła swoją niszę i choć wiele kapel próbuje sił w podobnym repertuarze, to właśnie Mietek Folk króluje w takim graniu. Jakim ? Posłuchajcie wspomnianych tu piosenek, czy choćby ostatnich nagrań wydanych na płycie „Spisek Collinsa”, a zrozumiecie o czym piszę.
Zespół Kochankowie Sally Brown pod tytułem „Sztorm” ukrył jeden z najbardziej klimatycznych utworów z repertuaru The Pogues – „Young Ned Of The Hill”. Piosenka jest naprawdę świetnie zagrana, mama nadzieję, że zespół jeszcze pójdzie tym tropem. Z drugiej strony w utworze „Gdy wypływałem” mamy wycieczkę do Bretanii i muszę przyznać, że nie wiem który z tych nurtów bardziej wart jest eksploracji. Może po prostu da się je eksploatować równolegle.
Grupa Cztery Refy to klasycy szantowego grania, niegdy nie stronili od folka, co udowadniają dobitnie chocby w utworze „Gdy Św. Patryk miał swój dzień”, opowiadającym o sztormie w dniu poświęconym narodowemu patronowi Irlandii. „Szanta saletrowa” to z kolei ciekawy przykład tego że można pieśni morskie tłumaczyć dość wiernie i jednocześnie ładnie.
Na zakończenie pozostał nam zespół Klang, z ciekawą stylizacją „U Gildy”, oraz znacznie mniej ciekawymi „Naleśnikami”. Na dodatek drugi z tych utworów troche trudno wogóle zrozumieć, pewnie ktoś trochę nie tak pokręcił gałkami w studiu.
Składanka dość różnorodna, a co za tym idzie warta uwagi. Jak wspomniałem niełatwo ją znaleźć, ale myślę że znajomi żeglarze zawsze jakoś pomogą.

Taclem

Piotr Zadrożny „Gdy zabraknie mi żagli”

Piotra Zadrożnego kojarzę jako jednego z organizatorów krakowskiego festiwalu Shanties, mniej więcej w czasach kiedy wyszło ta kaseta. Właściwie dziś ma ona wartość głównie dokumentalną, ale przyznam, że i tak słucha się jej nie najgorzej.
Większośc utworów na tej płycie to folkowe piosenki z Irlandii i Nowego Świata. Dopisano do nich morskie teksty, co w polskim ruchu szantowym zdarza się dość często. Jeden z nich napisał Piotr, kilka innych pożyczył od znajomych. Dzięki temu możemy się zapoznać m.in. z piosenkami których teksty pisał Marek Smolski, dziś grający w grupie Trzeci Pokład. Jego „Opowieść”, „Pieśń o Przylądku Horn” i „Peter Street”, to jedne z najlepszych tekstów na płycie.
Za poiosenkę najbardziej wpadającą w ucho można uznać tytułowy, autorski utwór Piotra Zadrożnego – „Gdy zabraknie mi żagli”. Jest to swoiste credo artysty.
Inną ciekawą piosenką jest „Port Amsterdam” Jaquesa Brel. Polskie tłumaczenie tej piosenki od wielu lat obecne jest na szantowych festiwalach, ale niestety nieznany jest autor tej wersji. Natomiast wykonanie Piotra można uznać za bardzo dobre.
Kaseta Piotra Zadrożnego to już dziś materiał archiwalny. Jednak jak na czas kiedy została wydana, to prezentuje dość dobry poziom. Biorąc pod uwagę, że również dziś niewielu twórców wydaje u nas solowe płyty, to materiał ma tym większą wartość.

Taclem

Ys „Madame la Frontiere”

Muszę przyznać że ta płyta to dla mnie spore zaskoczenie. Kiedy po raz pierwszy usłyszałem kilka nagrań sygnowanych nazwą Ys (było to na starej zakurzonej kasecie) od razu skojarzyło mi się to z pierwszymi folk-rockowymi próbkami Alana Stivella. I okazuje się że słusznie.
Grupę Ys założyli w 1975 roku muzycy grający na codzieńze Stivellem – Pascale Stive, Jacky Thomas, Michel Santangeli, René Werneer, oraz Pierre Chereze, ten ostatni nie należał zespołu Stivella, ale pochodzi z tych samych kręgów muzyki tradycyjnej i jazzu, z których wywodzą się pozostali muzycy.
Muzykę zawartą na „Madame la Frontiere” można nazwać progresywnym folk-rockiem. Są tu świetne partie instrumentalne i wokalne, wśród zaproszonych gości pojawia się nawet znamy z grupy Malicorne gitarzysta Gabriel Yacoub. Muzyka bretońska przeplata się z odrobiną irlandzkiej, zagranej na bretoński sposób – tak jak robił to Stivell.
Szkoda tylko że przegrana kaseta nie posiadała spisu tytułów. Ciekaw jestem czy dziś ktoś pokusi się na reedycję kompaktową tych nagrań.

Taclem

Peter Yeates „Back in the Middle”

Świetne akustyczne granie w lekko celtyckim klimacie. Pojawiają się tu instrumenty charakterystyczne dla muzyki celtyckiej (uillean pipes, bodhran), dzięki czemu nagrania zyskują dodatkową głębię. Nie ulega jednak wątpliwości że w głównej roli występuje tu Peter Yeates ze swoimi piosenkami.
Przebojowy „Back in the Middle” otwiera płytę, podobnie jak większość utworów na krążku jest to kompozycja autorska. Tradycyjny folk reprezentuje tu właściwie tylko „A Handsome Cabin Boy”, z resztą doskonale wykonany.
Wokal Petera to mocna strona płyty. Jest to typowy wokal „opowiadacza”. Jego piosenki to historie, które stara się nam opowiedzieć. Dzielnie wspiera go w tym skrzypek (i współproducent płyty) Billy Oskay, którego gra tworzy jakby drugie dno opowieści.
Wiele piosenek warto by tu wyróżnić. O tytułowej „Back in the Middle” już wspomniałem. „Honor Bright” to piękna ballada wpisująca się w tradycje dublińskich piosenek. „Ballad Of Ned Roche” to z kolei piosenka lekko nawiązująca do wesołych irlandzkich piosenek o nieco biesiadnym charakterze. Kolejna ballada „Across The Playroom Floor”, napisana z Donem Jamesem to przykład delikatnego folkowego śpiewania, do jakiego przeyzwyczaili nas tacy artysci jak Colum Sands, czy John Faulkner.
Zamykająca płytę pastorałka „Christmas Memories” to wyciszający utwor, świetny na spokojne zakończenie płyty, pewnie również doskonale sprawdza się w tej roli na koncertach.
„Back in the Middle” to jedna z ciekawszych pozycji prezentowanych przez zachodnich folksingerów w ostatnich latach.

Taclem

Wraggle Taggle „Traditional Music & Dance”

Grupa Wraggle Tagle to angielski celidh band. Grają muzykę taką, jakiej spodziewamy się w pubach, ale nieobce im również wesela folkowe i imprezy okolicznościowe.
Kilka zestawów przeróżnych tańców, głównie irlandzkich i szkockich, oraz standardy „Rare Old Mountain Dew” i „Galway Shawl/Spancil Hill/The Wild Rover”, to wystarczający materiał by stwierdzić, że grupa bardzo dobrze wykonuje swoją pracę, to znaczy uprawiają swoje poletko pod nazwą tradycyjna muzyka folkowa.
Trudno oczekiwać tu jakichś skomplikowanych aranżacji, nie o to chodzi w graniu celidh bandów. Melodie, zwykle znane powszechnie w danym regionie, są grane często z towarzyszeniem przypadkowych muzykantów, dlatego też aranże muszą być dość proste i w miarę do siebie podobne, by łatwo było się dostosować.
Ciekawie przeplatają się tu melodie, tworząc naprawdę niezłe wiązanki. Fajnie my było usłyszeć u nas takie celidh.

Taclem

Tadeusz Woźniak „Ballady polskie”

Tadeusz Woźniak dał się przed laty poznać jako folkowiec w brytyjsko-amerykańskim stylu. Siadal facet z gitarą i grał, czasem przygrywał mu jakiś band lub przyspiewywał chórek. W swojej twórczości nieraz sięgał po wiersze twórców inspirujących się kulturą ludową. Kiedy po długiej przerwie wydał płytę „Tak tak, to ptak”, również znalazło się na niej sporo akcentów etnicznych. Dlatego też po płycie „Ballady polskie” wiele oczekiwałem. I od razu na wstępie muszę zaznaczyć że srodze się zawiodłem.
Woźniaka wspierają znajomi aktorzy. Możnaby powiedzieć, że już to nie wróży płycie najlepiej, ale myślę że to nie miejsce na złoślowości.
Niestety nawet bez złośliwości trudno odebrać tą płytę pozytywnie. Aranżacje są rozdmuchane, niby to przepych, ale trąci myszką. Całość przypomina raczej nieudany Teatr Telewizji, niż ciekawą płytę. A szkoda, bo materiał ciekawy – wiersze wybitnych polskich poetów. Mickiewicz, Słowacki i Leśmian nie ratują niestety warstwy muzycznej. Może nie tyle muzycznej, co wykonawczej. Te same piosenki inaczej zaaranżowane i zagrane mogłyby pięknie zaiskrzyć, a tak, proszę Państwa, mamy gniota.

Rafał Chojnacki

Wood`s Tea Co. „Live!”

Nie tak dawno recenzowałem tu regularny album studyjny tej kapeli, tym razem mamy płytę koncertową. Po prawdzie, to brzmienie jest bardzo dobre i można się zastanawiać czy nie było poddawane korektom. Ale nie to jest ty najwazniejsze. Liczy się muzyka.

Przede wszystkim już na wstępie mają u mnie plusy za piosenki Tommy`ego Sandsa, którego bardzo lubię. Teo według mnie jeden z najlepszych kompozytorów folkowych na świecie. Jego utwory „Daughters & Sons” i „There Were Roses” zabrzmiały na plycie wręcz doskonale.

Świetne też są dwa utwory z repertuaru The Corries – „Banks of Newfoundland” i „The Folker”, zwłaszcza pierwszy z utworow.

Jak na koncert takiej kapeli, jak The Wood`s Tea Co. to zdumiewająco niewiele tu pubowych przebojów. Do najbardziej znanych utworów zaliczy można brawurowo wykonany „The Wild Rover”, „Roll The Old Chariots” i „Finnegan`s Wake”. Do tego jeszcze kilka utworków instrumentalnych.

Większość repertuaru koncertowego The Wood`s Tea Co. to piosenki mniej znane, choć z drugiej strony zaplątał się tu też „Alberta Bound” Ry Coodera.

Z pozostałych piosenek wyróżniają się pozytywnie „The Scottsman`s Kilt”, „The Dutchman” i nieco bluesowy „The Cat Came Back”.

Ogółem rzecz biorąc jest to dość solidna porcja folkowej muzyki. No i dodatkowe plusy za Sandsa.

Taclem

Willy Porter „Willy Porter”

Willy Porter to gitarzysta i wokalista, który prezentuje tu jedenaście autorów. Większość z nich napisał sam, w reszcie jest współautorem. Ciekawostką jest ze w poszczególnych piosenkach Willy używa różnych strojów gitary.

W pierwszym momencie można odnieść wrażenie że na płycie śpiewa Bruce Springsteen, ale oczywiście jest to Willy Porter.

Płytę otwiera żywiołowy „Breathe”, dobry materiał na radiowy przebój. Po nim następuje „If Love Were An Aeroplane” z refrenem przypominającym stare piosenki U2.

Kolejne piosenki balansują na krawędzi rocka i tego co u nas nazywa się „poezją śpiewaną”.

W utworach Willy`ego Portera znajdujemy zarówno słodycz, tak często spotykaną u folkowych bardów, jak i folk-rockowego „kopa”. Trudno doszukiwać się tu elementów etnicznych, jest to więc raczej współczesna, akustyczna muzyka folkowa.

Taclem

Page 216 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén