Page 94 of 285

Cumulo Nimbus „Nachtwache”

Cumulo Nimbus to dla mnie obecnie jedna z ciekawszych kapel w całym nurcie folk-metalu. Na płycie zatytułowanej „Nachtwache” Niemcy udowadniają, że tylko krajanie Goethego tak umiejętnie splatają folkowe flety i dudy z średniowiecznym klimatem i metalowymi gitarami.
Teraz, kiedy In Extremo zbłądziło w gotycki pop metal miejsce królów folk-metalu czeka na śmiałków. Być może właśnie mamy do czynienia z jednym z najpoważniejszych kandydatów do tej schedy.
Właściwie nie ma tu słabych utworów, może tylko fakt, że płyta trwa mniej niż 30 minut można policzyć zespołowi za minus.

Taclem

Coco`s Lunch „Rat Trap Snap!”

Ci, którzy słuchali już wcześniejszych płyt żeńskiej grupy Coco`s Lunch, na pewno wiedzą, że to pięcioosobowa grupa pochodząca z Australii.
World music w wykonaniu Coco`s Lunch to mieszanka gospelowych technik z jazzem, folkiem i bardzo różnymi inspiracjami – wszystko to a cappella. Tym razem tematem albumu stały się piosenki dla dzieci. Zastanawiam się jednak, czy tak wymyślnie zaaranżowane piosenki spodobają się milusińskim. Mam wrażenie, że znacznie lepiej wywiązały się z tego zadania folkowe grupy Golden Bough i The Acoustics. Album Coco`s Lunch potraktowałbym raczej jako ciekawostkę.

Taclem

Butch Ross „The Moonshiner`s Atlas”

„I like singing folk songs” śpiewa w pierwszej na tym albumie piosence Butch Ross. Trzeba mu uwierzyć, bo sam tą świetną piosenkę napisał.
„The Moonshiner`s Atlas” to album po części autorski a po części przywiązany do współczesnych tuzów muzyki folkowej. Oprócz autorskich kawałków Butcha można tu znaleźć utwory tradycyjne i te, które artysta zapożyczył od Richarda Thompsona, Russella Wolffa, grupy Hippies and Hillbillies, Gillian Welch, Rickiego Lee Jonesa i Mary Chapin Carpenter. Trzeba przyznać, że wybór jest ciekawy.
Album Butcha Rossa jest wybitną płytą, jednak nie ze względu na świetnie dobrany repertuar. Nawet fajny, stylowy wokal to nie wszystko, mimo że np. w zaśpiewanym a cappella „500 Miles” brzmi rewelacyjnie. Największą ciekawość budzi jednak Appalachian Dulcimer, tajemniczy instrument, który pochodzi prawdopodobnie od liry, ale jest jakimś bocznym ogniwem w ewolucji tego instrumentu. Brzmienie kojarzy się nieco z mandoliną, innym zaś razem z irish bouzouki.
Dawno nie słyszałem tak lekko i ciekawie wymyślonej płyty. Nic dziwnego, Butch to doświadczony muzyk, który grywał już z wieloma wykonawcami muzyki folk. Jeśli jego następne solowe płyty mają mieć podobny potencjał, to już nie mogę się na nie doczekać.

Taclem

Sally`s Garden „The Swaying Branches”

Tradycyjna muzyka celtycka w wykonaniu duetu Sally`s Garden, to wycieczka w czasy gdy folk był gatunkiem znacznie prostszym, ewoluował powoli i nie miał tendencji do łączenia się ze wszystkimi innymi gatunkami. Taka właśnie jest muzyka z „The Swaying Branches”. Mimo że album nagrano w 2006 roku, to kojarzy się on raczej z czasami kiedy szczytem innowacji w muzyce celtyckiej było to, co proponował zespół Planxty w początkach swej działalności, a „Whiskey In the Jar” nie było jeszcze wyświechtanym standardem. Przyznaję, że raz na jakiś czas nowa płyta z takim repertuarem to świetna odtrutka.
John Wiesen, to nie tylko wokalista, ale i autor większości piosenek na tej płycie. Trzeba przyznać że bardzo udanych. „Alaska Bound” czy „Aboard the Ship Augusta” to świetne utwory, kto wie czy nie równie dobre jak czołowych songwriterów celtyckiego grania. Nie bez powodu John bywa porównywany do Andy M. Stewarta.

Rafał Chojnacki

Rillian and the Doxie Chicks „Get Down”

Grupa Doxie Chicks, dowodzona przez Rillian Rauchbach, to amerykański kwartet, w którym pwystępują cztery niewiasty pirackich strojach. Rubaszny humor i marynarskie pieśni – to właśnie ich świat.
Po spektakularnym sukcesie filmu „Piraci z Karaibów” zespoły takie jak ten mają sporo pracy. Nic dziwnego, że niektóre z nich stają się niesłychanie popularne. Piratki z zespołu Rillian to doświadczone muzykantki, które doskonale radzą sobie nie tylko z typowo morskim graniem, ale i z irlandzkim folkiem. Dowodem może tu być tawerniana wersja „O’Neill’s March” i „Gravelwalk”.
Polski słuchacz znajdzie tu sporo melodii, które już zna, ale nie wszystkie zostały odkryte przez nasze rodzime kapele. To cenna informacja, może ktoś się o te utwory pokusi. Zanim jednak przystapicie do tłumaczeń, pamiętajcie, że część dodatkowych tekstów jest tu autorstwa Rillian.
Surowo brzmiący „Sam’s Gone Away”, balladowy „Billy Bones” czy ostry „Rowdy Soul” – to doskonałe matariały do opracowania.
Jesli dodamy do tego ciekawie zaśpiewane „The Jolly Rovin’ Tar”, „The Dreadnaught” i „Rolling Down to Old Maui” okazuje się, że otrzymujemy całkiem ciekawą płytę.
Doxie Chicks mają swój styl, w ich wokalach jest troszkę soulu, co sprawia, że piesni stają się jakby bardziej miękkie. Być może dlatego okażą się dla niektórych bardziej przystępne, niż surowe wersje tradycyjnych szantowych kapel.

Taclem

Pejzaż „Pejzaż”

Album zespołu Pejzaż, to jedna z płyt, które swego czasu kilkakrotnie otarły mi się o oczy na sklepowych półkach, poczym zniknęły zanim zdążyłem wejść w bliższy kontakt z zawarta tam muzyka. I teraz, po przesłuchaniu zawartości „pejzażu” bardzo żałuje. Jest to bowiem niesłychanie ciekawy album, który niezasłużenie przeszedł bez większego echa.
Art-folkowe granie, które sami muzycy nazywają modern folkiem, to ciekawy przykład na rozwinięcie formuły granie współczesnych, (głównie) instrumentalnych kompozycji, inspirowanych muzyką ludową.
Zawarta na tym albumie muzyka, to ciepłe, czasem nastrojowe, ale głównie bardzo energetyczne dźwięki. Flety doskonale poddają się rytmice bębnów, te zaś wspiera jazzująca linia basu. Nie wszędzie taka konstrukcja występuje, ale to podstawa pejzażowego brzmienia. Czasem odezwie się w tym wszystkim elektryczna gitara, by podkreślić, dodać smaku jakąś solówką.
Grupa Pejzaż odnajdywała się w art-folkowej konwencji również przez wzgląd na korzenie niektórych muzyków. Dość powiedzieć, że gra tu jeden z gitarzystów wsierających zespół Kat (Ryszard Pisarski), który jest też specem od flamenco. Gościnnie występuje tu też Mirosław Muzykant, na codzień pałker SBB. W najbardziej akustycznych momentach muzyka Pejzażu kojarzy się z kolei z niektórymi nagraniami Kwartetu Jorgi, czy Osjana. Najbardziej żywiołowe fragmenty przywodzą na myśl folk-rockowy drive w wykonaniu grupy Shannon. Wciąż jednak słychać, że całą tą muzykę tworzy jedna grupa.
Szkoda że Pejzaż ostatnimi czasy jakby zniknął nam z muzycznego horyzontu, na taką muzykę zawsze byłoby przecież miejsce.

Taclem

Hans Söllner „Oiwei I”

Po pierwszym przesłuchaniu płyty Hansa Söllnera przyszło mi do głowy tylko jedno określenie „niemiecki Bob Dylan reggae”. Rzeczywiście autorskiego folku i miękkiego, „białego reggae” na tej płycie nie brakuje. Później jednak, kiedy miałem więcej czasu na zanurzenie się w proponowane przez Hansa dźwięki, odnalazłem w nich znacznie więcej wpływów.
Zespół grający z niemieckim muzykiem to również profesjonaliści. Nie przeszkadzają w balladach, ale potrafią ostro wesprzeć lidera w bardziej żywych utworach.
Największym mankamentem muzyków takich jak Hans Söllner zwykle jest to, że śpiewają po niemiecku. Bardzo często zamyka to rynek w takich krajach jak Polska. A szkoda, bo ten facet tworzy prostą lecz niebanalną muzykę z którą warto by było się zapoznać.
Ja w każdym razie planuję jeszcze wiele razy do tej i innych płyt Hansa wracać.

Rafał Chojnacki

Erwilian „Renovata”

Chyba tylko w Stanach możliwe jest spotkanie tak różnych wpływów w jednym zepsole muzycznym. Ewilian to kapela, którą można spokojnie określić akustycznym zespołem z kręgu world music.
Ponad 50 minut głównie spokojnego, folkowego grania na replikach dawnych instrumentów, to najlepsze przedstawienie tego co gra ta grupa. Myślę że bardzo na miejscu byłaby tutaj analogia do wczesnego okresu grupy Clannad, z tym tylko wyjątkiem, że miejsce celtyckich inspiracji zajęłyby tu bardziej ogólnoeuropejskie wzorce, z delikatnymi nawiązaniami do muzyki dawnej.
W muzyce Erwiliana jest też sporo miejsca na autorskie kompozycje, pod tym względem mogą troszkę przypominać polską grupę White Garden. Jest to porównanie o tyle trafne, że oba zespoły wykonują głownie kompozycje instrumentalne.
Co ciekawe w na płycie „Renovata” znajdują się również dwie kompozycje Davida Arkenstone`a, klasyka elektronicznych brzmień world music. Okazuje się że akustycznie brzmią jeszcze lepiej!
Erwilian to zespół, który nie zapowiada żadnych rewelacyjnych posunięć w folku, ot po prostu gra swoje najlepiej jak potrafi. I to chyba właśnie ich recepta na sukces.

Taclem

Derrik Jordan „SuperString Theory”

Są takie momenty kiedy płyta Derrika Jordana rzuca na kolana i takie, kiedy chce się ją wyłączyć. Nic w tym jednak dziwnego, skoro podtytuł albumu brzmi „Exotic Duets and Improvisations”. Jest to więc po prostu nietypowa składanka utworów z archiwum skrzypka.
Derrik Jordan gra tu głównie folkujące fusion. Elementy etno splatają się z jazzem i dziwnymi perkusjonaliami. Na dodatek wrażenie sklejenia albumu z kawałków potęgują bardzo różni goście. Jazzujące wokale Lisy Sokolov sprawiają, że bardzo zakręcony „Rapscalliion” przestaje być strawny.
Na szczęście inni goście są mniej uciązliwi. Bardzo dobrze wpasowuje się w muzykę Derrika niejaki Nebulai grający na digeridoo. Również Barry Hyman i jego sitar to strzał w dziesiatkę. Dla mnie jednak najlepsze na płycie są momenty, gdzy skrzypce Derrika grają razem z wiolonczelą Jared Shapiro.
Dla wielbicieli etno-jazzu może to być nie lada gratka, dla miłośników world music ciekawostka, zaś folkowcy znajdą tu parę świetnych motywów, oprawionych zbędnymi z ich punktu widzenia dźwiękami. To, czy Wam się spodoba zalezne jest od tego do której grupy się zaliczacie.

Taclem

David Curtis „Poor Boy`s Love Affair”

Amerykański chłopiec… no może raczej facet z gitarą, to niewątpliwy znak że mamy do czynienia z tamtejszym spojrzeniem na folk. I rzeczywiście tak jest, David prezentuje tu trzynaście kompozycji, które świetnie wpisują się w tradycję autorskiego folku. Wszystko to delikatnie podbarwione rockiem i dobrze wyprodukowane.
Płyta „Poor Boy`s Love Affair” jest wręcz doskonała w odbiorze. Słucha się jej świetnie i co ważne poprawia nastrój. Nie jest może wesoła – w końcu dominują tu ballady – ale ma jakiś taki pozytywny feeling. Poza tym zawiera świetne piosenki, dobrze zagrane i zaśpiewane. Czegóż więc chcieć więcej?
Mam wrażenie że międzynarodowy sukces Jamesa Blunta może pomóc autorom takim jak David Curtis. Może teraz utalentowani śpiewacy z dobrym własnym repertuarem nie będą znajdywani tylko na marginesie muzycznych scen.

Taclem

Page 94 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén