Po pierwszym przesłuchaniu płyty Hansa Söllnera przyszło mi do głowy tylko jedno określenie „niemiecki Bob Dylan reggae”. Rzeczywiście autorskiego folku i miękkiego, „białego reggae” na tej płycie nie brakuje. Później jednak, kiedy miałem więcej czasu na zanurzenie się w proponowane przez Hansa dźwięki, odnalazłem w nich znacznie więcej wpływów.
Zespół grający z niemieckim muzykiem to również profesjonaliści. Nie przeszkadzają w balladach, ale potrafią ostro wesprzeć lidera w bardziej żywych utworach.
Największym mankamentem muzyków takich jak Hans Söllner zwykle jest to, że śpiewają po niemiecku. Bardzo często zamyka to rynek w takich krajach jak Polska. A szkoda, bo ten facet tworzy prostą lecz niebanalną muzykę z którą warto by było się zapoznać.
Ja w każdym razie planuję jeszcze wiele razy do tej i innych płyt Hansa wracać.

Rafał Chojnacki