Miesiąc: Lipiec 2007 (Page 1 of 2)

Shannon „Psychofolk”

Zespół Shannon, to już na naszym rynku swoista marka. Słuchacze, którzy znają zespół od czasów kasety „Loch Ness”, lub chociaż płyty „Shannon”, na pewno zauważają, że każda kolejna produkcja zespołu różni się od poprzedniej, tak jakby każdą nagrywał nieco inny zespół. Tym razem rzeczywiście się tak stało, z poprzedniego składu została połowa muzyków.
Na „Psychofolku” witamy ponownie skrzypce, które nadają tym razem muzyce Shannonów dużo melodyjności. Już od otwierającego płytę „Drinker`s Wife” możemy osłuchać się ze zmianami. Marcin Drabik doskonale wpisuje swoją skrzypcową grę w brzmienie zespołu. Pojawiają się też klawiszowe brzmienia emitowane przez Marię Namysłowską. W „Ailliu na gamhna” zaczyna się ona również pojawiać jako wokalistka, na dodatek śpiewająca po gaelicku.
Instrumentalny utwór „Breton 2 na 4” nawiązuje do brzmień zespołów grających w nurcie celtic funky, nie gardzących bardziej jazzowymi frazami. Mimo że melodia przez większość czasu biegnie swoim folkowym rytmem, to w warstwie aranżacyjnej dzieje się sporo. Podobnie z resztą jest z kolejną inspiracją z tego samego rejonu – „Breton weather”.
W „Je’bean Jig” muzycy pokazują najpierw, że potrafią zagrać dość surowo, a później dają do zrozumienia, że nawet z takich brzmień może się wykluć psychofolk. Dzięki brzmieniowym modyfikacjom w podobne, psychofolkowe rejony trafiamy też w „Trip to Wales”. Za to w „Bajdulej (By the way)” pozwalają nam znów usłyszeć, że mogą zagrać łagodnie i klimatycznie. Oczywiście muzycy nie byliby sobą, gdyby w pewnym momencie nie zaczeło w tym utworze pojawiać się coś nowego. Dynamizacja nie przekreśla tu jednak selektywności – to spory atut, zwłaszcza że dotyczy praktycznie całej płyty.
Z kolei nowa aranżacja „Foggy dew” doskonale sygnalizuje, że zmiany dotyczą nie tylko nowej części repertuaru, sięgają też głębiej, do utworów, które Shannon gra od lat. Łagodny wokal Marii Namysłowskiej i jazzująca aranżacja, to całkiem inna jakość w wykonaniu tego znanego irlandzkiego evergreena.
Znany choćby z filmu „Bracie gdzie jesteś?” amerykański przebój country „I’m a man of constant sorrow” w repertuarze Shannonów staje się nagle rockową balladą. Zespół przyznaje się do inspiracji The Police, ale słychać w tej muzyce też Red Hot Chilli Peppers. Jak widać inspiracje mogą być różne. Słychać to również w utworze „Shogoon”, który brzmi niemal folk-metalowo. Duża w tym zasługa elektrycznego gitarzysty, Piotra Szymańskiego, który zagrał tu gościnnie.
Największym zaskoczeniem dla fanów Shannona będzie jednak pewnie zaśpiewany na koniec „Skibbereen”. Dwa wokale i piękna pieśń, to wszystko. Okazuje się, że niewiele potrzeba, żeby stworzyć małe arcydziełko.
Zmian na tym albumie słyszymy wiele, a jednocześnie od jakiegoś czasu (mniej więcej od płyty „Green Hipnosis”, gdyż album „Shannon” jest jeszcze zbyt nierówny) możemy mówić o czymś w rodzaju rozpoznawalnych brzmień Shannona.
Co prawda zmienił się perkusista, co również słychać, ale dzięki temu, że w zespole wciąż grają Paweł Piórkowski i Marek Kwadrans, sekcja rytmiczna zdradza podobne zamysły aranżacyjne co na poprzednich dwóch albumach. Również charakterystyczna, bardzo brawurowa gra Marcin Rumiński jest już dla słuchacza bardzo rozpoznawalna.
W przypadku poszczególnych utworów, czy nawet wcześniejszych płyt zespołu Shannon, można było mówić o jakichś konkretnych nawiązaniach do wyspiarskich grup folkowych i folk-rockowych. Coraz bardziej przekonuję się do fakty, że obecny Shannon, mimo różnic brzmieniowych i zmian, zaczyna jeszcze bardziej kojarzyć się z nazwą Shannon.

Taclem

Naevus „Behaviour”

Nieco zaskakujący materiał brytyjskich neo-folkowców. Zamiast brzmień programowanych na komputerze tym razem użyto większej ilości żywych instrumentów, między innymi perkusji. Dobrze wpłynęło to na przejrzystość, czytelność proponowanej przez grupę muzyki. Duża w tym zasługa Johna Murphy’ego, muzyka znanego głownie z Death in June.
Jeśli chodzi o piosenki, to Naevus kontynuuje drogę, którą obrali na płycie „Soil”, zbliża ich to czasem do folkowych, czy też raczej neo-folkowych ballad. Oczywiście szybszych partii też nie brakuje, skręcają one delikatnie w kierunku alternatywnego rocka.
Jak przystało na neo-folkową płytę sporo tu dość ponurej atmosfery. Ubrano ją jednak w solidną, dobrze zaaranżowaną muzykę, przez co to co smutne, staje się piękne.

Taclem

Mr. Irish Bastard „St. Mary`s School of Drinking”

Czasem to aż miło obserwować jak wzajemnie inspirują się kapele po obu stronach Atlantyku. Kilka lat temu ruszyła w Stanach punk-folkowa rewolucja, będąca odpowiedzią na wcześniejszy ruch sprowokowany w Europie przez kapele pokroju The Pogues. Amerykanie doczekali się już własnych gwiazd – na czele z Dropkick Murphy`s i Flogging Molly. Teraz moda na ostrzejsze, amerykańskie granie celtyckiego punk-folka wróciła do Europy. Niemiecka grupa Mr. Irish Bastard to właśnie reprezentanci tego nurtu.
„St. Mary School of Drinking” to krótka płyta, trwa ledwie 25 minut i zawiera siedem utworów. Daje to jednak jakieś pojęcie o stylistyce zespołu. W wokalu Mr. Irisha słychać wciąż żywe wpływy Shane`a MacGowana. Muzyka jest ostrzejsza, ale świetna na pubowe zabawy. Większość kompozycji to utwory autorskie, ale zaplątałą się też przeróbka folkowego klasyka, Dominica Behana („Building up and tearing England down”), oraz sfolkowany cover utworu grupy Sisters of Mercy („Temple of Love”). Zwłaszcza ten ostatni utwór brzmi intrygująco.
Podejrzewam, że o tej kapeli jeszcze usłyszymy. Niedawno koncertowali w Polsce, mam nadzieję, że jeszcze wrócą – z nowymi kawałkami w dobrym, punk-folkowym stylu.

Taclem

Mikroklimat „Za potarganym zbożem”

„Za potarganym zbożem” to archiwalne już dziś nagrania zespołu Mikroklimat. Znalazły się tu jedne z najstarszych piosenek, a same rejestracje pochodzą z lat 1994-1995. Jeden z ciekawszych zespołów z kręgów piosenki poetyckiej był wówczas wspierany m.in. przez Wasława Juszczyszyna, kojarzonego przede wszystkim z Wolną Grupą Bukowina. Trzeba przyznać, ze między tymi dwoma formacjami jest sporo podobieństw, podstawową różnica jest jednak wokal Barbary Sobolewskiej, który nadaje utworom Mikroklimatu wyjątkowego charakteru.
Nie zabrakło tu przebojowych piosenek, takich jak „Niedogotowana manna”, „Łobuz” czy „W okrągłej wieży”. Ciekawie wygląda też lista nazwisk autorów tekstów, pojawia bowiem się wśród nich zarówno Waldemar Chyliński (napisana wspólnie z Elżbietą Adamiak piosenka „Stało się życie”) jak i Edward Stachura (dwa jego wiersze: „Dziękczynienie” i Wołanie do kogoś na świecie” doczekały się tu nowego opracowania muzycznego).
Muzycznie dominuje autorskie granie z pogranicza współczesnego folku, z odrobiną bluesa jazzu. Słychać wyraźniej, że zespół doskonale czuje się w balladach i takich brzmień jest tu najwięcej. Potrafią jednak tak ładnie aranżować swoje piosenki, że w żadnym momencie nie stają się one nudne.
Zdaję sobie sprawę, że przez ponad dekadę od powstania tych nagrań wydarzyło się w piosence poetyckiej wiele. Ale uważam, że nawet po tak długim czasie grupa Mikroklimat nie ma się czego wstydzić. Wychodzą ze starcia z czasem obronną ręką.

Taclem

Lady Winwoods Maggot „Songs to Serenade The Dead”

To jedna z najbardziej dziwnych płyt, jakie prezentowane są na Folkowej. Psychobilly, country i amerykański folk, to zestaw, który w wykonaniu Lady Winwoods Maggot sprawdza się doskonale. Jeśli do psychodelicznej muzyki z filmów Tarantino dorzucilibyście przybrudzone gitary i wokal w stylu Shane`a MacGowana, otrzymalibyście podobną mieszankę. Z resztą kiedy zaczynają grać nieco lżej, to gna ich właśnie w rejony bliskie irlandczyźnie, może więc w porównaniu do The Pogues jest coś więcej niż zdarty wokal.
Mimo że zespół gra sporo własnych piosenek, to znalazło się tu miejsce dla kilku standardów. „Cripple Creek” utrzymane jest w elektro-folkowych rytmach, za to z „Kitchen Girl” zrobiono klimatycznego instrumentala. „The Battle of New Orleans” to utwór początkowo brzmiący jak pubowa przyśpiewka, potem zamienia się w punk-folkowy song. Ostatni z tradycyjnych motywów, „Wild Bill Jones”
Spośród autorskich utworów zespołu zdecydowanie wyróżnia się piosenka „Waiting to Die”, brzmiąca troszkę jak skrzyżowanie muzyki Nicka Cave`a z bardziej rockowym graniem.
„Songs to Serenade The Dead” to bardzo rozrywkowe granie. Mroczne serenady i pijackie śpiewy w folk-rockowych aranżacjach wychodzą zespołowi wyśmienicie. Pozostaje mi więc poszukać innych ich płyt.

Taclem

Katy Taylor & Amy Fradon „Welcome Brigit”

To trzecia wspólna płyta Katy Taylor i Amy Fradon. Pierwsza z nich jest przede wszystkim doskonałą wokalistką, druga zaś to wokalistka grająca też na lirze korbowej, koncertinie i fletach. Duet wspierają jeszcze dwie inne osoby – Lynn Margileth grająca na bębnach i Julie Last, obsługująca kilka instrumentów i wspierająca prace studyjne.
Rezultatem tego muzycznego spotkania jest płyta zawierająca bardzo łagodne aranżacje tradycyjnych motywów folkowych zaczerpniętych z muzyki celtyckiej i skandynawskiej z lekkim ukłonem w stronę średniowiecznych pieśni religijnych.
Album zawiera bardzo ciekawie dobrany repertuar, sporo na nim celtyckich modlitw, niekiedy śpiewanych nawet w gaelicu. Wśród pieśni nie zabrakło też tych, których autorką jest słynna Hildegard von Bingen.

Taclem

Cindy Kalmenson „Witness”

Cindy Kalmenson opuściła swoje rodzinne miasteczko w Kaliforni z bardzo konkretnymi planami. Miała przez sześć miesięcy mieszkać i pracować w Nashville, nagrywając jednocześnie swój pierwszy, profesjonalny album. Płyta „Let Me Out Here” okazała się sukcesem, a Cindy gwiazdką tamtejszej sceny country/folk. Mieszka w Nashville już od sześciu lat, a „Witness” jest jej drugą płytą.
Jest tu sporo akustycznego folku („right or wrong”, „witness”) country („imagine that”), a nawet elementów bluesa („hobo rock star”). Artystka doskonale porusza się po tych stylistykach. Nietuzinkowy, wpadający w ucho wokal, to jej spory atut. Jeśli dodamy do niego fajne, autorskie piosenki, to repertuar „Witness” okaże się ze wszech miar interesujący.
Doskonałe wrażenie robi zawarty na tej płycie utwór napisany po hiszpańsku („gracias a la vida”), przypomina on o przeszłości dziewczyny z kalifornijskiego miasteczka.

Taclem

Will Dudley „Trying to Rope the Moon”

Amerykański folk, country czy nawet hillbilly – to właśnie gatunki z których Will Dudley składa swoje płyty. Ten facet był kiedyś kowbojem, ale przede wszystkim pisze piosenki. Nietrudno domyślić się jakie.
Will ma świetny głos, dość niski, z charakterystycznym amerykańskim akcentem. Jego piosenki pełne są liryki, ale kiedy trzeba potrafi zagrać szybciej, nawet do tańca.
Korzenie muzyki Willa Dudleya tkwią oczywiście w country, jadnak nawet tam gdzie do tych brzmień jej najbliżej (jak w „Colorado Horses”) piosenki zachowują własny, charakterystyczny dla wykonawcy klimat.
Wśród ballad pozytywnie wyróżniają się dwie – „Colorado Horses” i „Trying to Rope the Moon”, zaś najlepszą piosenką jest dla mnie „The Ballad of William DuBois”, utrzymana nieco w konwencji piosenek Johnny`ego Casha.
W piosenkach Dudleya pełno jest wyrzutków i buntowników nie przystosowanych do życia w społeczeństwie. Twardych i romantycznych. Nawet dziś warto zasłuchać się w takie opowieści. Być może rzeczywiście tacy ludzie gdzieś jeszcze są.

Taclem

Simon Mayor and the Mandolinquents „Dance of the Comedians”

Koncertowy album zespołu Simona Mayora, to swoiste podsumowanie dziesięciu lat pracy twórczej artysty i zaprzyjaźnionych z nim muzyków. Jak wskazuje nazwa podstawę zespołu stanowią instrumentaliści grający na mandolinach. Jednak nie jest to do końca tak, jak moglibyśmy sobie wyobrażać. Pojawia się bowiem również gitara, na której gra Gerald Garcia, przedziwny wynalazek – jakim jest mandolina basowa – obsługiwany jest przez Hilary James, na mandolinach grają Simon Mayor i Richard Collins, przy czym ten ostatni lubi też czasem pobrzdękać na banjo. Zarejestrowany koncert odbył się w angielskim New Greenham.
Repertuar zespołu, zarejestrowany na „Dance of the Comedians” to zaaranżowane w pełen wigoru sposób melodie z różnych stron świata. W tej muzycznej podróży pojawia się oczywiście Italia, ojczyzna mandoliny. Jest też wycieczka do Indii, Irlandii, Szkocji czy Rosji. Pojawiają się folkowo zaaranżowane utwory Korsakowa, Griega czy Smetany. Mandolinquents nie oszczędzili również klasyków rocka i muzyki rozrywkowej, aranżując na swoją modłę między innymi utwory The Who, Nazareth, Elli Fitzgerald czy Duke`a Ellingtona.
Pomysł na muzykę mają bardzo oryginalny i nie trudno dać się zarazić ich wizją muzyki świata.

Taclem

Raven „Live Demo”

Szwedzka grupa The Raven, to kapela dobrze obeznana z punk-folkowym repertuarem. Ta niewielka koncertowa płytka pokazuje nam ich możliwości. Technicznie nie jest może najlepiej, ale żywiołem nadrabiają sporo.
Pubowy evergreen – „Whiskey in the Jar” brzmi tu mocno i odważnie. Tradycyjna melodia w wersji zbliżonej do The Dubliners, zagrana nieco na modłę The Pogues, z dwoma silnymi wokalami, to pierwsza z wizytówek Szwedów.
Drugi utwór, to już autorski kawałek kapeli Shane`a MacGowana. Grupie The Raven daleko do The Pogues, ale jak na warunki pubowe, to jest bardzo dobrze.
Nieco inaczej brzmi tu cover Rolling Stonesów. „Dead Flowers” wsparte jest pianinkiem, które odbiera nieco folkowego charakteru utworowi. Podobnie jest z „It`s All Over Now”. Na szczęście pomiędzy nimi jest sztandarowy kawałek The Pogues – „If I Should Fall From Grace With God”.
Reszta to już irlandzkie standardy – „Greenland Whale Fisheries” i „Irish Rover”.
Piosenki zagrane są poprawnie. nie ma jednak powodu do szaleństw, takich kapel są setki. Jeśliby repertuar był nieco bardziej oryginalny, wówczas można by podnieść nieco ocenę.

Rafał Chojnacki

Page 1 of 2

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén