Miesiąc: Styczeń 2014 (Page 2 of 2)

Alma Eterna „Siempre Libres”

Pochodząca z Boliwii grupa Alma Eterna proponuje nam folk metal zagrany w dość nietypowy sposób. Wprawdzie podobnie jak w większości tego typu projektów znajdzie się tu miejsce na wolniejsze, prawie poetyckie fragmenty i ostrzejsze, w tym przypadku power metalowe, granie, to jednak już sam kraj pochodzenia sugeruje nam, że musi to być coś niezwykłego.
I rzeczywiście folkowe elementy, które nawiązują z jednej strony do tradycyjnej muzyki boliwijskiej, z drugiej zaś do tajemniczych, bliżej niezidentyfikowanych rejonów, kojarzących się z klimatami rodem z krain fantasy, są tu bardzo nietypowe. Na dodatek – co ciekawe – świetnie korespondują z wykonywanym przez Alma Eterna heavy/power metalem.
Za elementy folkowe odpowiedzialny jest tu Daniel Lopez, muzyk grający na różnego rodzaju fletach czy fletniach. Równie wyrazisty wpływ na brzmienie zespołu ma śpiewający po hiszpańsku wokalista Rolando Elías C., dysponujący szeroką skalą, potrafiący wyciągać bardzo wysokie tony.
Choć potomkowie Inków nie odrywają tu bynajmniej Ameryki (Południowej!), to jednak posłuchać ich warto ze względu na interesujące podejście do znanego już patentu, polegającego na łączeniu folku z metalem.

Rafał Chojnacki

Leoni Jansen „Heart Strings & Loose Ends”

Holenderska wokalistka, w której głosie pobrzmiewaja soulowe nutki, wzięła się za repertuar znany głownie miłośnikom celtyckich piosenek ludowych i klasyki amerykańskiego folku. Obok utworów tradycyjnych, znalazło się tu miejsce m.in. na piosenki Mary Chapin Carpenter, Karine Polwart, Johna Vestera i Nicka Drake`a. Przejmująca interpretacja „One of These Things First”, przeboju tego ostatniego autora, pokazuje jak wiele interesującego holenderska wokalistka może wnieść swoim stylem do muzyki folkowej.
Ciekawie brzmią również zestawione obok siebie irlandzka „Siuul A Ruin” i amerykańska „Oh Suzanna”. Choć pozornie to zupełnie inne klimaty, okazuje się, że Leoni i jej zespół potrafią wydobyć z tej ostatniej piosenki jej prawdziwą głębię.
Choć podczas sesji towarzyszyli Leoni Jansen niemal wyłącznie holenderscy muzycy, udało im się wyczarować dość niezwykłą płytę. Wszystko ma na niej swoje własne miejsce.

Rafał Chojnacki

PurPur „ZwillingsFolk”

Niemiecki duet folkowy PurPur tworzą dwie panie, które przyjęły sobie pseudonimy Gabria i Leonora. Początkowo występowały pod taką właśnie nazwą, z czasem zmieniły jednak szyld i od tego czasu są znane jako PurPur.
Muzyka którą grają, i która wypełnia ich trzeci album, to połączenie brzmień muzyki dawnej z klimatami fantasy. Obie panie wywodzą się ze środowiska graczy role-playing games, a ich zespół, to rodzaj kreacji scenicznej, w której wcielają się w role kobiet-bardów.
Drugim biegunem muzycznych wpływów są tu brzmienia celtyckie. Dlatego właśnie płyta zaczyna się od pięknej szkockiej ballady „Ready for the Storm”, a gdzieś po drodze napotykamy inny folkowy przebój, „Black is the Colour”. Najbardziej istotne są tu jednak własne kompozycje, które pokazują talent do pisania ciekawych melodii. Piosenki takie jak “Ein letztes Mal” czy ”Das Lied vom guten Willen” to przykład świetnej roboty. Nawet nie znając niemieckiego można wczoć się w nastrój i poczuć się przez chwilę jak jeden z bohaterów któregoś ze światów fantasy, siedzących koło ognia w starej, pachnącej drewnem i jedzeniem gospodzie…
PurPur to grupa pod wieloma względami nawiązująca do sceny, którą tworzą zespoły takie jak Faun czy Omnia. Jedynym mankamentem jest tu dość minimalistyczna forma. Aranżacjom przedstawionym na „ZwillingsFolk” daleko do tych znanych na z płyt wspomnianych już formacji. Jednak warto zauważyć, że PurPur nadrabiają wszelkie braki autentyzmem swojego przekazu. Słuchając ich muzyki zapomina się, że na co dzień nie są bardami w spódnicach.

Rafał Chojnacki

Smithfield Fair „Every New Day”

Amerykańska grupa Smithfield Fair stałą się jednym z klasyków folkowego grania, choć nigdy nie należeli do najbardziej znanych i najpopularniejszych zespołów. A jednak ich wytrwałość sprawiła, że mają dziś wysoką pozycję. Nic dziwnego. Ponad 40 lat na scenie i prawie 30 płyt w dorobku, to niebanalne osiągnięcie. Dlatego warto posłuchać jak grupa brzmi obecnie, zwłaszcza że spora część repertuaru, to kompozycje autorskie.
Otwierająca album piosenka “Have a Good Time” wprawia słuchacza w dobry nastrój, dokładnie tak, jak zapowiada to tytuł. Zaskakujące jest to, że utwór ten rozwija się w lekko folk-rockowe granie, takie jakie znamy choćby z nowszych nagrań Fairport Convention lub Albion Band w wersji akustycznej sprzed kilkunastu lat. Wrażenie to potęguje barwa głosu Dudley-Briana Smitha, który śpiewa momentami niemal tak samo jak Simon Nicol. Podobne wrażenie sprawia jego głos, choćby w  “Just a Lullaby”.
Zdarza się jednak, że w muzyce Smithfield Fair pojawiają się czasem nietypowe nutki. Tak jest w przypadku “Every New Day”, “On My Way Back Home”, które przypominają raczej hippisowskie korzenie współczesnego ruchu folkowego, niż granie jakie znamy z dzisiejszych scen muzyki celtyckiej.
Śpiewane przez Jan Smith piosenki, takie jak “Until I Find You”, “April Fool” również dobrze wpisują się w klimat płyty, potwierdzając że Smithfield Fair, to grupa, która ma jeszcze całkiem sporo do zaproponowania swoim słuchaczom.
Jedyna pożyczona piosenka na tej płycie, to “At the Fair”, którą napisał John Licari. Jednak prawdopodobnie nawet i ona została napisana dla Smithfield Fair, ponieważ trudno znaleźć jakikolwiek inny ślad fonograficzny po tym utworze.
„Every New Day”, to przykład dobrze napisanych i ciekawie zagranych współczesnych piosenek, świetnie wpisujących się w nurt celtyckiego, ale i amerykańskiego folku. Nic w tym dziwnego, grają przez ponad 40 lat na scenie obok zespołów skoncentrowanych na bliższych sercu przeciętnego Jankesa emocjach, Smithfield Fair trochę takimi klimatami przesiąknęli. Sprawia to, że ich muzyka staje się jeszcze bardziej ciekawa i różnorodna.

Rafał Chojnacki

Joan Baez „Play Me Backwards”

Pierwotne wydanie tej płyty, to jedenaście utworów z 1992 roku, które oprócz samej klasycznej już folkowej wokalistki napisali m. in. Janis Ian, Mary Chapin Carpenter, Ron Davies, John Stewart i John Hiatt. To zestaw świetnych utworów, nic więc dziwnego, że świetnie poradziła ona sobie na amerykańskich listach sprzedaży.
Podbarwiony bluesem i country amerykański folk, to to, z czego Beaz była najbardziej znana. Choć na półkach w sklepach płytowych zawsze znajdziemy sporo jej płyt, to zwykle będą to składanki lub niewiele warte koncertówki, powstające często dość przypadkowo. Dlatego wydany w 1992 roku album „Play Me Backwards” był sporą sensacją, ponieważ przynosił słuchaczom premierowy materiał studyjny, na dodatek świetnie zagrany i zaśpiewany.
Dziś, choć minęło już ponad 20 lat od premiery, wciąż świetnie słucha się tych piosenek.
Wydanie edycji kolekcjonerskiej z 2011 roku, to już pozycja obowiązkowa dla fanów Baez. Dlaczego? Przede wszystkim przez wzgląd na drugą płytę, która zawiera nagrania demo piosenek, które przy wyborze materiału na płytę zostały odrzucone. Czy są to gorsze utwory? Oczywiście że nie, tyle tylko ze nie pasują do dość wyrazistego brzmienia podstawowej jedenastki.
Co ciekawe w przypadku dziesięciu utworów z drugiego krążka, słowo „demo” wydaje się nieco nie na miejscu. To studyjne nagrania, ciekawie, choć może nieco skromniej zaaranżowane, ale brzmiące bardzo dobrze. Można je więc uznać za pełnowymiarowy dodatek do studyjnego dorobku tej niebanalnej artystki.
Wśród gwiazd folku Joan Baez jest jedną z tych, które wciąż potrafią inspirować nowe pokolenia wokalistów. Szkoda tylko że tak rzadko mamy okazję posłuchać jej nowego materiału

Rafał Chojnacki

Irish Moutarde „Raise `Em All”

Czy zastanawialiście się kiedyś jak brzmiałaby muzyka irlandzka, gdyby The Beatles powstali w Dublinie, a nie w Liverpoolu? Ja też nie. Ale wiem już jak brzmiałyby dziś kapele pokroju Dropkick Murphy`s, gdyby Wielka Czwórka w bardziej oczywisty sposób inspirowała irlandzkich folkowców. Odpowiedź brzmi prosto: brzmieliby jak Irish Moutarde.
Wbrew nazwie zespół ten nie pochodzi z Irlandii, a z Kanady. Praktycznie każdy z ich utworów, to punkowy hymn z dudami, mandolinami czy czym tam jeszcze chcecie. Choć mariaż folku z punkiem nie jest już niczym oryginalnym, a nawet ostrzejsze, bliższe hardcore`owi a nawet thrash metalowi rytmy nikogo już nie dziwią, to jednak muzyka Irish Moutarde pozostaje szalenie oryginalna. Dlaczego?
Po pierwsze same kompozycje są w odpowiedni sposób zagmatwane. Rożnych wstawek, przejść i zmian nastroju nie powstydziliby się nawet muzycy z Iron Maiden, słynący z upychania różnych wątków w swoich utworach.
Po drugie mimo szybkich rytmów muzyka ta nie męczy ani nie nudzi, jest na tyle różnorodna, że słucha się jej z dużą przyjemnością. Oczywiście pod warunkiem, ze ktoś lubi brzmienie ostrych gitar. Słychać je nawet w spokojniejszych utworach, więc jest to zdecydowanie muzyka dla fanów ostrzejszych odmian rocka w folku.
No i wreszcie po trzecie: harmonie wokalne w Irish Moutarde to bardzo ciekawa historia, ponieważ mimo punkowego pazura sporo w nich brzmień zaczerpniętych właśnie z beatlesowskiego rocka, dzięki czemu są o wiele bogatsze. Czyste i ładne brzmienia towarzysza tu często ostremu punkowemu zdzieraniu gardła, tworząc interesujący muzyczny kolaż.
Podobnie jak wiele innych kapel obok swoich własnych piosenek Irish Moutrade proponują nam kilka standardów. Jednak ani „The Fields of Athenry” ani „The Wearing of the Green” nie zachwycają. Szkoda że nie pokombinowali trochę więcej przy tych utworach. Ewentualnie można było w to miejsce zaserwować kolejne własne kompozycje, które wychodzą zespołowi bardzo dobrze.

Rafał Chojnacki

Loretta Hagen „Mud and Stone”

Autorskie granie, mocno osadzone w tradycji podbarwionego bluesem amerykańskiego folku, to domena, w której Loretta Hagen czuje się najwyraźniej jak ryba wodzie. Gdzieniegdzie dochodzą do głosu wpływy muzyki country, ale to raczej nic dziwnego, ponieważ trudno nawet jednoznacznie wskazać gdzie przebiegają granice między country a amerykańskim folkiem.
„Mud and Stone” to dopiero jej trzecia płyta, nie rozpieszcza ona wielbicieli swojego talentu, zwłaszcza jeżeli zwrócimy uwagę na to, że debiutancki album „Something More” ukazał się w 2002 roku. Można jednak odnieść wrażenie, że kiedy już nagrywa, robi to z sercem, pełnym tajemniczej mocy.
Najciekawszą stroną płyty są piękne folkowe ballady, nieco sentymentalne, czasem nawet oniryczne. Niektóre z nich, jak „Money”, „Mud and Stone”, „Turn In” czy „Santa If You`re Listening” zostały nagrane jedynie przy akompaniamencie gitary. Większe instrumentarium towarzyszy głównie utworom bliższym country („Take Me”, „When My Years Are Stacked”, „No Until The Next Time”), choć pobrzmiewa też w utworach, które można zaliczyć do modnego stylu americana („Now That You`re Home”).
Biorąc pod uwagę częstotliwość, z jaką Loretta Hagen wydaje swoje płyty, na następny album przyjdzie nam czekać co najmniej do roku 2016. Jednak jeżeli okaże się, że to tak dobry krążek jak „Mud and Stone”, to zdecydowanie warto zaczekać.

Rafał Chojnacki

Samuel Velho „Ante-Estreia”

Pochodzący z Lizbony Samuel Velho to człowiek-orkiestra. Gra na gitarach, flecie i bębnach a całą resztę potrzebnych dźwięków programuje lub wydobywa z klawisza. Dlatego właśnie jego muzyka pobrzmiewa niekiedy jak połączenie brzmień folkowych z muzyka klasyczną. Otwierająca album kompozycja „Preso No Passado” każe nam wątpić czy w ogóle usłyszymy tu coś etnicznego. Jednak już w „Se Me Conseguires Ver” przechodzimy nagle do akustycznego folk-rocka, zaklętego w ciepłe brzmienia podparte silnym rytmem i bardzo ładnym, lekko płynącym głosem Samuela.
W podobnym klimacie utrzymana jest kompozycja „O Teu Lado Pior”, pojawia się w niej jednak również drapieżnie brzmiąca gitara elektryczna. O wiele spokojniejsze rytmy powracają w balladzie „Quando Foi”, w której otrzymujemy również piękną partię fletu.
Pewnym zaskoczeniem po śpiewanych po portugalsku utworach jest piosenka „TJ + JT”, którą Samuel wykonuje po angielsku. Brzmi lekko i zwiewnie, głównie dzięki miękkiemu brzmieniu akustycznej gitary. We wspartej samplami balladzie „Pastor do Mar” powraca śpiewanie w rodzimym języku wokalisty. Świetnie rozwijająca się środkowa część utworu na długo zapada w pamięć.
Na zakończenie otrzymujemy najbardziej etniczny z utworów, wsparty zadziornym brzmieniem fletu utwór „Revolução dos (es)Cravos”, mogący z powodzeniem stać się folk-rockowym przebojem.
Trwający niespełna 30 minut krążek, to świetne wprowadzenie w różnorodne brzmienia, które oferuje nam Samuel Velho.

Rafał Chojnacki

Page 2 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén