Termin „szanty a capella” to sprawa dość umowna. To, co prezentuje zespół Banana Boat, to estradowa forma wywodząca się z pieśni morskich. Więcej tu jednak klasycznych wokaliz, pokrewnych muzyce chóralnej, niż tradycyjnych marynarskich zaśpiewów. Ojcami chrzestnymi takiego śpiewania jest w Polsce zespół Ryczące Dwudziestki. Grupa Banan Boat udowadniają, że na bazie wypracowanej wcześniej formuły można pokusić się o coś nieco innego, choć dalekiego od korzeni. Jednak fakt, że zespół wydał tą płytę, oraz, że świetnie się ona rozchodzi – oznacza, że jest miejsce również na taką muzykę.

Cóż więc tu jest folkowego? Ano piosenki. Mimo, że większość to współczesne kompozycje – autorstwa członków zespołu – to zachowane są pewne harmonie, oraz ogólna stylistyka muzyczna. Ciekaw jestem jak zabrzmiałyby te piosenki, gdyby wykonać je w sposób bliższy tradycyjnej, folkowej stylistyce. Gdybym miał wybierać dobre piosenki, sporo by tego było, ot choćby „Do Calais”, „Arktyka”, „Z portu! Dalej!”, czy „Zęza”.
O muzykę tradycyjną ocieramy się tu cztery razy, najpierw we francuskim „Les filles des forges”, później w tradycyjnej szancie „Round the Bay of Mexico”, oraz w „Negroszancie”, a na zakończenie w tytułowej „A morze tak, a może nie… „, która nawiązuje do tradycji bretońskiej.
Absolutną rewelacją jest współczesny żeglarski lament – „Requiem dla Nieznajomych Przyjaciół z „Bieszczadów””. Pieśń ta zawsze robiła na mnie spore wrażenie – tak jest i tym razem.
Płyta jest ze wszech miar studyjna, oznacza to, że niektóre aranżacje powstały dopiero na potrzeby nagrania. Niektóre brzmią przez to nieco sterylnie, ale znając zapatrywania członków zespołu – jest to efekt zamierzony, oni po prostu chcą brzmieć idealnie. Gdybyśmy jednak zaczęli się zastanawiać, czy płyta nie traci w ten sposób na autentyczności, pewnie również musielibyśmy odpowiedzieć twierdząco.
Są tu zarówno starsze piosenki, jak i nieco nowsze, tak to zwykle bywa w przypadku fonograficznych debiutów. Swoistą ciekawostką jest tu rasowy cover – „Negroszanta” z repertuaru zespołu Zejman i Garkumpel. Inny cover to sztandarowa piosenka Bananów, czyli „Day-oh!”. Nie wiem, czy zdarza im się koncert bez tej piosenki.
Płyta, jak już wspomniałem, jest nieco kontrowersyjna. Miłośników tradycyjnych brzmień zrazi nieco wydumanymi harmoniami. Spodobać się powinna przede wszystkim ty, którzy już znają Banana Boat i wiedzą czego się spodziewać.

Rafał Chojnacki