Page 186 of 285

Wimme Saari

Wimme Saari urodził się w 1959 roku w Kelottijärvi w północnozachodniej części fińskiej Laponii. Jest współczesnym lapońskim śpiewakiem (tzn. yoik singer). Yoikowanie to tradycyjna muzyka Sámi – śpiew solo, który jest bardzo podobny do śpiewów Indian Ameryki Północnej. Biorąc pod uwagę całą Laponię, Norwegię, Szwecję, Finlandię i wschodni kraniec półwypsu Kola w Rosji, można wyróżnić trzy dialekty yoikowania. Wimme Saari reprezentuje dialekt Luohti, który korzysta ze skali pentatonicznej (bez półtonów) i zawsze ma temat którym może być człowiek czy zwierzę…

Czym wyróżnia się Wimme? Jego twórczość to miejsce, w którym śpiewy szamanów spotykają się z nowoczesną muzyką elektroniczną. Jego głos płynie nad spokojnym aż po horyzont krajobrazie dźwięków… Krajobraz ten kształtują Tapani Rinne, Jari Kokkonen i Matti Wallenius. Całość tworzy niesamowitą mistyczną atmosferę.

Notka pochodzi z serwisu Aurinko.

Troka

Zespół został założony wiosną roku 1993 w Kaustinen i jeszcze w tym samym roku zwyciężył w Festiwalu Folkowym w tymże mieście, a w przeciągu kilku dni zawarł umowę na wydanie swojej pierwszej płyty.

Troka jest nowym i twórczym podejściem do muzyki tradycyjnej. Od roku 1993 Troka zrobiła duży krok do przodu pod względem artystycznym. Drugi album `Smash` jest bardziej skomplikowany i rozwinięty i równocześnie wciągający.

Obecny skład Troka to: Matti Mäkelä, Ville Ojanen, Minna Luoma, Timo Alakotila i Timo Myllykangas.

Notka pochodzi z serwisu Aurinko.

Järvelän Pikkupelimannit (JPP)

Na początku lat osiemdziesiątych w małej fińskiej wiosce Järvelä zebrała się grupka młodych skrzypków, którzy zdecydowali się grać razem. Nazwę zespołu tłumaczy się jako `mali muzykanci z Järvelä` :), którzy zresztą zaczęli jeździć i grać w całej Finlandii. Punktem przełomowym był rok 1982, kiedy to grupa zwyciężyła w fińskim konkursie muzyki folkowej w Mäntsälä. Przez kolejne lata zespół występował na corocznym festiwalu w Kaustinen, a dziś jest już jedną z największych atrakcji festiwalu. Ich koncerty i tańce cieszą się ogromną popularnością.

Mali muzykanci z Järvelä to: Arto Järvelä, Mauno Järvelä, Matti Mäkelä, Tommi Pyykönen, Timo Myllykangas i Timo Alakotila.

Notka pochodzi z serwisu Aurinko.

Hedningarna

Hedningarna to pradawna skandynawska muzyka folkowa wprowadzona w dzisiejszy, nowoczesny świat. Utwory, będące inspiracją dawnymi tradycjami i melodiami są nasączone tym co oferuje dzisiejsza technologia – są swojego rodzaju powrotem do muzyki przodków z uwzględnieniem dnia dzisiejszego. Znajdziemy tu połączenie muzyki średniowiecznej z muzyką elektroniczną bądź folkowej z nowoczesnym rockiem. Album Hippjokk został nagrany razem z Wimme Saari – lapończykiem, którego śpiew – `yoik` przypomina śpiewy Indian Ameryki Północnej.

Zespół został założony 1987 roku przez trójkę Szwedów: Hallbuss Totte Mattsson, Anders Norrudde i Björn Tollin, a obecnie w skład zespołu wchodzą również: Magnus Stinnerbom, Anita Lehtola, Liisa Matveinen.

Notka pochodzi z serwisu Aurinko.

Gjallarhorn

Gjallarhorn (wymawiany „Yallarhorn”), to nowe spojrzenie na muzykę, która ma swoje korzenie w tradycjach szwedzkojęzycznej populacji Finlandii. Zespół pochodzi z zachodniej części Finlandii, gdzie wielu mieszkańców mówi po szwedzku, a muzyka ma szwedzki charakter. Obecny skład zespołu to Jenny Wilhelms, Sara Puljula, Adrian Jones i Tommy Mansikka-Aho.

Muzyka jaką gra Gjallarhorn jest akustyczna, mistyczna i marzycielska… Usłyszymy między innymi wspaniałą grę skrzypiec, mandoli, a nawet australijskie didgeridoo, które spełnia podobną rolę do szwedzkich dudów. Pieśni Gjallahorn skupiają się na mitologii skandynawskiej, jednak sama muzyka jest zupełnia inna, a to dzięki najprzeróżniejszym instrumentom pochodzącym z różnych zakątków świata.
Sam Gjallarhorn to róg, którym Heimdal przekazywał wiadomości od bogów Asgardu śmiertelnikom zamieszkującym Midgard. Nazwa pochodzi od słowa `gjala`, które znaczy krzyczeć, śpiewać… Sjofn to z kolei imię bogini, która budziła miłość i pożądanie między ludźmi.

Notka pochodzi z serwisu Aurinko.

Folk Métiss´ Rare „Opus III”

Świeżutka płyta francuskiego FMR zaskoczyła mnie, kiedy wsadziłem ją do odtwarzadza w moim komputerze. Uruchomiła się jakaś aplikacja, z muzyką w tle, a tam oprócz tradycyjnych melodii słysze nagle również skrecze. Okazał się, że to multimedialna wersja strony, z podłozonym tak zaskakującym dźwiękiem. Strona prezentująca grupę, jej dokonania muzycznie i fotografie, to miły dodatek.
Skupmy się jednak na muzyce.
Mini-album „Opus III” zaczyna się od tradycyjnej melodii i pieśni, sporo tu liry korbowej i nieco innych, niż na poprzedniej płycie klimatów. Muzyka FMR brzmi jakby bardziej mrocznie, wciąż jest to jednaż ciekawe i żywiołowe granie w folk-rockowych rytmach.
Pozostałe trzy utwory, to kompozycje autorskie, ale w zaaranżowane w duchu muzyki bretońskiej. Nie kłóci się z nim ani zadziorna, rockowa gitara w „La Cabale”, ani niemal reggae`owe rytmy w „Cette idée n`est pas dans l`air”.
Spokojne, choć jednocześnie roztańczone „Le violonneux de Chaingy” najbliższe jest temu, co grupa prezentowała na poprzednim albumie. Jednocześnie jednak można odnieść wrażenie, że mamy tu nagrania bardziej dojrzałe, niż na „Avec de Vrais Morceaux Dedans!”.
We Francji na tą płytkę fani FMR czekali trzy lata, ja dopiero miesiąc temu zapoznałem się się z poprzednią płytą. Teraz, kiedy mam w ręku jeszcze świeży krążek z nowym materiałem moge powiedzieć, że zespół rozwija się i idzie w ciekawym kierunku.
Jakie zarzuty mam wobec tej płyty? Oczywiśćie jest za krótka, ale mam nadzieję, ze zapowiada coś dłuższego.

Taclem

Flukt „Spill”

Szczypta starego celtyckiego ducha i silne norweskie korzenie – tak w skrócie opisać można płytę „Spill” grupy Flukt.
Kompozycje są w większości instrumentalne – wyłączając gościnny udział Heidi Skjerve w „Det er nu tid at vaage” i „Dagen viger”. Piękna to piosenka, świetnie wpisująca się w klimat utworu, druga zaś zdradza nieco mroczniejsze pokłady norweskiego folku. Ale to raczej wyjątek na tej płycie.
Główną rolę odgrywają tu skrzypce i akordeon, towarzyszy im zwykle bas, nie ma tu w ogóle wszechobecnej na folkowych płytach gitary, Muzyka jest bardzo spokojna, a jednocześnie radosna i roztańczona. Sporo tu lekkości, rzadko spotykanej u skandynawskich kapel. Okazuje się, że muzyka z północy nie zawsze musi być chłodna i ostra. Norwegowie pokazują, że są u nich również piękne, niemal wiosenne w brzmieniu nutki.
Wspomniałem o szczypcie celtyckiego ducha. Posłuchajmy sobie utworu „Reel-potpurri” – cóż słyszymy? Ano jest to czystej wody irlandzki reel (jedynie środkowa część jest autorstwa skrzypka grupy Flukt), na dodatek zaaranżowany tak, że nie kłóci się z resztą płyty.

Najciekawszy moment na płycie, to piękna, spokojna kompozycja „Merethes vise”.

Taclem

Dúlamán „Dulaman a tSleibhe”

Dúlamán to taka dość nietypowa grupa. Tworzą ją Seoirse Ó Dochartaigh, Heather Innes i zaproszeni przez nich goście. Tak więc za każdym razem, kiedy sięgamy po nagrania tej grupy – możemy spodziewać się czegoś nieco innego.
Tym razem mamy do czynienia z łagodną, muzyczną twórczością, w dodatku zaśpiewaną w śpiewnym irlandzkim dialekcie języka gaelickiego.
Dokładne dane, angielskie tłumaczenia tekstów i historie związane z każdym z utworów sprawiają, że płyty tej nie tylko dobrze się słucha, ale też jest doskonałym przewodnikiem po odchodzącej gaelickiej tradycji.
Piosenki zawarte na tej płycie nie są bynajmniej zapisem archaicznych technik, w większości są to współczesne wykonania, zagrane w duchu folkowej zabawy tradycyjnymi tekstami i melodiami. Czasem zmienia się przez to charakter utworu – tak jest choćby z najbardziej znanym utworem z zestawu, czyli „Dulaman na Binne Bui” znanym choćby z wykonania grup Clannad czy Anúna.
Oprócz pieśni mamy tu też tzw. storytelling, czyli opowieści, które niegdyś snuli bardowie. Tu prawdziwym bardem jest Seoirse, przedstawiający nam dawne historie, które możemy zrozumieć dzięki wkładce.
Najlepszy fragment płyty, to świetny duet wokalny w „Casadh an tSugain”. Słuchając tej piosenki przypomniałem sobie wszystkie te piękne piosenki utkane z irlandzkiego gaelica, które dane mi było słyszeć. Jest w tym języku jakaś niesamowita magia…

Taclem

Banana Boat „A morze tak, a może nie”

Termin „szanty a capella” to sprawa dość umowna. To, co prezentuje zespół Banana Boat, to estradowa forma wywodząca się z pieśni morskich. Więcej tu jednak klasycznych wokaliz, pokrewnych muzyce chóralnej, niż tradycyjnych marynarskich zaśpiewów. Ojcami chrzestnymi takiego śpiewania jest w Polsce zespół Ryczące Dwudziestki. Grupa Banan Boat udowadniają, że na bazie wypracowanej wcześniej formuły można pokusić się o coś nieco innego, choć dalekiego od korzeni. Jednak fakt, że zespół wydał tą płytę, oraz, że świetnie się ona rozchodzi – oznacza, że jest miejsce również na taką muzykę.

Cóż więc tu jest folkowego? Ano piosenki. Mimo, że większość to współczesne kompozycje – autorstwa członków zespołu – to zachowane są pewne harmonie, oraz ogólna stylistyka muzyczna. Ciekaw jestem jak zabrzmiałyby te piosenki, gdyby wykonać je w sposób bliższy tradycyjnej, folkowej stylistyce. Gdybym miał wybierać dobre piosenki, sporo by tego było, ot choćby „Do Calais”, „Arktyka”, „Z portu! Dalej!”, czy „Zęza”.
O muzykę tradycyjną ocieramy się tu cztery razy, najpierw we francuskim „Les filles des forges”, później w tradycyjnej szancie „Round the Bay of Mexico”, oraz w „Negroszancie”, a na zakończenie w tytułowej „A morze tak, a może nie… „, która nawiązuje do tradycji bretońskiej.
Absolutną rewelacją jest współczesny żeglarski lament – „Requiem dla Nieznajomych Przyjaciół z „Bieszczadów””. Pieśń ta zawsze robiła na mnie spore wrażenie – tak jest i tym razem.
Płyta jest ze wszech miar studyjna, oznacza to, że niektóre aranżacje powstały dopiero na potrzeby nagrania. Niektóre brzmią przez to nieco sterylnie, ale znając zapatrywania członków zespołu – jest to efekt zamierzony, oni po prostu chcą brzmieć idealnie. Gdybyśmy jednak zaczęli się zastanawiać, czy płyta nie traci w ten sposób na autentyczności, pewnie również musielibyśmy odpowiedzieć twierdząco.
Są tu zarówno starsze piosenki, jak i nieco nowsze, tak to zwykle bywa w przypadku fonograficznych debiutów. Swoistą ciekawostką jest tu rasowy cover – „Negroszanta” z repertuaru zespołu Zejman i Garkumpel. Inny cover to sztandarowa piosenka Bananów, czyli „Day-oh!”. Nie wiem, czy zdarza im się koncert bez tej piosenki.
Płyta, jak już wspomniałem, jest nieco kontrowersyjna. Miłośników tradycyjnych brzmień zrazi nieco wydumanymi harmoniami. Spodobać się powinna przede wszystkim ty, którzy już znają Banana Boat i wiedzą czego się spodziewać.

Rafał Chojnacki

Albion Band „Stella Maris”

Albion Band to jedna z żywych legend brytyjskiego folk-rocka. Jednak ich album zatytułowany „Stella Maris” zaczyna się od dźwięków rodem z rocka progresywnego. Dopiero wgląd w książeczkę dołączoną do płyty mówi nam, że to kompozycja tradycyjna. Gdyby nie ten fakt można by postawić „Broomfield Hill” w jednej linii z niektórymi dokonaniami Marillion.
Z „Such A Paradise” jest już jakby nieco bardziej folkowo, choć z drugiej strony też nie tak bardzo. Wreszcie jednak pojawiają się skrzypce i flety.
Z kolejnym utworem – instrumentalną wiązanką jest znacznie lepiej, podobnie jak z zakończeniem płyty. Po drodze zdarza się jeszcze jednak kilka nijakich kompozycji, jak choćby „The Ship”.
W składzie, który nagrał tą płytę tylko Ashley Hutchings jest bardzo znanym muzykiem. No, może jeszcze Phil Beer, który na kilku bardzo ciekawych płytach się pojawił. Reszta muzyków nie zachwyca swoim graniem. Rozczarowuje zwłaszcza Martin Bell, muzyk skądinąd całkiem niezły, który oddał tu pole syntezatorom. Również Cathy Lesurf nie wydaje się być najciekawszą wokalistką dla Albion Band. Jest chyba nieco za bardzo krzykliwa.
Płyta jest nieco eksperymentalna i trzeba powiedzieć szczerze, że nie jest to najbardziej udany eksperyment. Nie najlepsza płyta świetnego zespołu, to i tak więcej, niż w przypadku wielu innych folk-rockowych kapel. Szkoda tylko, że grupa zatraciła gdzieś to co w niej najważniejsze – specyficzny klimat brytyjskiego folku.

Rafał Chojnacki

Page 186 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén