Page 116 of 285

Happy Daggers „Three Little Words”

To chyba pierwszy przypadek kapeli, o której nie mogłem w Sieci znaleźć dokładnie nic. Ot kilka śladów, potwierdzających istnienie płyt „Three Little Words” i „Unplugged”, ale żadnego nazwiska, śladu e-maila, czy nawet koncertów.
Sama płyta jest o tyle ciekawa, że jeśli to nagrała kapela o zasięgu lokalnym, to każdemu życzyłbym takich lokalnych kapel. Z resztą cała płyta jest do ściągnięcia w sieci, możecie więc sami ocenić!
Obok irlandzkich evergreenów mamy tu kilka mniej oklepanych kawałków. Zaśpiewany na początku „Bill McGinney”, „Beer Utopia” czy „Fergus `n` Molly” to najprawdopodobniej ich autorskie piosenki. Możliwe, że nie tylko one. Nie jest to może mistrzostwo świata, ale zrobiono te utwory z niesamowitym wyczuciem folkowego klimatu.
Płyta jest zarejestrowana albo w domu, albo w półprofesjonalnym studiu, brakuje jej szlifu, ale mimo wszystko warto skorzystać z plików znajdujących się poniżej i po prostu posłuchać.
Jeśli wiecie coś więcej o Happy Daggers, to proszę o kontakt, chętnie namierzyłbym tą kapelę.

Rafał Chojnacki

Tim O`Shea & Friends „Lake of Learning”

Tradycyjna muzyka celtycka, zagrana z dużym wyczuciem, to sedno albumu „Lake of Learning” sygnowanego przez Tima O`Shea i jego przyjaciół. Mimo, że dominuje tu granie w dość schematycznym stylu, to jednak płyta jest bardzo ciekawa. Głównie za sprawą wyboru materiału. Utwory tanecznie nie należą na pewno do tych najbardziej znanych, można więc posłuchać ich z ciekawością, bez ryzyka znudzenia. Ciekawie są też dobrane piosenki. Jedną z nich napisał sam Tim, chodzi o utwór „Lake of Learning”. Jest on też autorem instrumentalnej kompozycji „Feartha famine”.
Przyjaciele, którzy grywają z Timem, to starzy wyjadacze, słychać, że grali już pewnie w niejednym składzie. O`Shea to z kolei dobry wokalista, co udowadnia we własnych wersjach piosenek Rona Kavana („Reconciliation”) i Andy`ego M. Stewarta („Freedom is like gold”).

Taclem

Rose Laughlin „Souvenir”

Świetny zestaw angielskich i irlandzkich piosenek z delikatnymi wkrętami amerykańskimi. Album brzmi bardzo stylowo, a Rose Laughlin okazuje się być wyśmienitą wokalistką. Mimo, że pochodzi z Seattle, wiele wyspiarskich śpiewaczek mogłoby jej pozazdrościć.
Płyta jest raczej balladowa, na dodatek nieco senna, zawierająca czasem (zwłaszcza w partiach fortepianu) nieco jazzowej nostalgii. Mimo to ogólny oddźwięk przy słuchaniu jest raczej pogodny.
Świetne wykonania mniej znanych piosenek, takie jak współczesne „Shades of Gloria” Gerry`ego O`Beirne`a, czy też pięknie zaśpiewany standard „Red is the Rose”, to dowód na wielkość tej nie znanej mi dotąd wokalistki.
Album nazywa się „Souvenir” i rzeczywiście jest to wyśmienity podarek dla kogoś, kogo lubicie.

Taclem

La Moresca Antica „Li Turchi Alla Marina”

Gdyby ruch szantowy powstał we Włoszech, a nie w Polsce, to prawdopodobnie La Moresca Antica byłaby dziś grupą, na której nagraniach wzorowałyby się kolejne pokolenia morskich śpiewaków. Jednak w swoim kraju są po prostu jedną z wielu folkowych grup, które odróżnia to, że skupiają się na morskim folku ze swych okolic.
„Li Turchi Alla Marina” to druga płyta na której możemy znaleźć bardzo zróżnicowany repertuar. Są tu włoskie pieśni, które odpowiadają brytyjskim szantom – śpiewane na głosy, z odpowiedziami chóru. Jest też sporo zwykłych, folkowych ballad morskich i melodyjnych włoskich tańców, wśród których prym wiedzie nieśmiertelna tarantella.
Momentami czujemy się, jak byśmy mieli do czynienia z zespołem muzyki dawnej. Nic w tym dziwnego, zarówno instrumentarium, jak i część repertuaru zapewne zadowoliłyby niejedną kapelę osadzoną w nurcie historycznym.

Rafał Chojnacki

Ex Usu „Zwyczajnie”

Płytka młodej polskiej grupy Ex Usu ukazała się bez wielkiego szumu medialnego. Nie ma jej w wielkich sklepach muzycznych, ani zwykłych, ani internetowych. A szkoda, bo muzyka to przede wszystkim ciekawa.
Zaczyna się od francuskiego „Turdion”, tu zaśpiewanego po prostu jako „Intro”. Później mamy już same utwory autorskie członków zespołu.
„Mazzatello” ma w sobie coś z ducha muzyki dawnej, a z drugiej strony również coś z transowości grupy Dead Can Dance. Podobne skojarzenia budzi również utwór „4a”. Czyżby nawiązanie do wytwórni 4AD?
Z kolei „Taniec” kojarzy się z brzmieniami innego polskiego zespołu, mowa tu mianowicie o White Garden i ich przestrzennej, często autorskiej muzyce.
Rewelacyjnie brzmi tu „Oberek”, jest dość ciężki, zdecydowanie folk-rockowy. I po prostu fajny.
Ex Usu proponuje muzykę bardzo dojrzałą, na swój sposób art folkową. Dzieje się w niej sporo, dlatego też szkoda by było, gdyby album przeszedł bez echa.

Taclem

Acoustic Shadows of the Blue & Gray „Marching the Roads of Valor”

Wojna secesyjna odbiła się dość mocno na amerykańskim folku, zwłaszcza, że był to wówczas folk dość młody, powoli kształtujący swoje oblicze. Tak jak wojenne szlagiery zadomowiły się w brzmieniach rodem z ulic Warszawy, tak utwory klimaty amerykańskiej wojny domowej powracają w wielu utworach, które znaleźć można w całych niemal Stanach.
Zespół Acoustic Shadows of the Blue & Gray specjalizuje się w odtwarzaniu muzyki, która brzmiała wówczas w wojskowych obozach i w miastach, często podczas agitacyjnych wieców. W brzmieniach zespołu dominują wpływy celtyckie, ale znajdują się też na folkowo zagrane motywy zaczerpnięte z tworzącej się wówczas kultury gospel, a nawet co nieco spoza południowej granicy Stanów.
Poza samym repertuarem grupa Acoustic Shadows of the Blue & Gray oferuje nam też całkiem nieźle wykonania i aranżacje swoich utworów. Muzycy występują zwykle w mundurach z epoki, co dodaje jeszcze smaku ich występom, a zdjęcia wzbogacają omawianą tu płytę.

Rafał Chojnacki

On The Wand & The Moon „Sonnenheim”

Mroczne brzmienia neofolkowego On The Wand & The Moon przynoszą nam kolejną porcję klimatycznych utworów, w których klawiszowe pasarze łączą się z akustycznymi instrumentami. Śpiewy, a często raczej szepty, to również nieodłączny element tej muzyki.
Sam w sobie „Sonnenheim” sprawia dobre wrażenie, to porzadna porcja neofolkowego grania, z bardzo ciekawą kompozycją tytułową. Jednak jeśli porównać tą płytę do starszych albumów (albo do starszych kolegów z branży, takich jak Sol Invictus), to jednak wychodzi znacznie słabiej. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z płytą kiepską, po prostu nie porywa ona aż tak bardzo.
„Sonnenheim” to jednak wciąż dobra płyta. Polecam gorąco kompozycje takie, jak „My Black Faith”, „Hail Hail Hail” czy „”.
Kim Larsen, wspierany w studio przez rozmaitych muzykujących przyjaciół wkrótce pewnie znów wyda płytę, być może nieco bardziej urozmaiconą, po prostu lepszą. Póki co i tak warto zapoznac się z tym co proponuje na „Sonnenheim”.

Taclem

Liam O`Connor & Lisa Aherne „Reel Spirit”

Zapis koncertu znakomitego irlandzkiego akordeonisty (grającego też na concertinie) i zaprzyjaźnionej z nim wokalistki. Duet ten, wspierany przez dość liczne grono muzyków daje nam popis świetnego wykonawstwa tradycyjnej (w większości) muzyki celtyckiej (z drobnymi amerykańskimi naleciałościami, jak np. gospel w „Down to the River to Pray” i jazz w „Jazz Cats”).
Wszystkie melodie taneczne „dowodzone” są tu przez Liama i trzeba przyznać, że jest niesamowicie sprawnym muzykiem. Jednak kiedy Lisa zaczyna śpiewać… czasem eż ciarki po plecach przechodzą.
Jako że uwielbiam piosenki, to tym bardziej przypadł mi do gustu ten album. „Be Thou my Vision”, „Down to the River to Pray”, „Angel”, „Water is Wide” i „Hard Times” to piosenki, do których mogę wracać bez przerwy.

Taclem

Kalio Gayo „Fearless”

Holendrzy z Kalio Gayo od pierwszych dźwięków podbili moje serce. Nie staną się pewnie zespołem z Top Ten kapel folkowych, ale szczere połączenie folku z różnych stron Europy z odrobiną brzmień bluegrass bardzo mi się spodobało. Największy nacisk położono tu na kulturę cygańską i anglosaską, co dało ciekawe efekty.
Płytę otwiera utwór o wyraźnie cygańskich korzeniach, który podano w stylu, który może kojarzyć się z bluegrass, albo nawet hillbilly, a wszystko to za sprawą czujnie plumkającego banja.
W utworach nawiązujących do tradycji brytyjskiej, czy irlandzkiej takie brzmienia nie zaskakują, choć i tych słucha się z ciekawością. W pamięci pozostają jednak głównie melodie cygańskie, zagrane żywiołowo, choć zupełnie inaczej, niż zwykle. Słychać, że Holendrzy z Kalio Gayo mają własny sposób na granie muzyki folkowej, a to bardzo się chwali.

Rafał Chojnacki

Clare J Mee „The thing about clouds …”

Gdybym próbował krótko zdefiniować zawartą na płycie „The thing about clouds …”, stwierdziłbym, że to współczesna muzyka celtycka, z dużym bagażem ballad. Oczywiście byłoby to w jakiś sposób trafne i nie trafne jednocześnie.
Dźwięki celtyckie pojawiąją się tu bez wątpienia, użyto w nagraniach odpowiedniego instrumentarium, również przy aranżacjach postawiono właśnie na ten pierwiastek. Są też oczywiście ballady, ślicznie śpiewane przez Clare. Ale to jednak nie wszystko. Pojawia się czasem jazz (m. in. „If Time Flies”), blues („An Attempt At The Blues”), folk bez żadnych odnieśień etnicznych, czy też coś, co my nazwalibyśmy poezją śpiewaną. Z resztą trzy spośród tych piosenek, to rzeczywiście zaśpiewane wiersze („Quietness”, „The Sad” i „Friendship”).
„The thing about clouds …” to bardzo stonowana i spokona płyta, świetna do słuchania po ciężkim dniu, kiedy chcemy się wyciszyć i nieco odprężyć. Mimo, że słucha się jej dobrze samej, to doskonale nadaje się również jako towarzyszka do dobrej lektury.

Taclem

Page 116 of 285

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén